Kategorie blog
Wspomnienia i myśli
Wspomnienia i myśli



















 

WSPOMNIENIA

 

Jak dziś pamiętam dzień wybuchu wojny. Byłam małą dziewczynką i nie miałam jeszcze rozeznania, jakie rozmiary strasznych przeżyć ona obejmuje. Wojna znaczyła dla mnie jedno: bitwę, głód i zimno, a to było wystarczające,  by wiadomość o jej wybuchu tak bardzo mną wstrząsnęła. Uciekłam do ogrodu i upadłam tam, szlochając i rozpaczając nad bezmiarem nieszczęścia. Brat najstarszy, który przyjechał właśnie na urlop, wziął mnie na ręce, zaniósł do domu, pocieszał, lecz to nie pomogło, także Mama nie była w stanie mnie utulić.

Na drugi dzień (jak wielu ludzi) uciekaliśmy z dalszą rodziną, która miała folwark w pobliskiej miejscowości. Na ogromny wóz załadowano wiele rzeczy wraz z naszymi rzeczami. Obciążenie było tak wielkie, że w końcu wóz załamał się. Brat mój wraz z kuzynką z napotkanego opustoszałego dworu wzięli mały wozik, bo wszystko było już „oczyszczone” przez okolicznych mieszkańców, że ledwo starczyło miejsca na ulokowanie dziewięciorga osób i niewielu niezbędnych rzeczy, a cała reszta została na załamanym wozie. Tak dojechaliśmy pod Puszczę Kampinoską, właśnie tam, gdzie się toczyły krwawe boje. Nikt wcześniej o tym nie wiedział, bo gdybyśmy wiedzieli, nie przyjechalibyśmy tu. Zresztą wszyscy ludzie jak oszaleli gnali, nie bacząc gdzie –



Wspomnienia i myśli                                                                                                                6


 

i tak dojechaliśmy do wsi Wiejcy. Tam niekończącym się sznurem jechały czołgi niemieckie, tam co krok rozstrzeliwano cywilnych niewinnych ludzi. Widziałam umierających młodych chłopców. Widziałam jak oddawali ostatnie tchnienie. Brat mój, jak prawie wszyscy mężczyźni, był poddany kontroli. Znaleziono przy nim brzytwę i dlatego został oddzielony na bok do rozstrzelania, ale w ostatniej chwili znaleziono przy nim w drugiej kieszeni pędzelek do golenia – i to go uratowało.

Mama moja była gorąco wierząca i przypisywała to potędze swojej nieustającej modlitwy, także i naszej wspólnej, bo wszyscy modliliśmy się o jakiś cud. Głód panował straszliwy, przetrwaliśmy tylko dzięki owocom pozostałym na drzewach, na których moja starsza siostra Barbara szukała resztek tego pożywienia dla całej rodziny. Tam, wśród tych drzew, też leżały trupy.

Byłam przerażona, serce mi się ściskało i nie tylko ze strachu, ale i z żalu. Żegnałam się bez przerwy i mówiłam modlitwy za tych biednych pomordowanych. Zawsze każda śmierć jakiejś znajomej osoby zasmucała i przerażała moje dziecinne serce, a teraz tu, prawie deptałam po trupach − jak żołnierz na polu bitwy – było to okrutne.

Ze zdobyczą  pełnego  kosza  węgierek  przybiegłyśmy  z siostrą do domu, w którym dobrzy ludzie pozwolili nam się zatrzymać. Byłam bardzo głodna, ale nie mogłam nic przełknąć, zbyt dużo strasznych widoków w tym dniu oglądałam. Tak było jeszcze przez cały tydzień, bo tak długo tam stacjonowaliśmy. Coraz gorzej robiło się na tej linii, co dzień to nowych ludzi rozstrzeliwano, leżeli przy drodze, po której 



Wspomnienia                                                                                                                          7


 

bez przerwy jechały czołgi. Straszny, niezapomniany widok, a w oddali słychać było strzały – to z Puszczy Kampinoskiej. Wracaliśmy do domu i dobrze, bo coraz krwawiej się robiło. Wracaliśmy i znów trzeba było zdobywać jedzenie i znowu w zdobywaniu go przypadł udział mojej siostrze, kuzynce i mnie, lecz siostra była głównym zaopatrzeniowcem. Raz w opustoszałym gospodarstwie, gdzie pozostały tylko kury – kazano mi jedną złapać. Rzuciłam się w pogoń i złapałam. Mama ugotowała z niej rosół. Był to niezapomniany obiad. Jadłam i rozmyślałam, że też Mama mnie nie skarciła za to, przecież zawsze nas uczyła iść prawą drogą, a teraz pozwoliła złapać cudzą kurę? Nic jednak na ten temat nie powiedziałam nikomu, tylko dalej rozmyślałam i wyrzuty długo mnie gnębiły. Po jakimś czasie przyszedł do nas zaprzyjaźniony ksiądz i podczas dyskusji o naszej ucieczce powiedziałam mu o moim grzechu, ale ponieważ ksiądz – ku mojemu zdziwieniu – nie uważał tego za grzech (tłumacząc

wojną) – odczułam wreszcie ulgę i uspokoiłam się.

Po miesiącu od chwili wyjazdu powróciliśmy do domu. Zapanował smutek i niepokój o przyszłe dni. Chwilowo nie działo się nic szczególnego, lecz po pewnym czasie zjawiła się policja niemiecka i zabrała moją 15-letnią siostrę Barbarę, którą wywieziono na roboty do Berlina. W moim dziecinnym sercu znów zapanował smutek. Żyłam wspomnieniami o niej, całowałam na każdym kroku napotkane po niej rzeczy.

Wywieźli ją do pewnej niemieckiej rodziny, skąd pisała do domu odkryte kartki o treści: Rozmyślam plany z koleżankami, bo mi się sprzykrzyło z tymi szwabami. Mama truchlała na myśl o tym, że Niemcy mogli taką kartkę przeczytać.



Wspomnienia i myśli                                                                                                                8


 

 

Siostra snuła te plany i ziściła je – uciekła. Nie zdążyła przyjechać do domu, bo w drodze złapali ją i wywieźli do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, gdzie przebywała cztery lata do końca wojny. Po wojnie opowiadała swe tam przeżycia: głód, nędza, upodlenie, choroby. Chorowała na tyfus, myślała, że nie przeżyje, ale silny organizm i młodość zwyciężyły.

Niedługo po zabraniu mojej siostry wyjechałam do najstarszego brata, który pracował w majątku w charakterze administratora już przed wojną i dalej tam pozostał. Mimo że pracował w majątku, też odczuwało się brak odpowiedniej żywności, ale czasem jakiś chłop zabił po kryjomu świnię, to brat od niego kupił trochę mięsa. Brat był moim opiekunem, troskliwym jak ojciec, czułym jak matka,  mimo że miał już swoją rodzinę. Był ode mnie o ponad 19 lat starszy.

W tym czasie przyszła smutna wiadomość, że Ojciec nasz został postrzelony w nogę i wskutek zakażenia amputowano mu ją. Postrzelony został podczas łapanki. Był wtedy u fryzjera i gdy dano znać, że żandarmi nadjeżdżają, wszyscy zaczęli uciekać, a Ojciec razem z nimi i właśnie Ojca niemiecka kula trafiła. Wiadomość ta była straszna, nie do zniesienia. Wstrząsnął mną straszliwy żal. Nie mogłam jednak płakać, ale łzy dławiły mnie w środku. Dopiero na drugi dzień, kiedy wybrałam się do szpitala do Wielunia, gdzie leżał Ojciec, płakałam przez całą drogę, a szłam cały dzień. Z bijącym sercem weszłam do pokoju, w którym leżał Ojciec, nie miał już nogi. Wyglądał tak smutnie i biednie. Nie mogłam pogodzić się z tym, znów popłynęły łzy.



Wspomnienia                                                                                                                          9


 

Jak już wspomniałam powyżej, Ojciec miał amputowaną nogę po kolano, ale potem wskutek posuwającego się zakażenia, po raz drugi amputowano ją po samo biodro.

Biedny Ojciec, jak bardzo  cierpiał,  zanim  znalazł  się w szpitalu. Mieszkaliśmy na prowincji i nie było środka lokomocji, a żandarma, który postrzelił Ojca, nie obchodziło, że Ojciec krzyczy i cierpi. Mama doraźnie zrobiła opatrunek, ale była to zbyt wielka rana, by złagodzić ból. Dopiero na drugi dzień zawieziono Ojca do szpitala na trzęsącym wozie po szosie z kamieni.

Po przebyciu dwóch operacji przywieziono Ojca do domu zupełnie bezwładnego, przygnębionego, bez nogi. Leżał całe dnie w łóżku i cierpiał jak fizycznie, tak i psychicznie. Leżał w niedostatecznie ogrzanym pokoju. Razem z Mamą przeziębili się strasznie, a brak odpowiedniego pożywienia potęgował chorobę.

A Mama, biedna moja Mama – cały ciężar dźwigała sama. Dźwigała nie tylko ciężar kłopotów, jaki spadł na jej barki, ale także bezwładnego Ojca, który chorował dwa lata przykuty do łóżka. Poza opieką nad Ojcem, Mama zdobywała cudem od gospodarzy trochę żywności, żeby wyżywić Ojca, siebie i jeszcze z tego posłać paczki dzieciom do obozów, bo w tym właśnie czasie moich dwóch braci zostało zabranych. Jeszcze byli w łóżkach, gdy przyszli żandarmi z komendantem na czele, który bez słowa zaczął braci bić grubym kijem trzymanym w ręku. Bił bezlitośnie, a bracia byli tylko w piżamach. Ojciec przyglądał się temu ze łzami w oczach  i nic nie mógł pomóc. Opowiadał później, że komendant był tak zły i straszny, że Ojciec myślał, że go też będzie bił, ale



Wspomnienia i myśli                                                                                                              10


 

spojrzał tylko na łóżko Ojca, które było odsunięte od ściany – i wyszedł z pozostałymi dwoma żandarmami, zabierając zmaltretowanych braci na posterunek, skąd wywieziono ich do pracy do fabryki samolotów w Poznaniu. Tam jeden z braci utracił palec u ręki, dostał urlop i przyjechał do domu. W tym czasie zachorował i pozostał w domu dłużej, za co został zabrany i wywieziony do obozu Auschwitz w Oświęcimiu, gdzie przebywał niespełna rok, a potem wywieziony do Niemiec do bauera, u którego pracował do końca wojny. Przed pierwszym zabraniem był w konspiracji, ale na szczęście Niemcy o tym nie wiedzieli. Drugi brat, który też był  w konspiracji (uczył dzieci) i też został wywieziony z poznańskiej fabryki do Niemiec, do Kassel i tam pod bombami, o głodzie, przeżywał gehennę do końca wojny. Pisał do domu, że umiera wprost z głodu, ale przeżył, lecz był tak chudy i wynędzniały, że tylko kości i skóra pozostały.

Tak więc miała moja Mama niemało trosk i obowiązków. Wysyłała teraz paczki siostrze i braciom. Ja miałam wtedy już 13 lat. Starałam się trochę ulżyć Mamie i raz wysłałam paczkę siostrze do Ravensbrück. Z bijącym sercem przed kontrolą, która często wpadała do domów – upiekłam babeczki drożdżowe. Tylko te babeczki nie chciały się wca-  le ruszać. „Może mało drożdży włożyłaś?” – zapytał brat.

„O Boże! – krzyknęłam – drożdży wcale nie włożyłam”. Zgarnęłam babeczki i dodałam drożdży, ale już się nie wyruszały. Mimo to wysłałam siostrze te babeczki, by zdobyty z trudem surowiec nie poszedł na marne. Wiedziałam, że tam będzie jej i bez drożdży smakować. Istotnie, kiedy po wojnie zapytałam, czy jej smakowały, powiedziała, że wprawdzie



Wspomnienia                                                                                                                        11


 

moczyła je w kawie długi czas, nim rozmiękły, to jednak czegoś lepszego w życiu nie jadła, ale cóż, po skończeniu paczki, z którą podzieliła się z koleżankami, znów przyszło jej głodować i szukać po śmietnikach i znów czekała, aż dostanie coś od Mamy czy siostry, która pracowała jako pielęgniarka i która też od czasu do czasu starała się wysłać jakąś paczkę z żywnością do siostry czy braci, a było naprawdę ciężko cokolwiek zdobyć.

Dwie pozostałe moje siostry pracowały w szpitalu psychiatrycznym w Warcie. Alicja pracowała jako pielęgniarka od 1936 r. i nadal tam została, gdyż ze szpitala nie wywozili personelu. Personel był prawie cały polski, poza dwoma lekarzami niemieckimi, siostrą przełożoną i dwoma urzędnikami gospodarczymi, a mimo to też miała przykre przeżycia. Najpierw, gdy wybuchła wojna, cały personel – tak jak prawie wszyscy – uciekał z chorymi. Pamiętam, że podczas naszej ucieczki spotkaliśmy po drodze moją siostrę Alicję. Jaka to była radość, ale po krótkim przywitaniu i wymienieniu paru słów, rozstaliśmy się. Myślałam, że siostra dołączy do nas i było mi bardzo smutno, że nie została z nami, ale potem zrozumiałam, że nie może zostać, że musi być przy chorych, bo to jej obowiązek, a siostra moja była bardzo obowiązkowa. Trwała na posterunku nie tylko z obowiązku służbowego, ale i z sumienia, a ciężka była to służba z tego rodzaju chorymi w takich okolicznościach. Biedne pielęgniarki, ale i biedni chorzy, nie rozumieli, co się dzieje – jedni się śmiali, drudzy krzyczeli, inni płakali i byli zasępieni. Może właśnie w ich umysłach była odrobina świadomości i zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Widziałam ich,




Wspomnienia i myśli                                                                                                              12


 

jak w tym strasznym popłochu rozpraszali się po bokach, a pielęgniarki miały z nimi niemały trud. Był to widok bardzo smutny, budzący żal, ale najsmutniejsze było rozstanie z siostrą. Pamiętam jak dziś, gdy w różnym rytmie maszerowali chorzy i znikali na horyzoncie. Pamiętam jak znikał powoli, aż zniknął zupełnie czepek mojej siostry. Ogarnął mnie wtedy niewypowiedziany żal. Po kilku dniach siostra moja i cały personel z chorymi wrócili do szpitala. Tak mijał czas w codziennych trudnych obowiązkach, ale pewnego razu, gdy siostra nie ukłoniła się jednemu urzędnikowi gospodarczemu, ten krzyczał i naubliżał jej od polskich świń, w następstwie czego została przeniesiona do kolonii karnej do majątku ziemskiego, który wówczas należał do szpitala, gdzie przebywali chorzy. Siostra moja bardzo przeżywała wybuch wojny. Pisała do Rodziców listy pełne obaw, przeplatane czasem własnymi wierszami. Między innymi przypominam sobie fragment jednego z jej wierszy:

 

O Polsko, Polsko, któż by spodziewał się, że niepodległość tak krótko trwać będzie, że wróg rozgrabi jak ongiś Cię

i w szponach Cię swych posiądzie. Ojczyzno moja, więc już straciłam Cię? …

 

Druga siostra, Wacława, na początku wojny odwiedziła Alicję i tam została zatrudniona w szpitalnej stołówce  dla personelu jako kelnerka. Obie siostry były zadowolone z tego, że są razem. Jednak za jakiś czas Wacława poprosiła o kilka dni wolnych od pracy, by odwiedzić rodziców –



Wspomnienia                                                                                                                        13


 

i odwiedziła, lecz za parę dni przyjechali żandarmi i zabrali ją na komisariat. Opowiadała potem, jak siedząc w małej klitce, usłyszała wczesnym rankiem swoje imię. Wyjrzała maleńkim okienkiem i zobaczyła Mamę, która przyniosła jej w garnuszku zupę mleczną. Zjadła z rozkoszą i oddała garnuszek. Zaraz otworzyły się drzwi i do celi wszedł komendant. Siostra struchlała, bo gdyby komendant zobaczył Mamę, zabiłby ją bez skrupułów. Mama, moja Mama, wiedząc, co ją może spotkać od okrutnego tyrana, nie zważała na to – ważniejsze dla niej było przynieść dziecku zupę. Gdy sobie o tym przypominam, coś mnie dławi w gardle i łzy płynące z serca oślepiają oczy.

Siostra, po trzech dniach aresztu,  została  wywieziona na przymusowe prace do Wrocławia. Tu wyszła za mąż za chłopca, który był wywieziony z centralnej Polski na przymusowe prace do Wrocławia. Tu razem z mężem przeżyli całe bombardowanie miasta. Nieraz ze szwagrem byli zasypani gruzami, siostra była w ciąży – można sobie wyobrazić to piekło, ale jakoś przetrwali. Tuż po wojnie 18 maja przyszła na świat ich córka – pierwsza wrocławianka.

Ja, jako najmłodsza z rodzeństwa, zostałam najpóźniej zabrana. Wróciłam od brata do domu. Niedługo jednak byłam w domu. Pewnego poranka zjawił się żandarm, by mnie zabrać na posterunek. Mama w tym dniu była u swojej siostry w Wieluniu i miała przyjść dopiero po południu. Nie pomógł mój płacz, prosiłam, by mnie nie zabierał, bo mamy nie ma, a Ojciec chory nie może pozostać sam. Nie pomogło rozpaczanie, pożegnałam się z przerażonym i bezradnym Ojcem i wyszłam z żandarmem.



Wspomnienia i myśli                                                                                                              14


 

Na komisariacie wsadzono mnie do celi z 15-letnią dziewczynką i 16-letnim chłopcem. Celka miała około 5−6 m2, trzy wąziutkie prycze i kubeł. Myśl o samotnie pozostawionym chorym Ojcu i wyobrażeniu sobie rozpaczy Mamy, gdy wróci i mnie nie zastanie – rozdzierała mi serce. Nie myślałam już o sobie, tylko o nich. Przez cały czas wpatrywałam się   na świat przez maleńkie okienko z nadzieją, czy jakiś cud się nie stanie, żebym mogła wyjść i pospieszyć do domu, ale cud się nie zdarzył. Zbliżał się wieczór. Podano posiłek, kawałek chleba i wodę. Nie mogłam jeść. Nadeszła noc, smutek, cisza. Nie mogłam zasnąć na twardej pryczy z ciężkim sercem, pełnym trosk. Pragnęłam wyjść na dwór, lecz uświadomiłam sobie, że jestem zaryglowana, że pierwszy raz w życiu jestem w więzieniu. Jeszcze większą tęsknotę poczułam za domem. Nie spałam, tym bardziej że nie mogłam załatwić potrzeb fizjologicznych, bo wstydziłam się, że może usłyszeć chłopak, który obok spał, lecz może nie spał i wszystko słyszał? Wstyd był silniejszy ponad potrzebę. Przeżywałam męki. Choć byłam bardzo wstydliwa, to jednak na drugi dzień odważyłam się powiedzieć żandarmowi, podając przyczynę, żeby mnie przeniósł do innej celi, gdzie przebywają same dziewczyny.

Żandarm upomniał mnie, żebym nic nie mówiła, bo

„stary” tu zaraz może przyjść i będzie mnie bił, jeśli będę stawiać wymagania („stary” był komendantem, czerwonoskórym potworem, bezwzględnym katem – w dalszej części piszę o nim więcej), ale ja powtórzyłam jeszcze raz swoje życzenie. Czekałam z niecierpliwością na następną noc, nie wiedząc, czy żandarm spełni moje życzenie. I spełniło się, nie przeniósł wprawdzie mnie, ale tego chłopca.



Wspomnienia                                                                                                                        15


 

W areszcie byłam trzy doby. Potem przewieźli nas do Wielunia na Arbeitsamt. Tam dano mi skierowanie do pewnego gospodarstwa rolnego, które prowadziła niemiecka rodzina. Poszłam tam z Mamą. Gospodyni, gdy mnie zobaczyła, była oburzona i powiedziała po polsku „Ja chcę dziewki do roboty w gospodarstwie, a taką niech posadzą za fortepianem”. Napisała pismo i wytransportowała mnie ku mojej i Mamy radości z powrotem na Arbeitsamt.

Przydzielono mnie do innej rodziny niemieckiej, do bawienia rocznego dziecka. No to był szczyt upokorzenia i nie wiedziałam jak z tego wybrnąć, ale gospodyni zapytała, czy mam swoje rzeczy. Nie miałam, więc kazała mi jechać po nie do domu. Przyjechałam do domu, lecz do niemieckiej rodziny już nie wróciłam, nie mogłam.

Jakiś czas byłam w domu. Była wiosna, która śpiewała  o radości, lecz niepokój o jutro, o Rodziców, o rodzeństwo przytłaczał sobą piękno porywów wiosennych. Rodzice i ja żyliśmy w niepokoju także co do mego losu – i stało się. Znów pewnego poranka przyjechano po mnie. Znów bezradność i przerażenie chorego Ojca i bezgraniczna rozpacz Matki przeszyły mi serce. Pożegnałam Rodziców. Kiedy ten sam żandarm wprowadził mnie na teren komisariatu, ujrzałam na progu domu komendanta o czerwonej twarzy, spasionego do bardzo wielkich rozmiarów i jego żonę, też czerwoną i bardzo tęgą, którzy podparli ręce na biodrach i zaczęli się śmiać tak nieprzyjemnie, że serce we mnie zamarło. Nigdy nie widziałam tak odrażającej pary.

Trudno mi określić ich wiek ze względu na ich tuszę. Wyglądali jak para hipopotamów, tylko że groźniej. Przypuszczalnie mieli może po około 50 lat.



Wspomnienia i myśli                                                                                                              16


 

Komendant kiwnął na mnie, abym się zbliżyła i zaczął mnie bić po twarzy, powtarzając kilka razy „Ty ropucho”. Widocznie mówił tak do swojej żony, bo to było trafne określenie dla niej. Bił, a ona się śmiała. Potem kazał zaprowadzić mnie do celi. Ból i upokorzenie spowodowały, że znów wybuchnęłam płaczem, lecz tym razem nikt nie słyszał, bo byłam sama. Komendant nie miał nic w sobie z człowieczeństwa, nie miał odrobiny serca. Każdego musiał pobić, zmiażdżyć. Znęcał się okrutnie. Jak już powyżej pisałam niemiłosiernie bił moich braci, moją siostrę. Bił i zabijał    w potworny sposób. Mojemu chrzestnemu ojcu kazał wykopać dół i potem nad tym dołem, w bestialski sposób go zastrzelił. Ale to, co poniżej opiszę, co widziałam na własne oczy, pozostanie na zawsze w mojej pamięci potworne, straszne. Znów trzy doby byłam w areszcie i znów więziono mnie z innymi więźniami. Po trzech dniach odtransportowano nas na Arbeitsamt. Moja Mama dowiadywała się, kiedy nas będą wywozić i przyszła, by mi wręczyć paczkę  z żywnością i jakieś rzeczy. Widziałam ją, jak zdążała ku mnie pochylona, odziana w biedne szaty. Szła szybkim krokiem ku mnie, lecz nie zdążyła dojść, bo po drodze spotkał ją komendant (tu łzy napływają mi do oczu), zszedł z roweru i zaczął kopać Mamę tak silnie i tak długo, że zdawało mi się, że to trwa wieki. Zaczęłam krzyczeć z wozu (nie bacząc, że dwóch żandarmów nas konwojuje). „Bandyto,  co robisz, bandyto nie morduj mojej Mamy, przestań, lepiej mnie zabij”. Wszystkich słów już nie pamiętam, jakie wykrzykiwałam do niego, ale wiem, że gdyby on je słyszał zamordowałby mnie na miejscu. Tak długo bił, a właściwie



Wspomnienia                                                                                                                        17


 

kopał, aż wóz z nami odjechał i nie wiedziałam, co się dalej stało z Mamą, czy żyje? Nie wiedziałam.

Był to widok rozdzierający serce córki, widok nie do zniesienia. Nawet żandarmi obok siedzący nie mogli chyba na to patrzeć, bo nie odezwali się słowem, kiedy tak krzyczałam  i wyzywałam komendanta, a po polsku rozumieli.

Niepewna losu Mamy – najdroższej istoty na świecie – całą drogę płakałam, a sercem targał niewypowiedziany żal. Przywieźli nas i znów skierowano mnie do rodziny niemieckiej, która prowadziła sklep spożywczy. Małżeństwo to było w średnim wieku, on był wysokim przystojnym mężczyzną, ona też przystojną kobietą. Sama sprzedawała w sklepie, a kuchnią zajmowała się starsza służąca. Byłam tak bardzo przygnębiona, że już nie przejmowałam się, jaką funkcję mi wyznaczą, było mi wszystko jedno. Myśl moja stale była przy Mamie. Na drugi dzień przydzielono mi funkcję: sprzątać pokoje, cerować pończochy itp. „Nic nie umiesz robić, nawet pończoch porządnie pocerować” – mówiła do mnie gospodyni. Istotnie nie byłam wybitna w tych pracach, a tym bardziej teraz, gdy ból rozdzierał mi serce. Myśl stale była przy domu. Nie wiedziałam dalej, co dzieje się z Mamą, co dzieje się z Ojcem. Byłam w rozpaczy i bardzo smutna, niezdolna do pracy i życia. Wolny czas spędzałam, stojąc w drzwiach wychodzących na podwórko, i płakałam bez przerwy. Gospodarz chodził za mną i był dla mnie bardzo miły, chciał mnie nawet obejmować. Było to straszne. Rozpacz spowodowana krzywdą najbliższych, a niespodziewane zaloty tego mężczyzny – nie były do pogodzenia. Uciekałam przed nim, lecz gdziekolwiek stanęłam, on się



Wspomnienia i myśli                                                                                                              18


 

zjawiał przy mnie. Bałam się powiedzieć mu czegokolwiek, ale też nie mogłam pozwolić na zaloty, więc uciekałam do kuchni, gdzie była służąca. Żona jego chyba to zauważyła   i wybawiła mnie – odesłała z powrotem na Arbeitsamt. Tu wreszcie dano mi skierowanie do fabryki obuwia. Najpierw jednak za zezwoleniem pojechałam do domu po rzeczy. Pełna niepokoju, z bijącym sercem myślałam o domu, czy zastanę Mamę? – myślałam całą drogę.

Zbliżając się do domu, zauważyłam jakąś postać podobną do Murzynki o figurze mojej Mamy. Zdrętwiałam w bezruchu, dopiero gdy usłyszałam krzyk powitania i swoje imię, oprzytomniałam i teraz dopiero zobaczyłam, co zrobił hitlerowski komendant z moją Mamą. Rzuciłam się jej w ramiona i łkałam. Całowałam czarną jej twarz, na której nie było miejsca jasnego – calutka czarna od sińców, choć minął już tydzień od chwili, kiedy ją katował.

Pierwszy raz w życiu doznałam uczucia chęci zemsty      i pragnieniem moim było, aby skończyła się wojna i abym mogła mieć tego zbrodniarza pod swoją opieką, przywiązać go jak psa na łańcuchu i spluwać na niego z pogardą. Taką pragnęłam wymierzyć mu karę, choć wiem, że na gorszą zasłużył. Inni ludzie odgrażali się, że inaczej policzą się z nim. Pragnienie moje, by go dostać w swoje ręce było tylko pragnieniem – była wojna jeszcze!

Mama, tuląc mnie do siebie i pełna szczęścia z powodu mojej obecności (bo też nie wiedziała, co się ze mną dzieje), wprowadziła mnie do mieszkania. Ojciec bardzo się ucieszył i przy przywitaniu rozpłakał się. Jeszcze był chory, jeszcze przebywał w łóżku. Nic dziwnego, że dwoje starszych już



Wspomnienia                                                                                                                        19


 

ludzi, samotnych, chorych ucieszyło się z widoku najmłodszego swego dziecka. Ale długo nie trwała ta radość. Na drugi dzień z żalem spakowałam swoje skromne rzeczy i wyruszyłam do pracy, pozostawiając samotnych i smutnych Rodziców.

Po powrocie dostałam ausweis, w którym wpisano mi zawód: „szewc”, przez co po wojnie przez długie lata moje rodzeństwo nazywało mnie żartobliwie  szewcem,  mówili: „Mamy szewca w rodzinie, to butów nam nie zabraknie” albo „Jak się masz, szewcu” itp. Było trochę śmiechu  z tego powodu. Ale można się było śmiać, kiedy zło minęło. W istocie praca moja polegała na obcinaniu nitek z uszytych już przez starsze kobiety cholewek. Pensja moja wynosiła 70 marek, które oddawałam Mamie, za które kupowała choć w minimalnej ilości coś do jedzenia.

Zdawałoby się, że obcinanie nitek to żadna praca, a jednak po skończeniu wychodziło się z fabryki bardzo zmęczonym. Pamiętam, że miałam odciski na palcach od trzymania nożyczek, najbardziej jednak męczyła mnie zmiana nocna. Była wprawdzie w nocy przerwa na półgodzinny sen, ale cóż to znaczyło. Wtedy kiedy wszyscy ledwo błogo posnęli, już była pobudka do wstawania, a polegała ona na ohydnym budzeniu przez oblewanie śniących wodą z sikawki przeciwpożarowej. Wszyscy zrywaliśmy się przerażeni. Jeden z pilnujących nas, upodobał sobie mnie i budził mnie, dotykając lekko palcem czubka mego nosa, ale to mnie wcale nie cieszyło, czułam się nieswojo, okazywałam mu niezadowolenie, marszczyłam brwi. Wolałabym, żeby mnie oblewał wodą jak wszystkich. To był typ zdolny do robienia świństw, był Polakiem, a służył Niemcom.




Wspomnienia i myśli                                                                                                              20


 

Mieszkałam u jednej starszej kobiety na I piętrze, chyba chorej, bo podczas alarmu zamykała mnie w pokoju na klucz i wychodziła do schronu. Kiedy jej zwróciłam uwagę dlaczego mnie zamyka, mówiła „Bo tu ci jest wygodniej”. Każdy następny alarm przeżywałam z dubeltową trwogą, a byłam wobec niej bezradna. Aż wreszcie pewne małżeństwo polskie, mieszkające po sąsiedzku, widząc co kobieta ta wyprawia – zaproponowało mi u siebie lokum, mimo że sami mieli tylko jeden pokój z kuchnią (w której spałam), a dzieci troje. Także często częstowali mnie swoim skromnym posiłkiem. Bardzo szlachetni byli to ludzie, do dziś ich wspominam.

Wolne chwile od pracy często spędzałam na rozmyślaniach, na marzeniach, kiedy skończy się wojna i czy się skończy? – to najbardziej gnębiło. Kiedy znów będzie można żyć wolnym życiem. Bardzo było mi smutno. Nie byłam wylewna, ale pragnęłam się jakoś podzielić z mymi smutnymi myślami i odczuciami. Zaczęłam pisać jakieś skromne wierszyki, bo zdawało mi się, że to mi ulgę przyniesie. Mama moja była bardzo uduchowiona, miała zdolności poetyckie, pisała wiersze. Widocznie troszeczkę odziedziczyłam po niej zdolności. Pisałam wierszyki, ale darłam, bo wydawały mi się nieudolne. Zapamiętałam jeden z nich, skromniutki wierszyk z tych dni. Mam wiele innych swoich wierszy, lecz pisanych znacznie później. Przytoczę zatem ten pierwszy:

 

Nadszedł już maj piękny, radosny, Z powiewem utęsknionej wiosny. Nadszedł już maj i słowików śpiew

Wśród zagęszczonych rozkwitłych drzew.



Wspomnienia                                                                                                                        21


 

Nadszedł już maj, zapachniały bzy, A z oczu moich spływają łzy.

Jak przyszedł szybko, tak zniknie tuż, Lecz smutek z duszy nie zniknie już?

 

Kiedy nadejdzie radosny czas,

By wróg już odszedł, co gnębi nas, By znikły gorzkie wojenne dni,

By maj był w sercach, ach, gdzież te sny?

 

Nie było mnie wtedy stać na lepsze wiersze. Byłam jeszcze zbyt młoda. Sama w tym czasie nic nie czytałam. Ot, po prostu wyraziłam swą tęsknotę i smutek.

Dni wolno mijały. Żyło się bez celu, w codziennej szarzyźnie i beznadziejności. Jednak mimo tej smutnej wojny ludzie mieli pragnienie normalnego życia. Pragnień i marzeń hitlerowski okupant nie mógł zabić, a wręcz przeciwnie, potęgowały się.

Było dużo młodzieży, w której rozbudzała się potrzeba miłości, uczucia. Naturalny to bieg życia. Starsze pary wiązały się w jakimś sensie. Ja nie czułam jeszcze tej potrzeby, ale kiedyś odwiedził mnie znajomy chłopiec. Ja mu mówiłam per „pan”. On wtedy zaproponował mi, abyśmy przeszli na „ty”. Zgodziłam się, ale się krępowałam, bo był parę lat ode mnie starszy. „Trzeba to jakoś przypieczętować” – powiedział. „On oszalał” − pomyślałam – „Iść może po pieczęć na posterunek?” – i w tym czasie, kiedy tak myślałam – przechylił mnie i pocałował. „Oto pieczęć” – powiedział. Zarumieniłam się okrutnie, lecz ten pocałunek wcale mnie



Wspomnienia i myśli                                                                                                              22


 

nie zmienił, byłam takim samym dzieckiem jak przedtem. Jednak gdy pisałam do siostry, która pracowała w szpitalu, pochwaliłam się tymi słowy: „Był u mnie Marianek i chciał mnie pocałować, ale czy mnie pocałował, to ci nie napiszę”. Siostra po wojnie opowiadała mi, że mimo ciężkich chwil śmiała się po tym liście przez łzy długi czas.

Po kilku miesiącach pracy w fabryce delegowano nas do okopów do miejscowości Osieczno koło Wielunia. Dano mi łopatę tak dużą, że już dźwiganie jej samej było dość uciążliwe, a cóż dopiero z piaskiem. Przesypywałam piach z miejsca na miejsce. Ciężka była to praca, byłam drobna, niezbyt silna, w rezultacie czego dostałam przepuklinę, nie mogłam już ziemi przenosić. Porządkowy krzyczał, że nic nie robię, zmuszona więc byłam powiedzieć mu o mojej dolegliwości, prosząc go, by mnie skierował do lekarza. Najpierw nie dowierzał mi, ale w końcu pozwolił iść na przebadanie do jakiejś tam przychodni. Poszłam w przekonaniu, że będzie mnie badał jeden lekarz, ale gdy weszłam do pokoju przyjęć, zobaczyłam czterech czy pięciu lekarzy i tyle pielęgniarek. Byłam zaskoczona i skrępowana. Kazano mi się rozebrać. Ociągałam się. Jak to, wobec tylu mężczyzn. Cofnęłam się, lecz pielęgniarka chwyciła mnie za ramię i doprowadziła  do lekarza, który powtórzył „Rozbieraj się”. Cóż miałam   w końcu robić, zaczęłam częściowo rozbierać się, ale lekarz powiedział „Wszystko zdejm”. I tak stanęłam jak Ewa wobec pięciu mężczyzn.

Badali wszyscy po kolei, dotykali po kilka razy, odchodzili i znowu podchodzili, a ja przeżywałam prawdziwe męki. Płonęłam cała ze wstydu. Jakże chętnie zapadłabym się wtedy pod ziemię.



Wspomnienia                                                                                                                        23


 

Kiedy to się skończy – myślałam, a oni dalej badali, a jeszcze po zbadaniu długo nie kazano mi się ubierać. Stałam tak naprzeciw nich nie wiem jak długo, ale zdawało mi się, że wieki. Teraz sobie myślę, że robili to celowo, by się lubować młodym ciałem dziewczyny i w ten sposób się znęcać i może właśnie dlatego, że ja umierałam wprost ze wstydu? Wreszcie kazano mi się ubrać – odetchnęłam, lecz jeszcze długo nie mogłam patrzeć normalnie, tylko oczy miałam utkwione w podłodze. Dali mi skierowanie do lżejszej pracy, do ekipy robiącej pomiary ziemi. Cała ekipa składała się chyba z pięciu osób, trzech mężczyzn, jednej dziewczyny i mnie (już dokładnie nie pamiętam). Nosiłam kołki   i linki i tak upływały dni. Mrozy były trzaskające, straszliwie marzłam, nie miałam już się w co ubrać, wszystkie rzeczy stare były zbyt zniszczone lub za małe, a zwłaszcza buty.

Poprosiłam o jeden dzień wolny, by pojechać do domu po ciepłą odzież i buty. W domu nic takiego nie było, co by mogło na mnie pasować, ale Mama wystroiła mnie w swoje stare buty nr 39, choć ja wtedy miałam rozmiar butów 35. I tak musiałam nosić buty o cztery numery większe. Spodnie założyłam po bracie, który był dużo wyższy i dwa razy tęższy ode mnie. Mama wykombinowała mi jeszcze jakąś chustę na głowę i tak wystrojona wracałam do pracy. Opłakany musiał być to widok. Gdy szłam na stację otulona jak babulinka żebraczka, minęło mnie dwóch chłopców, mieli po mniej więcej 12−14 lat. Jeden z nich powiedział mi „Dzień dobry”. Drugi zaś zganił go za to: „Przecież to jest dziewczyna, nie kobieta, to co jej mówisz dzień dobry”. „Coś ty, to kobieta” – zaprzeczył pierwszy. Długo jeszcze słyszałam ich sprzeczkę,



Wspomnienia i myśli                                                                                                              24


 

ale nie rozumiałam już słów, bo oddalałam się w przeciwną stronę, na stację kolejową.

Potem, gdy wysiadłam z pociągu, jeszcze musiałam iść dość daleko. Szłam z bagażem, w którym była dość ciężka pierzyna.

W dodatku było mi bardzo niewygodnie, bo o cztery numery większe buty utrudniały marsz. Ciągnęłam tak za sobą i buty, i bagaż. Już bałam się, czy dojdę do wieczora na miejsce. Nagle usłyszałam, że jakiś wóz nadjeżdża. Była to bryczka, w której siedziało kilku umundurowanych Niemców. Mijając mnie, popatrzyli na mnie uważnie. Myślałam, że będą mnie bić albo szydzić z mojego ubrania. Struchlałam przez moment, bo bryczka nagle stanęła. Jeden z nich kiwnął na mnie, żebym się zbliżyła, a kiedy się zbliżyłam, kazał wsiąść do bryczki i usiąść na wolnym miejscu przy nich. Byłam zaskoczona, skrępowana i niepewna. Zapytali dokąd idę, odpowiedziałam, że do pracy. Już bez słowa odwieźli mnie na miejsce. Wprost nie mogłam uwierzyć. Myślałam, że śniłam, ale nie, to była prawda, z której wynika, że byli to przyzwoici ludzie. Potem skojarzyłam sobie, że mogli to być ci lekarze, którzy mnie niedawno badali. Na drugi dzień poszłam do pracy. Teraz w tym stroju nie było mi zimno. Jedynie noce były najgorsze. Było nas cztery dziewczynki   i kwaterowałyśmy u jednej chłopki – Polki − w takiej maleńkiej komórce z posadzką, bez opalania, bez okna, o metrażu 2,5 na 2 m2, w której kiedyś trzymała króliki. Posłanie było ze słomy na posadzce. Mróz był wtedy około 30–35°C. W nocy straszliwie marzłam, a w końcu zachorowałam na drogi moczowe. Z dnia na dzień ból się potęgował, lecz do



Wspomnienia                                                                                                                        25


 

lekarza nie poszłam, przypominając sobie poprzednią wizytę lekarską. W tym czasie Mama przyjechała do mnie i przywiozła mi ciepłą bieliznę.

Załatwiła z gospodynią, że ta przyjęła mnie do swojej izby. Zrobiła mi na podłodze z desek posłanie na słomie. Było mi wygodnie i ciepło.

Ból jeszcze nie ustępował, a przynajmniej w małym stopniu. Kto wie, może w tym cieple w końcu by ustąpił, ale szczęście to nie trwało długo, bo owa gospodyni pewnego dnia oświadczyła mi z całą stanowczością, że muszę się od niej wynieść, gdyż przychodzi do niej mieszkać jakiś kuzyn, czy ktoś w tym rodzaju (mąż jej był w tym czasie na wojnie). Z ogromnym żalem przyjęłam tę wiadomość i znalazłam się znów w komórce na posadzce. Stan zdrowia w tym potwornym zimnie zaczął się znów pogarszać, a mróz nie ustępował i do pracy trzeba było chodzić. W dodatku jeszcze przeziębiłam się, miałam kaszel i bałam się obudzić pozostałe koleżanki, dlatego wychodziłam na dwór, by się wykaszleć, co jeszcze bardziej pogarszało stan zdrowia. Nie umiem opowiedzieć, co się wtedy ze mną działo. Zastanawiałam się, dlaczego ja choruję stale, gdy pozostałe koleżanki w takich samych warunkach żyją i są zdrowe. Tylko jedna z nich miała bardzo przykrą chorobę – padaczkę. Biedna nie przyznała się do tego i myśmy nic nie wiedziały.  Szłam kiedyś z nią   i na ulicy dostała drgawek. Upadła i leżała w rowie. Wystraszyłam się bardzo, myślałam, że umiera, a nic jej pomóc nie mogłam, prócz wycierania ust zwiędłymi liśćmi. W końcu oprzytomniała sama, była bardzo słaba i blada. Zaprowadziłam ją do domu. Dziwię się do dziś, dlaczego jej nie



Wspomnienia i myśli                                                                                                              26


 

przeniesiono do innej pracy, tylko pracowała przy okopach. Przecież mogła wpaść do rowu okopowego, ale na szczęście do końca wojny ten atak się nie powtórzył. Znów przyjechała moja Mama i zaleciła mi robić ciepłe nagrzewania butelką, dzięki czemu poczułam znaczną ulgę. Moja dobra, droga Mama, mój dobry Anioł Stróż, czuwała nad wszystkimi i wszędzie. Szła, by ulżyć bliskim, szła przez trud, niewygody i niebezpieczeństwa, które na każdym kroku czyhały ze strony bezlitosnego okupanta. Gospodyni pozwalała nam po pracy ogrzać się w swej izbie, ale po Mamy wizycie była jakby lepsza – całe wieczory spędzałyśmy (moje koleżanki i ja) u niej. Długi żelazny piec stał na środku izby, na którym przypiekałyśmy chleb. Jakże smakował. Młodość chwilowo zwyciężyła podtrzymywana radosnymi wiadomościami o rychłym zakończeniu wojny. Mama, przyjeżdżając często, pocieszała mnie, ale i pisała listy.  Czułam, że drży o mnie   i boi się, żeby z dala od domu nie przytrafiło mi się coś złego, wszak byłam jeszcze dzieckiem. Pamiętam, jak pisała do mnie między innymi wierszyk:

 

Bądź dobra jak serce matki Skromna jak polne kwiatki Świętą jak Patronka Twoja I kochaj Polskę,

Boś polska dziewoja.

 

Mama była wielką patriotką. Jej czułość i opieka podtrzymywały mnie na duchu i ciele, dlatego przetrwałam. I nagle radosna nowina – wojna się skończyła. Co za radość! Czy



 

do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl