Kategorie blog
Empirysta. Kres
Empirysta. Kres

 

 

 

 

 

 

 

 

 





Prolog........................................................................................ 7

Rozdział I: Dolina duchów............................................................ 11

Rozdział II: Jesienne mgły.......................................................... 119

Rozdział III: Trakt straceńców..................................................... 201

Rozdział IV: Półwysep cieni......................................................... 309

Rozdział V: Kres........................................................................ 413

Epilog...................................................................................... 457

 







PROLOG

 

     O tej porze roku doliny znajdujące się pośród Gór Kaskadowych swym pięknem mogły zachwycić niemal każdego, pomimo że jesień zwiastowała burze i ochłodzenie. Ponadto podczas tego sezonu liście drzew przybierały żółte, złote, czerwone i brązowe barwy. Nie dotyczyło to co prawda dominujących w tych rejonach iglaków, takich jak sosny i jodły, tylko rzadziej występujących tutaj topól, osik i klonów. Mnogość kolorów dodawała uroku tym okolicom. To miejsce wywierało także wrażenie, że mogło stanowić swoistą oazę dla natury w zniszczonym przez człowieka świecie.
     Kraina była bogata w wodę i żywność. Dzięki temu najróżniejsze gatunki zwierząt miały zapewnione warunki do przetrwania. Tego chłodnego słonecznego poranka łosie i jelenie pasły się na polanach. Jedynie ich grzbiety i poroża wystawały znad gęstych złotych traw. W innej części lasu rodzina niedźwiedzi grizzly ogołacała z owoców krzaki jagód, aby jeszcze bardziej przybrać na wadze. Musiały to zrobić, żeby być lepiej przygotowanymi do zimowego snu. Z kolei w jeszcze innym miejscu wataha wilków planowała zasadzkę na niczego nieświadome stado zajęcy, które, o dziwo, spędzały dzień poza swoimi norami.
     W okolicznych rzekach i jeziorach pływały wydry. Łasicowate ssaki próbowały upolować licznie występujące w tych wodach jesiotry i łososie. Te ryby stanowiły doskonały pokarm dla także żyjących w tym ekosystemie bielików amerykańskich. Poza tymi ptakami najbliższe doliny zamieszkiwały także sokoły, sójki i dzięcioły. Nocą przestworza należały też

 

PROLOG                                                                                                                                 8



do pochowanych za dnia w okolicznych grotach nietoperzy, których ulubionym posiłkiem były komary, muchy, pasikoniki i pająki.
     Jednak spośród wszystkich istnień największy wpływ w tym miejscu na ekosystem miał człowiek. Ludzie, próbując okiełznać naturę, stworzyli tutaj szlak komunikacyjny. Regularnie naprawiali skonstruowaną przez siebie asfaltową drogę. Również założyli w tych lasach wyrębiska. Gdzieniegdzie ścięte pnie drzew stanowiły przykład ludzkiej interwencji na naturze. Miejsca ogołacane z flory wyglądały na wyjałowione, jednak gdzieniegdzie zasadzono nowe drzewka, aby utrzymać równowagę w przyrodzie. Takie
„szkółki leśne” często spotykano w tych dolinach.
     Tego dnia na jednym z wyrębisk pracę rozpoczęto już o świcie. Dwóch mężczyzn niezbyt ochoczo ścinało drzewa. Za ich narzędzia służyły sporych rozmiarów, ostre jak brzytwa, siekiery.
Jeden z nich miał siwe, przerzedzone włosy. Patrząc na jego niedokładnie ogoloną, pokrytą wieloma zmarszczkami twarz, można było podejrzewać, że ten człowiek w swoim życiu przeszedł dużo stresu. Do pracy włożył typowy strój dla drwala. Czarno-czerwona, podwinięta za łokcie koszula miała w sobie wiele dziur. Także czarne spodnie, które mężczyzna nosił na sobie, nie wyglądały na zadbane. Ponadto jeden z jego ciemnobrązowych butów wymagał interwencji szewca, gdyż podeszwa wyglądała, jakby miała wkrótce odpaść od cholewki.
     Drugi z drwali wiekowo był nieco młodszy, ale o wiele bardziej zadbany od współpracownika. Poza tym miał o wiele mniej zmarszczek. Jego bujną czupryną targał chłodny wiatr. Ten człowiek nosił także identyczne jak jego współpracownik ubranie, ale bez wątpienia je regularnie prał, prasował i należycie o nie dbał.
     W pewnym momencie starszy z drwali przerwał pracę i podszedł do pobliskiego wcześniej ściętego drzewa. Następnie odłożył na bok siekierę, usiadł na powalonym pniu i podniósł z ziemi niewielką torbę. Wyciągnął z niej ciemnobrązową butelkę, a następnie ją otworzył i upił z niej kilka łyków zawartej w niej substancji.

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                   9



     – Musisz tak chlać już od samego rana? – spytał młodszy z mężczyzn, podchodząc do współpracownika.
     – Przecież wiesz, że jeżeli sobie nie golnę, ręce będą mi drżeć i nie wykonam swojej roboty. Poza tym siekiera mogłaby mi zejść z celu i mógłbyś oberwać nią w łeb.
     – Szkoda, że nikt się za ciebie w życiu nie zabrał… Może by cię wtedy przypilnował i byś tyle nie pił. Przy okazji by ci tak łapami nie trzęsło od delirki i miałbyś także więcej kasy… Pomyślałeś o tym, ile wydajesz na alkohol?
     – Przestań mi chrzanić z samego rana… nie mogę przez ciebie pracować.
     – Ech… przecież nic teraz nie robisz… – westchnął i pokręcił przecząco głową jego współpracownik. – Chociaż przegadajmy te kilkanaście minut podczas jednej z twoich wielu przerw, kiedy pijesz i palisz.
     – Lepiej stul pysk, bo przypominasz mi moją byłą żonę… – oznajmił starszy z mężczyzn, biorąc kilka kolejnych łyków z butelki. – Ciągle byś tylko kłapał tym dziobem. Nawet jak nie masz o czym.
     Niespodziewanie mężczyźni usłyszeli dochodzący z oddali dźwięk silników. Zaciekawieni tym faktem wstali i podeszli do krawędzi najbliższego zbocza. Z tego miejsca mogli doskonale widzieć większość doliny. W pewnej chwili zobaczyli na drodze kordon kilku zmierzających na północ pojazdów. Na samym przedzie jechał wojskowy hummer, a tuż za nim czerwony muscle car. Nieco dalej za samochodami pędziły dwa motocykle. Jeden jednoślad prowadziła blondwłosa kobieta, a drugi czarnoskóry mężczyzna.
     – Jakie licho ich tu przywiało? – spytał młodszy z drwali. – Od dawna nie widziałem, żeby ktoś z południa do nas przyjechał.
     – Cholera go tam wie… i powiem ci więcej. Wyczuwam, że znów nadchodzą dla nas kłopoty. Chcesz wracać do miasta?
     – Przecież zaczęliśmy pracować dopiero trzy godziny temu.
Może porobimy cokolwiek chociaż do południa?

 

Prolog                                                                                                                                  10



     – Eee… kij dzisiaj z tą robotą – odparł starszy z drwali, rzucając w dół doliny opróżnioną przez siebie butelkę po alkoholu. – Drzewa nam i tak nigdzie nie uciekną. Jutro nadrobimy, czego dzisiaj nie zrobimy…
     – Jak tam chcesz… – odparł młodszy z mężczyzn i wzruszył ramionami. – W takim razie wracajmy do Hopetown.
W momencie gdy kordon pojazdów zniknął za wzgórzem, mężczyźni podnieśli siekiery, zebrali wszystkie swoje rzeczy i opuścili wyrębisko. Bez pośpiechu szli wąską leśną ścieżką, niszcząc po drodze wiele pajęczych sieci. Zmierzali w tę samą stronę, w którą pojechały widziane przez nich pojazdy…

 

 


 

 

ROZDZIAŁ I

DOLINA DUCHÓW

 

     Hummer, muscle car i dwa motocykle poruszały się po asfaltowej drodze obecnie biegnącej na północny zachód. W okolicy dominował gęsty las. Pojazdy prowadzili ci, którzy trzy dni temu opuścili tereny jeziora Chelan i miasteczka Falltown. Do tego czasu podróżni pokonali niemalże czterysta kilometrów, przejeżdżając przez knieje, przełęcze, doliny i bagna. Po drodze minęli także kilka opuszczonych miasteczek i wiosek leżących na dawnej granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Noce spędzali na postojach, rozbijając obozowiska w dziczy. To pomagało im wypocząć i odzyskiwać siły po ostatnich wydarzeniach, jakie zgotował im los.
     Pierwszy pojazd prowadził Luke Roussel. Obok niego w wojskowym hummerze siedział Chris Reese. Z jednej strony obydwu mężczyzn fascynowała okoliczna przyroda, ale z drugiej nużyła ich tułaczka.
Luke, podobnie jak reszta jego towarzyszy, nosił bluzę z barwionej na czarno wełny, trapery takiego samego koloru i skórzane, nieokrywające palców, rękawiczki. Ponadto nosił jasnoniebieskie dżinsy, kamizelkę kuloodporną i swój wysłużony czarny skórzany płaszcz.
     Mężczyzna miał krótko ścięte, czarne włosy i niewielką bródkę i wąsy. Aktualnie siedział na miejscu kierowcy wojskowego hummera i się koncentrował na prowadzeniu auta. Z kolei jego towarzysz Chris nie dbał zbytnio o swój krzywo przystrzyżony zarost i rozczochraną fryzurę. Nosił czarne spodnie i bluzę, szarą

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                             12 



marynarkę i trapery. Bywały takie momenty, że Reese dyskutował z kierowcą, ale przeważnie milczał i zajmował maczetą swojego kompana.
     Tuż za ich samochodem jechał pojazd, w którym siedziała rodzina Williamsów. To rodzeństwo miało koreańskie korzenie. Tym razem muscle cara prowadziła Sarah. Kobieta o czarnych, schludnie ściętych, sięgających jej do ramion włosach od czasu do czasu dyskutowała ze swoim bratem. Poza bluzą, traperami i skórzanymi rękawiczkami nosiła dżinsową kurtkę i jasnoniebieskie, uszyte z tego samego materiału spodnie.
     Tuż obok kobiety siedział Steve. Mężczyzna miał identyczną fryzurę jak jego siostra, ale był ubrany całkowicie na czarno. Kiedy nie rozmawiał, podziwiał krajobraz i od czasu do czasu zerkał w lusterko wsteczne, dyskretnie obserwując Raya Bennetta i Maggie Paylor.
     Osoby, na które spoglądał, także nosiły ciemne ubrania. Czarnoskóry, dobrze zbudowany kierowca motocykla niedawno zgubił swoją chustę, którą miał w zwyczaju zasłaniać swoją twarz. Teraz ukazywał wszystkim swoje krótkie czarne włosy i szorstki zarost. Ray Bennett prowadził pojazd tuż obok swojej wiernej towarzyszki Maggie Paylor. Kobieta o związanych średniej długości blond włosach koncentrowała się na jeździe i zwracała uwagę jedynie na drogę. Sądząc po rozmowach, które podróżni ostatnimi dniami między sobą przeprowadzili, można było uznać, że nie zamierzali wracać do dawnych Stanów Zjednoczonych. Obecnie ścigały ich wojska American Security Organization. W związku z tym Luke, Chris, Maggie, Steve i Sarah wiązali nadzieje z nieznanymi dla nich terenami niegdysiejszej Kanady. Na tym jednak kończyły się ich wspólne plany. Roussel nadal pragnął powrócić do Europy i odnaleźć swoją żonę Nicole. Nie zamierzał rezygnować z wyprawy do Burgundii i miejscowości Dijon. Jedynie Chris, w odróżnieniu od
reszty, zapragnął towarzyszyć mu aż do Francji.
     Z kolei Steve i Sarah nie mieli wyrobionego zdania na temat swoich planów i dopóki nie nastał odpowiedni dla nich moment, postanowili dotrzymać reszcie towarzystwa. Tymczasem najistotniejszą

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                 13



dla Raya sprawą było, żeby uchronić Maggie przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Mężczyzna nie miał zamiaru opuszczać kontynentu. Zależało mu na odnalezieniu miejsca, które on i jego towarzyszka będą mogli nazwać domem. Co ciekawe, kobieta nie do końca podzielała entuzjazm swojego przyjaciela. Z jednej strony chciała, żeby Ray trwał u jej boku, a z drugiej chciała towarzyszyć w podróży Rousselowi. Dziewczyna, dokładnie nie wiedząc, co robić, postanowiła cierpliwie poczekać na dalszy rozwój sytuacji.
     W pewnym momencie uwagę Luke’a przykuła niewielkich rozmiarów polana. W jego mniemaniu kępy traw rosnących tuż po prawej stronie drogi stanowiły odpowiednie miejsce do urządzenia przerwy.
Mężczyzna stopniowo zaczął zwalniać samochód i za pomocą sygnalizatora dał znać reszcie grupy, że zamierza skręcić. Reszta odebrała jego komunikat i także zaczęła stopniowo redukować prędkość.
Kiedy wszystkie pojazdy podjechały do obranego przez podróżnego celu, Luke wjechał na trawiasty teren, parkując kilkanaście metrów od drogi. Tuż obok hummera zaparkował muscle car i oba motocykle. Kiedy wszyscy wyłączyli silniki, zaczęli powoli szykować się do odpoczynku.
     W chwili gdy Luke odpiął pasy, jego towarzysz zwrócił mu maczetę i postąpił podobnie. Następnie Chris uchylił okno samochodu, zaczerpnął świeżego powietrza i głośno odetchnął.
     – W końcu ASO przestało nam zagrażać – oznajmił, nie kryjąc uśmiechu. – Ile mamy czasu na przerwę?
     – Jakieś kilka chwil… przygotujemy ognisko, usmażymy coś dobrego i chwilę porozmawiamy. Prawdopodobnie niedługo dojedziemy do Hopetown… Widziałeś wyrębiska?
     – Chyba tylko ślepy mógłby ich nie zauważyć. I dobrze, że postanowiłeś, że zrobimy sobie teraz śniadanie. Cholera wie, kiedy będzie ku temu następna okazja.
     – Steve mówił, że ma wtyki w Hopetown. Może w końcu opowie nam o czymś ciekawym na temat tego miejsca. Póki co robimy przerwę.

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              14



     – Tak przy okazji… Czemu nie pozwoliłeś mi otworzyć bagażnika? Chciałem zobaczyć, co nam Albert zafundował na handel.
     – Dokładnie dlatego nie wyraziłem na to zgody. – Cynicznie uśmiechnął się Luke i zaczął wychodzić z hummera. – To niespodzianka.
     Po kilkunastu sekundach wszyscy obrali konkretne miejsce na rozbicie obozowiska. Niemal każdy z przyzwyczajenia wyciągnął broń. Luke, Steve i Sarah przeładowali pistolety, Ray odbezpieczył rewolwer, a Maggie karabin snajperski. Jedynie Chris nie miał niczego do samoobrony. Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami i głośno westchnął.
     – A może dalibyście mi na stałe jeden z tych trzech karabinów, które otrzymaliśmy od Denhamów? – zapytał możliwie błagalnym tonem.
     – Jedyne, co mogę ci dać, to tampony na twój ból dupy – żartobliwie odparła Maggie, kalibrując celownik swojej broni. – Nie zawracaj sobie głowy tym, że nie masz własnej spluwy. Pewno niedługo coś ci znajdziemy.
     – Mogłeś chociaż zabrać ten mój karabinek w Baker City… – oświadczył Chris, nie kryjąc oburzenia w stosunku do Luke’a. – Przynajmniej zaoszczędziłbyś mi stresów w podróży.
Po tych słowach mężczyzna machnął ręką i odszedł kilkanaście metrów od grupy.
     – Idę poszukać miejsca na ognisko. Lepiej załatwcie dla mnie coś zjadliwego.
     – Spokojnie… – poprosił Luke, rozglądając się dookoła. – Wymyślimy dla każdego coś specjalnego.
     Wszyscy niezwłocznie schowali broń i postanowili pomóc Chrisowi w przygotowaniach. Każdy odgarniał trawę i szukał kamieni do wyznaczenia miejsca na ognisko. Po kilku minutach teren do wzniecenia ognia był gotowy. Następnie Maggie i Sarah zgromadziły sporo suchych gałęzi, a Ray w mgnieniu oka rozpalił pożądany przez wszystkich ogień. Potem niemal cała grupa usiadła na ziemi. Tymczasem Luke wrócił na chwilę do hummera.

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                 15



     – Ciekawe, co on wymyśli… – powiedziała jakby do siebie Maggie.
     – Oby coś dobrego… – westchnął, nie okazując nadziei, Ray. – Jestem cholernie głodny.
     – Jak my wszyscy – oznajmił Steve, strzepując pochodzący z ogniska popiół ze swoich spodni. – Tak w ogóle to ciekawi mnie jedna rzecz… powiedz mi, siostro, nadal masz kompleksy na punkcie swojej sylwetki?
     – Zamknij gębę – odparła Sarah, opierając dłonie o swoje smukłe biodra.
     – Co tak w ogóle siedzi w tych waszych babskich głowach, aby tak chorobliwie patrzyć na swoją sylwetkę? Co jak co, ale na szlaku nie przybierzecie na wadze. Zresztą nie tylko wy. Poza tym, czy mi się wydaje, czy Ray zrzucił kilka kilo?
     – Morda, koleś – odparł beznamiętnie czarnoskóry mężczyzna. – Jak ci przywalę w łeb, to sprawdzimy, czy mi siły ubyło.
     – Ty chyba prawie każdego chcesz zrazić do siebie… – westchnął Chris, kręcąc przecząco głową.
     – Wszyscy teraz jesteście jacyś przewrażliwieni – stwierdził Steve, drapiąc za uchem. – Odpuśćcie… przecież niedługo dotrzemy do Hopetown i w końcu sobie trochę odpoczniemy.
Tymczasem do grupy powrócił Luke, który niósł kilka piersi z kurczaków nabitych na rożna. Kawałki drobiu doprawił nieznaną wszystkim przyprawą.
     – Co wy mięsa na ogniu nigdy nie piekliście? – zapytał, nie ukrywając zdziwienia, i podał każdemu po jednej porcji. – To tylko kurczak… Patricia podała mi fajny przepis na przyrządzanie drobiu.
     – Ech… szkoda, że już ich nie zobaczymy… – oznajmił ze smutkiem Steve, odbierając swój posiłek. – Mogliby nam jeszcze trochę pomóc…
     – Tylko mi tu nie narzekaj – poprosił Luke, siadając pośród swoich towarzyszy. – Rodzina Denhamów dała nam tyle, ile mogła… Powinniśmy być im za to wdzięczni.

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              16



     – W sumie racja – stwierdziła Sarah. – To była kochana rodzina.
     – To jest kochana rodzina – poprawił swoją siostrę Steve. – Byle tylko nie mieli oni problemów z Falltown…
     – Richard i Tim na pewno sobie poradzą z jakimkolwiek najazdem – oznajmił Ray, patrząc tępo w ognisko. – Poza tym tylko my znamy jedyną bezpieczną prowadzącą na ich farmę trasę.
     – A od kiedy to z ciebie taki niepoprawny optymista? – spytała Maggie, nie kryjąc zdziwienia.
     – Odkąd mam przerwę w zabijaniu i noszę ze sobą ten przezajebisty naszyjnik – odparł, pokazując wszystkim biżuterię zrobioną z kłów bestii spod Czarnej Góry.
     – To już chyba czwarty raz, kiedy nam to pokazujesz – oznajmił lekko rozgoryczony tego typu zachowaniem Chris. – A zresztą… mniejsza o to. Lepiej przejdźmy do ważniejszych spraw.
     – Steve…? – zapytał Luke, patrząc na przez siebie przywoływanego. – Teraz twoja kolej, aby nam trochę poopowiadać.
     – Najpierw przygotujmy jedzenie – odrzekł mężczyzna, wbijając swój rożen w ziemię.
W momencie gdy uznał, że mięso jest dobrze przymocowane do podłoża, podszedł do niewielkiego płaskiego kamienia. Następnie na nim usiadł i się podrapał po głowie.
     – No to pytajcie, o co chcecie. Jeśli będę coś wiedzieć, odpowiem.
Zanim ktokolwiek cokolwiek powiedział, wszyscy rozsiedli się wygodniej i zaczęli piec swoje porcje kurczaka.
     – Co dokładnie wiesz o Hopetown? – spytał Luke, spoglądając na siedzącego na kamieniu mężczyznę.
     – Od razu z grubej rury – stwierdził, nie kryjąc zadowolenia Steve. – Od czego by tu…
Przez kilka sekund mężczyzna zaczął jakby zbierać myśli.
     – No więc… Hopetown jest niedaleko, gdzieś pomiędzy najbliższymi górami. Mieścina leży tuż przy rzece Fraser. Blisko tego miejsca można dojść nad jezioro Kawkawa, o ile dobrze pamiętam tę nazwę. Do miasta prowadzą trzy drogi. My dostaniemy się do środka przez południową bramę. Poza nią są także dwa mosty…

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                 17



Jeden na zachodzie, a następny na wschodzie. Nie mam pojęcia, dokąd ten pierwszy prowadzi, ale ten drugi na pewno do jeziora.
     – To fajnie, ale może tak więcej konkretów? – dopytywał się Ray, zbytnio nie kryjąc swego podenerwowania.
     – Bez takich tu i nie wchodź mi w słowo. Hopetown ma jakieś sto czterdzieści lat i obecnie w nim mieszkają niemal dwa tysiące osób. Jak dla mnie to może robić wrażenie. Teraz rządzi tam pani burmistrz… eee… jak jej było?
     – Elizabeth – wtrąciła Sarah, pomagając bratu.
     – No tak, Eli… Prawdopodobnie do niej zajedziemy. Może ta kobieta jest bardzo zapracowaną osobą, ale dla mnie i mojej siostry na pewno zrobi wyjątek. Powinna też przyjąć do gabinetu każdego, kto z nami przybędzie. Nawet takich patałachów jak wy.
     – Chyba jednak sprowadzę cię do parteru – stwierdził, szelmowsko się uśmiechając, Ray.
     – Kontynuując… – westchnął Steve. – Miasto ma szpital, szkołę, a nawet ratusz, elektrownię wodną i coś, czego Falltown chyba nigdy nie założy… własną rozgłośnię radiową. Odkąd pamiętam, w Hopetown stoi wysoka antena, która transmituje audycje do mieszkańców. W porównaniu do tego, co wcześniej doświadczyliście, są tam media.
     – Jakoś na mnie nie robi to wrażenia – nieentuzjastycznie oznajmił Chris. – W Cichym Jeziorze mieszkało sto dwadzieścia osób, a mieliśmy nawet kino.
     – Jeśli nie chcecie mnie słuchać, mogę przestać gadać – odparł nerwowo Steve.
     – Chris, pozwól mu dokończyć – oznajmił Luke, obracając wszystkie rożna. – Będziemy już cicho.
     – Tak szczerze w to wątpię… – bez entuzjazmu odparł Steve. – W każdym razie w mieście stoi także kawiarnia i jadłodajnia, która jest jednocześnie pubem Cass Cass. Tam podjedziemy na samym początku. Skumacie nazwę, jak poznacie właścicielkę lokalu. I tak do waszej wiadomości… tam jest handel wymienny i wszystko załatwimy u Mitcha. W sumie to tyle ode mnie… Jeśli chcecie wiedzieć coś więcej, to może Sarah coś więcej zapamiętała.

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              18



     – W mieście działa straż ochronna – dodała siostra Steve’a. – Pracują w systemie trójzmianowym i jest ich naprawdę dużo. Poza tym w tych lasach siedzi pełno snajperów, ale po prostu ich zignorujcie. Nawet jeśli nas widzą, to nie zareagują. Są przeczuleni jedynie na punkcie większych grup.
     – To mnie pocieszyłaś… – oświadczył Luke, nie kryjąc niezadowolenia. – Akurat o tym wspomniałaś, kiedy chciałem iść na stronę.
     – Idź, idź, nic ci nie zrobią… pewno w stosunku do nas są także pokojowo nastawieni.
     – Ech… – westchnął Luke, wskazując palcem na północ. – Jakby co, pójdę na tamto wzniesienie. Jeśli za długo nie będę wracał, to tam mnie szukajcie.
     Po tych słowach mężczyzna wstał, a następnie zaczął iść przez gęste trawy i zbliżać w stronę podwyższenia terenu. W momencie gdy tam dotarł, rozejrzał się dookoła.
     Stał na zboczu ogromnej doliny. Zobaczył gęsto porośnięte sosnami górskie krawędzie. Wiecznie zielone drzewa delikatnie muskał chłodny wiatr.
     Podróżny spojrzał na niższe partie gór. Pod jednym ze szczytów zauważył sporych rozmiarów błękitne jezioro. Krystalicznie czysta woda zbiornika odbijała promienie słońca.
     Tuż obok akwenu stało kilka dwupiętrowych budynków. Postawione z drewna konstrukcje były pomalowane białą farbą, a ich dachy gęsto porastał mech.
     Ponadto w odległości kilkuset metrów od domków Luke dostrzegł niewielkich rozmiarów most prowadzący do miejsca, które mile zaskoczyło podróżnego.
     – A jednak dotarliśmy do celu… – oznajmił sobie, nie kryjąc zadowolenia.
     Na samym dnie doliny, pośród gęstych lasów, ujrzał miasto. Wyglądało ono na zamieszkane. Od południa i wschodu odgradzał je wysoki betonowy mur. Od zachodu i północy opływała je rzeka.           Ponadto Luke zauważył asfaltową drogę, która prowadziła do punktu kontrolnego. Wysoka na kilka metrów drewniana brama

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                 19



obecnie była zamknięta, a ponad nią skonstruowano taras. Wewnątrz murów stała niepoliczalna ilość budynków. Niektóre z nich sprawiały wrażenie większych od reszty. Niemal wszystkie obiekty pełniły funkcję domków jednorodzinnych i utrzymywano je w dobrym stanie.
     W północnej części miasta znajdowała się nietypowa konstrukcja. Wysoka na kilkadziesiąt metrów wieża radiowa swoją wysokością przewyższała wszystkie budynki w okolicy. Sieć kabli wychodzących z zardzewiałych głośników prowadziła do dwupiętrowego obiektu.
     W centralnym punkcie miasta utworzono sporych rozmiarów park, w którym rosło wiele topoli i klonów. Ich czerwone i złote liście dodawały temu miejscu uroku. Pośród drzew skonstruowano alejki, po których spacerowało mnóstwo osób.
– Niesamowite… – westchnął z zadowoleniem Luke. Podróżny zaraz po załatwieniu potrzeby fizjologicznej po-
spiesznie wrócił do reszty swoich towarzyszy. Po tym jak usiadł przy ognisku, otrzymał swoją porcję przyprawionego kurczaka.
     Przez jakiś czas wszyscy w milczeniu zajadali się mięsem drobiowym. Nie było osoby, która mogłaby narzekać na jedzenie. Zioła, których Luke użył do przyprawienia śniadania, podkreśliły aromat dania.
     W momencie gdy Ray zakończył posiłek, poszedł na chwilę do swojego motocykla. Następnie otworzył swój plecak, wyjął kilka butelek wody i niezwłocznie powrócił do podróżnych. Rozdał każdemu po jednej, po czym ponownie usiadł przy ciepłodajnym ogniu.
     – Tak przy okazji… – powiedział Luke, jednocześnie przerywając ciszę. – Jesteśmy już prawie na miejscu. Wiecie, że za kilka minut dotrzemy do Hopetown?
     – To by się nawet zgadzało – odparł krótko Steve. – Niech zgadnę… za tym wzniesieniem jest dolina, do której zmierzamy?
     – Dokładnie – przytaknął Luke, popijając wodę.
     – I jak wrażenia?
     – Tam jest po prostu rewelacyjnie. Piękne miasto pośród gór, bezkres lasów, duże jezioro i rzeka… Jack jednak miał rację…

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              20



     – Mówiłam, że będziesz zadowolony – wtrąciła Sarah, poprawiając uczesanie. – I co najważniejsze, w tym miejscu nie ma wpływów ASO. Tutaj mamy od nich spokój.
     – Uważam, że powinniśmy tu trochę odpocząć, skoro jest tak, jak mówicie – stwierdził Chris, patrząc w kierunku, gdzie rzekomo była miejscowość. – W końcu jeszcze daleka droga przed nami i powinniśmy zgromadzić sporo zapasów i amunicji. Byle nie trwało to zbyt długo.
     – Przypomniałem teraz sobie, że coś kiedyś wspominałeś o tym, że masz w Hopetown znajomego, który będzie w stanie nam jakoś pomóc, tak? – zapytał Luke Steve’a. – Kim w ogóle on jest?
     – Gość robi tutaj za strażnika ochrony i zwiadowcę. Znam go od kilku lat. Czasem nawet pracowaliśmy razem. Przeważnie pilnowaliśmy konwojów wożących towary na wymianę.
     – Sorki, że ci przerwę, ale czy aby na pewno nic nam nie grozi? – nieoczekiwanie spytała Maggie.  – Skoro Falltown i Hopetown utrzymują między sobą jakieś relacje, to czy Derrick nie ma w tym miejscu wpływu na cokolwiek?
     – To nie do końca tak, jak myślisz – odpowiedziała na pytanie Sarah. – Oba miasta mają swoje prawa. Jednym rządzi właśnie Derrick, a drugim Elizabeth. Oboje się znają, ale nie mieszają we własne sprawy. Mogłabym nawet podejrzewać, że Jane i Derrickowi Parkerom zależy na utrzymaniu dobrych relacji z Kanadą.
     – Wszystkich w ryzach trzyma głównie handel – dodał Steve. – To chyba dobra wiadomość. Zresztą prawo w Stanach drastycznie odbiega od tutejszego. Możecie w ciągu życia wymordować tysiące ludzi, a tutaj nic wam za to nie zrobią. Nawet jeśli znajdą na to dowody. W najgorszym wypadku będziecie pod obserwacją, ale to nie powód do zmartwień. Tutejsi mieszkańcy są przeważnie otwarci na innych. Jeśli jednak spotkają was tutaj kłopoty, to naprawdę musieliście coś przeskrobać. Dopiero wtedy dostaniecie po dupie…
     – Heh… z tobą zaczyna trochę być tak jak z Lukiem – stwierdził Chris w odpowiedzi na te słowa.       – Chyba w najgorszym wypadku przeważnie, jeśli… musicie być w życiu bardziej zdecydowani.

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                21 



     – A teraz to właśnie ty wariujesz – odgryzł się Steve. – Najwidoczniej nadajemy na różnych falach, ale to nie jest powód, aby kogoś zmieniać. Po prostu… żyj i daj żyć innym.
     – A może tak dla odmiany ruszylibyśmy w końcu dupy i pojechali do tego Hopetown? – spytał Ray, wstając z miejsca. – Zjedliśmy, więc na co jeszcze czekamy?
     – Aż tak ci zależy na czasie? – odpowiedział pytaniem na pytanie Steve.
     – Lubię swój motocykl, ale nie tyle, żeby na nim siedzieć po kilkanaście godzin dziennie i jeździć po bezdrożach. Jeśli naprawdę chcecie odpocząć, to chyba lepiej to robić w knajpach niż tutaj.
     – To co… kończymy śniadanie? – zapytał Luke, zerkając na każdego.
     W odpowiedzi Maggie wstała i zaczęła zadeptywać ognisko. W kilkanaście sekund stłumiła ogień. Na koniec wylała na pozostałości po palenisku resztę niedopitej przez siebie wody i wolnym krokiem zaczęła zmierzać w stronę motocykli.
     – Na co jeszcze czekamy… – rzuciła na koniec w stronę reszty swojej grupy.
     Po tych słowach wszyscy wrócili do swoich pojazdów. Kiedy każdy usiadł na swoim miejscu, kierowcy uruchomili silniki. Luke za pomocą migacza dał sygnał rodzinie Williamsów, żeby pojechali przodem. Steve, który tym razem zamierzał prowadzić muscle cara, zrozumiał przekaz i sprawnie ominął hummera.
     – Więc zabawa zaczyna się od nowa? – zapytał Chris Luke’a.
     – Na to wygląda… – odpowiedział podróżny, powoli ruszając autem z miejsca.
Możliwie szybko wyrównał prędkość z poprzedzającym go samochodem. Z kolei kordon zamykali Ray i Maggie, szybko wyrównując tempo przejazdu. Wszystkim zaczął dopisywać humor, gdyż czuli, że niedługo powinni dotrzeć pod mury miejscowości Hopetown.
     Po kilku minutach podróżni dojechali pod rogatki miasta. Wszyscy zwrócili uwagę na masywną drewnianą bramę, która odgradzała ich od miejscowości. Tuż nad nią znajdował się pomost,

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              22



na którym obecnie stały dwie uzbrojone osoby. Mężczyźni ubrani w czerwono-czarne mundury nosili na głowach brązowe kapelusze. W dłoniach trzymali karabinki, z których obecnie celowali w kierunku Luke’a i reszty jego grupy.
     – Co teraz robimy? – spytał krótko Chris, patrząc w kierunku uzbrojonych, blokujących przejazd osób.
     – Po prostu musisz poczekać – odparł krótko Luke, lekko się uśmiechając. – Steve powinien wszystko załatwić.
     W tym przypadku podróżny miał rację. W tym momencie Williams wyszedł z muscle cara i wolnym krokiem szedł w stronę bramy wjazdowej do miast. Profilaktycznie również uniósł dłonie w powietrze.
     – Czy ktoś mógłby do nas zejść?! – głośno zapytał, patrząc w kierunku strażników miasta.
     W odpowiedzi na te słowa jeden z celujących w Steve’a mężczyzn opuścił broń. Następnie spojrzał w przeciwnym kierunku i wykonał kilka gestów. Potem ponownie wymierzył karabin w stronę grupy.
Po kilku sekundach jedno ze skrzydeł bramy wjazdowej do miasta zostało uchylone. Naprzeciw podróżnym wyszedł starszy człowiek. Powolnym krokiem zmierzał w stronę trzymającego w górze ręce kompana Luke’a. Nosił identyczny strój jak strażnicy na pomoście. Jednak swój karabin miał zawieszony na barku.
     – Ja cię chyba skądś znam… – rozpoczął mężczyzna. – Steve Williams?
     – Dokładnie. – Nie kryjąc radości, odpowiedział towarzysz Luke’a, opuszczając dłonie. – Ile to już lat minęło.
     – Jakoś z pięć… Kto jest z tobą?
     – Od razu odpowiem, że nie będzie z nami kłopotów. Wiesz, że z szumowinami nie współpracuję. Poza moją siostrą są jeszcze z nami cztery osoby. Luke Roussel, Chris Reese, Ray Bennett i Maggie Paylor.
     – A co was do nas sprowadza? Myślałem, że dobrze wam na południu. Macie w Hopetown coś do załatwienia?

 

 EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                23



     – Chcemy tylko pohandlować i jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Zabawimy tu może kilka dni. Zależy nam na tym, aby pojechać dalej na północ. Ponadto chciałbym pogadać z Jamesem.
     – Jeśli cię to ciekawi, to twój kumpel dzisiaj ma obchód, ale jest w mieście. W sprawie handlu to… A co ja ci będę mówił… wiesz, z kim pogadać.
     – Mitch jeszcze nie zamknął interesu?
     – Chłopak sobie daje całkiem nieźle radę. Pamiętasz, jak do niego trafić?
     – Jasne. To co… możemy już wjechać do miasta?
     – Głupio pytasz – odparł starszy mężczyzna, wolnym krokiem wracając w stronę bramy. – Jasne, że tak. Broń też możecie zatrzymać… skoro za wszystkich ręczysz. Tylko bez żadnych numerów.
     W odpowiedzi na te słowa Steve jedynie się uśmiechnął, po czym zaczął wracać do muscle cara.
     – Jesteśmy dobrymi ludźmi – dodał na koniec, wsiadając do auta. – Możecie być o cokolwiek spokojni.
     – W to nie wątpię – odparł mężczyzna. – Otworzyć bramę!
Strażnik ochrony dał sygnał swoim towarzyszom broni, aby umożliwili przejazd kordonowi pojazdów. Mężczyźni przekazali komunikat dalej i po kilku sekundach nadszedł jeszcze jeden strażnik. Nowo przybyła postać otworzyła na oścież bramę, tym samym dając możliwość podróżnym wjazdu na teren Hopetown.
     – To gdzie teraz? – zapytał Luke’a Chris, patrząc na mundurowych. – Co dalej robimy?
     – Mnie nie pytaj. Dzisiaj Steve jest tym, który rozdaje karty…
     – Wiesz… kiedy mieliśmy załatwić swoje sprawy w Falltown, on tam także miał wszystkiego pilnować. Ostatecznie skończyliśmy w areszcie…
     – To nie Stany, żebyśmy mieli się czegokolwiek bać. Po prostu potrzebujemy odrobiny odpoczynku.
     – Tak przy okazji to normalne, że od kilku dni mam problem z zasypianiem? Odkąd zajechaliśmy w te rejony, dziwnie się czuję.

 

ROZDZIAŁ I: DOLINA DUCHÓW                                                                                              24



     – Zakładam, że to pewno przez te osady, które niedawno mijaliśmy. Sam też miałem nieprzyjemne odczucia, ale je zignorowałem. Zresztą teraz mam zbyt wiele na głowie, aby myśleć o takich drobiazgach.
     – Tak tylko zapytam… Dalej wraca ci pamięć? Pamiętam, jak długo musiałeś czekać, żeby sobie przypomnieć kilka najważniejszych rzeczy. Coś nowego ustaliłeś w swojej sprawie?
     – Można tak powiedzieć – odrzekł Luke, nie kryjąc zadowolenia. – Ostatnio wrócił do mnie obraz moich rodziców.
     – Ożeż ty w mordę… – odparł Chris, przypadkiem gryząc się w język. – W takim razie opowiadaj.
     W tym momencie prowadzony przez Steve’a pojazd ruszył. Kiedy granicę miasta przekroczyli Ray i Maggie, Roussel lekko nacisnął pedał gazu i wyrównał tempo swojego samochodu z resztą pojazdów.
Podróżni jechali przed siebie, mijając gdzieniegdzie spacerujących mieszkańców. Po swoich obydwu stronach widzieli różnorodne zabudowania miejskie i zaparkowane na przydrożnych parkingach samochody.
     – To temat na inną rozmowę – kontynuował Luke. – Niesamowicie tutaj, prawda?
     – Jeszcze przyjdzie czas na zwiedzanie. W każdym razie to miejsce zrobiło na mnie wrażenie.
     – Ech… a mogę ci trochę ponarzekać?
     – Śmiało. W końcu to dla mnie nie pierwszyzna.
     – Tyle się umordowaliśmy i namordowaliśmy, a to tak naprawdę dopiero początek mojej tułaczki.
      – Chciałeś powiedzieć naszej. Zobacz, nasi już zwalniają. Luke zwrócił uwagę na resztę swoich towarzyszy. Wszyscy zaparkowali swoje pojazdy przed piętrowym drewnianym domkiem. Szyld zawieszony ponad wejściem do budynku miał wygrawerowany na zielono napis „Cass Cass”. Okna na parterze były większe od tych na piętrze, a widok do wnętrza przysłaniały pożółkłe firanki. Całościowo obiekt wyglądał na utrzymany w nienagannym stanie.

 

EMPIRYSTA. KRES                                                                                                                 25



     Podróżny po zaparkowaniu samochodu i wyłączeniu silnika spojrzał na swojego kompana. Lekko się do niego uśmiechnął, po czym zaczął patrzeć na resztę grupy.
    – Przed nami jeszcze daleka droga – wznowił. – Pamiętasz, jak kiedyś wątpiłem w to, że długo nie pożyję, a major Mark Wilcher mnie dopadnie? Cóż… nie przeczuwałem, że nawet dotrę do Kanady. To właśnie dzięki wam osiągnąłem ten cel. Mimo wszystko jak sobie pomyślę, ile jeszcze drogi przed nami…
    – Razem możemy wszystko osiągnąć – oznajmił Chris, ręką gładząc swój zarost. – Samodzielnie nikt nie podoła na tym świecie.
    – Skąd ja to znam… no dobrze. Przyszedł czas, abyśmy lepiej poznali plany Steve’a…
Mężczyźni rozpięli pasy i opuścili hummera. Kiedy zamknęli za sobą drzwi, podeszli do reszty swojej grupy. Aktualnie Ray i Maggie zabezpieczali swoje motocykle, a Steve i Sarah opierali o ścianę tuż obok wejścia do budynku.
    – Co teraz? – zapytał Luke, podchodząc do rodziny Williamsów.
    – Zaraz poznacie Cassie Casswell – oświadczył Steve. – Jest ona właścicielką tej knajpy. Teraz wiesz, dlaczego lokal nosi nazwę Cass Cass?
    – Cassie Casswell… Obyśmy tylko byli w stanie się z nią dogadać.
    – Bez obaw. Cass to porządna dziewczyna i na pewno dobrze nam pójdzie z nią rozmowa.
    – Może i tak, ale to ty tutaj będziesz kombinował… no i oczywiście Sarah. Ja i reszta będziemy robić to, co ustalicie.
    – To cholernie duża odpowiedzialność – stwierdził Steve. – Zresztą mniejsza o to. Zobaczmy w końcu, co nam Albert przygotował na wymianę.
Luke, Chris i Williamsowie niezwłocznie podeszli do bagażnika hummera. Podróżny, nie tracąc czasu, otworzył tył samochodu, tym samym ujawniając wcześniej skrywaną tajemnicę.
    To, co zobaczyli, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Ujrzeli sterylnie zapakowane futra, zęby, kły i pazury dwóch bestii spod Czarnej Góry. Wszystko dokładnie przypięto do podłoża

                                                                            


do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl