Kategorie blog
Miłość, seks? i podchorążowie
Miłość, seks? i podchorążowie






















Od autora

 

     Wszelkie podobieństwo postaci, scenerii  występujących w książce do osób i miejsc rzeczywistych jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe.

     Dedykuję ją tym wszystkim, którzy otarli się o wojskowe życie podchorążackie – swoim uporem, zdolnościami, wiedzą zasłużyli i dotrwali do upragnionych gwiazdek. Niech ta historia będzie podziękowaniem dla kolegów podchorążych i ludzi bezpośrednio związanych z wychowaniem i nauczaniem młodych adeptów sztuki wojennej. To oni swoim zaangażowaniem i dobrą postawą pomogli dojść do upragnionego celu.

Piotr Głowacki




 

Część I

 

 Wcielenie

 

Spałem niespokojnie, chciałem, żeby poranek  przyszedł jak najpóźniej. Przez taki półsen słyszałem dzwonek budzika. Jego przeraźliwy odgłos przeszył moje ciało od  uszu aż  po pięty.

    – Muszę wstać! Dziś w moim życiu spełni się ważne dla mnie i mojej rodziny wydarzenie. Idę do wojska!

W trakcie ubierania się słyszałem, jak mama krzątała się po kuchni i robiła coś na śniadanie. Ścieliłem łóżko i czułem, jak zapach śniadania rozchodzi się po pokoju. Wszedłem do kuchni. Śniadanie stało na stole.

    – Cześć, mamo!
    – Cześć! – odpowiedziała.
    – Tata jest już w pracy?
    – Pojechał wcześnie rano i nie chciał cię budzić. Mam cię w jego imieniu pożegnać – odparła.

Usiadłem do stołu i zacząłem jeść. Mama tak dziwnie patrzyła na mnie, jakby miała nigdy więcej już mnie nie zobaczyć. Widziałem na jej twarzy smutek i niepewność co do dalszego mojego losu.

    – Nie przejmuj się, mamo, jakoś to będzie…



Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                10


 

Po śniadaniu wziąłem moje rzeczy osobiste i podszedłem pożegnać się.

    – Cześć, mamo! Dam sobie radę, nie będzie tak źle. Z oczu popłynęły jej łzy.
    – Uważaj na siebie, synku – ostrzegła mnie z matczyną troską. Pocałowałem mamę w rękę i policzek, poczułem, jak bije jej Wziąłem torbę i wyszedłem na podwórko. Mama szła przy mnie. Spojrzałem na dom i kościół, z którym wiążą mnie wspomnienia ze szkolnych lat. Wyszedłem na ulicę i poszedłem w kierunku dworca  autobusowego.  Po  chwili odwróciłem się i widziałem stojącą jeszcze na ulicy mamę. Poczułem, jak moje serce zaciska się i podchodzi aż do gardła. Machnąłem ostatni raz ręką na pożegnanie. Pomaszerowałem przez dawny rynek mojego miasta. Ludzie spieszyli się do pracy, na przeciw mnie szła grupa uczniów, która dziś rozpocznie nowy rok szkolny. Na ich twarzach widać było jeszcze radość i zadowolenie z dopiero

co zakończonych wakacji.

    – Chyba wyjeżdżam na stałe…? – przemknęła mi taka myśl. Nie będę mieszkał w moim rodzinnym mieście, z którym jestem tak bardzo związany. – Żegnaj, moje miasto! – powiedziałem do siebie. Doszedłem powoli do skrzyżowania, na którym umówiłem się z kolegą z mojej klasy maturalnej. Czekałem na niego około dwóch minut, po czym z daleka ujrzałem jego błyszczącą w porannym słońcu łysinę. Doszedł do

    – Cześć!
    – Cześć! – odpowiedziałem, podając rękę na
    – To co…? Jedziemy do Torunia? – spytał.
    – Tak!

    Czekaliśmy na przystanku, trzymając w ręku karty powołania. Z głośników rozległa się głośna zapowiedź odjazdu autobusu do Torunia. Kierowca zbliżył się powolnym krokiem do autokaru, otworzył drzwi i energicznie wskoczył do środka pojazdu. Uruchomił silnik. Czarna chmura spalin pojawiła się na



Część I. Wcielenie                                                                                                                  11


 

placu i otuliła wszystko dookoła. Kierowca wykonał kilka przegazówek, zanim podjechał pod stojących pasażerów. Otworzył drzwi.

    – Proszę wsiadać! Proszę okazać bilety do kontroli! – ogłosił pasażerom.

Obaj mieliśmy przygotowane karty powołania do okazania. Kierowaliśmy się w stronę wejścia do autobusu. Wstąpiłem na stopień, za mną Andrzej. Pokazaliśmy nasze karty powołania.

    – A, rekruci?! – zaśmiał się
    – Tak! – odpowiedziałem.
    – Gdzie będziecie służyć?
    – W Toruniu.
    – To dobrze, będziecie mieli blisko do domu. Proszę, wsiadajcie!

Usiedliśmy na końcu autobusu. Za nami wsiadło jeszcze kilka osób. Kierowca zamknął drzwi, siadł za kierownicą i ruszył. Przejeżdżaliśmy przez nasze miasto i patrzyliśmy na chodzących po ulicach ludzi. Widziałem wśród nich znajomych. Autobus nieubłaganie wyjeżdżał z miasta. W nas wstąpił smutek    i niepewność co do dalszego naszego losu. Przez godzinę jazdy wspominaliśmy dawne czasy, które już nigdy nie powrócą. Zajechaliśmy na dworzec  autobusowy  w Toruniu.  Wyszliśmy z autobusu.

    – Powodzenia chłopaki! – krzyknął kierowca na pożegnanie.

Z dworca poszliśmy w kierunku szkoły, która była oddalona o jakieś dwadzieścia pięć minut marszu od przystanku. Szliśmy ulicą Sobieskiego. Za i przed nami szło kilku chłopaków.

    – Na pewno idą tam, gdzie my – stwierdził Andrzej. Po chwili z tyłu usłyszeliśmy wołanie:
    – Cześć, chłopaki! To ja, Adam! Znamy się z egzaminów.
    – Cześć! – odpowiedzieliśmy, rozpoznając

Adaś doszedł do nas. Przywitaliśmy się i razem poszliśmy w kierunku szkoły. Minęliśmy przykoszarowe budynki

 


Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                12


 

i długi płot, który nie chciał się skończyć. Doszliśmy do wejścia, przy którym wisiała tablica z  napisem: Wyższa  Szkoła Oficerska Wojsk Rakietowych i Artylerii im. gen. Józefa Bema w Toruniu. Dawniej nazywano tę szkołę OSA, od Oficerskiej Szkoły Artylerii. Takiej też nazwy potocznej używali mieszkańcy Torunia.

Ogarnął  mnie  dziwny  dreszcz.  Spojrzałem  na  Andrzeja    i Adama, miałem wrażenie, że oni czują to samo.

    – To co, idziemy? – zapytałem.
    – Tak! – odpowiedzieli.

Przeszliśmy przez bramkę i weszliśmy po schodach, które prowadziły do biura przepustek. Stała tu grupka chłopaków zastanawiających się, czy wejść, czy jechać z powrotem do domu  i cieszyć się jeszcze życiem w cywilu. Dotarliśmy do biura przepustek, które było udekorowane flagami narodowymi. Tam kazano nam oddać karty powołania, książeczki wojskowe i dowody osobiste.

    – Zaczekajcie! Zaraz przyjdzie po was dyżurny – powiedział sierżant pełniący służbę.

Staliśmy kilka minut i zastanawialiśmy się, co z nami zrobią. Rozglądałem się po pomieszczeniu i ujrzałem dużą szybę    z wydrukowanym napisem „Oficer dyżurny”. Stał tam młody podporucznik, który przyglądał się nam z litością.

Po chwili przybiegł dyżurny i zameldował:

    – Obywatelu sierżancie, melduję swój powrót od
    – Zabieraj tę grupę! – rozkazał sierżant.
    – Tak jest! – odpowiedział żołnierz dyżurny.

Stanął przed nami i prowadził nas w kierunku dużego żółtego budynku. Wolnym krokiem doszliśmy do fryzjera.

    – Teraz będzie strzyżenie – zapowiedział dyżurny.

Przed budynkiem stała grupka chłopaków, których głowy zostały już ogolone na pałę.
    – No, ładnie się zaczyna – powiedział ktoś z naszej grupy.



Część I. Wcielenie                                                                                                                  13



   – Nie martwcie się, zaraz będziecie wyglądać tak jak oni – skwitował z lekkim uśmiechem
dyżurny.

Weszliśmy do pomieszczenia. Siadłem na krześle i czekałem na swoją kolej. W pomieszczeniu tym, daleko odbiegającym od salonów fryzjerskich, były trzy stanowiska do strzyżenia.

   – Następny kot do golenia! Dziś strzygę was za darmo! – zawołał dowcipnie

Poderwałem się z krzesła i usiadłem na fotelu fryzjerskim. Stary fryzjer owinął mi wokół szyi jakąś białą szmatę i zaczął mnie strzyc.

   – Nie ruszaj się, bo ci uszy obetnę! – powiedział bardzo poważnie.

Na to wezwanie znieruchomiałem. Po chwili na białą szmatę spadły moje czarne włosy. Poczułem, jak powiewy wiatru hulają mi między uszami. Z włączoną maszynką do strzyżenia dobrał się do moich wąsów. Przyciął z lewej i prawej strony, zostawiając trochę pod nosem. Stanął z boku i zaczął się śmiać. Trochę mnie tym rozdrażnił.

   – Kogoś mi przypominasz, bratku… – zaśmiał się.
   – Tak! Hitlera, ty stary capie! – odpowiedziałem złośliwie.
   – Ale domyślny i jaki nerwowy. Nie martw się, nie zostawię cię tak – odparł łagodnie.

Sprawnym ruchem maszynki ściął pozostałość moich czarnych wąsów.

Jeszcze tak nigdy nie wyglądałem. Nie dziękując, wstałem    z fotela i wyszedłem na zewnątrz budynku, gdzie stała grupka chłopaków obciętych podobnie jak ja.

Staliśmy tak kilka minut, gdy podszedł do nas następny dyżurny.

    – Ustawcie się! Zaprowadzę was do łaźni.

Przechodziliśmy alejkami, wokół było sporo zieleni. Drzewa kołysały się leniwie we wszystkie strony,  słońce zaczynało grzać coraz bardziej. Wszędzie dało się zauważyć czystość



Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                14


 

i porządek. Nigdzie nie leżały papiery, zieleń była przystrzyżona i zadbana. Widać tu było sporo pracy nad utrzymaniem tego wszystkiego. Doszliśmy do łaźni i czekaliśmy na swoją kolej.

    – Wchodzić! – zawołał ktoś z wewnątrz.

Zaczęliśmy wchodzić przez wąskie drzwi prowadzące do środka.

   – Nie pchać się! Zdążycie wszyscy! – powiedział żołnierz z obsługi.

Każdy z nas dostał do ręki papierowy worek.

    – To na wasze rzeczy! Rozbierać się! Macie zapakować swoje cywilne ciuchy do worka i zaadresować na adres domowy – zakomenderował żołnierz.

Stałem przy ławce i rozbierałem się. Jeszcze nigdy tego nie robiłem w takim towarzystwie. Włożyłem ciuchy do worka, wypisałem adres i nazwisko odbiorcy. Czułem w tym momencie powagę sytuacji. Już teraz nie ma odwrotu. Zwinąłem worek do połowy i oddałem w wyznaczone miejsce. Na sąsiednim stanowisku dostałem ręcznik i mydło.

    – Wchodzić pod natrysk! – padła komenda.

Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie były zamontowane natryski. Letnia woda leciała na drewniane podkłady leżące na posadzce. Położyłem ręcznik na parapecie okiennym i wszedłem pod prysznic. Woda  polała się na moje ciało, zacząłem   się namydlać.  Stałem  i  czułem  w  sobie  pewne  rozluźnienie i ulgę. „Jak mi dobrze!” – powiedziałem do siebie i nie myślałem o niczym.

    – Kończyć! Za minutę zakręcam wodę! – zawołał żołnierz stojący przy głównym zaworze od natrysków.

Zdążyłem się opłukać, zanim woda przestała płynąć. Wziąłem ręcznik i wytarłem się. Widziałem, że niektórzy nie zdążyli się opłukać i teraz wycierają małym ręcznikiem pianę mydlaną ze swojego ciała. Owinąłem ręcznik w pasie i wyszedłem innym wyjściem. Dotarłem do miejsca, gdzie wydają mundury.




Część I. Wcielenie                                                                                                                  15


 

    – Nazwisko? – zapytał mnie żołnierz będący w środku pomieszczenia.
    – Górecki Piotr – odpowiedziałem.

Zapisał nazwisko i bacznie zmierzył mnie okiem, pytając:

    – Wzrost?
    – Sto osiemdziesiąt centymetrów – odpowiedziałem.
    – Numer kołnierzyka?
    – Trzydzieści
    – Numer obuwia?
    – Osiem i pół.
    – Rozmiar czapki?
    – Nie wiem.
    – 
Zaraz sprawdzimy – spojrzał na moją głowę i powiedział: – Numer pięćdziesiąt

Po kilku minutach przyniósł mundur wyjściowy, bieliznę osobistą, czapkę oraz buty. Wszystko było nowe i pachnące świeżością.

   – Masz i ubieraj się! – polecił.

Wziąłem to wszystko i położyłem na ławce. Najpierw włożyłem spodenki gimnastyczne. W rzeczywistości były to duże niebieskie, zawiązywane sznurkiem od wewnątrz gacie, które   w niczym nie przypominały spodenek gimnastycznych.

   – BGS!– zawołał któryś z żołnierzy.
   – BGS? – powtórzyłem trochę
   – Tak! Zapamiętaj: Bojowe Gacie

Wszyscy parsknęli śmiechem. Zacząłem też się śmiać i wkładać pozostałe sorty.

Włożyłem skarpetki – oczywiście zielone – biały podkoszulek, koszulę wyjściową, krawat i długie spodnie z paskiem. Na to wszystko włożyłem marynarkę, a na stopy trzewiki wojskowe. Wcisnąłem na moją łysą głowę czapkę i wyprostowałem się jak struna. Pierwszy raz w życiu miałem na sobie prawdziwy mundur wojskowy. Od tej pory wyglądałem jak żołnierz. Byłem z siebie dumny.




Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                16


 

    – Kto się ubrał, niech wychodzi na zewnątrz – powiedział żołnierz wydający

Wychodząc, oddałem ręcznik, którym się wytarłem. Otworzyłem drzwi, ciepłe powietrze buchnęło na moje policzki. Ujrzałem innych ubranych tak jak ja chłopaków. Niektórzy palili papierosy, inni rozmawiali między sobą. Dołączyłem do nich.   Z łaźni wyszedł Andrzej.

    – No i co…? – zawołał z uśmiechem.
    – 
Jak na razie to jeszcze nie wiadomo. Najgorsze jest przed nami – odpowiedziałem.

Staliśmy kilka minut, ciepłe powietrze oraz wiatr zdążyły osuszyć nasze włosy i wilgotne po kąpieli ciało.

    – Kończyć palenie! Zabieram was do izby chorych, gdzie przejdziecie badania lekarskie – powiedział dyżurny odpowiedzialny za przyprowadzenie nas na

Ustawiliśmy się za nim i poszliśmy w kierunku izby chorych. Przechodziliśmy obok budynków, gdzie zakwaterowani byli żołnierze służby zasadniczej. W budynkach pootwierane były okna, w których stali żołnierze.

    – Co wy robicie?! Konie! Trepy zajebane! Samobójcy! – wołali głośno do nas z

Trochę zmieszani przeszliśmy dalej. Doszliśmy na miejsce. Tu stała grupka chłopaków, którzy zostali przebadani i czekali, aż ktoś ich zabierze na śniadanie.

    – Zaczekać! Będziecie wchodzić po kolei! – powiedział dyżurny.

Stałem kilkanaście minut, kiedy przyszła moja kolej na badanie. Zapukałem do drzwi.

    – Wejść! – usłyszałem. Otworzyłem drzwi i wszedłem.
    – Dzień dobry! – powiedziałem do wszystkich w pokoju. Nie zdążyłem zamknąć drzwi, gdy rozległo się głośne pytanie sanitariusza siedzącego przy stoliku:




Część I. Wcielenie                                                                                                                  17


 

    – Nazwisko!
    – Górecki Piotr – odpowiedziałem.
    – Imię ojca i matki?
    – Waldemar, Elżbieta.
    – Data i miejsce urodzenia?
    – Szósty czerwca 1963 rok,
    – Adres zamieszkania?
    – Lipno, ulica Kościuszki
    – Rozbierać się!

Sanitariusz zapisał moje dane. Rozebrałem się do naga i jak Bóg mnie stworzył podszedłem do stolików, gdzie siedziało trzech lekarzy wojskowych.

    – Proszę stanąć na środku – powiedział z powagą lekarz siedzący z lewej

Uważne spojrzenia członków komisji były skierowane na mnie.

Przyglądano mi się bardzo dokładnie. Czułem się nieswojo.

    – Proszę się odwrócić! – powiedział jeden z lekarzy. Odwróciłem się. Ciekaw byłem, co teraz wymyślą.

    – Proszę się pochylić i rozszerzyć pośladki – kontynuował lekarz.

Zrobiłem to.

    – Szerzej proszę! Szerzej! – wołał lekarz siedzący z tyłu.

Pochylony w tej niezręcznej pozie poczułem w sobie jakieś niezdrowe napięcie. No i stało się, puściły zwieracze. Z dupy wyleciały gazy. Cały smród z wielkim hukiem i rzadkim gównem wystrzelił do tyłu na siedzącego lekarza. Swojska cisza została przerwana. Nieprzyjemny zapach  wypełnił  całe  pomieszczenie, a całe to zdarzenie zakłóciło natychmiast pracę komisji. Poczułem wielką ulgę i zawstydzenie. Odwróciłem się i powiedziałem:

    – Przepraszam!

Przede mną siedział osrany przeze mnie lekarz. Myślałem,  że parsknę śmiechem. Z trudem się opanowałem i zachowałem powagę sytuacji.

 



Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                18


 

    – Kurwa! Co tu się dzieje?! – wrzasnął bardzo zdenerwowany Co to za zasraniec? Kto go tu przysłał?! – wrzeszczał nadal. – Tego jeszcze nie było! Żeby zesrać się na lekarza. To prowokacja! – zawołał wzburzony i wstał wkurwiony od stołu.

    – Ależ, drogi kolego, zdarzały się takie przypadki – powiedział siedzący obok lekarz, uspokajając napiętą sytuację. – A ty, synu, nieźle narozrabiałeś. Wkurwiłeś pana doktora – zwrócił się bezpośrednio do mnie, mrugając okiem. – Idź i doprowadź się do porządku.

Po doprowadzeniu się do porządku zważono i zmierzono mnie. Nareszcie usłyszałem: – Ubieraj się i spadaj!

Ubierając się, nie odezwałem się słowem, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji. Widziałem, jak dyżurny wycierał na mokro zabrudzoną podłogę. Na koniec, wychodząc z pokoju, dostałem książeczkę zdrowia żołnierza zawodowego.

Po wyjściu na zewnątrz poczułem ulgę i rozluźnienie. Usiadłem na ławce, rozglądałem się wokół i zacząłem przeglądać otrzymaną książeczkę zdrowia. Spojrzałem przed siebie, gdzie rozciągało się boisko sportowe. To właśnie tu zdawaliśmy egzaminy wstępne z wychowania fizycznego. Zdarzenie   to wspominam nieciekawie. Egzaminy wstępne  z  matematyki, języka rosyjskiego i wiedzy o społeczeństwie zdawaliśmy   w budynkach Szkoły Podchorążych Rezerwy. To właśnie tam byliśmy zakwaterowani. Szkoła ta kształciła absolwentów szkół wyższych na podchorążych rezerwy i oddalona była od szkoły oficerskiej o jakieś piętnaście minut marszu. W pierwszym dniu zdawaliśmy egzaminy teoretyczne, w drugim – sprawnościowe. Tego właśnie dnia odczytano nam wyniki egzaminów. Kto zaliczył, był dopuszczony do egzaminu sprawnościowego. Kto nie zaliczył, mógł poprawiać przedmiot, z którego został oblany.

Po obiedzie wzięliśmy stroje sportowe i stanęliśmy na placu apelowym. Było nas około stu kandydatów, w tym około dwudziestu z zasadniczej służby wojskowej. Podzielono nas na




Część I. Wcielenie                                                                                                                  19


 

grupy i każda grupa ze swoim opiekunem udała się na wspomniane boisko. Na miejscu przebraliśmy się. Mieliśmy do zaliczenia bieg na sto i tysiąc metrów, podciąganie na drążku i układ gimnastyczny z wymykiem i wejściem siłowym. Wszystko to trzeba było zrobić w normach czasowych i ilościowych. Najwięcej śmiechu było przy wykonywaniu ćwiczeń gimnastycznych. Niektórzy kandydaci na oficerów – bo tak na nas mówiono – podskakiwali do drążka, chwytali go i zamiast podciągać się, z braku sił spadali jak kamień na ziemię.

    – To wstyd, żeby nie podciągnąć się na drążku! – wrzeszczał na nas egzaminator w stopniu
    – Jak będziecie u mnie, to ja was nauczę! – skomentował. Dla mnie najgorszą konkurencją okazał się bieg na tysiąc met-

rów: na końcowych metrach poczułem, jak niedawno zjedzony obiad podszedł mi do gardła. Nie byłem sam w takiej sytuacji, gdyż na bieżni byli tacy, którzy na trasie zdążyli puścić pawia.

    – Co za głupota biegać w taki upał zaraz po obiedzie – mówiliśmy do siebie po skończonym
    – Całe te egzaminy to jeden wielki zasrany cyrk – powiedział któryś z chłopaków.

Chwilę wspomnień z egzaminów przerwał mi żołnierz, który przyszedł zabrać nas na posiłek. Stołówka mieściła się niedaleko izby chorych. Był to ogromny piętrowy i, jak się później okazało, najważniejszy budynek w szkole. Stanęliśmy w długiej kolejce po trójkątne aluminiowe tace, na które kucharz stawiał naczynia z jedzeniem. Miało to być śniadanie. Każdy, kto dostał swoją porcję, siadał przy czteroosobowym stoliku. Po zjedzeniu oddałem tacę z naczyniami do okienka mieszczącego się    na końcu stołówki i wyszedłem na zewnątrz, gdzie czekał dyżurny, żeby zaprowadzić nas na pododdział. Gdy uzbierało się kilkanaście osób, poszliśmy w kierunku pododdziału. Dyżurny maszerował przed nami i salutował przechodzącym starszym stopniem żołnierzom. Robił to co chwilę, gdyż wszyscy, którzy




Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                20


 

przechodzili, byli od niego wyżsi stopniem wojskowym. Doszliśmy do ogromnego żółtego budynku mieszczącego się między płotem a placem apelowym. Pododdział nasz znajdował się na parterze. Weszliśmy przez drzwi, nad którymi wisiał duży napis: „Pierwsza Bateria Podchorążych”. Zaraz za drzwiami stał stolik podoficera dyżurnego, przy którym pełnił służbę plutonowy podchorąży. Obok stolika podoficera znajdowały się wejścia do umywalni i ubikacji. Po obu stronach rozciągał się długi korytarz zakończony mniejszym korytarzem, zwanym jaskółką. Z głównych korytarzy były wejścia do izb żołnierskich, po trzy na stronę. W jaskółce po lewej stronie mieścił się magazyn broni, magazyn optyczny i prasowalnia. Natomiast w jaskółce   z prawej strony znajdowały się kancelarie dowódcy baterii i dowódców plutonów, świetlica oraz pomieszczenie gospodarcze. Przed świetlicą stały metalowe szafki na drobne rzeczy osobiste podchorążych, nazywane safesami. Na końcu głównego korytarza z prawej strony swoje pomieszczenie miał szef baterii.

Pełniący służbę podoficer po zapoznaniu się z naszymi nazwiskami zaprowadził nas do izb żołnierskich poszczególnych plutonów.

    – Macie tu siedzieć i czekać na dalsze rozkazy – powiedział podoficer dyżurny.

Po wejściu do izby dało się zauważyć porządek. Podłoga była wypastowana i lśniąca, a w powietrzu unosił się zapach pasty. Z lewej i prawej strony stało po sześć metalowych łóżek, oddzielonych równie metalowymi szafkami. Łóżka były posłane. Na materacu leżał koc, położony równo jak blat od stołu. Tu, gdzie miała być głowa, leżała nienagannie rozłożona poduszka, a gdzie miały być nogi – koc owinięty równo prześcieradłem. Z przodu na łóżku wisiała kartka z imieniem i nazwiskiem. Po obu stronach przed łóżkami stały metalowe krzesła. Wszystko  to było poustawiane równo jak pod linijkę. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się duże okno z widokiem na trybunę

 



Część I. Wcielenie                                                                                                                  21


 

i plac apelowy. W oknach naklejone były białe koła o średnicy kilku centymetrów. Oznaczało to, że tylko te okna można było otwierać do wietrzenia sal.

Usiadłem na krzesełku przy moim łóżku i odetchnąłem ze spokojem. Za chwilę na salę weszła nowa grupka chłopaków. Każdy odszukał swoje łóżko z nazwiskiem, przy którym usiadł. W trakcie rozmowy przedstawialiśmy się sobie, mówiliśmy, skąd jesteśmy i po jakich szkołach. Gdy tak sobie siedzieliśmy, rozmawiając, do sali wpadł starszy kapral podchorąży. Kazał nam wstać, a po chwili siadać. Powtórzył to dwa razy. Czuliśmy się jak pajace. Wstawaliśmy i siadaliśmy.

    – Nazywam się starszy kapral podchorąży Kowal – powiedział ostrym głosem. – Jestem waszym dowódcą działonu. Od dziś będę dla was ojcem i matką. Ze wszystkimi sprawami należy zwracać się do
    – 
Obywatelu kapralu, co dzisiaj będziemy robić? – zapytał któryś z chłopaków.
    – 
Dziś zaplanowane jest spotkanie z dowódcą plutonu, a później apel z dowódcą baterii. Po apelu idziemy na obiad. Później szef baterii wyda wam mundury polowe i przybory toaletowe. Czy są jeszcze jakieś pytania?

Pytań nie było.

    – Wszystkiego dowiecie się na bieżąco. Niedługo będzie zbiórka – zapowiedział i wyszedł z

Siedzieliśmy tak jeszcze około godziny, gdy na salę wpadł ponownie nasz dowódca działonu.

    – Wychodzić na zbiórkę! – wrzeszczał! – Zbiórka na korytarzu! Stanąć w dwuszeregu naprzeciw sali!

Stanęliśmy we wskazanym miejscu, obok nas z prawej strony stanął nasz dowódca działonu. Z sąsiedniej izby wyszła druga część naszego plutonu ze swoim dowódcą działonu. Przed nami pojawiła się nowa postać. Był to, jak się później okazało, pomocnik dowódcy plutonu – bardzo ważna postać.




Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                22


 

Staliśmy tak kilka minut, gdy nagle padła komenda pomocnika dowódcy plutonu:

    – Baczność! Na lewo patrz!

Staliśmy niczym słupy telegraficzne, patrząc, co się dzieje.  Z lewej strony ukazała się sylwetka porucznika. Pomocnik sprężystym krokiem podszedł do oficera i donośnym głosem zameldował:

    – Obywatelu poruczniku, pomocnik dowódcy plutonu starszy kapral podchorąży Felkowski melduje pluton jedenasty na zbiórce!

Oficer przywitał się z pomocnikiem i wydał komendę:

    – Spocznij!
    – Spocznij! – powtórzył komendę dla plutonu

Porucznik stanął przed nami. Był to człowiek średniego wzrostu, szczupły, z wielkimi wąsami i ogromnymi dłońmi.

    – Nazywam się porucznik Adam Kończalski i jestem waszym dowódcą plutonu. Przedstawię wam waszych przełożonych. Pomocnik dowódcy plutonu – starszy kapral podchorąży Felkowski. Dowódca pierwszego działonu – starszy kapral podchorąży Kowal. Dowódca drugiego działonu – starszy kapral podchorąży Górolczyk. Od dziś macie wykonywać polecenia moje oraz przedstawionych przed chwilą dowódców. Jeżeli będziecie mieli jakieś problemy, to drogą służbową proszę informować mnie o tym. Lubię dyscyplinę i oczekuję jej od was. Nie będę tolerował niesubordynacji. Wszelkie wykroczenia traktuję jako zamach na opinię plutonu, które będę eliminował, a winnych karał. W tym towarzystwie, jeżeli umiecie liczyć, to liczcie tylko na siebie. Jutro będę rozmawiał indywidualnie z każdym z was. Będziecie o tym powiadomieni. Za chwilę odbędzie się apel południowy z dowódcą baterii. To na razie tyle Reszty dowiecie się później w trakcie pobytu w szkole.

Po tych słowach zasalutował i poszedł w kierunku kancelarii. Pluton stał jak rażony prądem, nie mogliśmy uwierzyć w to, co




Część I. Wcielenie                                                                                                                  23


 

się stało – słowa naszego dowódcy nie wróżyły nam nic dobrego. Patrzyliśmy na siebie, próbując skomentować to, co się wydarzyło. Kiedy przed nami pojawił się barczysty z orlim nosem kapitan, komentarze przycichły. Za nim podążało trzech oficerów i chorąży, w tym nasz dowódca. Nagle z prawej strony od pełniącego służbę podoficera padła głośna i wyraźna komenda:

    – Bateria na moją komendę baczność! – Wszyscy stanęliśmy nieruchomo, patrząc, co się będzie działo. – Na lewo patrz!

Skręciliśmy głowy w lewą stronę i patrzymy… Podoficer sprężystym defiladowym krokiem podszedł do kapitana i zameldował:

    – Obywatelu kapitanie, podoficer dyżurny pierwszej baterii podchorążych plutonowy podchorąży Michalak melduje pierwszą baterię do apelu południowego! Stan – plutonami!
    – 
Dajcie spocznij! – powiedział
    – 
Bateria, spocznij! – wydał komendę podoficer dyżurny.
    – 
To był ładny pokaz musztry, niedługo i wy będziecie składać tak meldunki. Nazywam się kapitan Andrzej Białucki, jestem dowódcą pierwszej baterii podchorążych. Przedstawię dowódców poszczególnych plutonów. Pluton jedenasty – porucznik Adam Kończalski. Pluton dwunasty – podporucznik Włodzimierz Jagliński i pluton trzynasty – porucznik Włodzimierz Baran. Szefem baterii jest chorąży Ryszard

Wszyscy wymienieni z nazwiska wychodzili krok z szeregu, salutowali i wracali na miejsce.

    – Dowódcy plutonów, zająć miejsca przy swoich plutonach, szef baterii odczytać rozkaz! – wydał polecenie

Dowódcy stanęli przy swoich plutonach. Szef odczytał rozkaz dzienny. Po odczytaniu rozkazu jeszcze raz sprawdzono stan osobowy baterii. Było nas siedemdziesięciu. Brakowało jeszcze kilku osób. Ponownie zabrał głos dowódca baterii:

    – Dziś po południu szef wyda wszystkim  mundury  polowe oraz przybory toaletowe, jutro wypłaci uposażenie i wyda




Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                24


 


przydział papierosów. Po obiedzie do godziny szesnastej jest czas wolny. Do kolacji będziecie pobierać mundury polowe i wyposażenie żołnierza. Jutro zapoznacie się z rozmieszczeniem i topografią szkoły. Dowódcy plutonów przeprowadzą indywidualne rozmowy z każdym podchorążym. Do przysięgi będziecie uczyli się regulaminów służby wewnętrznej, musztry i strzelectwa. Do soboty każdy z was napisze list do rodziców lub najbliższych, że dotarł na miejsce i jest w dobrych rękach. Po przysiędze dojdą wam inne przedmioty zawodowe i ogólnokształcące. To na razie tyle. Czy są jakieś pytania?

Pytań nie było.

    – Jeżeli nie ma pytań, szef baterii odprowadzić pododdział na obiad!
    – 
Rozkaz, obywatelu kapitanie! – odpowiedział chorąży Ryszard Krawczyk i przejął

Na zewnątrz wychodziliśmy plutonami: kolejno trzynasty, dwunasty i jedenasty.  Ustawiliśmy  się ponownie  na placu  apelowym  i utworzyliśmy kolumnę marszową, którą prowadził szef pododdziału. Z boku szła kadra oficerska. To było trudne przedpołudnie, słońce grzało jak szalone, a lekki wiatr studził nasze rozgrzane ciała. Mundury wyjściowe w tej temperaturze dogrzewały nas. Na naszych twarzach można było zauważyć krople potu. Szliśmy, myśląc o posiłku – byliśmy już trochę głodni. Przede mną kołysały się nerwowo sylwetki moich kolegów z ogolonymi głowami. Doszliśmy do stołówki. Przed nami ustawiła się długa kolejka z drugiego rocznika. Stałem około dwudziestu minut, zanim dotarłem do tac i punktu wydawania posiłków. Obiad składał się z dwóch dań. Po zjedzeniu i oddaniu naczyń wyszedłem przed stołówkę, gdzie czekał na nas podoficer dyżurny. Kiedy wszyscy z naszej baterii już zjedli i wyszli ze stołówki, podoficer zrobił zbiórkę i zaprowadził na pododdział. Z kadry towarzyszył nam już tylko szef baterii. Po przybyciu na pododdział udaliśmy się do swoich izb żołnierskich. Część z nas położyła się na łóżkach, reszta siedziała na krzesełkach.




Część I. Wcielenie                                                                                                                  25


 

Do godziny szesnastej było jeszcze trochę czasu. Czas ten wykorzystaliśmy na odpoczynek i lepsze wzajemne poznanie się.

Tuż przed godziną szesnastą do sali wszedł nasz dowódca działonu. Wpadł w szał, gdy zobaczył leżących nas na łóżkach.

    – A co to za leżenie!? – wykrzykiwał. – A gdzie komenda

„Powstań! Baczność!” i meldunek dla przełożonego? Czym się tak młodzi zmęczyli, że muszą leżeć na wozach? Wstawać! Wychodzić na zbiórkę!

Zerwaliśmy się z łóżek. Wyskoczyliśmy z nich jak kamień   z procy, poprawiliśmy je oraz krzesła. Tak jak kazał nam kapral, wyszliśmy na korytarz przed salę. Czekał tu pomocnik dowódcy plutonu. Gdy zebrały się dwa działony – przemówił:

    – Udamy się teraz do magazynu, gdzie każdy otrzyma umundurowanie polowe oraz niezbędne wyposażenie żołnierza. Każdy po otrzymaniu tych rzeczy uda się do swojej sali i położy je na łóżku. Dowódcy działonów pokażą, jak zapakować to do plecaka. Po spakowaniu się odnosimy wszystkie rzeczy do szatni, która mieści się naprzeciw magazynu. Sorty mundurowe za małe lub za duże można będzie później wymienić w magazynie lub między sobą. Pluton! Baczność! W prawo zwrot! Do magazynu odmaszerować! Spocznij!

Poszliśmy do magazynu, tam każdy z nas dostał mundur polowy, czapkę, buty z opinaczami – takimi klamerkami, niezbędnik, czyli sprytnie zapakowane widelec, nóż i łyżkę, bieliznę osobistą, trampki, kapcie, pałatkę z masztem – inaczej pelerynę przeciwdeszczową, która w połączeniu z inną umożliwia zbudowanie namiotu, menażkę i manierkę oraz plecak polowy, do którego mieliśmy część tego wszystkiego zapakować. Wróciłem obładowany na salę i położyłem to na łóżku. Na wszystkich czekał dowódca działonu, żeby pokazać kolejność oraz sposób pakowania tego do plecaka. Nie obyło się bez kłopotów, gdyż rzeczy do spakowania było dużo, a plecak stanowczo za mały. Myliłem się co do plecaka. Po wielkich trudach udało się wszystkim zapakować swoje




Miłość, seks… i podchorążowie                                                                                                26


 

rzeczy i wynieść je do szatni w oznaczone miejsca na regałach. Każdy, kto tę czynność wykonał, ponownie stanął w kolejce, tym razem po ręczniki, przybory toaletowe i piżamę. Przybory toaletowe ułożyliśmy według wzoru w metalowej szafce, pod szafką zaś miały leżeć kapcie. Ręczniki złożone w pasek o szerokości piętnastu centymetrów ułożyliśmy po lewej i prawej stronie poręczy od strony poduszki. Piżama złożona w kostkę miała znajdować się pod poduszką. Czynności te mieliśmy wykonywać do zbiórki na kolację. O godzinie 18.30 wykonano zbiórkę, sprawdzono stan osobowy. Podoficer dyżurny zaprowadził nas na kolację. Po skończonym jedzeniu zostaliśmy przyprowadzeni przez podoficera na pododdział. Do wieczornego wydania dziennika telewizyjnego mieliśmy czas wolny. O godzinie 19.25 podoficer dyżurny donośnym głosem oznajmił:

    – Pierwsza bateria udaje się do świetlicy na dziennik telewizyjny. To był obowiązkowy propagandowy PRL-owski codzienny repertuar informacyjny.

Zaraz po tym ogłoszeniu do sali wpadł dyżurny i przyspieszył nasze wychodzenie. Świetlica znajdowała się obok naszej izby żołnierskiej. Po chwili byłem w świetlicy. Ujrzałem niewielkie pomieszczenie z telewizorem i sporo moich nowych kolegów, siedzących ciasno obok siebie. Pomimo otwartych okien na sali panował specyficzny zaduch. Znalazłem wolne krzesło, usiadłem na nim i zacząłem oglądać wiadomości dziennika telewizyjnego. Nad wszystkim czuwał dyżurny stojący przed wejściem do świetlicy. Oglądając dziennik w tak specyficznej „domowej” atmosferze, niektórzy z moich nowych kolegów zasnęli na krzesełku. Widać było ich bardzo zmęczone i opuszczone głowy po wieczorku pożegnalnym z cywilem. Dało się słyszeć lekkie, ale przenikliwe chrapanie. Nikomu to nie przeszkadzało. Z czasem chrapanie można było usłyszeć w kilku miejscach. Po kilku minutach chrapanie przybrało na głośności, zagłuszając telewizyjne wiadomości.



do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl