Kategorie blog
Astra kolaboratis
Astra kolaboratis

 



















SPIS TREŚCI



Prolog .......................................................................................................5

Księga I ....................................................................................................7
Rozdział pierwszy............................................................................................8
Rozdział drugi.................................................................................................15
Rozdział trzeci ................................................................................................17
Rozdział czwarty.............................................................................................24
Rozdział piąty ................................................................................................35
Rozdział szósty ..............................................................................................39
Rozdział siódmy .............................................................................................47
Rozdział ósmy ...............................................................................................53
Rozdział dziewiąty..........................................................................................58
Rozdział dziesiąty...........................................................................................68
Rozdział jedenasty .........................................................................................76
Rozdział dwunasty..........................................................................................80

Księga II...................................................................................................93
Rozdział trzynasty...........................................................................................94
Rozdział czternasty ........................................................................................98
Rozdział piętnasty..........................................................................................105
Rozdział szesnasty ........................................................................................115
Rozdział siedemnasty ....................................................................................130
Rozdział osiemnasty ......................................................................................149
Rozdział dziewiętnasty ..................................................................................157
Rozdział dwudziesty.......................................................................................171
Rozdział dwudziesty pierwszy.........................................................................174
Rozdział dwudziesty drugi..............................................................................179
Rozdział dwudziesty trzeci..............................................................................184
Rozdział dwudziesty czwarty ..........................................................................195
Rozdział dwudziesty piąty ..............................................................................199
Rozdział dwudziesty szósty ............................................................................205
Rozdział dwudziesty siódmy ..........................................................................211
Rozdział dwudziesty ósmy .............................................................................218
Rozdział dwudziesty dziewiąty .......................................................................222
Rozdział trzydziesty........................................................................................225
Rozdział trzydziesty pierwszy .........................................................................229
Rozdział trzydziesty drugi ..............................................................................234
Rozdział trzydziesty trzeci...............................................................................239
Rozdział trzydziesty czwarty ..........................................................................245
Rozdział trzydziesty piąty...............................................................................249

Księga III...............................................................................................255
Dziennik obcego ...........................................................................................256

Epilog .....................................................................................................381






PROLOG


Drogi Czytelniku!
        Jeszcze się nie znamy, ale przyjdzie taki czas, kiedy mnie poznasz, a przynajmniej uznasz, że powstała między nami pewna więź. Obawiam się jednak pewnej rzeczy – tu Cię przy okazji ostrzegam… Jeśli poczujesz łączące nas niewidzialne przywiązanie, to na końcu tej liny będę nie ja, lecz to, co przeczytasz, to, co napisałem. Są to moje przekonania i opinie. To moje zdanie i mój punkt widzenia. Sposób, w jaki postrzegam świat.
        Jeśli odnajdziesz się w tym, poczujesz pewnego rodzaju braterstwo ze mną – będę Ci wdzięczny, bo taki jest cel moich wykładów… Dotrzeć do ludzi! Tego pragnę… Jeśli zaś jesteś przedstawicielem innej rasy, to powinieneś spoglądać na to wszystko obiektywnie, zupełnie jak ktoś, kogo cała ta sytuacja dotyczy w sposób pośredni. Zachowaj, proszę, czyste sumienie, pamiętając jednak o pokorze – niech będzie Twoim konsultantem.
        Jesteśmy już po oficjalnym wstępie, więc mogę płynnie przejść do dalszej części. Przyznam się do czegoś… Siedzę na łące. Niebo jest cudowne – tak, wiem… Trudno Ci to sobie wyobrazić, ale spróbuj! Wyobraź sobie błękit, jednostajny odcień, gdziekolwiek byś spojrzał. Po tym morzu suną kłębiaste łódki, jedne mniejsze, drugie większe. Suną przed siebie spokojnie, jak zaczarowane.
        Teraz spójrz w dół… Co widzisz? Ja widzę zielone, zdrowe źdźbła, silne, zdolne podnieść każdy ciężar! Rosną wszędzie, morze trawy, ocean. Jest jakby odbiciem nieskończonego nieba, a odbiciem chmur będą kwiaty różnych kolorów. Spójrz na to oczami dziecka. Niech to będzie piękne i delikatne.



6                                                                                          ASTRA KOLABORATIS



        Siedzę tym wszystkich otoczony i czuję się, jakbyśmy wspólnie tworzyli całość, jakbyśmy współgrali, dbali o siebie nawzajem. Tak, wiem… Trudno Ci to sobie wyobrazić. Trudno Ci uwierzyć w to, co czytasz… Masz rację.
        Dlatego wstaję i wyłączam hologram.
        W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą świeciło słońce, teraz tkwi okno dachowe. Zakurzone, pękające od dobiegającego z zewnątrz hałasu. W pomieszczeniu aż szumi, otaczające mnie blachy piszczą niemal z wysiłku – dźwigają cały ten ciężar.
        Ciężar ludzkości.
        Ciężar technologii.
        Czym są te spawy w porównaniu z naturalną siłą korzeni, zdolnych przebić się przez bruk i zniekształcić chodnik?
        Czym jest akumulator w porównaniu z siłą ludzkiego ducha i wolą walki?
        Nasz mechanizm napędzają uczucia. Jeśli czujesz się ożywiony tym, co czytasz, proszę, czytaj dalej.
        Wsłuchaj się w ciszę. Posłuchaj, jak trzepocze skrzydłami… Jak zaczyna się w jednym punkcie i roznosi się po całym świecie – pięknym świecie.
        Ja idę potęsknić…

Kesjasz, Ekosystem
data publikacji – 75 rok przypuszczalny od Zatargu


        „Ich uśmiechy były groteską – dziełem łączącym przeciwstawne pierwiastki. Zapadające się oczy, pociągłe twarze będące jakby wynikiem choroby, nozdrza bez wyniosłości, brak owłosienia i ta blada skóra… Na tle tego wszystkiego grymas, będący jakby nieprawidłowością, która zaszła w trakcie pracy mięśni twarzy. Rogal, ukazujący rzadkie i delikatne uzębienie. Gest wysyłający pozytywne sygnały… Więc dlaczego budził on we mnie niepokój?”

fragment książki








KSIĘGA I








ROZDZIAŁ PIERWSZY



        Patrząc przez okno, widziałem jedynie światło, które odbijając się od szkła i metalu, przeobrażało się w rażący blask, zmuszający do zerwania kontaktu wzrokowego i odwrócenia się. Jednak ja, rozpływający się od tak wspaniałego widoku, jedynie przymrużyłem oczy, by dostrzec w nieskończonym świetle wieżowce, żelazne szpice, tysiące ton szkła i małe obiekty, poruszające się w powietrzu z dużą prędkością.
        Znajdowałem się tak wysoko, że aż horyzont wydawał się zaokrąglony.
        Jednak co było tym horyzontem? Na pewno nie ogromne zbiorowisko wody czy łąka na wzgórzu… To była technologia.
        Jak już wcześniej wspomniałem… wieżowce, żelazne szpice i tysiące ton szkła. Byłem tym wszystkim onieśmielony, ale kiedy wychodziłem na ulicę, odczuwałem strach. Nie potrafiłem się w tym wszystkim odnaleźć. Czy był to powód do wstydu? Do dumy na pewno nie… Będąc człowiekiem kolejnej ery, powinienem to znosić jak chleb powszedni. Bałem się jednak tego, jak wyglądało miasto, jak zachowywali się ludzie… Te śmiesznie wąskie i wysokie budynki oraz pojazdy bezustannie przecinające powietrze…
        Nienawidzę tej planety.
        Tu nie ma życia…
        Wszystko zachowuje się, jakby było zaprogramowane, a najgorsi byli ludzie, którzy jedynie szli przed siebie i pracowali…
        Nienawidzę tej planety! Szczególnie za to, że była tak fascynująca.



Księga I: Rozdział pierwszy 9



        Nasze czasy pokazują prawdziwą potęgę ludzkości, która już swoje przeżyła, która napotkała na swojej drodze wiele testów, wiele przeszkód…
        Skąd to wiem?
        Po prostu… Jestem jej wielkim fanem.
        Fanem ludzkości, fanem ludzi oraz człowieczeństwa.
        Najbardziej w tym wszystkim interesuje mnie historia. Jedynie czas ukazuje prawdziwe ludzkie żądze, ludzki temperament. To, czego się boją – a raczej bali – i to, jacy są. Chciwi.
        Dokładnie… Takie mam zdanie na ich temat i wątpię, żeby cokolwiek to zmieniło. To, co zrobili w ciągu kilkudziesięciu przypuszczalnych lat, uznaję za najgorsze. Spojrzałem przez wielkie okno i ujrzałem koszmar, który darzę szacunkiem i podziwem.
        Technologia. Ile to już razy wymawiałem to słowo z goryczą w gardle, z drżącymi pięściami. Kiedyś świat był piękny… Pełen zieleni, w miarę czystego powietrza. Pełen cudów, a jedynym prawdziwym bóstwem była rządząca się swoimi prawami natura.
        Na tej planecie górowała stal! Miasta były pełne żelaznych elementów. Nie… To nie były elementy, ale całe budynki z niewielką zawartością szkła. Ciągnące się w nieskończoność drogi, potężne reflektory i żelazne wieże, będące siedzibami największych korporacji Sieci, największych ugrupowań politycznych, badawczych…
        Planeta Tendlonix.
        Polityczna planeta – stolica.
        Miejsce, gdzie wszystko miało swój początek.
        Przez wielu znawców, między innymi przez historyków, nazywana Ziemią Odrodzenia.
        Tu wszystko miało swój początek… W tym miejscu sterowano każdą planetą Sieci. To, co działo się poza niebieskimi ciałami, czarnymi dziurami i wszystkim, co poruszało się we wszechświecie, było planowane tutaj. Tutaj organizowane i szykowane. Planeta matka. Tendlonix. Wszelkie ekspedycje badawcze, wyprawy i działania militarne… Wszystko startowało stąd.



10                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



        Znajdowałem się właśnie w najważniejszym budynku całego tego syfu. Baszta. Legowisko i miejsce, gdzie rządziła głowa całego Systemu. I właśnie z tą osobą miałem się zaraz spotkać.
        Czekałem w wąskim, lecz wysokim korytarzu. Na podłodze leżał czerwony dywan z wygrawerowanymi złotymi pnączami. Wydawał się nie mieć końca, pewnie ciągnął się przez wszystkie korytarze na wszystkich piętrach tego budynku. Wielce fascynującego budynku, był on bowiem w kształcie wąskiego rombu, z wieloma wybiegami wystającymi po bokach – lotniska.
        Na ścianach wisiały obrazy nieznanych mi malarzy. Ich treści były bez wyrazu, zupełnie jakby kichnęli na płótno. Gdzie się podziała sztuka?! Czyżby została wykopana i spalona z całą resztą zieleni i duszy człowieczeństwa?
        Nienawidzę tej planety!
        Nagle jedna ze ścian na końcu korytarza się rozsunęła. W niej pojawił się smukły robot. Podszedł do mnie i spytał z nieprzyjemnymi dla ucha, długimi przerwami między słowami:
        – Pan Kesjasz?
        Nadal stałem twarzą do okno. Nie odwracając się, odpowiedziałem:
        – Jesteś robotem pomocniczym, zaprogramowanym na służenie, tak? – Odwróciłem się. Światło zza okna wpadało do korytarza. Stałem na podwyższeniu, a dodatkowo byłem wyższy od niego o co najmniej głowę dorosłego człowieka, zasłoniłem więc go swoim cieniem. – Ale służysz Tendloxerowi, więc ktoś powinien aktualizować twoją bazę danych, żebyś nie wyszedł na kupę złomu, choć blisko ci do niej, bo wyglądasz jak zwykła puszka.
        – Przepraszam, czym pana uraziłem?
        – Zostałem uhonorowany przez Najwyższe Studium, powinieneś więc zwracać się do mnie Torch Kesjasz. Takie są reguły. Nie ja je ustalam.
        – Torch wybaczy.
        Kiwnąłem głową.
        – Puls Torcha prosi. – Odwrócił się i ruszyliśmy w stronę przejścia.



Księga I: Rozdział pierwszy 11



        Za oknami nic się nie zmieniło. W powietrzu nadal wznosiły się dziesiątki pojazdów jak rój stalowych os.
        Weszliśmy do kolejnego korytarza, który niczym się nie różnił od poprzedniego. Skręciliśmy w lewo. Robot podszedł do ściany po jego lewicy i wcisnął guzik znajdujący się na wysokości klatki piersiowej. Ściana rozsunęła się, a tam ujrzałem korytarz w kształcie gwiazdy. Każde z sześciu ramion prowadziło do czarnych dwuskrzydłowych drzwi. W samym centrum gwiazdy, na wysokości metra, lewitowała fluorescencyjna kula oświetlająca cały korytarz. Światło nie było idealne do czytania, ale nadawało klimat. To była tajemnica! Nie miałem pojęcia, co znajdowało się za tymi drzwiami. Wolałem jednak tego nie sprawdzać, bo przy każdych wrotach stał ochroniarz w ciemnozielonym skafandrze, z magnetyczną laską, która skupiała w sobie strumień elektryczny. Nie polecam! Dostałem kiedyś taką pałką – zwieracze nie wytrzymały, zlałem się jak szczeniak. Teraz wspominam to wesoło. Śmiechu, kurwa, po pachy!
        – I co teraz?
        Staliśmy w miejscu. Po chwili – z nudów – zacząłem tupać nogą.
        – Co się dzieje?! – spytałem zirytowany.
        Nagle wrota się otworzyły. Robot ruszył w ich stronę, ja za nim. Mijając strażnika, spojrzałem na niego. Dopiero wtedy zauważyłem, że jest przerażająco wysoki i na dodatek miał czerwone, świecące oczy.
        Weszliśmy do kolejnego dziwnego miejsca.
        Pierwsze, co zobaczyłem, wchodząc do pustego pomieszczenia ze szklanymi ścianami, to postać stojącą pod jedną z nich; przyglądała się przestrzeni wewnątrz budynku. Odziana była w ciemny, długi płaszcz, pod którym kryło się stalowe zbrojenie. Wsunięte w rękawice ręce założone z tyłu, a tuż nad nimi na łopatki opadały siwe, rzadkie włosy. Mężczyzna stał spokojnie i już sama jego postawa sugerowała, że nie ma ochoty na pogawędkę, a jednak z jakiegoś powodu się tu znalazłem.
        – Per aspera ad astra! – zawołałem, kiedy nabrałem odwagi.



12                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



       
– Przez ciernie do gwiazd. – Niskim i silnym głosem okrył ciszę w sali jak kocem.
        Starzec odwrócił się, a przez rażące mnie w oczy światło widziałem jedynie kontur jego ciała. W ten sposób przypominał Boga, zstępującego z nieba na ziemię.
        Poruszał się spokojnie i pewnie, jakby skupiał się nad każdym krokiem. Zatrzymał się, będąc w pewnej ode mnie odległości, i zlustrował mnie od stóp do głów. Fragmenty zbroi były pooddzielane naciągniętym materiałem.
        – Torch Kesjasz, jak mniemam.
        Przełknąłem ślinę z nerwów.
        – Miło mi Torcha u siebie gościć.
        – A mnie miło jest tu przebywać, Pulsie – odpowiedziałem z uśmiechem.
        Jego pomarszczoną twarz pokrywał kilkudniowy zarost, na nosie były osadzone okulary w szerokich oprawkach. Małe usta i zwyczajna, prosta szczęka robiły z niego człowieka pełnego bólu, zmartwień i przeżyć. Który władca jest dla obywateli najodpowiedniejszy? Oczywiście ten, który odczuciami przypomina obywatela, lecz jedno nie wykluczało drugiego. Wokół niego krążył mroczny duch, jakby był „nadczłowiekiem”. Widziałem go oczami wyobraźni.
        Sprawiał, że każdemu miękły nogi. Przez niego czułem się zagrożony, o wiele gorszy.
        – Usiądziemy? – zapytał.
        Rozejrzałem się za jakimkolwiek fotelem, a Tendloxer, widząc moje zdziwienie, uniósł rękę i przycisnął coś za uchem. Na platformie wjechały dwa fotele, obite brązową skórą. Spojrzałem na podłogę, której ułożenie z naprzemiennych czarno-białych kafelków przypominało szachownicę. Jak się później dowiedziałem, tak nazywano tę salę: Szachownica.
        – Proszę. – Wskazał ręką meble.
        Podszedłem do jednego z nich i spocząłem, Puls zajął drugi. Cholernie irytowała mnie ta ociekająca burżuazją atmosfera.
        – Jest Torch wielce szanowanym człowiekiem – zaczął.



Księga I: Rozdział pierwszy 13



        – Dziękuję.
        – Ależ nie. To nie moja opinia, to fakt. Nie miałem zamiaru Torcha gloryfikować, nie po to się spotkaliśmy. Torcha prace są bardzo chętnie opracowywane, zwłaszcza przez młodych, którzy wchłaniają każdą przydatną wiedzę. Wielu pewnie pana podziwia, na przykład ci rewolucjoniści.
        – Przepraszam, ale jestem przeciwko jakimkolwiek buntom czy strajkom. Jestem zwykłym sozologiem, który zapisuje swoje przemyślenia, a zwłaszcza to, co mnie gryzie.
        – No właśnie. Dla wielu to pewnie nadzieja, dodatkowa siła. Nakierowuje ich Torch na prawidłową drogę, dobrą drogę. – Po raz pierwszy od mojego wejścia Tendloxer uraczył mnie swoim uśmiechem. – Pana intencje są zapewne inne, nie zaprzeczam, ale tak się dzieje. I tyle. Musimy z tym walczyć, bronić się. Na razie kończy się na hasłach i manifestacjach, jednak musimy być przygotowani na wszystko.
        – Rozumiem, ale… – tu musiałem odpowiednio dobrać ton głosu, aby go nie urazić, bo byle słówko mógł uznać za przejaw impertynencji – …nie po to mnie tu wezwano, tak?
        Z niepokojem oczekiwałem jego reakcji. Uśmiechnął się i kontynuował, jakby tego pytania nikt nigdy nie zadał.
        – Nasz świat funkcjonuje zupełnie inaczej niż ten stary. – Zrobił przerwę, jakby czekał na odpowiedź. – Aczkolwiek tak samo. W tym sęk, ponieważ niby jesteśmy lepsi od przodków. Dlaczego? – Uniósł krzaczaste brwi. – Proszę się rozejrzeć. Proszę wyjść z Baszty i spojrzeć na to wszystko. To, co stworzyliśmy, sprawia, że jesteśmy lepsi. Tak właśnie uważa większość obywateli. Więc jak powinienem to postrzegać, aby wszystkim dogodzić? Mam stanąć na czele tej ogromnej grupy, czy patrzeć w ich oczy z przeciwnego kierunku? Nie miałbym już tylu popleczników, prawda?
        Nieważne, jak bardzo bym się postarał… Słuchając go, zastanawiałem się, dlaczego o tym mówi, czego ode mnie chce, a przede wszystkim, ile to potrwa. Monarchia była dla mnie czymś obcym, a czułem się tu jak na jakimś dworze, w obecności lorda. Przebyłem



14                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



kawał drogi, by nasłuchiwać jego słów prowadzących donikąd? Taka władza była wstrętna. Gdyby ta atmosfera była zapachem, bałbym się, że osiądzie mi na języku.
        – Dlatego… – Splecione do tej pory ręce ułożył wzdłuż podłokietników. W tej pozycji wyglądał jak opancerzony Sfinks. – Bez względu na wszystko muszę dbać o ten świat. Muszę dokonywać najodpowiedniejszch wyborów. Nieważne, czy tyczą się społeczeństwa, czy gospodarki. Co Torch o tym sądzi?
        – Historia pokazuje, że człowiek to nieznośnie kapryśna istota.
        Zaśmiał się.
        – No tak. Na temat historii ludzi wie Torch nieco więcej niż ja. Ludzie tej ery pragną, aby ich świat się rozwijał. Technologia pozwala nam na coraz śmielsze kroki. Zdobyliśmy już kilka planet, wszystkie wykorzystujemy. Czy to jako kopalnie, elektrownie, rafinerie, czy plantacje… Ludziom to odpowiada. Na dodatek, przyłączając inne światy do naszego Systemu, przybieramy na sile. Per aspera ad astra. Przez ciernie do gwiazd. Te słowa przypominają nam, czego dokonaliśmy. Teraz życie wygląda zupełnie inaczej.
        – Rozumiem.
        – Tak – odpowiedział po chwili ciszy. – Tak. To dobrze, ponieważ właśnie dlatego tu Torcha wezwałem i mam nadzieję, że się nie zawiodę.
        Oho!
        Nagle Tendloxer spoważniał i dotykając się znów za uchem, przeniósł rozmowę na całkiem inny poziom. Tuż obok nas z podłogi wyłoniła się platforma, na której stał stolik z bursztynową cieczą nalaną do dwóch szklanek o grubych dnach. Puls sięgnął po jedną nich i zanim zmoczył usta, powiedział:
        – Niedawno odkryliśmy coś, co można by nazwać nową planetą.





ROZDZIAŁ DRUGI



        Promienie słoneczne z trudem docierały do ziemi, po drodze miały do pokonania potężne korony drzew oraz bujne gałęzie i krzaki na niższych poziomach. Te same gałęzie drapały go po całym ciele. Biegł, a ich ostre zakończenia pozostawiały na jego dłoniach, twarzy i tułowiu czerwone kreski. Nie widząc niczego przed sobą, odgarniał dłońmi wszelkie przeszkody. Biegł, nie oglądając się. Wiedział, że nie może się zatrzymać, dopadliby go. Serce waliło mu jak szalone, z każdym krokiem szybciej oddychał. Czuł, że zaraz padnie, a wtedy oni go pochwycą. Mimo to biegł dalej. Nie miał żadnego planu, po prostu biegł. Mimo wszystko. Mimo wszystko!
        Nie zatrzymuj się! – pomyślał.
        Spomiędzy szelestu liści, pękania gałązek pod nogami iswojego sapania słyszał, jak go gonią. Słyszał, jak krzyczą do niego, jak szepczą między sobą. Kroki. Nieważne jak bardzo by nie chciał, i tak by słyszał, jak bełkoczą o tym, co mu zrobią, gdy go złapią.
        Nie zatrzymuj się!
        Nie był w stanie się odwrócić, bał się. Bał się spojrzeć do góry, dostrzec choć kawałek nieba. Po prostu biegł. Strach dodawał mu siły, adrenalina wydłużała jego kroki, oni jednak go gonili. Płakał, wył ze strachu, machał rękami.
        Korzeń!
        Upadł. Odbił się od ziemi i wyskoczył do przodu. Skaleczenia go paliły, nogi stawały się coraz cięższe, klatka piersiowa bolała, jakby miała zaraz wybuchnąć, a serce nie wytrzymywało ciśnienia. Niemal czuł ich dotyk. Przed sobą widział coraz więcej światła.



16                                                                                                                    ASTRA KOLABORATIS



        Las się kończy!
        Z nadzieją na ratunek biegł dalej, poczuł ciepło w środku i nową siłę. Biegł, jakby był gotów szybciej przyjąć jakąkolwiek pomoc. Uśmiechnięty dostrzegł, jak zza drzewa przed nim wyskakuje jeden z nich. Otrzymał potężny cios kijem w głowę. Upadł, nie czując bólu.
        To już koniec.
        Ledwo przymknął oczy, a kilku z nich już na nim siedziało. Łapali za kończyny i zaczęli je wyrywać. Czuł, jak mięśnie odchodzą od kości, a kości od stawów. Czuł palce wokół gałki ocznej i jej wyrywanie. Nigdy nie zapomni ich twarzy, pełnych zemsty, głodu i dzikości. Wrzasnął przeraźliwie, a jego krzyk wzniósł się ku koronom, a stamtąd po całym lesie, po całej dolinie. Ku głębi planety i kosmosu.





R
OZDZIAŁ TRZECI



        – Prawdopodobnie żadna z odległych Nacji, w tym Plemiona i Rody, nie ma pojęcia o jej istnieniu. Nawet gdyby jej szukali, to i tak by jej nie odkryli, ponieważ nie wiedzieliby, czego się spodziewać, a co dopiero czego szukać. – Ciekawość niewyobrażalnie wzrosła. – Chcemy ją jak najszybciej zbadać, przejąć i wykorzystać gospodarczo, jeśli byłoby to możliwe.
        – Już chyba rozumiem…
        – Tak?
        – Tak, ale proszę mówić dalej, Pulsie. – Miałem nadzieję, że dowiem się czegoś więcej. Czułem się, jakby ktoś raził mnie prądem. Otrzymywałem coraz większą dawkę energii.
        – Kilkadziesiąt przypuszczalnych lat temu zorganizowałem spotkanie Baszty. Przez wiele miesięcy zdobywaliśmy i magazynowaliśmy zasoby potrzebne do wielkiej wyprawy w przestrzeń. Zebraliśmy załogę, która przeszła odpowiednie szkolenia i wyruszyła. Od jakiegoś czasu są to regularne wyprawy. Społeczeństwo na ich temat wymyśla wiele ciekawych plotek i nazw.
        – Czystki niebieskie.
        – Tak. – Spuścił lekko głowę, a ja nadal słuchałem. – W tym mieście przebywa potężna liczba jednostek rozumnych, niekoniecznie tylko ludzi. Zdań na temat funkcjonowania naszego Systemu jest niewyobrażalnie wiele, ich różnorodność przytłacza. Nigdy nie będziemy w stanie wszystkich zadowolić, a tym bardziej tych, którzy są przeciwko takim wyprawom. Postrzegają je jako polowanie na wolne planety, by żelazną pięścią zdobyć



18                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



je, zniewolić i wykorzystać. Torchu… – Wziął głęboki oddech. – Jestem tylko i wyłącznie człowiekiem, jednak zdaję sobie sprawę z tego, jak jestem postrzegany przez lud. Puls! Tendloxer! To mówi wszystko. Czasem boję się, że mogę być postrzegany jako dyktator czy tyran. Nikomu tego nie mówię, ponieważ niewielu zna te zwroty. – Zaśmialiśmy się obaj, jednak po chwili znów zrobiło się sztywno i oficjalnie. Mimo że to tylko krótka, zwyczajna rozmowa i tak czułem się, jakby przytknięto mi sztylet do gardła. – Zawsze jednak trzeba robić to, co uważa się za słuszne – kontynuował. – Planeta, o której wcześniej wspomniałem, została odkryta właśnie przez ostatnią Czystkę, która nadal jest w podróży. Poruszają się Eterem.
        – To ten słynny statek, który przewozi mniejsze statki w nadprzestrzeni?
        – Niedokładnie… To nie jest statek. Eter jest formą pocisku. De facto jest również transportowcem. Poruszając się z prędkością światła, wkracza, jakby to nazwać, w międzyprzestrzenie. Wybacz, nie jestem specjalistą.
        – Zawsze czułem ogromny respekt do technofizyków i inżynierów błyskowych – powiedziałem z wyraźną ekscytacją, co po chwili uznałem za niestosowne w obecności Pulsa.
        – Nie dziwię się. Współczesne wynalazki są niesamowite. – Zabrzmiało to nieprzyjemnie normalnie. – Wracając do sprawy… Zapewne zastanawia się Torch, co łączy go z tym niesamowitym odkryciem. Otóż… – Zaparł się rękami o podłokietniki i podniósł delikatnie, jakby mógł się w każdej chwili rozsypać. Kiedy już stał, odwrócił się i podszedł do ogromnego okna. Bez zastanowienia ruszyłem za nim. – Jestem tyranem. Z mojego punktu widzenia i obywateli. Jednak nie przejmuję się tym, kiedy muszę dokonać jakiegoś ważnego wyboru. Wiem, co jest słuszne, nie mogę kierować się uczuciami. Muszę zadbać o naszą gospodarkę, o nasze przemysły i o ludzi. Więc bez względu na wszelkie bunty przeciwko nam… Bez względu na wszelkie obrazy rządu w postaci plotek… Musimy przejąć tę planetę i wykorzystać ją gospodarczo. Jednakże… Trzeba



Księga I: Rozdział trzeci 19



ją najpierw poznać. To jest konieczne. Musimy się o niej dowiedzieć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Do tego jest mi Torch potrzebny.
        A jednak miałem słuszne przeczucia.
        – Proszę mi wybaczyć, ale nadal nie do końca rozumiem. Jestem tylko i wyłącznie sozologiem…
        Najpotężniejsza osoba w Sieci się zaśmiała.
        – Sozologiem z dużym doświadczeniem. Niech pan sobie nie myśli, że nic o panu nie wiemy. – Nagle poczułem, że jestem w tarapatach. To już nie była zwykła rozmowa. W jednej chwili wszystko się zmieniło. – Jest Torch już od dawna obserwowany. Wystarczy, że pstryknę palcami, a już będziesz siedział w kajdanach i czekał na wyrok na siebie. Tytuł Torcha nic tutaj nie zdziała, mogę cię zamknąć za co zechcę. Posiadam władzę, przyjacielu. Bycie moim sojusznikiem to bycie sojusznikiem naszego świata. W drugą stronę to samo. Więc proszę zadać sobie pytanie, czy warto być po naszej stronie.
        – Puls wybaczy. – Schyliłem głowę.
        Nastała cisza. Zdołałem usłyszeć jedynie jego oddech.
        – Za dwa dni grupa wyznaczonych przeze mnie badaczy rusza na tę planetę – odezwał się po chwili. – Poleci Torch z nimi jako oficjalny członek ekipy. Wspólnie macie się o niej dowiedzieć jak najwięcej. Pomogą oni, Torchu, zbadać ją pod kątem ochrony środowiska czy jak wy na to mówicie.
        – Tak jest! – Podniosłem głowę. Spojrzałem mu w oczy, były puste.
        – Wszelkie szczegóły zostaną Torchowi dostarczone. Zakazuję opuszczania planety do dnia wylotu. Żegnam i mam nadzieję, że moje intencje są dla ciebie, przyjacielu, zrozumiałe.
        Bez słowa skierowałem się ku drzwiom, którymi wcześniej wszedłem. Wrota otworzyły się, a wychodząc, odwróciłem się i zobaczyłem, jak jego hologram znikał.
        Na korytarzu w kształcie gwiazdy stał ten sam robot lokaj. Strażnicy ubrani w skórzane skafandry z wyrytymi na klatkach piersiowych symbolami Gwardii Tend trwali wyprostowani.



20                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



        – Mam nadzieję, że spotkanie było satysfakcjonujące. Już Torcha odprowadzam – odezwał się robot.
        – Odsuń się! Znam drogę.


        Trzy minuty później byłem już na jednym z lądowisk, na którym stał smukły pojazd oznaczony napisem „Cytadela JR”. Gdy podszedłem do szaroniebieskiej maszyny, drzwi się podniosły, wydając charakterystyczny syk. Z kabiny wyszedł młody mężczyzna ubrany w czarno-zielony jedwabny kombinezon.
        – Spotkanie się udało? – spytał uprzejmie.
        Byłem zdenerwowany, miałem ogromną ochotę rzucić czymś lub kogoś uderzyć. Mógłbym nawet zabić, byle się uspokoić.
        – Długo by opowiadać – odpowiedziałem jak najmilej.
        Za jego plecami widziałem to, co mnie przeraziło i zafascynowało, kiedy stałem w środku Baszty i patrzyłem przez okno. Na zewnątrz wszystko wydawało się większe, wyższe i na dodatek niemiłosiernie hałasowało. Spoglądając w dół, zobaczyłbym wiele dróg, pod nimi i jeszcze niżej kolejne, aż po same chodniki.
        – Nie wsiada Torch? – spytał.
        – Nie, przejdę się – odpowiedziałem po chwili.
        – Jak Torch uważa. Mam jechać pod hotel czy… – Spojrzał na mnie z nadzieją, że dam mu wolne popołudnie.
        – Jedź, gdzie zechcesz. Dam ci znać w razie czego.
        Zanim odleciał, byłem z powrotem w Baszcie. Hol, do którego zjechałem windą, wypełniony był asymetrycznymi figurami.
        Na ulicę wyszedłem przez obrotowe drzwi z jaskrawozielonymi szybami, które nie pasowały do zamkowego klimatu Baszty. Przede mną rozciągał się ogromny plac, po którym spacerowali ludzie z wyższych sfer. Można ich było poznać po eleganckich strojach, między innymi pelerynach z kapturem określanych mianem „kotra”.
        Zszedłem na dziedziniec po szerokich schodkach. Nie było ścieżek czy chodników. Miejsce do postawienia kroku ograniczały jedynie ozdoby z zieleni i fontanny, również te w formie działek, które wystrzeliwały do siebie strumienie wody. Dorośli



Księga I: Rozdział trzeci 21



przychodzili tutaj z dziećmi na własne ryzyko. Takiego dzieciaka można by było postawić przed jedną z tych fontann i wrócić po niego po tygodniu. Nadal stałby tam z rozdziawioną gębą wpatrzony we fruwającą wodę.
        Nad częścią placu ciągnęła się autostrada miejska, a nad nią krążyły pojazdy z wyjącymi silnikami. Większość ludzi pewnie była już do tego przyzwyczajona. Zmarszczyłem czoło i ruszyłem przed siebie. Zamierzałem dotrzeć do hotelu Tend, gdzie byłem zameldowany. Spokojny spacer polepszy pracę mojego umysłu, który był zaśmiecony wieloma bezsensownymi pytaniami i informacjami.
        „Dlaczego ja?”
        „Po co?”
        „Co z tego wyniknie?”
        „Nie mam nic innego do roboty?!”
        „Co ja tu w ogóle robię?!”
        „Czemu nie odmówiłem?”
        Nasuwała mi się odpowiedź jedynie na ostatnie pytanie… „No tak! Więzienie”.
        Postanowiłem o tym nie myśleć, dopóki nie otrzymam pozostałych informacji i nie poznam więcej szczegółów. Wsadziłem ręce do kieszeni płaszcza i ruszyłem przed siebie otoczony technologią, której ogrom mnie przerażał i jednocześnie fascynował.
        Nienawidzę tej planety! Jeden fakt nie dawał mi spokoju. Była to oficjalna i zapewne ostateczna data wylotu na nikomu nieznaną planetę… Za dwa dni. Zazwyczaj swoje wyprawy planowałem z dłuższym odstępem, mogłem wtedy wszystko na spokojnie przemyśleć. I mimo że czułem się pewniej, gdy wszystko zaplanowałem, to jednym z bliższych mojemu sercu żywiołów była improwizacja. Robiąc coś spontanicznie, miałem wrażenie, jakbym unosił się na skrzydłach. Jakbym mógł polecieć wszędzie… Jednak nie tym razem.
        „Zakazuję opuszczania planety do dnia wylotu”. Szlag! Mam dwa dni i nadzieję, że jeszcze dzisiaj wszystkiego się dowiem.
        – Cholera. Nie wiem, jak dojść do hotelu.



22                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



        Stanąłem jak wryty pośrodku placu. Rozejrzałem się. Wszystko zaczęło wirować. Nie wiedziałem, co zrobić. Straciłem panowanie nad swoim umysłem.
        Serce zaczęło szybciej bić. Czułem to.
        Szybciej oddychałem.
        Zrobiło mi się słabo.
        Zapaliła się lampka… Sięgnąłem do kieszeni na ramieniu, silnym ruchem zerwałem zamknięcie i wyciągnąłem metalowe pudełko. Sprawdziłem, czy nikt mi się nie przygląda. Mimo że się nie poruszałem, miałem wrażenie, jakbym kręcił się wokół własnej osi.
        W środku znajdowało się sześć małych fiolek z czarnym płynem. Wziąłem jedną z nich, wyłamałem zatyczkę i jednym haustem opróżniłem. Ciecz bez zapachu i smaku. Po chwili poczułem, jak leczący prąd przechodzi przez całe ciało. Porażenie było lekkie i przyjemne. Automatycznie wyostrzył mi się obraz, poczułem siłę w nogach i rękach, wysunąłem muskularną klatę i ruszyłem przed siebie. Dosłownie.
        Improwizacja…


        Uniosłem rękę, wymacałem małe metalowe urządzenie przymocowane do ucha i kliknąłem jedyny guzik, który się na tam znajdował.
        – Uruchom.
        Po chwili usłyszałem cichy, sztuczny głos; jakby metaliczny z wyraźnym echem:
        – Witam dnia osiemnastego, miesiąca piątego, osiemdziesiątego czwartego roku przypuszczalnego od Zatargu.
        – Muszę dotrzeć do pewnego obiektu znajdującego się w tym mieście.
        – Zgodnie z pana potrzebą podłączam się do e-sieci, by wybrać najwygodniejszą i najszybszą drogę.
        – Cholera – syknąłem. – Sentylator… Wejdź w ustawienia. Włącz „Modyfikacje” i wybierz „Zmiany personalne”.
        – Tak jest. Jestem.
        – Wejdź w „Język” i zmień tę oficjalną gadaninę. Zrobione?



Księga I: Rozdział trzeci 23



        – Tak.
        – Próba.
        – Podaj mi nazwę obiektu.
        – Od razu lepiej. Hotel Tend.
        Minęło pięć sekund.
        – Znam drogę.
        – Prowadź.






ROZDZIAŁ CZWARTY


        Dalszą wędrówkę przez miasto Tendlonix – na planecie Tendlonix – oddałem w „ręce” mojego sentylatora. Kierując się jego wskazówkami, dotarłem najpierw do jednej z trzech unikanych przez społeczeństwo platform zjeżdżających do niższych kondygnacji miasta. Najbardziej zanieczyszczające otoczenie obiekty przemysłowe, fabryki, wysypiska śmieci, przetwórnie metali i złomu… To znajdowało się niżej. Władza przymykała oko na to, co się tam działo. Nie dochodziło do jakichkolwiek interwencji, wykluczając przypadki poważniejsze, o których lepiej nie wspominać. W tamtejszych zakładach pracowali najgorsi, między innymi więźniowie. Pełno szumowin.
        „Pochodzisz z góry? – Nie złaź tam!
        Pochodzisz z dołu? – Nie przyznawaj się!
        Skoro stamtąd jesteś, tam również pozostań. Szumowina będzie szumowiną”.
        Tak właśnie traktowano to miejsce.
        „Niżej” – mówiono.
        „Niżej” znaczy „gorzej”.
        „Niżej” znaczy „brudniej”.
        Jeśli coś się tam znajdowało, to nie bez powodu.
        Dla mieszkańców miasta gorsze miejsce niż „dół” nie istniało.
        Jeśli chodzi o mnie… Byłem tam raz i mam nadzieję, że więcej już nie trafię, a to, jak się tam dostałem, i co tam robiłem, niech pozostanie tajemnicą.
        Właściwie to „dołem” były jedynie obiekty przemysłowe, lecz przy nich zawsze znajdowały się przedmieścia, zamieszkane przez



Księga I: Rozdział czwarty 25



ludzi upadłych moralnie i społecznie. Istoty ludzkie i nieludzkie pozbawione duszy. Będąc tam, jesteś ciągle obserwowany. Czujesz się, jakby nożownik stąpał ci po piętach. Wszędzie unosi się para, dym i kurz. Między małymi budynkami mieszkalnymi leżały odpadki, rozkładające się zwłoki gryzoni. Prowizoryczne drogi były zastawione złomami pojazdów towarowych, kombajnów przemysłowych i wielu innych mobili zrobionych ze śmieci. Zsynchronizowana elektryczność została doszczętnie zniszczona, a później w prymitywny sposób wyremontowana. Ledwo wiszące linie pomiędzy budynkami tworzyły czarne łuki. Jedyne światło oświetlające mieszkania zastępcze – budy zbite z desek i blachy – pochodziło z fabryk.
        Osoby wrażliwe nie myślą o tamtym miejscu, a zwłaszcza o żyjących tam dzieciach, którym nie wytłumaczysz, dlaczego tam są; powodu nigdy nie było. Wydaje mi się, że ludzie z „góry” po prostu udają, że „dół” nie istnieje. Ja również prowadzę taką politykę dla utrzymania spokoju mojego ducha.
       
       
        Będąc nadal w drodze do hotelu, szedłem przez chodniki między szklanymi gigantami, pod autostradami na kolumnach. Wiłem się między maszerującymi tłumami. Produkowanie i udostępnianie praktycznie dla każdej klasy obywateli PSN-ów oraz bezustannie pracujące filtry powietrza, które dostarczały odpowiednie ilości tlenu na każdą wysokość… – to umożliwiało prawidłowe funkcjonowanie człowieka na wysokościach.
        Przywódcy potężnych starożytnych cywilizacji zapewne popadali w nieskończenie długie dywagacje na temat rozwoju ludzkości, nigdy jednak się nie dowiemy, do którego momentu na osi czasu ich wyobraźnia sięgała, gdzie się zatrzymali. Śmiało mogę przyznać, że to, jak teraz żyją ich synowie, absolutnie przekraczało ich najśmielsze oczekiwania. Prywatnie dręczą mnie pytania, czy rozwój technologii kiedykolwiek będzie miał koniec i czy kiedykolwiek technologia będzie na tak wysokim poziomie, że aż zredukuje się do zera, do samego początku, czy koniec może być jednocześnie



26                                                                                         ASTRA KOLABORATIS



początkiem. Sentylator mi na to nie odpowie. Wielcy wszechwiedzący również nie. Premierzy, dygnitarze, władcy… Nasza uboga wyobraźnia uniemożliwia nam zobrazowanie końca, na który tak wielu czeka.
        Jeśli w tych czasach również istnieje coś takiego jak marzenie, to zdaje mi się, że takowe posiadam. Chciałbym wiedzieć, jaki będzie koniec. Widzę siebie jako kronikarza końca świata. Kronikarza upadku słowa pisanego. Kronikarza zatracenia osobowości i duszy.
        Jednak trudno mi było bujać w obłokach, kiedy na barkach spoczywały tak ciężkie obowiązki. Wybrałem zwiedzanie miasta, bo co więcej mogłem zrobić? Podziwiać szklane giganty, darzyć respektem architekturę, wzrokiem przelecieć po całej powierzchni kopuły, gwizdnąć z wrażenia i zakląć pod nosem?
        – Daleko jeszcze? – spytałem.
        – Proszę, przestań się niecierpliwić – odpowiedział mi metaliczny głos. – Już niedaleko.
        To nie nogi ze zmęczenia pchały to pytanie ku moim ustom, lecz umysł, który się niecierpliwił, jak to sentylator raczył słusznie spostrzec. Nie mogłem nic innego odpowiedzieć, jak tylko westchnąć.




do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl