Kategorie blog
Ród. Księga pierwsza
Ród. Księga pierwsza






















Wędrowali już od pół roku, kiedy to po raz ostatni mogli obserwować pogrążony i spowity gęstym pyłem wulkanicznym błękitny ocean, który olbrzymimi i wzburzonymi falami zalewał ich zamieszkane od niepamiętnych czasów skaliste jaskinie usytuowane na wysokim brzegu morza. Tylko dzięki powracającym z polowania łowcom na wielkiego niedźwiedzia z sąsiadującego z nimi plemienia Japisa udało im się w ostatniej chwili uciec ze skalistych jaskiń na najwyższy w okolicy szczyt góry Mer. Góra ta, nazywana przez przybyszy z olbrzymiego lądu położonego na środku oceanu Miejscem Wstąpienia, była od wieków czczona jako miejsce składania ofiar i siedziba bogów. Przybysze z tej niezwykłej wyspy, położonej na oceanie, nazywanej Atlanta, corocznie przybijali do skalistego brzegu na długich łodziach wyposażonych w drewniane wiosła, poruszanych mięśniami ciemnoskórych ludzi. Ludzie z plemienia Slona obserwowali ich z wysokiego klifu podczas słonecznych letnich dnień i nie mogli zrozumieć, dlaczego mieszkańcy wielkiej wyspy zawsze o tej samej porze, w środku lata, przybywają do ich krainy, by czcić swoje bóstwa .

 


1. Określał ją wyraz m(e)r, niemający żadnych treści znaczeniowych. Można go jednak zaszeregować do kategorii nazw opisowych, zawierających w sobie ukryty sens. Oznaczałby wtedy „miejsce wstąpienia”. Sama nazwa „piramida” pochodzi od greckiego wyrazu pyramis, w liczbie mnogiej pyramides, ale określa ona tylko jej kształt, bryłę, nie ideę jej budowy. Oznacza ostrosłup; www. cheops.darmowefora.pl/index.php?topic=48.5;w (dostęp: 5.04.2019).
2. Dnienie – to w mowie plemienia Slona słowo „dzień”.

5


 

    Ciemnoskórzy olbrzymi dźwigali na plecach wielkie dzbany wypełnione smacznym pożywieniem, które zanosili na szczyt Miejsce Wstąpienia i przy blaskach palonych ognisk z okrzykiem i śpiewem składali je do największej jaskini nazywanej przez plemię Slona – Pieczarą Obfitości. Przez długi Selen roztańczone tłumy ciemnoskórych wojowników uzbrojone w długie kije zakończone ostrym szpikulcem, mieniącym się srebrnym blaskiem płynącym z gwiaździstego nieba i nocnego światła Selena, pilnowały Pieczary Obfitości, by wraz z nastaniem najkrótszej w roku nocy opuścić święte miejsce, wsiąść na swoje pływające maszyny i odpłynąć na Atlantę.

    Członkowie plemienia Slona przez wieki obserwowali te dziwne obrzędy, ukryci wśród pobliskich skał, i zastanawiali się, dlaczego wybrali sobie to właśnie miejsce i dlaczego ich zwyczaje są tak bardzo różne od tych, które panowały wśród tutejszych ludów. Nie tak dawno senior plemienia Slona odkrył w głębokiej jaskini na Górze Wstąpienia olbrzymią bryłę żółtego kamienia w postaci płonącego ogniska, która stała na szczycie kamiennego monolitu w formie ostrosłupa – piramidy. Wokół tego żółtego kamiennego posągu stały wielkie konwie z suszonym mięsem, wędzonymi morskimi rybami oraz nieznanymi im owocami w kształcie dużych pomarańczowych i słodkich kulek, przypominających trochę ich małe i kwaśne brosty.

    Konwie pełne najróżnorodniejszego jadła, ukryte w głębokich i zimnych pieczarach Góry Wstąpienia, przez godna nie traciły

 


3. Selen – to  nazwa  Księżyca,  jak  i  okresu  miesiąca,  którym  posługiwały się plemiona zamieszkałe na skalistym wybrzeżu wielkiego oceanu w pobliżu góry Mer.
4. Brosty – to nazwa jabłek w języku plemienia Slona.
5. Godna – to nazwa roku i doby w języku plemienia Slona.


6


 

nic ze swojej wartości i nawet po tym czasie nadawały się do jedzenia. Plemię Slona tylko w okresie mroźnych i śnieżnych zim oraz przy braku innego pożywienia korzystało ze zgromadzonych przez Atlantów żywności. Przybysze w Wyspy dobrze wiedzieli, że przywożona żywność, składana ku czci złotego posągu Wiecznego Ognia, była zjadana przez miejscowe plemiona. Ich przyjazne usposobienie i brak jakiegokolwiek zainteresowania miejscowymi ludami były całkowicie odmienne od tego, co cechowało plemiona, które od czasu do czasu przybywały z północy i ze wschodu wielkiej Ziemi. Dzięki pokojowemu nastawieniu przybyszów z oceanu tubylcy nie musieli wchodzić z nimi w jakiekolwiek zatargi. Czarnoskórzy wojowie nosili brązowe skórzane okrycia, które zakrywały ich torsy i biodra. Ich stopy opasywały czarne skorupy wykonane z miękkiego i trwałego na ścieranie materiału. Na głowach mieli srebrne naczynia w kształcie długiego i ostro zakończonego czuba wykonanego z twardego pancerza, którego miejscowe plemiona nigdy wcześniej nie znały.

    Plemię Slona oraz sąsiadujące z nimi ludy oddawali cześć największemu zwierzęciu mieszkającemu w tych okolicach, którego wszyscy nazywali Niedźwiedziem Jaskiniowym. Miejscem jego schronienia i zimowego snu była zawsze głęboka i ciemna jaskinia, jakich w tej części nadmorskiego kontynentu było w nadmiarze,   i zarówno zwierzyna, jak i ludy plemienne mogli z nich korzystać, nie wchodząc sobie nawzajem w drogę. Tenże czczony przez nich Jaskiniowy Niedźwiedź był także zwierzęciem, na które polowali i który obok jelenia, czasami renifera i ryb było ich zasadniczym pożywieniem od niepamiętnych czasów.

   Wybuch potężnego wulkanu na Atlancie pogrążył wyspiarski kontynent i całe jego skaliste wybrzeże w tumanach czarnego pyłu, a z gorejącego nieba spadały na ziemię duże odłamki rozżarzonych


7


 

do czerwoności skał, które paliły wszystko dookoła, niszcząc nawet skalne pieczary. Strugi błotnistego deszczu płynęły zwartym potokiem do wzburzonego oceanu. Wysoka fala spowodowana wybuchem wulkanu na środku wielkiego oceanu szybko dosięgła poziomu ich jaskiń. Pędzące z ogromną szybkością olbrzymie fale zalały wszystko, co przez wieki było ich domem. Większość plemienia Slona zginęła pod naporem fal, topiąc się w mętnych wodach oceanu. Tylko około stu mężczyzn, kobiet i dzieci skryło się w ostatnim momencie na Górze Przeznaczenia. Przez pierwszy Selen mieszkali w świętej jaskini, żywiąc się tym i pijąc to, co pozostawili po sobie tajemniczy wojownicy z Atlanty. Błotne  i czarne chmury oraz drobny pył wydobywający się ciągle z zatopionej pośrodku oceanu wyspy wdzierały się w każde miejsce. Gęste powietrze i drobiny pyłu wdychane przez ludzi jeszcze bardziej uszczupliły ich liczebność. Wielu starców i małych dzieci zmarło, uduszonych przez morowe powietrze.

   Prawie cała zwierzyna i ptactwo uciekło w kierunku północy. Nawet śpiący o tej porze jaskiniowy niedźwiedź, obudzony głośnymi wybuchami wulkanu i wyładowaniami piorunów, opuścił swoje legowisko i wraz z pozostałymi zwierzętami powędrował w kierunku wiecznego śniegu.
 
– Musimy iść za głosem natury – powiedział któregoś wieczoru senior rodu Slona, nazywany przez wszystkich Milą. – Jeżeli nie posłuchamy naszych braci – niedźwiedzi i ptaków, to niedługo wszyscy tu pomrzemy.

    Zabrali wszystko, co udało im się zapakować, w niedźwiedzie skóry i olbrzymie konwie zgromadzone przez wyspiarzy z Atlanty. Kilku najstarszych ludzi z plemienia Slona, którzy nie mieli wystarczających sił, by udać się z nimi w daleką podróż, pozostało w jaskini, gdzie pod opieką trzeciej żony Naro mieli dożywać swoich dnień.


8


 

    Wszystkie plemiona zamieszkujące klifowe skały nad olbrzymim oceanem zawsze darzyły najstarszych seniorów rodu wielkim szacunkiem i opiekowały się nimi, aż do ostatnich ich dnień. Po śmierci urządzano wielką ucztę ku czci zmarłego, podczas której, tańcząc i śpiewając, odprowadzano zmarłego na szczyt Góry Wstąpienia, gdzie na najwyższej skale układano jego ciało. Wokół niego rozkładano kości niedźwiedzia, jelenia lub renifera i zakrywano je skórami zwierzęcymi, które przynoszono z jaskini zmarłego. Przez trzy godna zwłok pilnowało trzech dorastających chłopców, najbliższych krewnych zmarłego.

    Opuściwszy swoją Matkę Ziemię, przez kolejne trzy Seleny wędrowali po porośniętym gęstą puszczą terenie, kierując się cały czas na północ, idąc po jeszcze świeżych śladach pozostawionych przez uciekającą zwierzynę, która tak jak oni szukała dla siebie lepszego miejsca do życia. Często napotykali inne plemiona, które też próbowały uciec przed morowym powietrzem.

    Po kolejnym Selenie przybyli do wielkiej doliny, gdzie szeroka rzeka zagrodziła im skutecznie dalszą wędrówkę na północ. Z konieczności zawrócili i dalej wędrowali na wschód, myśląc, że gdzieś w oddali dotrą do płytkiej wody. Marsz zajął im kolejny Selen, gdy któregoś wieczoru dotarli do olbrzymiej zapory utworzonej przez potężne drzewa, które przez wieki spływały wraz z prądem i zatrzymywały się tutaj, by utworzyć dość szeroką i wygodną naturalną przeprawę na drugi brzeg. Niemal wszystkie leśne ścieżki wydeptane przez zwierzynę i inne plemiona prowadziły do tej niezwykłej przeprawy i plemię Slona długo musiało czekać, chowając się przed groźnymi niedźwiedziami i wilkami, aby w końcu nad ranem przekroczyć wzburzone wody olbrzymiej rzeki.
    – Widzicie te wilki? – zapytał któregoś dnia Niwa, najstarszy syn Naro.


9


   
    – Jakie wilki? – powtórzyła Mana, najmłodsza siostra, która uczepiona ramion mamy, siedziała okrakiem na jej plecach.

    – Nie strasz nas! – krzyknął rozdrażniony senior rodu, dziadek Mila. – I tak już kilku z nas straciło życie przez te groźne bestie. Najdalej dwa dnienia temu stara Ara, żona mojego teścia, została rozerwana na strzępy, gdy oddaliła się za potrzebą.
    – Cicho, dzieci! – uspokajał wszystkich Naro, wódz plemienia Slona.
    – Tak, ojcze – odpowiedział pokornie Niwa – ale ten wilk jest całkiem inny od pozostałych. Jego sierść ma kolor skóry jaskiniowego niedźwiedzia i nie zachowuje się tak jak każdy inny wilk. Od chwili, gdy przekroczyliśmy rzekę, to zwierzę podąża naszym śladem, a kiedy my śpimy, on podchodzi do naszego ogniska i podkrada zwierzęce kości. Wczoraj w nocy, kiedy pilnowałem watry, zauważyłem, że wilk podszedł całkiem blisko i nie bał się ognia tak jak wszystkie inne zwierzęta. Patrzył na mnie tym swoim szatańskim okiem, machając przyjaźnie ogonem, jakby chciał mi powiedzieć, że jest moim przyjacielem.
    – Gdzie on teraz jest? – zapytał ojciec.
    – W dnienie trudno go wypatrzyć, ale jestem pewny, że w nocy znów nas odwiedzi.
    – Zobaczymy – odparł ojciec. – Pamiętam, jak nasz dziadek opowiadał często, że jego pradziad dawno, dawno temu oswoił takiego wilka i razem z nim chodził na polowania na niedźwiedzie i jelenie. Często ten wilk sam przynosił mu do jaskini drobniejszą zwierzynę. Szczególnie utkwiła mi w pamięci opowieść, jak ta dzika bestia uratowała go i jego towarzyszy przed niechybną śmiercią, kiedy kilku z nich wybrało się na zimowe polowanie na dużego i rogatego zwierza pochodzącego z Dalekiej Północy, który często o tej porze godna zapędzał się w te okolice.


10


 

 

    – I co, i co? – z zaciekawieniem zapytała Mina, która uczepiona kurczowo jego prawej dłoni szła obok, niosąc na plecach duży węzełek ze świeżymi owocami, które zerwali po drodze.
Wódz rodu Slona dalej opowiadał.
    – Silny mróz i obfite opady zagnały ich aż na szczyt skalistego wzniesienia, gdzie nieduże stado tych rogatych olbrzymów próbowało uciec, chowając się przed goniącymi ich myśliwymi. Kiedy byli już niedaleko jednego z ranionych przez nich zwierzęcia, kolejna skała wywołała olbrzymią lawinę śnieżną, która z niezwykłą szybkością zaczęła schodzić z góry. W ostatniej chwili udało im się schować w niewielkiej pieczarze wydrążonej przez górski potok, który o tej porze godna nie był wypełniony wodą. Po chwili lawina przykryła wejście do pieczary i wokół nastała ciemność. Początkowo próbowali nawoływać, a kilku z nich zaczęło kopać w miejscu, gdzie przed chwilą było wejście do pieczary, ale zmrożony śnieg wpadał do jaskini i po chwili nie mogli się już ruszać. Po kilku godnach spędzonych w śnieżnej jaskini byli tak zmęczeni i zziębnięci, że nie mieli już ochoty na dalsze kopanie w śniegu. Poczuli, że ich dnienia są policzone, aż tu nagle nad głowami usłyszeli głośny skowyt wilka i drapanie jego pazurów. Dobrze po północy ten niezwykły wilk przekopał się do nich, niosąc w pysku kawały świeżego mięsa ze zwierzęcia, które leżało kilka metrów od ich ukrycia, zniesione przez śnieżną lawinę. Tak to groźne zwierzę uratowało życie kilku myśliwym z naszego plemienia.
    – I co było dalej, co było dalej? – niecierpliwiła się mała Mina.
    – Pewnie zdechł, jak wszystkie żywe stworzenia na tej ziemi.
    – Może to potomek tamtego wilka? – Córka z natarczywością dopominała się dalszej opowieści o tym wspaniałym wilku.
    – Nie bądź niemądra – skarcił ją Niwa. – Tamten wilk żył bardzo dawno i pewnie ojciec nie pamięta już wszystkiego.


11





    – A skąd wiesz? Może ten wilk idzie cały czas za nami, od chwili, kiedy opuściliśmy nasze domy. Przecież prawie wszystkie zwierzęta opuściły górę Mer i tak jak my podążają w kierunku wiecznego śniegu.
    – Dajcie ojcu spokój – odezwała się zdenerwowana żona, która obarczona córką i dużym ciężkim naczyniem zabranym ze świętej pieczary na Górze Przeznaczenia była już u kresu sił. – Może zatrzymamy się na odpoczynek? – odezwała się i padła zemdlona na ziemię.
    – Postój! Postój! – rozlegały się dookoła powtarzane przez wszystkich okrzyki.
Mina podbiegła do zemdlonej matki i ze skórzanego bukłaka zaczęła polewać jej usta wodą. Ojciec z synem ułożyli ją na zeschłych gałęziach i zaczęli dmuchać w jej bladą twarz, która po chwili zaczęła się rumienić i za moment kobieta odzyskała przytomność.
    – Zatrzymamy się na nocleg! – rozkazał Naro. – Poszukajmy schronienia wśród drzew i sprawdźmy, czy gdzieś w pobliżu nie ma wody.
Dwaj najsprawniejsi młodzi myśliwi z plemienia Slona, wśród nich Niwa, wzięli ze sobą duże konwie na wodę, które zabrali z Niedźwiedziej Jaskini na Górze Przeznaczenia, i szybko pobiegli wzdłuż wąskiej ścieżki prowadzącej przez porośnięty wiekowymi drzewami liściasty las. Szli aż do zmroku, kiedy Wiro, będący synem Oloba, młodszego brata Naro, położył palec na ustach i szepnął:
    – Uważaj, ktoś się za nami skrada.
Usłyszeli, jak gęste gałęzie drzew trzaskały pod ciężarem kogoś, kto szybko biegł w niewielkiej odległości za nimi.
    – Kto to może być? – wyszeptał Niwa. – Musi jakiś zwierz, i to bardzo zwinny i nieduży, bo jeleń narobiłby większego hałasu, a przy tym nie mógłby się tak szybko poruszać przez gęstwinę.

 

12




    – Schowajmy się i poczekajmy na niego.
Przez chwilę czekali w ukryciu, pilnie nasłuchując, ale nikogo nie zobaczyli. Ściemniło się zupełnie i musieli zapalić nasączone piecką długie drągi modrzewiowego drzewa owinięte zielonymi akacjowymi liśćmi. Tłusta ciecz wypływała ze źródeł z głębi ziemi, jakie w tych rejonach można było napotkać na wypalonych suchych połaciach ziemi. Nauczyli się tego od przybyszy z Wielkiej Wyspy, którzy przywozili ją w swoich dużych konwiach i pozostawiali na Świętej Górze Mer. Podpalając je w najkrótszą noc w godny, oświetlali sobie całe wzgórze, tańcząc przy tym i odprawiając dziwne obrzędy. Do skrzesania ognia używali suchej huby z drzewa iglastego oraz dwóch ostro zakończonych, twardych kamieni wykonanych z krzemienia. Pocierane o siebie dawały snop iskier, które po zetknięciu z suchą hubą, nasączoną lekko piecką, zapalały się intensywnym ogniem.
    Szli ostrożnie, oświetlając sobie drogę płonącymi żagwiami, zatrzymując się od czasu do czasu, aby sprawdzić, czy to tajemnicze zwierzę nie podchodziło zbyt blisko i czy nie są narażeni na bezpośrednie zagrożenie. Do niewielkiego strumyka dotarli, kiedy Selen był już wysoko na niebie i jego blask oświetlił niewielką leśną polanę, na której ujrzeli kilka pasących się olbrzymich rogatych żubrów. Małe cielaki biegały wokół dorosłych krów, bawiąc się i piskliwie pobekując. Nagle największy w stadzie byk głośno zaryczał i w tej samej chwili całe stado rzuciło się do ucieczki w kierunku gęstego lasu. W blasku Selenu zobaczyli małą świecącą plamkę na tle ciemnego boru. Po chwili, gdy ich wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, rozpoznali sylwetkę dużego wilka, który stał pośrodku polany i spoglądał w ich stronę. Ciężkie bukłaki


6 Piecka – taką nazwę przypisano ropie.



13



napełnione wodą postawili na ziemi i obserwowali skradającego się w ich kierunku wilka
    – Cóż to za dziwny stwór? – wyszeptał Wiro. – Zazwyczaj wilki polują w stadach. Ten działa w pojedynkę i wcale nie zamierza gonić za żubrami. Jestem pewien, że to nasz prześladowca, który idzie za nami od miejsca ostatniego postoju.
    – Też tak myślę, a nawet jestem pewny, że to ten sam, którego obserwowałem już kilka tygodni temu. Przypatrz się dokładnie. Ten wilk ma tylko jedno oko. Już kilka razy widziałem tego zwierzaka, jak skrada się w nocy do naszego obozowiska. Ostatnim razem, kiedy Selen temu pilnowałem w nocy ogniska, podszedł bardzo blisko i dokładnie mu się przyjrzałem. W miejscu drugiego oka ma ciemną skórę przykrywającą oczodół. Zachowywał się bardzo dziwnie, próbowałem go odegnać, rzucając w jego kierunku płonące polana, lecz to zwierzę wcale się nie boi ognia jak inne wilki.
    – Zapalmy pochodnie i zobaczmy, co teraz zrobi.
    Wilk, widząc ich płonące pochodnie, bezszelestnie poruszał się wśród wysokich traw porastających niewielką leśną polanę, cały czas zbliżając się do ich kryjówki. Zatrzymał się w odległości kilku kroków i obydwaj myśliwi mogli się wkrótce przekonać, że Jednooki wcale nie miał złych zamiarów. Stał wyprostowany na czterech łapach, a z dużego rozwartego pyska gorące powietrze buchało na wszystkie strony. Zwierzę było wyczerpane i ledwo stało. Musiało ostatnio odbyć bardzo długą i męczącą drogę. Zapadnięte boki i wystające żebra świadczyły o tym, że dawno już nic nie upolowało i teraz szukało czegoś do zjedzenia. Jego ogon leżał nieruchomo na ziemi pomiędzy tylnymi łapami. Wszyscy przez długi czas patrzyli na siebie, jakby wyczekując, kto pierwszy wykona jakiś ruch i czy będzie to ruch przyjazny

 

14




czy wrogi. Młodzi i odważni myśliwi do tej pory nie spotkali w swoim życiu wilka, który by się tak zachowywał, i choć się nie bali, to nie mieli jednak odwagi ujawnić swoich zamiarów. Po pewnym czasie wilk zaczął przyjaźnie machać ogonem, wykonując ruchy przypominające koło, po czym usiadł na tylnych łapach i wpatrywał się swoim jednym okiem w twarze zdumionych i zaciekawionych młodzieńców.
    Wiro wyjął ze skórzanej sakwy suszoną rybę i rzucił w kierunku wilka. Zwierzę odwróciło leniwie pysk w kierunku smacznego kąska, ale pozostało na miejscu. Zaciekawione podeszło jeszcze bliżej nich i młodzieńcy zaczęli się obawiać, czy za moment nie staną się jego pokarmem.
Niwa skierował ostrze długiej piki w kierunku wilka, który raptownie odskoczył, nie wydając przy tym żadnego groźnego odgłosu, ale po chwili znowu wrócił na poprzednie miejsce.
    – Chodź do nas! – zawołał Niwa i nabijając na ostre zakończenie piki kawałek niedawno złowionej ryby, skierował ją w stronę wilka.
Zwierzę lekko podskoczyło na czterech łapach do góry, wykonując przy tym śmieszne figury, tak że przez moment jego sylwetka przypominała zwinięty kłębek. Te przyjazne popisy przekonały ich, że wilk chce ich ośmielić i zaprosić do wspólnej zabawy. Po chwili znów usiadł, opierając ciało na podwiniętych tylnych łapach. Patrzył z zaciekawieniem na myśliwych, a z pyska zaczęła mu cieknąć ślina. Świeża ryba wydzielała tak intensywny zapach, że nawet tak dzikie zwierzę jak wilk dało się skusić i łapczywie wyrwało rybę, porwało łatwą zdobycz i na chwilę zniknęło w pobliskich zaroślach.
    – Wracajmy – rzekł Wiro – tam czekają na wodę. Jest późno i pewnie niektórzy już się martwią, że tak długo nas nie ma.

 

15




    Dopiero o północy wrócili do plemienia, które rozłożywszy się na skórach wokół ogniska, smacznie spało, nie zważając na czyhające na nich niebezpieczeństwo ze strony groźnych wilków i niedźwiedzi. Tylko jeden stary mężczyzna, którego biała jak śnieg broda mieniła się w świetle palącego się ogniska, nie spał i teraz siedział na wystającym z ziemi pniu zmurszałego drzewa. Mila, bo tak się nazywał ten doświadczony, ale już w podeszłym wieku mężczyzna, był dziadkiem obu chłopców i należał do najstarszych seniorów rodu Slona.
    – Kto idzie?! – krzyknął i skierował ostre drzewce w kierunku nadchodzących młodzieńców.
    – To my, dziadku! Uważaj na wilki, bo pełno ich tutaj.
    – Nie strasz kogoś, kto w młodości mieszkał w jednej jamie z wilczą rodziną.
    – Kłamiesz, dziadku! Nikt nie może mieszkać razem z wilkiem, największym wrogiem ludzi.
    – Być może, ale znam wilki jak nikt inny z naszego plemienia i wiem, że jak ja pilnuję obozu, to żaden z nich nas nie zaatakuje.
    – Przynieśliśmy wodę. Jak tam mama? – zapytał Niwa.
    – Pewnie już całkiem dobrze. Śpi tam, pod tym dużym drzewem, razem z twoimi siostrami.
Nagle tuż obok drzewa, pod którego rozłożystymi konarami spali na legowisku rodzice Niwy, ujrzeli mrugającego w zaroślach świetlika, który przemieszczał się wokół obozowiska.
    – Mamy i wilka – powiedział dziadek.
    – Zgadłeś. My go znamy – odpowiedział Wiro.
    – Jak to znacie?
    – Wędruje za nami już od pewnego czasu. Towarzyszył nam do rzeki i z powrotem. Nawet spróbował naszej ryby.


16




    – To dziwne – zamruczał dziadek. – Mam nadzieję, że ma dobre usposobienie, bo inny by już dawno zaatakował śpiących ludzi. Mówiłem wam, że nikt tak jak ja nie zna wilków. Po tym, co mi przed chwilą powiedzieliście, wyczuwam, że to zwierzę chce się z nami zaprzyjaźnić.
    – Czy wilk może być przyjacielem człowieka? – zdziwił się Wiro. – Przecież to nasz największy wróg, którego powinniśmy zabijać, kiedy tylko nadarzy się okazja.
    – Kto ci pozwolił pozbawiać kogokolwiek życia? To taka sama istota żyjąca na Ziemi jak ja, ty, niedźwiedź i żubr. Nikt nie powinien zabijać tylko dlatego, że kogoś nienawidzi. Tak robią obce nam plemiona z dalekiej krainy leżącej za wielkim oceanem, ruchomymi piaskami i potężnymi górami, które bardzo dawno temu odwiedziły nasze tereny i przyniosły do nas ten barbarzyński zwyczaj, który przejęły niektóre z sąsiadujących z nami plemion. Nasze plemię zabija wtedy, kiedy potrzebuje jedzenia i kiedy musi walczyć o życie. W każdej innej sytuacji jesteśmy dużą rodziną i nie mordujemy bezmyślnie naszych sióstr i braci.
Wilk okrążył kilkakrotnie obozowisko i na koniec zatrzymał się nieopodal ogniska, obserwując cały czas trzech mężczyzn siedzących na kłodzie drzewa.
    – Posłuchajcie. Opowiem wam historię, która wydarzyła się bardzo dawno temu, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem i razem z rodzicami i całym plemieniem wędrowaliśmy do Doliny Wiosny. Tam prawie przez całe lato łowiliśmy w ciepłym jeziorze ryby i pływaliśmy do woli na drewnianych kłodach. Po nocach uganialiśmy się za kozicami i polowaliśmy na rude wilki. Z ich skóry nasze mamy i babcie wyrabiały ciepłe okrycia na zimę. Szliśmy już prawie przez pół Selena. Wszyscy byli bardzo zmęczeni i zmarznięci, bo chociaż był już początek kwitnienia drzew i kwiatów, to


17


 

  niebo cały czas spowite było ciężkimi chmurami, z których w nocy padał obfity śnieg, a zimny północny wiatr szybko zasypywał ślady. Mój ojciec, który nosił imię Polo, tak jak prapraojciec naszych najdawniejszych przodków, został ranny w nogę po spotkaniu z wielkim niedźwiedziem. Szliśmy na końcu kolumny i od czasu do czasu się zatrzymywaliśmy, aby odpocząć. Ojciec, choć chory, niósł mnie na barana, ponieważ ja nie miałem wówczas więcej jak trzy godna i byłem jeszcze bardzo słaby po przebytej chorobie. Wieczorem rozpętała się śnieżyca i nagle się okazało, że zgubiliśmy ślady naszego plemienia i na nic zdały się nawoływania. Ojciec próbował rozpalić ognisko, ale i obfite opady śniegu to uniemożliwiały. Ojciec ulepił z mokrego śniegu jamę, którą wzmocnił gałęziami. W niej spędziliśmy najbliższą noc, czekając na zmianę pogody. Rano znów próbowaliśmy odszukać ślady, ale całonocne opady całkowicie zakryły drogę. Przez dwa kolejne dnienia krążyliśmy wkoło, próbując odnaleźć drogę, którą ojciec już kilka razy pokonywał, wędrując do Doliny Wiosny. W trzecią noc, gdy pozbawieni pożywienia i zmęczeni zasnęliśmy w naszym szałasie, zaatakowało nas stado zgłodniałych wilków. Ojciec walczył o moje i swoje życie. Utykając na jednej nodze, próbował bronić wejścia do szałasu. Jednakże wataha groźnych bestii w końcu go dopadła. Obudziłem się, gdy wokoło panowała zupełna ciemność. Leżałem na ciepłym futerku, które się poruszało i cicho pomrukiwało przy każdym moim ruchu. Wyczułem zapach zwierzęcia, a po chwili ciepły i śliski język zaczął mnie lizać po twarzy. Choć byłem jeszcze bardzo małym chłopcem, to często obcowałem z leśną zwierzyną i teraz byłem przekonany, że jestem w podziemnej norze razem z groźnymi wilkami. Wygramoliłem się z tego niebezpiecznego barłogu i pełzając na kolanach, w końcu udało mi się dotrzeć do miejsca, gdzie u samego


18




szczytu jamy ujrzałem mały prześwit zwiastujący wyjście z nory. Stanąłem na swych małych nogach i zobaczyłem, że na zewnątrz jest dnienie, a promienie słońca przebijają się już przez gęste poszycie gałęzi i igliwia. Gruba warstwa śniegu szybko stopniała, ukazując zielone poszycie lasu. Próbowałem wydostać się na zewnątrz, ale mokra ziemia cały czas umykała mi spod stóp. Nagle poczułem, jak ktoś ciągnie mnie z powrotem do nory, trzymając mnie za moje futrzane nakrycie. Promienie słońca oświetliły dno mojego legowiska i ujrzałem, że duży wilk patrzy na mnie swoimi błyszczącymi i ciemnymi oczami. Wewnątrz nory były jeszcze dwa małe wilczątka. Skulone w kłębek spały na leśnym mchu, którym wyłożone było całe legowisko. Byłem przerażony i chyba nawet zacząłem krzyczeć i płakać, ale czułem instynktownie, że wilk, a jak się później okazało wilczyca, wcale nie zamierzał mnie pożreć. Przez prawie dwie kwarty Selena, razem z dwoma młodymi wilkami karmiony byłem mięsem i rybami, które codziennie przynosiła nam do nory wilczyca. Ciepły i rzęsisty deszcz dostarczał nam wody i po kolejnym Selenie stałem się jeszcze jednym dzieckiem mojej wilczycy. To dzikie zwierzę w nocy pozwalało mi się kłaść na jego miękkim futerku i spać przytulonym do jego boku. Małe wilczątka traktowały mnie jak swojego kolejnego braciszka i próbowały mnie gryźć ostrymi jak szpilki ząbkami.

Gdy słońce zaczęło mocniej przygrzewać i na zewnątrz zrobiło się bardzo gorąco, a w mrocznej norze robactwo i insekty nie dawały nam w nocy spokoju, któregoś ranka wilczyca wraz z małymi wilczkami opuściła legowisko. Bałem się, że mnie pozostawi, ale szybko się okazało, że wróciła około południa, tym razem już bez swoich małych synków, i ciągnąc mnie za resztki mojego okrycia, dała mi do zrozumienia, że mam iść z nią. Pod wieczór dotarliśmy do jeziora, przy którym znajdowało się kolejne legowisko z suchych

 

19




gałęzi. Obok niego dwa baraszkujące wilczki bawiły się małymi rybkami, które uganiając się za latającymi motylami i muchami, wysoko wyskakiwały nad lustro wody, a kilka z nich leżało na piaszczystej plaży. Przez kolejne noce spaliśmy w nowym legowisku, żywiąc się świeżymi rybami upolowanymi przez wilczycę. Kiedy zmęczony całodziennym baraszkowaniem z wilkami i łowieniem małych rybek nad brzegiem jeziora zasnąłem kamiennym snem u boku wilczycy, usłyszałem, jakby we śnie, okrzyki myśliwych, którzy gonili za zwierzyną. Obudziłem się wystraszony, ujrzałem wilczycę, która stała przed norą i z uwagą obserwowała brzeg jeziora. Wyszedłem za nią, na drugim brzegu dostrzegłem jarzące się ognie, które nieśli ze sobą myśliwi. Zacząłem wołać w ich kierunku, ale mój piskliwy głosik niewiele się różnił w tym czasie od pisku młodych wilczków. Nikt nie mógł mnie usłyszeć, ale dobrze wiedziałem, że tam są moi krewni, do których tak bardzo tęskniłem, chociaż już przyzwyczaiłem się do mojej nowej wilczej rodziny.

    Kolejnej nocy wilczyca znów opuściła norę i powróciła dopiero przed wschodem słońca. Bardzo zmarzłem tej nocy, ponieważ ktoś pozbawił mnie mojego futrzanego okrycia. Któregoś wieczoru, kiedy słońce skryło się już za zachodnim brzegiem naszego jeziora, wilczyca z małymi i ze mną opuściła norę i idąc po śladach myśliwych, podążaliśmy wydeptaną przez nich ścieżką prowadzącą dookoła jeziora podczas gonitw za zwierzyną i łowienia ryb. Wędrowaliśmy przez całą noc, gdy tuż przed świtem ujrzałem na niewielkiej polanie dogasające ognisko, przy którym porozstawiano skórzane szałasy, takie same, jakie moje plemię przygotowywało całą zimę na obozowisko w Dolinie Wiosny. Zatrzymaliśmy się, a troskliwa matka wilczyca podeszła do mnie, polizała moje zziębnięte policzki swoim mokrym i ciepłym językiem, spojrzała mi

20




w oczy tak jak nikt inny do tej pory na mnie nie spoglądał, i dała do zrozumienia, że czas się rozstać. Choć byłem bardzo małym chłopcem i niewiele rozumiałem z tego wszystkiego, co się wokoło mnie dzieje, to zachowanie wilka było mową, którą potrafił zrozumieć nawet taki mały człowiek, jakim ja wtedy byłem. Kazała mi iść do swoich. Nie oglądając się za siebie, wilczyca z dwoma synkami powoli zaczęła się oddalać z miejsca, gdzie stałem przez długi czas, nie godząc się z sytuacją, że ich na zawsze stracę. Cicho płakałem, ale rozumiałem, że moje miejsce jest wśród ludzi. Choć serce mówiło mi, że powinienem do nich iść, to instynktownie zacząłem podążać za zwierzętami, ale wilczyca z małymi szybko schowała się w gęstym lesie, nie pozwalając mi decydować, gdzie jest moje miejsce – wśród ludzi czy pośród dzikiej zwierzyny.
Przez moment młodzieńcy patrzyli, jak stary Mila zakrywa dłońmi twarz i kiwa głową, jakby nie wierzył w to, co do tej pory im opowiedział.
    – Co było dalej, dziadku?
    – Poczekaj, Wiro, nie widzisz, że nasz dziadek chce nam coś jeszcze opowiedzieć? Być może przypomina sobie teraz, co się stało później.
    – Tak, tak, Niwa. Przez chwilę się zastanawiałem, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. – Po jego pomarszczonej twarzy zaczęły płynąć łzy.
    – Nikt z plemienia nie chciał mi uwierzyć, że to jest prawdziwe. Gdy nad ranem znaleziono mnie śpiącego przy ognisku, każdy podchodził do mnie i patrzył z podziwem, a jednocześnie jakby ze strachem, nie wierząc, że to ja – mały syn zaginionego Polo. Nikt z zebranych wokół moich krewnych nie wziął mnie na ręce, nie przytulił, tak jak to robiła za każdym razem wilczyca, gdy powracała z polowania. Jak tylko położyła przed nami upolowanego

 

21


 


zająca lub wodne ptactwo, podchodziła do mnie, lizała moją twarz ciepłym językiem i pozwalała mi przez jakiś czas wtulać się w jej ciepłe futro. Kładła się w kącie jamy i nie patrząc na dwa małe wilczki, które natychmiast rzucały się na upolowaną zwierzynę, by ją porozrywać na drobne kawałki, pozwalała mi tulić się do siebie. Nigdy też nie dopuszczała do tego, abym był głodny. Zawsze kiedy dwa małe wilczki zjadły już całą upolowaną zwierzynę, ona wychodziła z nory, by po chwili przynieść w pysku smaczną rybę lub różne owoce, których przecież wilki nie jedzą. Teraz wiem już, że przynosiła je tylko dla mnie. Ona wiedziała, że ludzie je uwielbiają. Dopiero w południe, gdy moja matka dowiedziała się o moim cudownym powrocie, przybiegła z płaczem, wzięła mnie na ręce i zaniosła do szałasu, z którego przez trzy dnienia nie wychodziłem. Ludzie z naszego plemienia, a nawet moi najbliżsi krewni, bali się przestępować próg naszego domu. Jadło i picie przynosiła mi moja starsza siostra, ponieważ matka, tak jak większość kobiet, musiała patroszyć ryby i suszyć je na słońcu.
    – I co, nigdy dziadek nie opowiedział im o tym, co mu się przydarzyło?
    – Po pewnym czasie jednak ludzie przyzwyczaili się do tego, że nie jestem jakimś czarownikiem, który po tak długiej nieobecności wśród ludzi powrócił cały i zdrowy z lasu, będąc przecież małym dzieckiem. Wtedy to pewnego wieczoru, gdy już wszyscy spali mocnym snem, matka spytała mnie: „Powiedz mi, mój mały wilczku, gdzie ty byłeś przez ten czas, czy pamiętasz, co się stało z twoim ojcem?”. Opowiedziałem jej wszystko to, co przed chwilą mogliście usłyszeć. Gdy tylko skończyłem opowiadać o moich przygodach i śmierci ojca, nie odezwała się do mnie ani słowem i przez kilka dnień czułem się jak wtedy, gdy mnie porzuciła. Pomimo że potrzebowałem jej bardzo, czując, że wszyscy inni odsunęli

 

22


 

    się ode mnie, milczała jak grób. Nawet mali rówieśnicy, bracia i siostry, bawili się sami, unikając mojego towarzystwa. Całe dnienia spędzałem w szałasie, siedząc w kącie, popłakując często, nie wiedząc, dlaczego mnie unikają. W nocy, kiedy już wszyscy spali mocnym snem, ja wymykałem się z obozowiska i udawałem się do miejsca, gdzie po raz ostatni widziałem moją wilczą rodzinę. Któregoś ranka, gdy tuż przed świtem wracałem do szałasu, zobaczyłem moją matkę, która ze łzami w oczach oczekiwała mnie. Jak tylko wzięła mnie na ręce i mocno przycisnęła do swojego ciepłego ciała, poczułem się znowu tak jak wtedy, gdy wtulałem się w ciepłe futro matki wilczycy. Natychmiast zasnąłem i spałem nieprzerwanie przez dwa kolejne dnienia. Kiedy znowu się obudziłem, matka klęczała przy moim barłogu. Gdy tylko otworzyłem oczy, roześmiała się.
    – To kolejny cud! – krzyknęła. – Nikt mi nie wierzył, że ty żyjesz.
    – Co się stało, matko? – zapytałem zdziwiony, widząc ludzi zebranych w szałasie. Wszyscy byli ubrani w świąteczne stroje, takie, jakie zazwyczaj się wkłada podczas uroczystości związanych z obrządkiem śmierci lub godami.
    – Mój mały Milo, ty żyjesz, a myśleliśmy, że pochowamy ciebie w Świętej Górze Mer na ukochanej Matce Ziemi.
    – Ależ mamo, ja tylko spałem i śniłem, że znowu jestem wśród mojej wilczej rodziny, że razem z dwoma małymi wilczkami biegam po płytkiej wodzie i łapię małe rybki. Wokół jest pełno pięknie kwitnących kwiatów, które unosząc się na łagodnych falach, cudnie pachną, a mnóstwo ptactwa wodnego śpiewa boskie pieśni. Nad brzegiem jeziora całe nasze plemię podziwia tę boską muzykę i bawi się razem z całą przyrodą. Wielkie niedźwiedzie, żubry, jelenie, a także sfora wilków jest wśród nas i przysłuchuje się tej muzyce

 

23


 

 
  upajając się pięknem przyrody i radością, jaka płynie z nieba i błękitnych fal wielkiego jeziora w Krainie Obfitości.

    – To tylko urojenia małego chłopca. – Matka próbowała przemówić do zebranych wokół nas ludzi.– Mały Mila majaczy przez sen, to normalne dla dzieci w jego wieku.
    Po tym zdarzeniu, gdy tylko wszyscy opuścili nasze legowisko, matka poprosiła mnie, abym już nigdy nikomu nie wspominał o tym, że żyłem razem z wilkami i że to właśnie im zawdzięczam swoje cudowne ocalenie. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, dlaczego matka zabroniła mi mówić o tej historii. Jak wiecie, nasze plemię uważa wilki za wszelkie zło na tej ziemi i traktujemy je jak coś nieczystego, demonicznego i przynoszącego całe nieszczęście. To wilki zabijają nam łowną zwierzynę, łącznie z naszym Świętym Niedźwiedziem. Nikt z nas nie pozwoli sobie na adorowanie wilka, to byłoby świętokradztwo, które mogłoby się skończyć dla mnie i mojej rodziny śmiercią. Trzeba wam jeszcze wiedzieć, że w tym czasie przewodził nam ród Wykara, który był bardzo srogim człowiekiem, nieznoszącym żadnych sprzeciwów. Jego przywództwo zostało obalone, kiedy nasz pradziad Polo podczas wiosennych łowów w Dolinie Wiosny zabił własnoręcznie w pojedynkę największego niedźwiedzia, który został ofiarowany Bogom Wielkiego Niedźwiedzia.
    Starzec zamilkł i młodzieńcy zmęczeni długą wędrówką po wodę i późną porą zasnęli, nie zauważywszy, że jednooki wilk podszedł do nich i położył się w pobliżu szałasu zajmowanego przez rodzinę Naro. Tylko stary Mila wyjął z gasnącego powoli paleniska okopconą goleń sarny polarnej i położył ją w pobliżu wilka. Ten, nie zwracając uwagi na niego uwagi, podniósł leniwie głowę i zaczął oblizywać swój pysk. Smaczny kawałek smażonego mięsa pozostał do rana nietknięty na swoim miejscu.

 

24




    Rano, zaraz po wschodzie słońca, zwinięto obozowisko i cała grupa ruszyła w dalszą drogę, kierując się na północ. Dnienia stawały się coraz dłuższe i tylko jeden Selen dzielił ich od Nocy Świętego Ognia, którą tak jak czarnoskórzy Atlanci obchodzili każdego Godna na górze Mer, następną noc po opuszczeniu jej przez wyspiarzy.
    Na swych rodzimych ziemiach, które zamieszkiwali od niepamiętnych czasów, chowając się w wygodnych jaskiniach skalnych położonych nad wysokimi klifami Wielkiego Oceanu, czczenie Świętego Wielkiego Niedźwiedzia było kultywowane od dawien dawna i stanowiło największą uroczystość plemienia Slona i innych spokrewnionych z nimi ludów mieszkających w pobliżu Wielkiej Wody.
    Zaraz po odejściu ciemnoskórych przybyszów z Atlanty zbierali się wokół Jaskini Wielkiego Niedźwiedzia i przy blasku ognia składali ofiarne dary. Na jedną kwartę przed tą uroczystością całe plemię wracało z Doliny Wiosny z obfitymi podarunkami w postaci wysuszonych na słońcu niedźwiedzich czaszek, rogów reniferów i wędzonych ryb. Każdy wojownik na głowę przywdział najładniejszą skórę niedźwiedzia lub renifera, do nóg przywiązywał drobne kości nawlekane na wysuszone jelita zwierząt i w równym rytmie drewnianych pałek, trzymanych w rękach przez dorastających chłopców, tańcząc i śpiewając, obchodził jaskinię, składając na jej szczycie przygotowane trofea. Kobiety i dorastające dziewczęta, ubrane w zabarwione skóry – nigdy nie mogły to być skóry niedźwiedzia, które zastrzeżone były dla myśliwych – przeważnie pozyskane z jelenia, w nakryciach głowy wykonanych z kolorowych kwiatów zebranych poprzednio na pobliskich łąkach, przynosiły jadło i napoje dla całego plemienia. Aż do świtu tańczono

 

 

25



i bawiono się, wznosząc modły do Świętego Wielkiego Niedźwiedzia.
    Największą ofiarą składaną bóstwu były kości niedźwiedzia upolowanego podczas pobytu w Dolinie Wiosny. Zaraz po przybyciu na letnie obozowisko wytypowani przez radę seniorów młodzieńcy udawali się na świąteczne polowanie. Podczas tego rytualnego zwyczaju ten, któremu udało się w ciągu ćwierci Selena upolować tego brunatnego brata, zostawał prawdziwym mężczyzną i myśliwym. Ten zaś, którego upolowane zwierzę było największe, rada plemienna wybierała na ofiarnego niedźwiedzia, a on stawał się jednocześnie członkiem tej rady. Było to wielkie wyzwanie dla wszystkich młodzieńców, którzy do tego rytualnego polowania przygotowywali się od najmłodszych lat, chodząc razem z ojcami na łowy. W czasie polowań uczyli się władania bronią, która służyła im nie tylko do zabijania zwierzyny, lecz także do obrony przed wrogimi plemionami. Polując na niedźwiedzia, stawali się też strażnikami plemienia. Obok rady plemiennej była to druga co do ważności funkcja dorosłego mężczyzny.
    Zabitego w rytualnym polowaniu niedźwiedzia przystrajano w najróżniejsze kamienne figurki i zielone gałęzie, potem układano go na tratwie wykonanej z grubych drzew powalonych przez dziwne stworzenia mieszkające w pobliżu jeziora. Tratwę obciążano kamieniami. Do głowy niedźwiedzia przywiązywano długą linę, na której końcu umieszczano wypełniony powietrzem zwierzęcy pęcherz, który cały czas pływał na powierzchni wody, wskazując miejsce utonięcia niedźwiedzia. Na kwartę przed świętem wydobywano szkielet niedźwiedzia, który oczyszczony z wszelkiego


7 Kwarta – tak plemię Slona nazywało tydzień.


 

 

do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl