
Spis treści
Z recenzji wydawniczej .................................................................................7
Dar Pomorza...................................................................................................9
Pierwsze kroki za żelazną kurtyną................................................................14
M/s Batory ....................................................................................................16
Batory płynie na ratunek.................................................................................21
Batory w niebezpieczeństwie. Kwietniowa podróż w 1967 r. – o włos
od tragedii.....................................................................................................24
Pożegnanie Batorego .....................................................................................27
Stefan Batory ................................................................................................30
M/s K.I. Gałczyński.......................................................................................35
Nowy Jork......................................................................................................43
Daleki Wschód...............................................................................................46
Chrzest morski Anno Domini 1967 ..................................................................50
Równik, 31.10.1967 r. ...................................................................................54
Malacca Street, 2.11.1967 r. ..........................................................................59
Bangkok, listopad 1967 r. ..............................................................................61
Hongkong, 25.11.1967 r., 68. dzień podróży....................................................67
Morze Chińskie, 27.11.1967 r. ........................................................................70
Jokohama, 3.12.1967 r. .................................................................................71
Jokohama, 4.12.1967 r. .................................................................................72
Korea Północna, 16.12.1967 r. .......................................................................74
Ch’ŏngjin, 27.12.1967 r. ................................................................................76
Powrót, 14.01.1668 r., 118. dzień podróży ......................................................77
Port Swettenham, 16.01.1968 r., 120. dzień podróży .......................................78
Ocean Indyjski, 23.01.1968 r..........................................................................80
Ocean Indyjski, 24.01.1968 r..........................................................................80
Ocean Indyjski, 25.01.1968 r. ........................................................................81
Ocean Indyjski, 26.01.1968 r. ........................................................................81
Ocean Indyjski, 28.01.1968 r..........................................................................82
Ocean Indyjski, 29.01.1968 r. ........................................................................82
Ocean Indyjski, 30.01.1968 r..........................................................................83
Ocean Indyjski, 1.02.1968 r., 136. dzień podróży ............................................84
Na trawersie Kapsztadu, 3.02.1968 r. .............................................................85
Ocean Atlantycki, 10.02.1968 r. .....................................................................85
Ocean Atlantycki, 15.02.1968 r. .....................................................................87
Ocean Atlantycki, 18.02.1968 r. .....................................................................87
Rotterdam, 21.02.1968 r. ..............................................................................87
Hamburg, 25.02.1968 r. ................................................................................88
Rostok, 28.02.1968 r......................................................................................88
Gdynia, 2.03.1968 r. .....................................................................................88
Lelewel (1971 r.) ..........................................................................................90
Przylądek Horn, m/s K.I. Gałczyński.............................................................92
Kapitan Jerzy Puchalski: To była piękna, spokojna podróż
dookoła świata ............................................................................................100
Wywiad z kapitanem Zbigniewem Puchalskim..................................................103
Blaski i cienie morskiej kontrabandy...........................................................105
Przemyt ocierający się o mafijne rozgrywki
i tragiczny finał ............................................................................................106
Palec Boży ...................................................................................................108
Na promy wsiadają nie tylko turyści ...............................................................109
Wywiad z Naczelnikiem Urzędu Celnego w Świnoujściu
Romualdem Górniakiem, luty 1980 r. .............................................................111
Ambasador Tadeusz Fiszbach.......................................................................113
Krakatau i końskie szerokości .....................................................................118
Końskie szerokości ........................................................................................120
Ćittagong (1984 r.).......................................................................................122
Tajwan (1984 r.)...........................................................................................125
Indonezja (1984 r.) ......................................................................................127
Skok przez Atlantyk (1985 r.).......................................................................130
Frio Progress (1985/1986 r.) .......................................................................135
Mozambik (1986 r.).......................................................................................139
Mercedes 200D .............................................................................................145
Karaiby (1990 r.) ..........................................................................................148
Naturyści (1990 r.)........................................................................................152
M/s CGM Bretagne (1992 r.).........................................................................159
Eiffel (1994 r.)...............................................................................................168
Port Dar es Salaam w Tanzanii – safari ...........................................................174
Tragedia statku Leros Strenght (1995 r.).....................................................176
Dramatyczna podróż.......................................................................................180
Radiowa rozmowa na pokładzie promu Rogalin ..........................................187
Żegluga promowa..........................................................................................191
Żegluga promowa na Bałtyku..........................................................................194
Superjacht Konkordia (2010 r.).....................................................................199
Epilog ............................................................................................................207
Dar Pomorza pod pełnymi żaglami
Z recenzji wydawniczej
(…) Sierra Papa to elementy międzynarodowego alfabetu fonetycznego, czyli systemu literowania wyrazów podczas komunikacji radiowej m.in. w żegludze. A to z pewnością jest właściwym skojarzeniem z treściami przedstawionymi w tej książce przez radiooficera. (…) Całość napisana jest takim językiem, że ani nie męczą opisy bezdyskusyjnie pięknych miejsc, ani nie zostaje narzucona czytelnikowi marynarska terminologia. Elementy są wyważone, proporcje zachowane, a wszystkie relacje mają takie tempo, że czasami książka porywa niczym powieść przygodowa.
Koncentrując się na przedstawieniu życia na morzu, Autor pamięta, by wydarzenia umieścić na jakimś tle. I tak odnajdujemy albo tło polityczne, jak w opowiadaniu o chrzcie morskim na statku i dwóch praktykantach z Korei, albo tło społeczne. (...) Nie omieszkał też wspomnieć o tle gospodarczym, bo przecież wiadomo, że praca marynarza związana była z określonym statusem społecznym rodziny mieszkającej w Polsce. Ale i zaprezentowanie tego aspektu nie zostało pozbawione swoistego poczucia humoru, co dobrze widać chociażby w opowiadaniu dotyczącym wejścia w posiadanie niemieckiego mercedesa. (…)
Niektóre z morskich opowieści na długo pozostają w pamięci. I dzieje się tak z różnych powodów. Bo jest dramatyzm, jak chociażby w opowiadaniu o śmierci jednego z członków załogi czy o podjętej przez zdesperowanych mieszkańców Afryki próbie ucieczki. Jest też humor, jak ma to miejsce chociażby w opowiadaniu o rejsie dla nudystów i jego nie do końca przewidzianych okolicznościach.
Monika Wójtowicz
Dar Pomorza
Świeżo mam jeszcze w pamięci moment, kiedy się okrętowałem na słynny żaglowiec Dar Pomorza i po raz pierwszy poczułem smak morza. A od tego czasu minęło ponad pół wieku! Wtedy to kapitan Karol Borchardt wydał książkę Znaczy kapitan, nadal popularną, która zainspirowała mnie do kontynuacji morskich opowieści śladem wielkiego marynisty.
Dwumiesięczny pobyt na Darze Pomorza to była istna szkoła przetrwania. Zaokrętowano około setki kandydatów, czyli członków załogi i przyszłych studentów uczelni morskiej, ubranych w drelichowe chałaty, furażerki, z przydziałową szafką, hamakiem, miejscem przy stole i workiem marynarskim. Od pierwszego dnia wtopieni byli niejako w żywą konstrukcję żaglowca, wykonywali na komendę wszystkie mądre i zgoła głupie polecenia. Początkowo kalkulowałem, że każdego dnia jeden z nas spadnie z niebotycznie wysokich masztów. Przed laty przepisy BHP na Darze Pomorza w niczym nie odbiegały od zwykle obowiązujących w cyrku. Pracując na znacznych wysokościach (około 30 m nad lustrem wody), poruszając się na ruchomych pertach zwisających pod reją, nie używano żadnych zabezpieczeń. Sam doświadczyłem zagrożenia i wielkiego szczęścia. Gdy stałem na ruchomej percie bramrei grota i zwijałem sztywny po deszczu brezentowy żagiel, nagle wyśliznął mi się on z rąk i niechybnie zleciałbym na pokład, gdyby nie stalowy sztag, o który odbiły się moje plecy.
W celu przybliżenia atmosfery towarzyszącej pierwszym krokom na morzu cofnijmy się wiele lat wstecz, kibicując
10 Sierra Papa Yankee Mike
autorowi książki Znaczy kapitan w rozwoju zdarzeń na morzach i oceanach całego świata.
Od czasu kiedy w latach 30. ubiegłego wieku Karol Borchardt, kandydat na żaglowcu Lwów, połamał na dzień dobry wszystkie handszpaki windy kotwicznej kabestanu, niewiele się zmieniło i w roku 1961 na pokładzie Daru Pomorza sytuacja wyglądała podobnie. Kadra oficerska, asystenci, bosmani, marynarze wachtowi za wszelką cenę pragnęli zaprezentować się jako morscy twardziele, wypisz wymaluj wilki morskie, stosując niepisany regulamin: „Punkt pierwszy – kapitan ma zawsze rację. Punkt drugi – jeśli masz wątpliwości, patrz punkt pierwszy”. Przełożeni stawiali sobie za punkt honoru, aby pobyt na Darze Pomorza został zapamiętany do końca życia, a nawet żeby wielu kandydatów zniechęcić do dalszej pracy na morzu. To nic, że palce robiły się kanciaste, a dłonie pokryte pęcherzami. Wiosłowanie, celowe moczenie dłoni w słonej wodzie, a przede wszystkim przeciąganie lin, brasowanie rei, ręczne podnoszenie szalup, wybieranie szotów, wspinanie na wzór Tarzana wysoko na maszty czyniły nas silnymi, a jednocześnie zwinnymi niczym człekokształtne małpy.
Dar Pomorza 11
Do codziennych czynności na porannej wachcie należało mycie szczotką ryżową wszystkich pokładów. Ustawieni w szereg kandydaci rytmicznie raz przy razie wcierali mydlik w drewniane pokłady żaglowca. Dyrygował bosman Pawełek, obserwując bacznie i krytycznie naszą pracę. Bosman uważał się za wielkiego i ambitnego znawcę szorowania pokładów. Dlatego wielokrotnie dawałem mu możliwość odegrania eksperckiej i popisowej roli w tym temacie. Celowo myliłem tempo lub nieprawidłowo trzymałem uchwyt szczotki, a wówczas bosman natychmiast wyrywał mój sprzęt i sam fachowo mył pokład. Głośno i dobitnie krzyczałem: „Kandydaci! Patrzcie na pana bosmana, jak poprawnie należy trzymać szczotkę!”. I tak codziennie. Nasze role były podzielone – ja nieustannie chwaliłem bosmana, a on do końca pracy nie wypuszczał ryżowej szczotki z dłoni.
Kiedy dzwonki alarmowe zrywały kandydatów z głębokiego snu, w ciągu jednej minuty byliśmy już gotowi na hasło: „Wszystkie ręce na pokład!”. Brasowaliśmy reje, zwijaliśmy żagle, opuszczaliśmy szalupy itp. Z zamkniętymi oczyma, na pamięć spośród setek lin mocowanych na knagach bezbłędnie łapaliśmy tę pożądaną.
W pierwszych dniach pobytu na morzu, zwłaszcza podczas sztormowej pogody, kiedy statek gwałtownie na wysokość kilku metrów wznosił się i opadał na fali, a siły przeciążenia powodowały zawrót głowy i niekontrolowane odruchy wymiotne, wielu z nas wisiało głowami za burtą, oddając należny pokłon Neptunowi. Choroba morska jest wyjątkowo ciężka i nieprzyjemna. Może odbierać chęć do życia, nie mówiąc już o chęci do pracy i jedzenia. Przed oczami mam kolegę Stasia siedzącego nieruchomo na pokładzie, pochylonego nad metalowym wiadrem. Na pytanie: „Jak się czujesz?” nie otrzymałem odpowiedzi, więc złapałem jego ramię. Stasiu z wyrzutem wyszeptał: „Już mnie ruszyłeś”, co spowodowało
12 Sierra Papa Yankee Mike
natychmiastowe gwałtowne torsje. Jeśli można opatentować skuteczny sposób schudnięcia, to dla wielu morska podróż w sztormowych warunkach okazać się może najskuteczniejszym lekarstwem.
W ciągu dnia przy opuszczonych z sufitu stołach międzypokład żaglowca spełniał rolę jadalni, natomiast wieczorem z wysoko podwieszonymi hamakami zamieniał się w sypialnię. Po bardzo wyczerpującym dniu, często zasypianiu na stojąco na kilka minut, godzina 22.00 stawała się naszym wybawieniem. O tej porze bosman Pawełek oznajmiał gromkim głosem: „Będę liczyć do stu”, a kandydaci nieruchomo spali już w hamakach. Po czym rozpoczynał liczenie: „Jeden, dwa, trzy, …, dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, sto” i nie był to w żadnym wypadku wystarczający czas na rozłożenie, podwieszenie pod sufitem i pościelenie hamaka. Po chwili znowu na komendę układaliśmy się do snu i tak po raz n-ty. Jednego razu z braku czasu źle zamocowałem rozpórkę w hamaku, co spowodowało, że w środku nocy obudziłem się na pokładzie, gdyż spadłem z wysokości ponad półtora metra. Rano sygnalizowałem bosmanowi, że miałem nocny wypadek i zwichnąłem rękę w nadgarstku. Niestety, nie zwolniło mnie to z codziennej gimnastyki polegającej na wspinaniu się wysoko po wantach, a było to niepotrzebne ryzyko! Przykładów bezmyślnych poleceń niektórych przełożonych było wiele, ale to czasy, kiedy i na lądzie rekrut w wojsku też nie miał lekko.
Wielkim uznaniem i autorytetem cieszył się komendant Daru Pomorza kapitan Kazimierz Jurkiewicz oraz radiooficer Kwiatkowski, popularny Dziadzia, honorowo tytułowany kapitanem. Obaj wymienieni oficerowie wiele lat służyli na legendarnym żaglowcu Lwów.
Bardzo jasnym punktem Daru Pomorza była smaczna i obfita kuchnia okrętowa, która w dużym stopniu łagodziła i wynagradzała codzienny trud i wyrzeczenia.
Dar Pomorza 13
Autor wspina się na maszt
Niewątpliwie największą naszą dumą i radością był widok Daru Pomorza z wszystkimi postawionymi żaglami (które miały około dwóch tys. m2 ), kiedy płynął i z dostojeństwem pruł fale Bałtyku. Osoby na lądzie i załogi mijanych statków z niekłamanym podziwem i zazdrością obserwowały to cudowne zjawisko.
I tak pokrótce wyglądały pierwsze kroki moich zaślubin z morzem.
Pierwsze kroki za żelazną kurtyną
Historyczny most Tower Bridge otworzył swoje ramiona i parowiec Polskich Linii Oceanicznych Jarosław Dąbrowski w 1962 r. zacumował vis-à-vis pałacu Buckingham w centrum Londynu. I nagle szok – znalazłem się w innym świecie, zupełnie niepodobnym do polskiego z jego szarą rzeczywistością: kolorowe reklamy bijące po oczach, sklepy wypełnione delikatesowymi towarami, piętrowe autobusy, nowoczesne samochody, elegancko ubrani w cylindry lub meloniki i trzymający laseczki dżentelmeni oraz kolorowi mieszkańcy tej wielomilionowej metropolii. Wielkie magazyny na Oxford Street, ogromne neony na Piccadilly Circus (tzw. pępek świata) tworzyły cywilizacyjną przepaść między wschodnim blokiem a zgniłym Zachodem, nazywanym tak według socjalistycznej propagandy. Jako praktykant radiooficera otrzymywałem dziesięć centów dziennie i nic dziwnego, że Londyn zwiedzałem wyłącznie piechotą, połykając z zachwytem wrażenia i przebyte kilometry.
Po tym jak nielegalnie sprzedałem kilka paczek papierosów marki Rarytas, stać mnie było na wizytę w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud i obejrzenie filmu Ben-Hur.
Wszyscy marynarze, bez wyjątku, przemycali papierosy i dolary, kupując podczas przejścia statku przez Kanał Kiloński modne w tym okresie ortalionowe włoskie płaszcze, których wartość na naszym rynku sięgała dwóch tys. złotych, co stanowiło dobrą miesięczną pensję. W tamtym czasie wizytówką marynarza była koszula non-iron, amerykańskie papierosy i dzieci objadające się czekoladą oraz egzotycznymi owocami (jak pomarańcze, banany)
Pierwsze kroki za żelazną kurtyną 15
Żony marynarzy również się wyróżniały, i to nie tylko z powodu modnego ubioru, lecz także znacznie łatwiejszego dostępu do ekskluzywnych produktów (lodówek, telewizorów, pralek), których zazwyczaj nie można było normalnie kupić, a wyłącznie „załatwić”. Jak mówiły niektóre z żon: „Mój mąż nie pracuje, mój mąż pływa”. I stąd brał się ten widoczny dobrobyt.
Parowiec Jarosław Dąbrowski to jeden z najstarszych statków Polskich Linii Oceanicznych obsługujących regularną linię Gdynia–Londyn–Gdynia. Napędzany był węglem i dlatego z komina statku często wydobywały się gęste kłęby dymu, co w konsekwencji spowodowało, że władze portowe Londynu ukarały armatora PLO kwotą dwóch tys. funtów za zanieczyszczanie powietrza. Nie minęło kilka dni i brytyjski liniowiec Baltic Sea w porcie Gdynia otrzymał również karę dwóch tys. funtów za rzekome zanieczyszczenie basenu portowego olejem.
I tym sposobem rachunek został szybko wyrównany.
Tower Bridge
M/s Batory
Batory to statek legenda, z bogatą kartą wojennej historii, zwany lucky ship, a po wojnie będący oknem na świat dla tysięcy Polaków w drodze do wymarzonej Ameryki.
Podjąć pracę na flagowym statku Polskich Linii Oceanicznych transatlantyku m/s Batory to była nobilitacja i uzasadniona duma dla ponad 300 członków załogi sumiennie i profesjonalnie dbających o bezpieczeństwo pasażerów, serwis hotelowy oraz wykwintną kuchnię okrętową.
W latach 60. ubiegłego wieku z powodu braku bezpośredniego połączenia lotniczego z Ameryką wśród tysięcy pasażerów
Zbliża się sztorm. M/s Batory
M/s Batory 17
M/s Batory, 1967 r., od lewej siedzą: I r/o Władysław Rombek, II r/o Stanisław Król, II r/o Andrzej Czerwiński, radarzysta Jerzy Stelter, stoją asystenci radiooficera: Cezary Bromirski i autor
Radiooficerowie M/s Batory, 1969 r., od lewej: Jerzy Stelter, autor, Józef Kosmala, Leszek Zaifert
18 Sierra Papa Yankee Mike
Batorego spotkać było można znane kabarety, zespoły artystyczne, na czele z Mazowszem, i wielu prominentnych, wpływowych polityków. To wówczas jako dwudziestokilkulatek piłem bruderszaft z o wiele starszą Marią Koterbską, to tu Wojciech Młynarski zaprezentował po raz pierwszy piosenkę Tupot białych mew. Na Batorym bliżej poznałem artystów kabaretu Dudek, Irenę Kwiatkowską, Edwarda Dziewońskiego, Wiesława Gołasa, wiecznie młodego Mieczysława Fogga i miałem okazję zaprzyjaźnić z zespołem Filipinki. Przeżyłem niezapomniane wieczory poetyckie z Agnieszką Osiecką, kiedy z gitarą w ręku, śpiewem i dowcipem czarowała wpatrzonych, zasłuchanych i zachwyconych jej talentem marynarzy.
Osobną silną grupę stanowili radiooficerowie Batorego, którzy przez całą dobę pełnili na morzu ważną i szczególną rolę. Radiostacja na każdym statku to niewątpliwie okno na świat. Tu odbierano i nadawano komunikaty związane z bezpieczną żeglugą (ostrzeżenia nawigacyjne, pogodowe, zagrożenia o dryfujących w pobliżu górach lodowych itp.). Wymiana korespondencji alfabetem Morse’a prowadzona była non stop z całym światem. Setki telegramów imieninowych, świątecznych, wiadomości o narodzinach i śmierci były naszą miłą i smutną codziennością. Alfabetem Morse’a pan Radio, bo tak tytułowano radiooficera, odbierał na Batorym trzy gazety: polską, angielską i duńską. Z szybkością około 120 liter i cyfr na minutę należało bezbłędnie odczytać i zapisać „melodię” alfabetu złożonego z kombinacji kropek i kresek. Do dzisiaj, kiedy już od dawna alfabet Morse’a zniknął na zawsze z komunikacji radiowej, na pytanie: „Kto jeszcze z żyjących zna język Morse’a?” nieśmiało podniosę rękę.
Oczekiwania pasażerów względem usług radiostacji były ogromne, było to niewątpliwie jedno z najważniejszych miejsc na statku. Zwykle radiostację oblegały tłumy pasażerów w napięciu oczekujące głosu najbliższych znajdujących się po drugiej
M/s Batory 19
stronie oceanu. W jej pobliżu słychać było piskliwe sygnały Morse’a i głośne wołanie: „Gdynia Radio, Gdynia Radio! Batory, Batory woła! Sierra Papa Echo Echo. Over!”.
Do zabawnych historii zaliczyć można zdarzenie, kiedy dwie godziny po wypłynięciu z Gdyni z 700 pasażerami na pokładzie pojawiła się w radiostacji młoda osoba z zamiarem wysłania telegramu. Na pytanie, kto jest nadawcą, z uśmiechem pobłażania zapytała: „To pan nie wie?”. Z wrodzoną delikatnością odpowiedziałem: „Pani wybaczy, ale statek wypłynął z portu zaledwie dwie godziny temu i to mnie usprawiedliwia, ale obiecuję, że jutro znać będę imiona wszystkich pasażerek na statku”. Okazało się, że miałem przyjemność gościć panią Violettę Villas, która na liście pasażerów figurowała jako Czesława Gospodarek. Wielokrotnie później odwiedzała radiostację, za każdym razem ekscentrycznie i barwnie ubrana, a jej wyjątkowo bujna fryzura (niczym lwia grzywa) prezentowała się wyjątkowo okazale. W czasie długiej dziewięciodniowej podróży
20 Sierra Papa Yankee Mike
do Montrealu często gościłem Violettę, słuchałem opowieści o życiu i czekającej ją karierze, a ona rysowała obrazki typu serce przebite strzałą, czym przypominała duże rozkapryszone dziecko. Violetta Villas dała też popis możliwości swojego unikatowego głosu, czym zachwyciła całą załogę Batorego. W trakcie połączeń telefonicznych drogą radiową zdarzały się komiczne sytuacje. Głos przez radio był znacznie zmieniony, czasami wręcz nie do poznania. Kiedyś w trakcie rozmowy pasażera z żoną, mającej standardowy przebieg: „Jak się czujesz?”, „Jaka na morzu pogoda?” i „Kiedy dopływacie?”, padło pytanie ze strony mojego rozmówcy: „Jak mają się dzieci?”. Padła na to odpowiedź: „Jakie dzieci? Karolu, przecież my nie mamy żadnych dzieci!”. W tym momencie inny pasażer oczekujący w kolejce na połączenie zerwał się z miejsca i ostro oświadczył: „Pan rozmawia z moją żoną!”. Powodem zamieszania była pomyłka operatora w Gdyni Radio, który zamiast Rzeszowa połączył S a n d o m i e r z . W innym przypadku, kiedy połączyłem pasażerkę z mężem mieszkającym w małej wiosce na Podhalu, mąż k i l k a k r o t n i e przerywał połączenie, mówiąc gniewnie: „Bez głupich kawałów, moja żona wyjechała do Ameryki!”. Pół wieku temu dla wielu naszych rodaków nie do uwierzenia była możliwość rozmowy telefonicznej ze środka oceanu.