Kategorie blog
Nowa historia świata ? wspomnienia Suzany Sammer
Nowa historia świata ? wspomnienia Suzany Sammer



















 

     Był rok dwutysięczny. Rok, w którym miało nastąpić wszystko, począwszy od końca świata, poprzez odkrycia nowych technologii aż do nalotu kosmitów. Przełom wieków, a zarazem kończące się milenium. Wszyscy ludzie na całym świecie spodziewali się czegoś niewyobrażalnego. A jeśli udałoby się przeżyć i żadna z tych zapowiadanych apokalips by nie nastąpiła, każdy jak co roku w sylwestra obiecywałby sobie zmianę życia i eliminowanie swoich słabości albo realizację marzeń i zaistnienie w wielkim świecie. Przyznam się, że i ja początkowo miałam takie plany. Tak, właśnie w roku dwutysięcznym chciałam wreszcie zmienić swoje życie i zacząć je na nowo! Jednak przypadł mi zupełnie inny scenariusz…

     Zapał do realizacji zamierzeń opadł już z początkiem roku, zaraz po paru nieudanych próbach. Wtedy myślałam, że nie spotka mnie już w życiu nic dobrego, zaskakującego, zwariowanego. Nic, co wywróciłoby moją dotychczasową egzystencję do góry nogami lub choć na tyle, aby zarazem cieszyć się i utwierdzać w przekonaniu, że tu i teraz jestem na właściwym miejscu. Zawsze wirowałam myślami w wizji idealnego świata, którego największym bogactwem jest miłość i dobro. Bujając w obłokach i patrząc na świat przez różowe okulary, przyjmowałam od niego kolejny wymierzony mi policzek. Sama już nie byłam pewna, czy to właśnie nie ta kolejna krzywda, przychodząca w zamian za moje otwarte serce,

5


 


powodowała budowanie muru obronnego chroniącego przed światem. Przez to coraz bardziej dostrzegałam klapki na oczach u innych i ich dbanie tylko o własne ja. Zahartowało mnie to i wiele uczyło. Moje dobre i otwarte serce z czasem stawało się bryłką lodu. Patrząc z perspektywy czasu, nasuwa się mi tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego rzeczy materialne i chęć gromadzenia jak największego bogactwa oraz zdobycia prestiżu społecznego powodują w nas tak straszną znieczulicę? Odpowiedź jest już mi znana, choć przyszła w nieoczekiwanym momencie.
     Nazywam się Suzi – Suzana Sammer – a historia, którą opiszę, to nie wynik wybujałej wyobraźni i fantazji, ale utracone, choć i w porę też odratowane życie. Jednak miałam przy tym niezmiernie wiele szczęścia przeplecionego z nieszczęściem.
     Wszystko zaczęło się feralnego poranka. Zaspałam, a jakby jeszcze tego było mało, lenistwo dnia poprzedniego dało mi się ostro we znaki. Miałam się przygotować na spotkanie w sprawie pracy. Pomyślałam, że po co, skoro mogę wstać wcześniej rano i ułożyć sobie wszystko na poczekaniu. W pośpiechu zdążyłam tylko zadzwonić do sekretariatu dyrektora i poinformować o spóźnieniu spowodowanym stłuczką. Powód trochę nierozsądny, ale nie miałam dzieci, żeby wymówić się ich nagłą chorobą, a kot, który mieszkał razem ze mną po śmierci ciotki, i jego nagła choroba byłyby, jak na wywarcie pierwszego wrażenia, dość kiepskim pretekstem. Wkładałam jedną ręką w pośpiechu szpilki, a drugą zgarniałam do torby ze stołu wszystkie potrzebne papiery. Próbowałam jeszcze zrobić delikatny makijaż oczu. Prawie każda kobieta potrafi sobie wyobrazić, jak wygląda takie malowanie się drżącymi z pośpiechu rękami. Ale postanowiłam, że poprawię w samochodzie. Wsiadłam i na piszczących oponach ruszyłam, aby przedrzeć się do centrum miasta. Nagle szczęście się do mnie uśmiechnęło, bo wszystkie światła były zielone, tylko nie to pechowe na ostatnim skrzyżowaniu, gdzie już z pomarańczowego przeskakiwało na czerwone.

6



     – Nie! Nie! Nie teraz! – krzyknęłam. Spojrzałam na zegarek, którego wskazówki nieubłaganie się przesuwały, i niewiele myśląc dodałam gazu, choć jechałam już i tak zbyt rozpędzonym samochodem. To skrzyżowanie było zwykle spokojne, jeździło tamtędy mało aut, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. I już prawie się cieszyłam, gdy nagle – trzask! Zderzyłam się z innym samochodem! Z tych ostatnich momentów, zanim zemdlałam, pamiętam tylko, że uderzyłam od strony pasażera, na szczęście nikt tam nie siedział. Zauważyłam tylko kierowcę i mając nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało, straciłam kontakt ze światem.


II

     Obudziłam się w szpitalu. Z uwagi na brak bliskiej rodziny o całym zdarzeniu została powiadomiona osoba, której dane miałam w portfelu na wypadek jakiegoś nieszczęścia, czyli Adel, moja bliska przyjaciółka. Nie wiem, czy mi się wydawało, ale gdy na moment otworzyłam oczy, wyglądała strasznie – blada, zmartwiona. A przecież żyłam, więc po co były te zmartwienia. Miałam jednak tak straszny ból głowy, że zdążyłam powiedzieć tylko:
     – Hej, dobrze cię widzieć!
     A ona uśmiechnęła się do mnie z troską i łzami w oczach.
     – Ciiii… Odpoczywaj. Wszystko będzie dobrze.
     Po tych słowach złapała mnie za rękę, a ja w tym momencie ponownie straciłam przytomność.
     Za drugim razem obudziłam się w nocy, w czasie gdy pielęgniarka zmieniała mi kroplówkę. Zaraz potem odeszła bez słowa. Rozejrzałam się po sali. Pewnie ze względu na późną porę panował w niej półmrok. Wzięłam więc tylko tabletki, które przygotowane były dla mnie na stoliku obok, i popiłam je wodą. Delikatnymi dotykami

7



sprawdziłam swoje ciało. Na szczęście było z nim wszystko w porządku: ręce i nogi bez gipsu, zero śladów po operacji. Dlatego ucieszyłam się, że pomimo ogromnego bólu głowy wyszłam cało z tej kraksy. Zaraz potem znów ogarnął mnie błogi sen.
     Trzy kolejne dni minęły mi, można powiedzieć, sennie. Ciągle dostawałam jakieś proszki przeciwbólowe i uspokajająco-nasenne. Lekarz, z którym rozmawiałam podczas wizyty, potwierdził, że wszystko było w porządku i nie wymagałam dłuższej obserwacji. Wyniki były dobre, a bóle głowy powinny ustać po paru dniach. Dlatego czwartego dnia odebrała mnie Adel. Jednak na jej twarzy można było zauważyć przygnębienie, smutek, opuchnięte od płaczu oczy. Cóż, pewnie znowu wdała się w związek, który okazał się kolejnym niewypałem. Cała ona. Tak jak i ja niegdyś, miała serce miękkie i zbyt dobre dla palantów. A ci ciągle z tego korzystali. Normalnie w takiej sytuacji pewnie bym zagadała, próbowała ją wypytać, pocieszyć, ale dziś nie miałam na to najmniejszej ochoty. Sama czułam się jak wrak, więc nawet droga samochodem do domu była dla mnie męką.
     Na miejscu przyjaciółka pomogła mi zabrać torbę z rzeczami i weszła razem ze mną do domu. Podziękowałam jej za pomoc. Marzyłam tylko o cieplej kąpieli i łóżku. Adel dziwnie pokręciła się jeszcze po pokojach, wymieniłyśmy kilka zdań, po czym na koniec zaproponowała, że na okres mojej rekonwalescencji zabierze ze sobą Cezara, czyli mojego kota. Nie protestowałam, bo nigdy nie darzyłam go większą sympatią i chyba tylko przez sentyment do ciotki nie oddałam go do schroniska. On w sumie też traktował mnie jak swoją gosposię, więc brak tęsknoty byłby obustronny.
     Zanim Adel wyszła, dodała jeszcze, że skontaktuje się z ubezpieczalnią w sprawie wypadku i resztę spraw, na tyle, na ile będzie to tylko możliwe, postara się załatwić, abym nie zawracała sobie tym głowy, tylko wypoczęła.
     – Super! Dziękuję, kochana jesteś – powiedziałam, podeszłam do niej i ją przytuliłam. – Jak tylko wydobrzeję, umówimy się na kawę.

8


 


     Ona tylko się do mnie uśmiechnęła, odwróciła załzawione oczy, wychodząc. Było mi jej naprawdę szkoda, ale nie miałam tego dnia ochoty pocieszać kogokolwiek. Wraz z zamknięciem drzwi wzięłam głęboki wdech, a potem zrobiłam pełen ulgi, że nareszcie jestem w domku, wydech. Nie chciało mi się ryczeć ani dziękować losowi za kolejną szansę, bo w sumie i tak nie było za co. Przez głowę przeleciała mi jedynie myśl, że może ze dwie, trzy osoby by za mną tęskniły i mnie żałowały w razie śmierci. Nie miałam tak naprawdę nikogo bliskiego. Stary mały domek i sporą sumę pieniędzy na koncie odziedziczyłam po wspomnianej już ciotce Rene.
     Rodziców mało pamiętam. Zginęli w katastrofie lotniczej, gdy miałam zaledwie osiem lat. Lecieli na wesele znajomych i niestety lot ten okazał się dla nich ostatnim. Z opowiadań ciotki wiem, że to właśnie ona była im najbliższą osobą i to ją darzyli największym zaufaniem. Oboje moi rodzice wychowywali się w domu dziecka, a ona była przyrodnią siostrą ojca. Jednak Rene miała szczęście i jako nastolatka trafiła do wspaniałej rodziny. Kontakt z tatą utrzymywali zawsze, bo przeszłość i alkoholowe perypetie mojej babci nauczyły ich dbać o siebie nawzajem. Po rodzicach widać było prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia, która rodziła się jak gdyby na nowo każdego dnia. Wydawało się nawet, że byli wdzięczni losowi, iż trafili do sierocińca, bo w innym przypadku może nigdy by się nie spotkali.
     Osiem lat mojego dzieciństwa z nimi, choć już teraz mniej je pamiętam, było niczym bajka. Wspólny czas, gry, zabawy, żarty. No i to, co zapamiętałam do dziś, czyli kawa z cynamonem. Oboje taką pili. Dla mnie to była wtedy ohyda, jednak w dorosłym życiu sama taką pijałam, bo kojarzyła mi się z nimi albo przejęłam to w genach. Choć nie tylko to. Mama również dekorowała stół ziarnami kawy lub robiła dekoracje z kory cynamonu. Te dwa zapachy razem albo osobno były dla mnie aromatem pełnym szczęścia i miłości.
     Na to wesele mieliśmy lecieć całą rodziną. Jednak zachorowałam na ospę trzy dni przed wylotem, więc mama nie chcąc odwoływać

9



rezerwacji ani też sprawiać przykrości nowożeńcom, postanowiła mnie zostawić z Rene. I tak zostałam już na zawsze. Ale to był najlepszy wybór, bo ciotka była fantastyczną osobą. Promienną, życzliwą, wesołą pomimo tego, że życie też jej nie rozpieszczało. Po usunięciu jajnika zaprzestała chodzić na randki i spotykać się z mężczyznami. Nie chciała brać ślubu, bo uważała, że faceci, gdy się dowiedzą, iż są małe szanse na urodzenie dziecka, będą uciekali, a ona nie chciała po raz kolejny się rozczarowywać i być porzucana. Dlatego po adopcji i wzięciu mnie do siebie poświęciła cały swój czas na wychowywanie mnie, a ja pokochałam ją, bo była cudownym człowiekiem. Starała się, jak tylko mogła, abym nie popadła na długo w głęboki żal po śmierci rodziców. Starała się do tego stopnia, że czułam, jak zastępuje mi ich oboje. Dlatego też nawrót jej choroby parę lat temu i szybka śmierć dobiły mnie. Nie miałam ochoty na nic. Moje życie znowu straciło sens, choć teraz już byłam dorosłą kobietą. Nie tkwiłam też w żadnym związku z mężczyzną, bo gdy po raz kolejny zbyt mocno wykorzystano mnie psychicznie i materialnie, powiedziałam: „Dość! Nie chcę żadnego faceta do końca życia! Będę sama!”.
     Jesienią brałam antydepresanty. Dobijało mnie dosłownie wszystko, a dodatkowo słuchałam bardzo smutnych ballad – sama sobie byłam katem. Dni stawały się coraz krótsze, dlatego unikałam też wyjść i spotkań ze znajomymi. Wymówkom nie było końca: a to bo za zimno, a to nie mam się w co ubrać i tak wkoło. Tylko z Adel, z którą znałam się od liceum, umawiałam się na kawę w tygodniu, aby się trochę poużalać nad sobą i światem, pożartować, pogadać. Z niewielkiej grupy znajomych to właśnie ona była mi najbardziej bratnią duszą, rozumiejącą i wspierającą w każdej sytuacji.
     Mój wygodny, ustalony schemat dni był niezmienny – pobudka koło południa, żeby coś zjeść, obejrzeć ze dwa seriale, pokrzątać się, trochę ogarnąć bałagan pozostawiony poprzedniego dnia, czasami wziąć prysznic, ale to zależało od natężenia mojego lenistwa, no i filmy do późnych godzin nocnych. Trochę łaskawsze były dla mnie

10



wiosna i lato, bo wtedy chodziłam na spacery, trochę się opalałam. Codziennie obiecywałam też sobie, że od następnego dnia coś zmienię. Lecz lenistwo brało górę i dni wciąż były takie same.
     To Adel, chcąc mnie w końcu wyciągnąć z tego letargu, załatwiła mi spotkanie w sprawie pracy, na które jechałam trzynastego października i na które ostatecznie nie dotarłam. A może tak właśnie miało być? Ciągle tak sobie tłumaczyłam. Było mi chyba wygodnie i na rękę wrócić do starych zasad. Lenistwo jak zawsze brało górę. Szczególnie w czasie tego kolejnego roku po śmierci ciotki.
     Teraz, po wypadku, miałam wymówkę, że to czas mojej rekonwalescencji i wchodziłam w ten sam schemat dnia i nocy.


III


     I tak upływało moje życie, aż któregoś dnia dzwonek do drzwi oderwał mnie od miski z płatkami. Było to dziwne, bo już dawno nikt mnie nie odwiedzał. „Ale może to listonosz z jakimś planem na życie?” – pomyślałam z przekąsem. Otworzyłam drzwi, a tu ona! Stara pudernica, mało lubiana sąsiadka z ulicy dalej, przyszła zagadać, co u mnie! Chyba tylko po to, by nosić po osiedlu pierdoły, że żyję i tym podobne. Zapaliło mi się od razu światełko w głowie. W nogi, dziewczyno! Po tym, jak mnie wyściskała, z udawaną troską w głosie zapytała, czy może wejść do mnie na herbatkę, bo przyszła sprawdzić, co tam u mnie i czy doszłam już do siebie albo czy czegoś nie potrzebuję. Niewiele myśląc, zerwałam szybko kurtkę z wieszaka i w pośpiechu włożyłam pierwsze lepsze buty. Sytuacja była o tyle śmieszna, że starsza pani z niesmakiem patrzyła, jak do dresu i puchowej kurtki wkładam kozaki na obcasie.
      – No wie pani, strasznie się spieszę. Właśnie miałam wychodzić, bo mam bardzo pilną sprawę na mieście. Ale może innym razem, jak

11




będzie pani w pobliżu, wpadnie pani na kawkę – rzuciłam ze sztuczną grzecznością i jeszcze bardziej sztucznym uśmiechem, a w duchu tylko sobie myślałam: „No, oby ten dzień nigdy nie nastał!”.
     – Bardzo mi przykro, kochana – powiedziała z takim dziwnym spojrzeniem.
     – Tak, tak, naprawdę… Termin… Mam bardzo pilne spotkanie. – I szybko wypchnęłam babsko, które już chciało mi się wcisnąć do środka. Zatrzasnęłam szybko drzwi i rzuciłam oschłe:
     – Do widzenia!
     I pognałam ile sił w nogach.
     No nie! Wydarzenie dnia, tygodnia, miesiąca, a nawet roku! To, że zawsze mówiłam jej „Dzień dobry” z grzeczności, nie oznaczało, że teraz oczekuję jej troski! Już ja dobrze wiedziałam, jak fałszywą była kobietą, miło się do kogoś uśmiechając, po czym za plecami obgadując i wyzywając od najgorszych. Co to w ogóle miało być?! Zdenerwowana i zdezorientowana z powodu nachalnie pchającej mi się do domu plotkarki po chwili zaczęłam się z tego śmiać, bo nie najgorsze były te odwiedziny. W końcu przegapiłabym całkiem piękny, słoneczny, jesienny dzień, a tak spacerowałam po parku i pierwszy raz od dawna się uśmiechnęłam, patrząc w stronę słońca. Wdychałam rześkie i zarazem ciepłe powietrze. Siedząc na ławce, usłyszałam nagle męski głos:
     – Coś wspaniałego, prawda?
Otwarłam szybko oczy lekko przestraszana. Obok stał przystojny mężczyzna około czterdziestki. Wysoki, wysportowany blondyn ze zgrabnym noskiem, pełnymi ustami i cudownie brązowymi dużymi oczami. Na chwilę z wrażenia aż zaniemówiłam. On powiedział:
     – Mogę się przysiąść?
     Nadal osłupiała kiwnęłam szybko głową i rzuciłam:
     – Jasne!
     – Coś wspaniałego, prawda? – powtórzył znowu swoje pytanie, a ja nie wiedząc, o czym on mówi, zapytałam zdziwiona:

12



     – Ale co?
     – Słońce. Patrzyłaś na nie przed chwilą z zamkniętymi oczami.
     – Patrzyłaś z zamkniętymi oczami? A tak można? – zapytałam kpiąco, czekając na jego reakcję. Czy zastanowi się, czy mówi z sensem i czy wie, co chce mi dać do zrozumienia? A może po prostu na lekcjach w szkole przesypiał dobre trzydzieści minut?
     – Tak, dokładnie, z zamkniętymi oczami. Przecież jest ono tak mocne, że zamykając powieki, też je widzisz.
     – Hmm… Raczej nie widzę, ale czuję. Gdy na nie szybko spojrzę, a później zamknę oczy, to jego obraz pozostaje pod powiekami. Choć już na nie nie patrzę.
     Po mojej odpowiedzi uśmiechnął się do mnie tak pięknie, że jego pytanie zeszło na drugi plan. A ja, tak jak nigdy, przyspieszyłam obrót sprawy. Wyciągnęłam rękę i przedstawiłam się:
     – Suzana.
     – Ksawie. – Też podał mi rękę.
     – Ksawie? – zapytałam troszkę kpiąco.
     – Suzana? – odpowiedział mi tak samo, co wywołało w nas obojgu śmiech.
     – Wybacz, ale nigdy nie słyszałam takiego imienia – stwierdziłam trochę zakłopotana, po swoim dziwnym i chyba głupim powtórzeniu jego imienia. – A co takiego miałeś na myśli, mówiąc o wspaniałym słońcu? Przecież to normalne i nie ma w nim niż nadzwyczajnego – dodałam szybko, żeby zamazać wpadkę z imieniem.
     – Nic niezwykłego? – Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. – A nie czujesz się lepiej, gdy wokół jest jasno, ciepło, promiennie? Słońce rozwesela i dodaje energii. Nawet przyroda okazuje tę radość. Nie słyszysz tych ptaszków? To wszystko jest takie normalne, bo codzienne. Ale ta codzienność jest niezwykła. Ziemianie mają możliwość czerpania z tylu przywilejów płynących ze słońca, a w ogóle nie zdają sobie z tego sprawy.

13



     Hmm… Słowo „Ziemianie” trochę mnie zbiło z tropu. Bo mężczyzna miał niby zadatki na miłośnika przyrody i romantyka, a nagle po słowie „Ziemianie” nadawał się do grona uciekinierów z psychiatryka.
     Trochę z przekąsem albo z zamiarem sprawdzenia gruntu pociągnęłam temat:
     – Ja tam wolę używać słowa „ludzie”. Nie sądzisz, że jest lepsze?
     – Też słowo całkiem w porządku – odpowiedział szybko.
     I tak jakoś nagle rozmowa się ucięła. Może to znowu zadziałała moja blokada pojawiająca się w stosunku do obcych? Nie interesowało mnie już, aby robić sztucznie miłą atmosferę tylko dlatego, że facet był przystojny, bo w gruncie rzeczy mógł okazać się dewiantem, psychopatą, mordercą, wilkiem w owczej skórze.
     Zerknęliśmy jeszcze parę razy na siebie, wymieniając uśmiechy, już nieco sztuczne. I tak parominutowe milczenie dało mi do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Zerknęłam więc na zegarek i udałam po raz drugi tego dnia, że mam ważny termin i powinnam się pożegnać.
     – No to cześć, muszę lecieć na spotkanie. – Wyciągnęłam rękę na do widzenia, a on ją przytrzymał i zapytał:
     – Będziesz jutro też tutaj koło południa?
     Zaskoczył mnie totalnie, choćby już samym faktem dłuższego uścisku ręki.
     – Yyy… Wiesz, sama nie wiem, bo mam parę obowiązków. Poza tym coś gadali, że pogoda ma być kiepska.
    – Jakby się nie popsuła pogoda, to przyjdź. – Uśmiechnął się do mnie słodko i uroczo, puszczając moją rękę.
    Szczerze powiem, że tym ostatnim uśmiechem trochę mnie znów oczarował. Ale w głowie wciąż miałam myśli o naszej krótkiej i dziwnej rozmowie.              Zadawałam sobie przez całą drogę powrotną pytania, czy to kolejna kłoda rzucona mi pod nogi przez los? Czy może tym razem szczęście zaczęło mi sprzyjać? Wciąż zadumana odwróciłam

14



się jeszcze parę razy za siebie po to, aby sprawdzić, czy czasem przystojny facet o dość dziwnym imieniu mnie nie śledzi. Nikogo jednak za mną nie było. Zastanawiałam się też, skąd on się wziął. Przecież znałam z widzenia większość ludzi z mojego przedmieścia i okolic i chyba takiego przystojniaka bym wypatrzyła. Zaraz jednak pomyślałam kpiąco: „Wypatrzyłabym? A to niby gdzie i kiedy?”. Przecież moja najdłuższa wyprawa to droga do marketu albo na pocztę raz w tygodniu, najlepiej w dzikim pędzie, żeby do nikogo nie zagadać i żeby nikt nie chciał do mnie zagadywać, szybko wrócić do mojego azylu i nie pokazywać się światu na oczy, aż do kolejnych zakupów i regulowania rachunków. Taaa, wypatrzyłabym…
     Weszłam do domu, rzuciłam klucze na szafkę i jeszcze zanim się rozebrałam, przykuło moją uwagę odbicie w lustrze. Nie, nie może być! Kompletnie bez makijażu, z moją przeciętną urodą… No, może miałam troszkę ponadprzeciętną urodę, ale za to wyszłam z domu z tłustymi włosami. Dobrze, że były kręcone, to aż tak nie rzucało się w oczy, że niemyte któryś już dzień, tym bardziej że zwinięte w awangardowy koczek na szybko, do tego te spodnie dresowe plus kozaki i puchowa kurtka. No ludzie! Ten facet chyba sobie jaja ze mnie robił! Albo z kimś się założył, że przyprowadzi takie straszydło jak ja. Poza tym poniedziałek, godzina trzynasta, wszyscy normalni ludzie raczej siedzą w pracy. Może oprócz mnie. Uśmiechnęłam się do siebie. I myśli o przystojnym nieznajomym towarzyszyły mi przez resztę dnia. W sumie może i dobrze, bo po co kolejny serial miał mi zajmować miejsce w głowie. Zadzwoniłam też do Adel, ponieważ chciałam jej opowiedzieć moją przekomiczną historię z ulubioną sąsiadką i doradzić, co myśli o tym Ksawie. Niestety, w słuchawce usłyszałam tylko głuche sygnały. Cóż, moja pracoholiczka jak zwykle pewnie stała na straży pracy, więc postanowiłam jej nie zanudzać, mimo że minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania, gdy mnie odebrała ze szpitala. Miałam nadzieję, że nie była na mnie obrażona, iż milczałam przez tak długi czas.

15



IV

     Kolejny dzień nie przyniósł mi nowych myśli ani też dobrej odpowiedzi na pytanie o to, czy powinnam iść do parku na kolejne spotkanie, czy też nie. Bijąc się z myślami, podjęłam decyzję – idę! W sumie nic nie tracę, a co ma być, to będzie, i jak mnie zabije, to mnie zabije! A jak coś zaiskrzy, to będzie chyba cud! Dzisiaj już trochę o siebie zadbałam – lekki, naturalny makijaż podkreślający moje brązowe oczy i długie rzęsy, delikatny błyszczyk i piękna, świeża fryzura. Ubrałam się ani nie wyzywająco, ani też seksownie, ale już o wiele lepiej niż wczoraj – płaszczyk, szalik, sweterek, dżinsy i tenisówki. Na koniec szybkie zerknięcie w lustro – idealnie, idę! Po co dużo się zastanawiać, poprawiać, namyślać? W końcu poprzedniego dnia wyglądałam milion razy gorzej.
     W parku chodziłam i chodziłam. Najpierw jedno kółko wokół fontanny, potem drugie. Niby się nie rozglądałam, jednak troszkę wzrokiem szukałam mojego znajomego nieznajomego. Ale po nim nie było śladu, a przecież w prawie opustoszałym parku nie byłoby problemem go dostrzec. Brak ludzi mnie nie dziwił, bo była godzina południowa, a pogoda już też nie tak piękna jak wczoraj. I tak po półgodzinie spacerowania w kółko zdecydowałam się usiąść na ławce, w dodatku tej samej co wczoraj. Znów spojrzałam na słońce, nabrałam powietrza i wtedy przypomniał mi się tekst, którym wczoraj zagadał mnie Ksawie. Uśmiechnęłam się sama do siebie i nagle usłyszałam:
     – Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, że masz piękny uśmiech.
     Znów lekko mnie przestraszył, bo zjawił się znikąd. Jednak jego obecność mnie ucieszyła.
     – O, to ty. Dziękuję – odpowiedziałam mu z lekkim zakłopotaniem.
     – Cieszę się, że przyszłaś.

16




     – No, w zasadzie… przechodziłam obok i… yyy, pomyślałam, że trochę tu odpocznę… – dodałam trochę onieśmielona, wyciągając rękę na przywitanie.
Uśmiechnął się, też podając mi dłoń. I zaraz po tym tekście przeleciało mi przez głowę myśl, że pewnie pomyślał sobie, iż jestem jakimś leniem, nierobem albo czymś podobnym. Ale gdy usiadł koło mnie i znowu tak pięknie na mnie spojrzał, skupiłam się już tylko na tym, aby dowiedzieć się w końcu o nim czegoś więcej i czego oczekuje po naszej znajomości.
     – To może opowiedz mi coś o sobie? – zapytał jednak pierwszy.
     – Wiesz, ja akurat nie nadaję się na materiał do rozmów, bo moje życie jest nad wyraz monotonne. Nie ma w nim nic niezwykłego, tak leci z dnia na dzień – stwierdziłam szybko z uśmiechem.
     – Okej – rzucił krótko.
     – Ale może ty masz o wiele ciekawszą i interesującą osobowość – powiedziałam, żeby aż tak go nie zniechęcić, a jednocześnie trochę spróbować swoje życie zachować jeszcze w tajemnicy.
     – Na taką prawdę nie jesteś chyba jeszcze gotowa – odpowiedział, patrząc na boki.
Zdziwiła, a zarazem zaintrygowała mnie ta odpowiedź.
      – A co, jesteś kryminalistą, mordercą, prezydentem albo księciem jakiegoś kraju? Albo czekaj, wiem! Kosmitą! – rzuciłam ironicznie, ale dość miłym tonem.
On lekko się uśmiechnął. Zaskoczyło mnie to, bo albo trafiłam w mojej wyliczance, albo jego życie było jeszcze bardziej monotonne niż moje i grał tylko na zwłokę, nie mając interesującego tematu do rozmowy.
     – Co masz na myśli, mówiąc, że kosmitą? – Przy tym pytaniu dostrzegłam dziwny błysk w jego oku. – Wierzysz w kosmitów?
     – Czy ja wiem? Jeszcze żadnego nie spotkałam, a miała być w tym roku inwazja. – Zaśmiałam się.
     – Wy, Ziemianie, nie macie wiedzy w tej kwestii.

17




     – Zaraz, zaraz, ostatnio też mówiłeś „Ziemianie” zamiast „ludzie”. Ale pozwól, że zapytam – po co?! Chcesz mnie wkręcić czy co?! Leczysz się z jakiegoś szaleństwa po Star Wars?
     Trochę mnie już zirytował. Pomyślałam, że przystojny facet szuka w parku przygód albo rozrywki, ewentualnie ofiary. No bo jak inaczej go rozszyfrować? Wstałam więc szybko z ławki, spojrzałam na zegarek i oświadczyłam:
     – Wiesz, miło było cię poznać, ale czas mnie goni. Obiecałam znajomej, że odbiorę jej dziecko z przedszkola, więc…
     – Nigdzie nie jesteś umówiona. Po prostu chcesz mnie spławić, myśląc, że jestem jakiś nienormalny, bo może parę słów było z mojej strony zbyt szczerych. – Wszedł mi w zdanie, po czym sam wstał i powiedział: – Życzę miłego dnia!
     I poszedł, a mnie totalnie zatkało. Po prostu szok. Wracając do domu, znów biłam się z myślami. Kto lub co to było?! Może dobrze się stało, bo jeśli to jakiś psychol, to uszłam z życiem i zbyt dużo czasu na niego nie straciłam. Ale może on robi takie wcięcia w zdania innych? Hmm, czemu nie zdecydowałam się ciągnąć z nim tej konwersacji, tylko wystartowałam jak poparzona? Zresztą on nie był lepszy ode mnie! Od razu wielce urażony i dotknięty! Mógł coś wyjaśnić, trochę mnie powstrzymać, a ja chociaż wybrać się z nim gdzieś do baru na piwo. Nie musiałam zaraz wychodzić za mąż. A może on zyskuje przy bliższym poznaniu? No cóż, wyszło jak wyszło już drugi raz i tak to powinno zostać. W kiepskim humorze wróciłam do domu, bo nie po to się szykowałam dla faceta, który mnie zaprosił na dzisiejsze spotkanie, aby wymienić z nim dwa czy trzy krótkie zdania i rozejść się w tak dziwny sposób.

18



V

     I tak mijały kolejne dni. Totalna życiowa monotonia. Schemat dnia ten sam: środki na depresję i inne specyfiki zażywane coraz częściej, seriale, spanie. I tak aż do dnia, gdy słońce świeciło tak pięknie, że gdy krzątałam się po domu, nagle stanęłam, patrząc przez okno, przyciągnięta pięknem nieba. Oczarowało mnie totalnie jasnoniebieskie z bielutkimi, mięciutkimi chmurami. Cały ten urok stroił blask niebiańskiego słońca. Można było przyznać, że końcówka jesieni tego roku była chyba darem niebios. Naraz naszła mnie myśl, żeby w końcu wyjść, pooddychać tym ciepłem, przyjrzeć się pięknu i poczuć na skórze to, co oferowała nam Matka Natura. I tak krzątałam się, bo niby chciałam i coś mnie szalenie ciągnęło na ten spacer, a zarazem nie miałam motywacji, by umyć się i przebrać. Zdecydowana i niezdecydowana jednocześnie podjęłam decyzję, że zrobię to – pójdę na spacer! Nie chciałam już tego siedzenia w domu, oglądania telewizji, myślenia, czy dobrze zrobiłam na ostatnim spotkaniu z Ksawie. Nie, nie, nie! Dość! Musiałam trochę uwolnić umysł, bo sama się zadręczałam. Ogarnęłam się więc i wyszłam. Po drodze przyszło mi do głowy pytanie, czy on też tam będzie. Bo w sumie jakaś część mnie szalenie chciała jeszcze raz go spotkać i może zacząć znajomość od nowa. Lecz czy było warto? Skoro ostatnio zachował się tak jak się zachował? Czy warto było mieć cokolwiek z nim wspólnego? I znowu te głupie myśli. I wtem…
     – Dzień dobry, Suzi.
     Tak, dokładnie! Ksawie we własnej osobie. Odwróciłam się i z ogromnym uśmiechem oraz radością w oczach odpowiedziałam mu, wyciągając rękę na powitanie:
    – Cześć! Też się dotleniasz?
    – Tak jakoś wyszło.

19



     – Codziennie tutaj? – Byłam zaciekawiona kolejnym przypadkowym spotkaniem.
     – No wiesz, jak się chce dożyć setek lat, to trzeba trochę dotlenić komórki.
     Zrobiłam dziwną minę, ale może on w tych swoich tekstach miał jakąś szaloną metodę podrywu, więc…
     – Przepraszam, nie na miejscu są te moje teksty – dodał szybko.
     – No wiesz, może nie wyglądam, ale na żartach się jeszcze trochę znam. – Uśmiechnęłam się. – A w ramach przeprosin za ostatnie spotkanie dałbyś się namówić na filiżankę smacznej kawy w pobliskiej kawiarni? – zaproponowałam miło, mając przekonanie, że coś musi być na rzeczy, skoro wpadliśmy na siebie kolejny raz.
     – Yyy… wiesz, dopiero co piłem kawę. Ale może siądziemy tradycyjnie na ławeczce, żeby zacząć naszą znajomość jeszcze raz?
     Skinęłam głową. I tak nasza rozmowa o życiu, zainteresowaniach i świecie minęła tak przyjemnie, że sama nie zauważyłam, jak szybko upływał czas. Ksawie miał niestety jeszcze do załatwienia pewną sprawę i zaproponował kolację wieczorem. Ucieszyłam się i zgodziłam. Podałam mu też adres mojego domu, aby po mnie przyjechał.
     Z parku wracałam już cała w skowronkach, podekscytowana dzisiejszym wyjściem. Rozmyślałam, w co się ubiorę. Czy coś sexy, czy może lepiej trochę z dystansem? Myśli wirowały mi w głowie jak karuzela, kolorowa, wesoła karuzela, która miała zabrać mnie do świata bajki, Nibylandii, zatracenia się w szczęściu. I jakby nie patrzeć, tak właśnie wkrótce się stało…
     Trochę podenerwowana, trochę podekscytowana, wystrojona seksownie, ale gustownie, umalowana i wyperfumowana, w bardziej niż zwykle wysprzątanym domu czekałam na swego księcia.
     Choć oczywiście i wtedy moje obawy znów dały o sobie znać, bo zawitała myśl, czy dobrze zrobiłam, że podałam mu swój adres. W końcu, jakby nie patrząc, to obcy facet, a na spotkaniach mógł mi przecież pięknie zamydlić oczy. Mój domek był oddalony od

20


 

 

do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl