Kategorie blog
Moja droga do światła, czyli jak otworzyć drzwi kredensu i inne opowiadania
Moja droga do światła, czyli jak otworzyć drzwi kredensu i inne opowiadania





















       Przyszłam na świat jako 5,5-kilogramowy kolos z paroma włoskami na głowie i o tubalnym głosie, którym oznajmiałam rodzicom, a przede wszystkim sąsiadom, moją obecność.
       Od pierwszych dni życia, pijąc mleko matki, słyszałam świst spadających bomb oraz krzyki śmiertelnie przestraszonych ludzi. Uczyłam się, jak należy żyć, aby przeżyć. Przeżyć za każdą cenę.
       Stało się to moim kompasem, moją pieczęcią na całe życie. Byłam odważnym, przedsiębiorczym, pełnym fantazji dzieckiem. Pamiętam, kiedy rodzice zabrali mnie i siostrę do lasu. Miałam wtedy 5 lat. Zmierzch zaczął zapadać, a po mnie ani śladu. Po dość długich poszukiwaniach rodzice znaleźli mnie zaszytą w krzakach. Na pytanie, dlaczego się nie odzywałam, odpowiedziałam, że chciałam czekać do zmroku, aby spotkać Babę-Jagę.
       Lata mijały – szkoła podstawowa, gimnazjum, pierwsza niewinna miłość, egzamin maturalny.
       Matka przyniosła mi (pamięć o tym pozostała mi na całe życie) dwa świeże pomidory (kosztowały wtedy multum). Moja kochana, troskliwa, ustępująca ojcu w każdej sytuacji matka.
       Potem studia, dyplom magistra inżyniera łączności, krótki czas pracy w zawodzie, ślub, narodziny synka, wyjazd do Sztokholmu i osiedlenie się tam.
       Znów studia, dyplom dentysty, parę lat w klinice stomatologicznej, napad rabunkowy na mnie i syna, rozwód. Parę samotnych, pustych lat.



9




       Nowy mąż. I znów poczucie pustki. Zagubienie, frustracja. Wszystko wymykało mi się z rąk, niczego nie umiałam zatrzymać na dłużej, przywiązać do siebie. Ale jestem przecież dzieckiem wojny, przeżyć trzeba, przeżyć za każdą cenę.
       Ale czy naprawdę za każdą, bez analizowania, bez zastanowienia się, ot tak, na ślepo?
       I tak zaczęła się moja droga do światła. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego popełniam wciąż te same błędy, dlaczego tylko ocieram się o krawędzie, zatrzymuję na poboczach, nie mogę wejść do środka i tam pozostać. Dzieciństwo i lata szkolne, z powodu braku jakiejkolwiek skali porównawczej, wydawały mi się normalne, takie, jakie wszyscy mają. Nie miałam zielonego pojęcia o tym, że mój ojciec był niezwykle apodyktycznym człowiekiem. Nakazy, zakazy – „cicho, smarkaczu, gdy dorośli rozmawiają” – akceptowałam bez zastrzeżeń, przecież wszyscy rodzice tak postępują – myślałam. Kiedy nas tłukł, płakałam, ale nie buntowałam się, nie osądzałam. Przecież dzieci trzeba trzymać krótko, nieprawdaż? Wyrosną wtedy na porządnych ludzi.
       Tak bardzo potrzebowałam miłości, potwierdzenia, że jestem ważna, że coś znaczę. Ale wtedy nie umiałam tego ubrać w słowa, nie wiedziałam też, jak jej brak wpłynie na moje dalsze życie, jakie będą tego konsekwencje.
       Nie mam za dużo jasnych, radosnych wspomnień z dzieciństwa. Podwórko, zabawy z innymi dziećmi, później niańczenie młodszych sióstr, szkoła podstawowa. Zawsze byłam dobrą uczennicą, pilną, aktywną, zdolną, ze znakomitymi ocenami.
       Gimnazjum, wyższe studia na Politechnice Wrocławskiej, dyplom magistra inżyniera łączności, praca. No i co? Szaro, pusto, bez zaangażowania, bez zrozumienia, po co


10




i dlaczego. To nie było to, co chciałam robić w życiu, zawsze mi ktoś coś narzucał.
       Ojciec nie pozwolił mi iść inną drogą, moją drogą. W międzyczasie parę nieudanych miłości, nikt mnie przecież nie wychował na silnego, znającego swą wartość, psychicznie zdrowego człowieka. Nikt mi przecież nie zapalił w głowie i w sercu światła, które by mnie prowadziło przez życie. Nikt nie dał mi kompasu wytyczającego mój kierunek. Nie wiedziałam wtedy, że pierwszy chłopak, w którym się zakocham, będzie miał te same wibracje co ten rodzic, z którym miało się konflikt. I że ten konflikt będzie się ciągnął tak długo, aż nie zdam sobie z niego sprawy, aż wyleczę moje rany i znajdę własną siłę.
       Pierwsze małżeństwo, pierwszy mąż i znów poczucie, że mnie nie ma, że nie istnieję. Przyciągałam do siebie to, czego się najbardziej bałam – samotność, niedocenianie, istnienie na niby.
       Żadnej substancji, wspólnego mianownika, który wiąże ludzi ze sobą na całe życie. Tak było przez 17 lat. Potem krach – odszedł. Zapadłam się w sobie jeszcze bardziej, dostałam następne cięgi, jeszcze raz czarno na białym, że nie jestem wystarczająco interesująca, aby mnie kochać, aby przy mnie trwać.
       Po paru latach przyszła kolejna miłość i kolejne małżeństwo.
       I zaczęło się. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, żądna odwetu za moje dotychczasowe krachy, zaczęłam go niszczyć. Ciągłe pretensje, wybuchy złości. Irytacja towarzyszyła mi na każdym kroku. Nic nie rozumiałam, dalej uważałam, że winę ponosi on, czułam się oszukana. Ciągnęło się to latami.


11




       Pomału zaczęłam się budzić, stawiać sobie samej pytanie: kim jestem naprawdę, czego się boję, czy jest coś, czemu trzeba się dokładnie przyjrzeć. Ale jak to zrobić, jak sobie z tym poradzić?
       Małymi kroczkami zaczęłam iść do przodu, zaczęłam rozumieć, że otaczający mnie świat, otaczający mnie ludzie to ciągłe źródło informacji o mnie samej, że to moje lustra, które uczą mnie, ukazują mi to, przed czym uciekam, czego się lękam albo nie umiem, albo nie chcę zdać sobie z tego sprawy. Zaczęłam budować kontakt ze sobą samą.
       I zaczęły się zdarzać małe cuda w moim życiu. Nigdy nie miałam serdecznej, oddanej przyjaciółki. Przyszła Halina, ukochane rozmowy, wspólne wycieczki w inne wymiary, porozumienie dusz. Ale nie umiałam jej zatrzymać, nie byłam gotowa. Jeszcze nie umiałam dać ludziom szansy na rozkwit, tłamsiłam ich, przyciskałam do muru. Popisywałam się swoją wiedzą, inteligencją, chciałam imponować.
       A wszystko po to, aby zrozumieć, dlaczego tak właśnie postępuję. „Pomocy” – prosiłam wielkim głosem, ufając, że przyjdzie, że moje ocalenie jest możliwe.
       I tak się stało.
       Ojciec, wychowanek pułku, a co za tym idzie z wpojonym od dzieciństwa rygorem wojskowym, był niezwykle apodyktyczny. Matka ulegała mu we wszystkim, jego dobro było jej prawem.
       W pokoju stołowym stał duży brązowy kredens, w którym matka przechowywała swoje relikwie – czerwono-pomarańczowy serwis do kawy, porcelanową zebrę, srebrne sztućce i różne cenne dla niej drobiazgi.



12



do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl