Kategorie blog
Spełnione marzenia
Spełnione marzenia



















 


        Wracałam od Basi, tuląc małego pieska. Tego słodkiego psiaka wczoraj wieczorem przyniósł mi tata od swojego kolegi. Szłam spokojnie, rozmyślając, jakie imię by do niego pasowało. Razem z Basią, która była nim zachwycona, rzucałyśmy propozycje, ale nic nie pasowało do tego ślicznego… Kubusia.
        Coś mi mignęło, więc odruchowo podniosłam głowę. Naprzeciwko mnie dostrzegłam dwóch chłopców. Jednego znałam z widzenia. Zenek, chyba tak miał na imię, ale nie zwracałam na niego uwagi. Był stary, miał chyba z siedemnaście lat. Na dodatek był brzydki, pryszczaty i nosił okulary. Ten drugi był ładniejszy, można by nawet powiedzieć, że całkiem ładny, no i chyba młodszy.
        – Romek, patrz, jaki ładny piesek! – zachwycił się chłopak.
        – Piesek jak piesek, ale dziewczyna jaka ładna – powiedział ten ładniejszy, mijając mnie.
        Uśmiechnęłam się do siebie. Nie zwalniając kroku, szłam, rozmyślając nad imieniem. Nagle zza rogu wyłonili się ci dwaj. Jak to się stało? Przecież poszli w przeciwną stronę. Musieli szybko obejść skwerek, by wyjść mi naprzeciw. Niczego nie podejrzewając, szłam zatopiona w myślach nad imieniem dla mojego małego pupilka, kiedy chłopcy przyspieszyli i zrównali się ze mną.
        – To jak ten piesek ma na imię? – zapytał ten ładniejszy.
        – Kubuś – odparłam bez namysłu.



7




        – A jego pani?
        – Kto? – zapytałam.
        – No ty, jak ty masz na imię?
        – Ja, Julcia, to znaczy Julka, no Julia – odpowiedziałam. Ale się wygłupiłam, gorzej wyjść nie mogło!
        – Ładnie, a ja Romek to znaczy Roman. – Wszyscy nagle wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
        – No tak, Romeo i Julia – zaśmiał się ten drugi. – A ja jestem Marian.
        Na moment nasze spojrzenia się spotkały, twarze spoważniały. „Są całkiem mili, tylko co to za imiona – Romek, Marian. Ale to i tak lepiej niż Zenek” – pomyślałam.
        Po chwili szliśmy już jak starzy znajomi, choć byłam nieco stremowana. Romek mnie onieśmielał. Było w nim coś takiego, że nie potrafiłam na niego spojrzeć bez zarumienienia się. Dobrze, że był Marian, który okazał się całkiem sympatyczny, chociaż stary i pryszczaty. Droga do domu minęła szybko i w fajnej atmosferze. Rozmawialiśmy o psach, szkole, wakacjach, które właśnie się zaczęły. Dotarliśmy do mojego domu.
        – Tutaj mieszkam. Muszę iść, bo jest późno – powiedziałam.
        – A jutro będziesz mogła wyjść? – zapytał Romek.
        – Mogę, przecież są wakacje.
        – To wyjdź o czwartej – zaproponował.
        – Dobrze – zgodziłam się i poszłam do domu.


        Nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia, mimo że skończyłam już czternaście lat. Wydaje mi się, że jestem głodna, ale nie mogę jeść. Powinnam od dawna spać, a nie mogę zasnąć. Nie jestem senna, nie jestem głodna, nie mogę się na niczym skupić, myślę tylko o jednym. Myślę o nim. Nie o tym starym, pryszczatym, rzecz jasna, tylko o Romku. Piękny jest jak żaden chłopak w naszym miasteczku, mądry, tak rozumnie ze mną rozmawiał, patrzył na mnie, jakbym



8




była na obrazku, a ja nie śmiałam nawet oczu na niego podnieść. Co prawda wysilałam się nawet na dowcip, ale wypadłam raczej słabo. Jest trochę starszy, ale tylko o dwa lata. To chyba dobrze, że chłopak jest trochę starszy.
        Boże, jaka głupia jestem! Zamiast spać, marzę o nim, a on pewnie do jutra zapomni i wcale nie przyjdzie na spotkanie. Dobrze, że się z nim, a raczej z nimi pod kinem umówiłam, bo przynajmniej przez okno zobaczę, czy przyszli. Może nie przyjdą, a może przyjdzie tylko ten pryszczaty Marian, ale nie, przecież to Romek pytał, czy wyjdę. Dlaczego ta noc jest taka długa? Czy nigdy się nie skończy?! A potem trzeba jeszcze do czwartej czekać! Co się ze mną dzieje? Czyżbym się zakochała? Nieraz czytałam o miłości od pierwszego wejrzenia, ale o takiej miłości mówią tylko książki. W życiu się nie zdarza, przynajmniej w moim. No tak, ale dlaczego nie śpię?
        Skąd taki chłopak wziął się w naszym miasteczku? Mieszkam w tej mieścinie od urodzenia, wszystkich tu znam, a jego nie! Jak to się stało, że dzisiaj zobaczyłam go po raz pierwszy? Nadal nie śpię i nawet mi się nie chce… Dlaczego ta noc taka długa?
        Gdy się przebudziłam, od razu zaczęłam myśleć o Romku. O tym, czy przyjdzie i jak mam się ubrać. Dotychczas wstawałam rano i wkładałam to, co miałam pod ręką, nie przykładając wagi do ubioru. Ale dzisiaj jest inny dzień – pójdę na spotkanie z Romkiem, no i tym pryszczatym Marianem, o ile w ogóle przyjdą! W co się dziewczyny ubierają na… spotkania? Skąd miałam wiedzieć, skoro nigdy nie umówiłam się z chłopakiem... Baśka chwaliła się, że kiedyś spotkała się z kimś, ale przecież nikt nie pytał, w co się ubrała. Zresztą Baśka ma starszą siostrę, mogła jej zapytać. A ja co – nic! Ani brata, ani siostry, jedynaczka. Wszyscy moi znajomi mi zazdroszczą, choć nie wiem, czego. Wciąż powtarzam, że są głupi, bo przecież nie mam nawet z kim się bić. A teraz to nawet nie mam kogo zapytać. Miałabym starszą siostrę, to od razu bym zapytała, ale jakby była młodsza… no to może przynajmniej powiedziałaby mi, czy dobrze wyglądam. I na tych rozterkach z powodu braku rodzeństwa minęło przedpołudnie.



9




Nie miałam żadnego pomysłu. Odruchowo spojrzałam przez okno w stronę kina i… oni już tam stali. A ja? Która godzina? Za pięć czwarta! Gdzie moja sukienka? Jakakolwiek, nieważne, może być żółta! Dobrze, że jestem już opalona. Buty? Mam, chodaczki, będą pasowały. Jeszcze tylko włosy przeczeszę i… A może oni przyszli repertuar w kinie przeczytać, a nie… E tam, idę, w końcu już czwarta.



        – Cześć, myślałem, że nie przyjdziesz – przywitał mnie Romek.
        – Dlaczego miałabym nie przyjść? – odpowiedziałam pytaniem.
        – Taka fajna dziewczyna na pewno by nas w konia nie zrobiła – odezwał się Marian.
        „Nas – pomyślałam. – Gdyby o ciebie chodziło, to pewnie, że bym nie przyszła, ale tu chodziło o Romka!”
        – Pewnie, że bym nie zrobiła – potwierdziłam.
        – To może się przejdziemy gdzieś do parku – zaproponował Romek.
        – Możemy, czemu nie. – Niezbyt inteligentnie, ale się zgodziłam.
        Poszliśmy we trójkę. Znowu było miło, śmialiśmy się, żartowaliśmy i się wygłupialiśmy. W tak cudownej atmosferze minął nam dzień i nie wiedzieć kiedy zrobił się wieczór. Musiałam iść do domu, a wtedy w drodze powrotnej Romek dotknął mojej ręki. Prąd przeszedł po moim ciele. To było zupełnie nowe doznanie. Zrobił to niby przypadkiem drugi raz. Spojrzałam na niego jak rażona piorunem, ale on się nie przejął. Wręcz przeciwnie, wziął delikatnie moją rękę i tak wróciliśmy do domu.
        Kolejna noc nieprzespana. Znowu nie mogłam się doczekać rana i kolejnego spotkania. Umówiliśmy się na czwartą. Kolejny dzień i kolejne spotkanie. Prawie każdy dzień spędzaliśmy razem. Spacerowaliśmy po miasteczku, chodziliśmy do parku i lasu, opalaliśmy się na łące, spotykaliśmy się na kąpielisku. Najpierw przychodził z kolegą, ale po kilku wspólnych spotkaniach Marian zaczął narzekać na brak czasu. Od tej pory spotykaliśmy się tylko we dwoje. Tylko ja Julka i on Romek.



10




        Tak minęły wakacje, zaczął się rok szkolny.
        Jak nigdy, byłam z tego powodu wściekła. Nie dlatego, że trzeba było wracać do szkoły, bo nigdy problemów z nauką nie miałam, ale dlatego że Romek musiał wyjechać do internatu. Chodził do budowlanki, a w naszym miasteczku działały tylko ogólniak i rolniczak. Skończyły się wakacje, a tym samym nasze spotkania ograniczyły się do weekendów co dwa, a czasami trzy tygodnie.
        Czas mijał mi na czekaniu na weekend, kiedy mój Romek miał przyjechać. Minął rok szkolny, przyszły wakacje, wspólne spędzanie czasu, koniec wakacji, a po nim kolejny rok szkolny, ale ten miał być już inny. Romek skończył zawodówkę i zaczął edukację w innej szkole i w innym mieście. Wybrał szkołę w Bydgoszczy. Do domu przyjeżdżał rzadziej. Kolejny rok upływał mi głównie na czekaniu. A ja czekałam. Kolejny rok szkolny minął i przyszły wakacje, wspaniały okres, kiedy mieliśmy więcej czasu dla siebie. Ale to, co dobre, szybko się kończy, wakacje spędzone razem niestety też.
        I tak jak poprzednio: nowy rok szkolny, rozstanie i czekanie.


        Był początek października. W ten wyjątkowo ciepły weekend jak zawsze czekałam na Romka. Przyjechał do mnie, wziął mnie za rękę i poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce, ale tym razem coś się zmieniło.
        – Wiesz, Julcia, muszę ci coś powiedzieć. – W jego głosie wyczułam dziwne, obce tony.
        – Słucham cię, Romku. – Spojrzałam na niego. – Wyglądał jak zbity pies. Nie przypominał mojego Romka. Patrzył na mnie obcy, nieznany mi chłopak. Poruszał ustami, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. – Co chcesz mi powiedzieć? – zapytałam ochrypłym głosem.
        – Julciu, ja tam, tam, w Bydgoszczy, poznałem dziewczynę… – dukał. Krew odpłynęła mi z twarzy, zimny pot oblał całe moje ciało.



11




        – Co zrobiłeś?
        – No właściwie nie, nie poznałem, ale, ale a…
        – Może zamiast się jąkać, powiesz mi, o co chodzi?
        – Założyliśmy się z kolegami, który z nas poderwie taką Bożenę, która z nikim nigdy nie rozmawiała, przed chłopakami uciekała jak dzikuska. To taka szara myszka, ale okazało się, że to bardzo fajna dziewczyna i ja wygrałem, i się w niej zakochałem, i teraz jesteśmy razem. – Strzelał jak z karabinu maszynowego. Każde słowo jak pocisk trafiało mnie prosto w serce. Czułam, że moje serce jest jedną wielką raną.
        – Jak to Bożenę, jaką Bożenę?! – Podniosłam głos.
        – Przepraszam – wyszeptał. – A taka była wielka miłość między nami. – Nie wiem, czy stwierdził fakt, że już mnie nie kocha, czy też wspominał to, co się dla niego skończyło. Dla NIEGO skończyło, bo ja nie potrafiłam wyrzucić go ani z serca, ani z pamięci. – Mam do ciebie prośbę, Julciu. Zostańmy przyjaciółmi. Bardzo chciałbym nadal się z tobą spotykać jako przyjaciel, proszę.
        – Dobrze, Romku – powiedziałam cicho – a teraz chodźmy stąd.


        Spotykaliśmy się, ale nie tak jak przedtem. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, więc było to nieuniknione. Czasami chodziliśmy do kawiarni, do dyskoteki, na spacer, ale NAS już nie było! Był rok szkolny, więc Romek mieszkał w internacie w Bydgoszczy. Było mi łatwiej, bo go nie widziałam, ale tak bardzo za nim tęskniłam. Pojawiali się różni chłopcy, ale żaden nie był NIM. Nikt nie był tak doskonały jak Romek, nikt nie był Romkiem.



12





Ach, żeby można było
Cofnąć ten piękny czas
Aby się znów powtórzyło to
Co złączyło nas
Abyśmy znów mogli chodzić
Naszymi ścieżkami przez las
Po płytkiej wodzie brodzić
Ach, żeby wrócił ten czas

Jak bardzo tego pragnę
Ty nie wiesz, miły mój
Chciałabym, żebyś nagle
Powrócił do mnie znów…

                       Grudzień 1975 r.






Czterdzieści dwa lata później…


        Jesienny wieczór, sobota. W telewizji NIC, jakieś mdłe seriale, które mnie nie interesują, czy inne talk-show, znajomi – każdy w swoim domu. Co robić?
        Odbębniłam solidny spacer z psem, załatwiłam kilka telefonów i jak co dzień, nudząc się okropnie, przeglądałam swój ulubiony portal społecznościowy. Przeczytałam wiadomości, przejrzałam zdjęcia, swój profil, profile znajomych… wszystko. Nagle coś mnie tknęło – wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko mojej pierwszej miłości, Romka. O kurczę, jest! Czasami zdarzało mi się go szukać, ale nigdy na nic nie trafiłam, a dzisiaj JEST! Ma swój profil i nawet zdjęcie. Imię i nazwisko się zgadza, miejscowość też, tylko twarz inna, no ale ja przecież też nie jestem taka sama. Oczy, nosi okulary, usta te same. Tak, to usta mojego Romka! Moje serce oszalało, w głowie kłębiły się tysiące pytań i to jedno, które przebijało się przez wszystkie inne. CO DALEJ?
        „Julio, skoro ci się udało odnaleźć swoją największą miłość, nie schrzań tego. Idź za ciosem” – pomyślałam. Drżącą ręką napisałam wiadomość:
        – Witaj, Romku. Przepraszam za śmiałość, ale czy mieszkałeś kiedyś w Mogilnie?



15




        Enter i… poszło.
        To był długi wieczór. Mało tego, że się nie kończył, to jeszcze kompletnie nic się nie wydarzyło. Z mieszanymi uczuciami poszłam spać. Następnym dniem była niedziela. Z jednej strony fajnie, bo wolne, z drugiej – kolejny nudny dzień, a po nim kolejny wieczór w samotności. Odkąd zmarł mój mąż, wieczory nie różniły się od siebie. Czasami głupi film i… internet. Po przejrzeniu rzeczy ważnych przyszedł czas na pierdoły, a jak pierdoły, to wiadomo mój ulubiony Facebook. Zajrzałam do wiadomości, cisza. „Nic to, pewnie ma to gdzieś albo jeszcze nie zaglądał” – pomyślałam. Nagle coś mignęło. Jest! Jest wiadomość! Lakoniczny, acz wymowny tekst:
        – Tak.
        Moje palce same stukały na klawiaturze drugą wiadomość:
        – Witaj, Romku. Mieszkałam koło kina… Nie zrozum mnie źle, bardzo chciałabym z tobą porozmawiać, o ile oczywiście nie masz nic przeciwko temu. Minęło ponad czterdzieści lat, mamy swoje życie, swoje rodziny, ale czasami wspominam tamte lata i ciebie również. Pozdrawiam, Julcia.
        Minęła cholernie długa chwila i… przyszła odpowiedź.
        – Niestety, nie przypominam sobie. Może pomyliłaś mnie z moim bratem Markiem?
        Przecież to niemożliwe, jak można TEGO nie pamiętać? I znowu, jak przed laty, poczułam to samo: krew odpłynęła nie tylko z twarzy, ale chyba z całego ciała.
        „O nie, Julio, raz dałaś się zbyć jak ta głupia, drugi raz nie popełnia się takich samych błędów. Teraz tak łatwo mnie nie spławisz” – pomyślałam.
        – Nie, Romku, nie! Nie pomyliłam cię z Markiem. Mam na myśli ciebie. Mieszkałam w kamienicy naprzeciwko, a właściwie po przekątnej kina. Miałam małego pieska. Ty z kolei kolegowałeś się z Marianem, ale rzeczywiście po tylu latach masz prawo nie pamiętać.
        Napisałam, bo przecież to moje być albo nie być! Chwila, a właściwie chyba wiek czekania i jest odpowiedź!



16




        – Popatrz, jak mały szczegół potrafi przywrócić pamięć. Oczywiście, że cię pamiętam. Pamiętam pieska i dom, w którym mieszkałaś. Przepraszam za moją demencję. Dwa tygodnie temu byłem na zjeździe budowlanki w Bydgoszczy, ludzie mnie poznawali, a ja mało kogo. Miło mi, że dałaś o sobie znać. Ja też czasem wspominam tamte wspaniałe lata młodości.
        To dostałam w odpowiedzi.
        – Nie wiem, co w tym jest, ale… coraz częściej przypominają mi się tamte lata. Mieszkam od czterdziestu lat w Bydgoszczy. Szkoda, że nie mieliśmy kontaktu wcześniej. Napisałeś, że byłeś tutaj, mogliśmy się spotkać w realu. Nie chciałabym się narzucać czy coś w tym stylu, ale naprawdę chętnie bym z tobą porozmawiała.
        Enter, poszło i… cisza. Tego wieczoru nie otrzymałam już żadnej wiadomości. Czekałam, ale na próżno, w końcu po północy poszłam spać wraz z moimi myślami i niedosytem.


        Następnego dnia obudziłam się z mieszanymi uczuciami. Cieszyłam się, że znalazłam go, a jednocześnie było mi smutno, że po kilku zdaniach już się nie odezwał. Ubrałam się i poszłam do pracy. Martwy sezon, więc na szczęście nie miałam dużo pracy w biurze. Szybko załatwiłam bieżące sprawy, zamierzałam zająć się zaległościami. Nie było tego wiele, ale musiałam w końcu się z tym uporać. Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie zadzwonił telefon. Od niechcenia spojrzałam na wyświetlacz i zamarłam. Na ekranie widniało imię i nazwisko Romka. Dzwonił przez komunikator z Facebooka. Zaczęłam trząść się jak galareta. Ręce mi drżały, serce kołatało, głos uwiązł w gardle. Nie wiem, jakim cudem udało mi się odebrać. Ochrypłym, nie swoim głosem powiedziałam:
        – Halo, słucham.
        – Halo, Julcia, to ty? – Od dawna nikt mnie tak nie nazywał. Jestem Julią, dla znajomych Julką czy Julą, ale Julcią byłam bardzo dawno temu.



17




        – Tak, Romku, to ja – odpowiedziałam bardzo… inteligentnie.
        – To ty, czy to naprawdę ty? – mówił, nie zmieniając tembru głosu.
        – Tak, to naprawdę ja. – W słuchawce zapadła głucha cisza.
        – Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to ty. Jak to dobrze, że mnie znalazłaś. Jak to się stało? – wydukał cicho.
        – Coś mnie tknęło i wpisałam twoje dane w wyszukiwarkę. No i okazało się, że jesteś! – odpowiedziałam z udawaną swobodą, siląc się na dowcip.
        – Jak to dobrze, że tak się stało. Wszystko mi się przypomniało. Cały wieczór oglądałem wszystko, co ciebie dotyczy. Oglądałem twoje zdjęcia, wszystkie wpisy i do tej pory nie mogę uwierzyć, że jesteś. Nie spałem całą noc. Przypominałem sobie wszystko, co się z tobą wiązało. Co ty ze mną zrobiłaś, że kolejną noc nie spałem przez ciebie? Nie poszedłem do pracy, bo nie byłem w stanie. Cały czas myślę tylko o tobie! Wiesz, wczoraj wieczorem wróciłem z roweru. Miałem iść pod prysznic, ale żona zauważyła wiadomość od ciebie. Poprosiłem, żeby przeczytała, a później odpisała.
        „To stąd ta odpowiedź o niepamięci” – pomyślałam.
        – A ja myślałam, że naprawdę mnie zapomniałeś – powiedziałam półszeptem, bo głos nadal tkwił gdzieś głęboko we mnie i nie chciał się wydostać.
        – Skąd! Wszystko sobie przypominałem. To była i koszmarna, i piękna noc. Wszystko wróciło. Nasze spotkania! Pamiętam, jak się ekscytowałem na każde z nich, pół dnia się szykowałem, żeby dobrze wypaść.
        – Ja miałam to samo – wydukałam prawie bezgłośnie. – Spotkania z tobą także dla mnie były bardzo ważne.
        – Julciu, byłem w Bydgoszczy dwa tygodnie temu na zjeździe w budowlance. Gdybyśmy wcześniej się znaleźli, to znaczy gdybyś mnie wcześniej znalazła, spotkalibyśmy się. Tak bardzo chcę cię zobaczyć, dotknąć, przekonać się, że to właśnie ty, że na pewno ty. Żyjesz! Jesteś! Istniejesz!
        – Romku, ja też bardzo bym tego chciała. Tydzień temu byłam w Kaliszu, to blisko ciebie.



18




        – Ojej, jaka szkoda... – westchnął. – Mijaliśmy się, ale teraz zrobię wszystko, żeby to zmienić.
        Zapadła cisza, żadne z nas nie potrafiło wydusić słowa.
        – Romku, jestem teraz w pracy. Czy mógłbyś zadzwonić po południu? Bo tutaj niezręcznie mi się rozmawia – skłamałam. Byłam sama w biurze, ale potrzebowałam czasu, by oswoić się z myślą, że to się dzieje naprawdę.
        – Po południu, Julciu, jadę do Niemiec. Zadzwonię jutro.
        – Dobrze, Romku, będę czekała. Już się cieszę na tę rozmowę.
        – Ja też, Julciu, bardzo się cieszę. Mogę jeszcze dzwonić?
        – Oczywiście, Romku. Od ciebie zawsze odbiorę. Nawet jak będę bardzo zajęta czy też w środku nocy. Możesz dzwonić, kiedy tylko masz czas i ochotę – odpowiedziałam ciągle jeszcze słabym głosem.
        Gdzieś w tle stuknęły drzwi.
        – To na razie, pa! – Usłyszałam.
        – Pa, Romku – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Rozłączył się.
        Do końca dnia wręcz unosiłam się nad ziemią, a raczej nad podłogą. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie, że nie mogłam nad nimi zapanować. O pracy nie było mowy. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, ochłonęłam więc nieco i wyszłam. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam. Po chwili, dłuższej zresztą, zorientowałam się, że to część Bydgoszczy, z którą niewiele mam wspólnego. Pojechałam nie w tę stronę. Musiałam zawrócić, żeby dojechać do domu. Rondo. Czemu ta kobieta wlazła na pasy? Kątem oka, o ile okrągłe oko może mieć kąty, zauważyłam czerwone światło. „No pięknie Julciu! Opanuj się, bo ludzi pozabijasz”. Starałam się już nie popełniać błędów i jechać uważniej. Zwracałam uwagę na znaki, ale nie wiedzieć kiedy, zamiast w domu znalazłam się na cmentarzu. Mój samochód przywiózł mnie chyba tu po to, bym się opamiętała. Skoro już tu dotarłam, poszłam odwiedzić groby męża i mamy, którzy ode mnie odeszli.



19




        Ta noc była tak długa, jak żadna inna. Owszem, zdarzały się długie i nieprzespane, ale wieki temu. Myśli kotłowały się w mojej głowie. Zadzwonił, pamiętał, jednak nie byłam mu obojętna. Jak długo i jak bardzo tęskniłam do tych słów! Przed oczami miałam tamtego chłopaka, którego kochałam bez pamięci. Znowu byliśmy razem w parku i w lesie, i na gliniankach. Znowu trzymał mnie za rękę, obejmował, całował. Kiedyś! A dzisiaj zadzwonił, usłyszałam jego głos, słowa, które sprawiły, że mój świat zawirował. Wirował razem z moimi myślami i marzeniami aż do rana. Obudził mnie budzik, a ja po nieprzespanej nocy wcale nie byłam śpiąca, lecz pełna werwy i chęci do życia. Wstałam zadowolona i szczęśliwa. Szybko załatwiłam toaletę, ubrałam się, wyprowadziłam psa i prawie pofrunęłam do pracy. Zrobiłam to, co musiałam, poradziłam sobie z zaległościami. Mogłabym zrobić jeszcze więcej, bo praca szła mi jak nigdy dotąd. Często zerkałam na telefon, ale ten uparcie milczał. Nie martwiło mnie to, ponieważ sama prosiłam o rozmowę po południu.
        Po pracy pojechałam do sklepu, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Weszłam do środka i po raz pierwszy od lat nic mnie nie interesowało. Żadne żarcie nie było mi do życia potrzebne. Kupiłam trzy mandarynki i wyszłam. Telefon wciąż milczał. „Przecież jeszcze wczesna godzina” – pocieszałam się. W domu przejrzałam wiadomości i wyprowadziłam psa. Późnym wieczorem, po dwudziestej, zadzwoniła Irka. Poprzedniego dnia po telefonie Romka powiedziałam jej o wszystkim. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, towarzyszyła mi w całym młodzieńczym życiu, znała wszystkie szczegóły, które dotyczyły mnie i Romka, więc musiałam ją o tym poinformować.
        – I co, Julka, dzwonił? – zapytała bez wstępów.
        – Nie, Irciu, cały czas czekam – odpowiedziałam smutnym głosem.
        – Nie martw się, Julcia. Jak mówił, że zadzwoni, to zadzwoni – oświadczyła filozoficznie Irka. – No to nie blokuję telefonu. Jak zadzwoni, daj znać. Dzień trwa do dwudziestej czwartej, czekaj cierpliwie.



20




        – Czekam, ale z cierpliwością to już gorzej, a do dwudziestej czwartej to trwa doba. Nie sądzę, by tak późno dzwonił – zwątpiłam.
        – Czekaj, zadzwoni – powtórzyła Irka i zakończyła rozmowę, a ja czekałam.



        Dzień dobiegł końca, skończyła się doba, zaczął się następny i następny, i następny. Zaklinałam telefon jak szaman deszcz, a on milczał uparcie. Co prawda od czasu do czasu się odezwał, ale zupełnie innym głosem, niż oczekiwałam. Czyżby znowu nastąpił koniec, zanim cokolwiek się zaczęło? I znowu nie mogłam jeść, nie mogłam spać, ciągle myślałam o tym, co usłyszałam od Romka. A może mi się to śniło? Ale przecież ja prawie nie śpię! Pewnie przemyślał, że żona, że przeżył beze mnie tyle lat, to i dalej przeżyje, że ma swoje życie, a ja do niego nie pasuję. Jakkolwiek jednak by się stało, nawet gdyby rzeczywiście już więcej nie zadzwonił, to i tak warto było żyć dla tych kilku słów wypowiedzianych po latach. To, że pamięta, że myśli, że przeze mnie nie śpi – to rekompensata za lata milczenia. Na rozmyślaniach minęły mi trzy długie, wręcz niekończące się dni.
        W piątek poszłam do pracy, coś tam zrobiłam, ale brak snu dawał o sobie znać. Słaniałam się i marzyłam, żeby zrobić to, co najważniejsze i nie może czekać, a potem wreszcie pójść do domu. Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran i zamarłam. Romek. Zaklinanie wprawdzie późno, ale pomogło!
        – Słucham – powiedziałam słabym głosem, który jak zwykle uwiązł mi w gardle.
        – Dzień dobry, Julciu, możemy porozmawiać? – spytał.
        – Oczywiście Romku, przecież ci powiedziałam, że od ciebie zawsze odbiorę, nawet w środku nocy – odpowiedziałam.
        – Tak, ale czy nie przeszkadzam, czy chcesz ze mną rozmawiać? Trzymam telefon od pół godziny i zastanawiam się, czy ode mnie odbierzesz, czy mogę do ciebie dzwonić – szeptał.



21




        – Romku, byłabym niepocieszona, gdybyś nie zadzwonił. Czekałam na twój telefon. Obiecałeś mi, że zadzwonisz – wystrzeliłam jak z karabinu.
        – Julciu, ale ja nie pamiętam naszej rozmowy. Wiem, że rozmawialiśmy długo, ale nie pamiętam, o czym, tak bardzo byłem nią zaaferowany. Do tej pory nie dociera do mnie to, że to naprawdę ty. Że istniejesz, żyjesz, jesteś i mnie znalazłaś. Nie mogę się oswoić z myślą, że znowu mogę z tobą porozmawiać, o ile oczywiście mi pozwolisz.
        – Nie pytaj o to więcej. Po prostu dzwoń, kiedy możesz i masz ochotę – powiedziałam nieswoim głosem.
        – Julciu, ja nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od niedzieli, od kiedy dałaś znak, że to ty, nie śpię, nie jem, tylko cały czas szukam informacji o tobie. Cały internet przejrzałem. Twój profil oglądałem już kilkakrotnie, uczę się go wręcz na pamięć. Nie radzę sobie z tym, aż żona pytała mnie, co się ze mną dzieje. Nie umiałem tego wytłumaczyć.
        – Ja też chodzę jak śnięta ryba. Jeżdżę bez celu, gadam od rzeczy, nie mogę się na niczym skupić. Myślę cały czas tylko o tobie – wyznałam.
        – Opowiedz mi o sobie. Jak żyjesz, co robisz, opowiedz mi, Julciu – poprosił.
        – Ja Romku – tak dawno głośno nie wypowiadałam jego imienia, że teraz chętnie powtarzałabym w każdym zdaniu – ja – zająknęłam się, bo nie wiedziałam od czego zacząć – jestem od trzech lat wdową. Mieszkam sama, w zasadzie z psem. Mam troje dzieci. Najstarszy syn mieszka w Holandii, a młodszy i córka w Bydgoszczy.
        – Ojej, to przykre, że jesteś wdową – westchnął współczująco. – Musi być ci ciężko.
        – Nie, mam rentę rodzinną i trochę dorabiam. Radzę sobie. Nauczyłam się już tak żyć i nie narzekam.
        – A gdzie pracujesz? – zapytał.
        – W biurze. W firmie turystycznej, na pół etatu.



22




        – To pewnie pieniądze z tego niewielkie – zauważył.
        – Niewielkie, ale od pewnego czasu nie mam dużych wymagań. Zmieniłam swoje życie. Mam to, co mam. Staram się z tego cieszyć, a nie narzekać. Teraz moje życie płynie zgodnie z innymi standardami, ale mam też inne priorytety, a przede wszystkim mniej kłopotów.
        – Tego ci zazdroszczę. A przedtem pracowałaś, Julciu, w akademii sportowej? – Powtarzał moje imię w każdym zdaniu jak mantrę, a ja przyjmowałam to jak balsam na serce.
        – Tak, ale już od pięciu lat tam nie pracuję. Dlaczego pytasz? – spytałam.
        – Bo, Julciu, ja po zakończeniu budowlanki miałem iść tam na studia, ale w ostateczności nie poszedłem. Tyle lat się mijaliśmy.
        – Tak – westchnęłam z rozrzewnieniem. – A ty? A tobie, Romku, jak się układa?
        – Ja? Jak mi się układa? – powtórzył. – Mam firmę. Kiedyś byłem na kontrakcie w Iraku i w Libii, później założyłem firmę i tak ciągnę do tej pory. Julciu, tak bardzo chciałbym cię zobaczyć, dotknąć. Myślę o tym cały czas, ale to jest jednak kawałek drogi. Sprawdzałem cały swój kalendarz, ale do końca roku nie mam już żadnego wolnego terminu.
        – Szkoda, bo ja też bardzo bym chciała cię zobaczyć. – „Marzę o tym od lat”, pomyślałam, a głośno powiedziałam: – Może jakoś ci się uda po Nowym Roku. W końcu to tylko parę tygodni. – Przez myśl mi przeszło, że to cała wieczność!
        – Tak, myślę o tym, cały czas o tym myślę – powiedział dziwnym głosem. – Muszę cię zobaczyć!
        Na moment zapadła cisza. Nie potrafiłam wykrztusić słowa, on chyba też nie. Usłyszałam westchnienie czy też lekkie chrząknięcie, a po chwili rzekł cicho:
        – Julciu, powiedz mi, jak wyglądasz i trochę więcej o swoim życiu.
        – Nie wiem, co chciałbyś wiedzieć? Wyglądam normalnie… chyba. To zdjęcie, które wstawiłam na Facebooka, zostało co prawda zrobione pięć lat temu, ale oprócz tego, że mam teraz długie włosy, to raczej się nie zmieniłam.



23




        – Masz długie włosy? Wtedy też miałaś długie. Musisz ślicznie wyglądać. Wiesz, nie umiem odtworzyć twojej twarzy. Wiem, jak wyglądałaś, byłaś niesamowita, inna niż wszystkie dziewczęta. Nigdy więcej nie spotkałem takiej osoby jak ty. Patrzę na twoje zdjęcia, wiem, że to ty, słyszę twój głos, widzę twojego pieska, widzę znajomych, ale twojej twarzy nie. Muszę cię zobaczyć!
        – Romku, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz i myślisz o szesnastoletniej dziewczynie, a ja mam teraz nie szesnaście, lecz sześćdziesiąt lat i zupełnie inaczej wyglądam. Możesz się rozczarować – oświadczyłam. – Do sześćdziesięciu ci trochę brakuje. To nieważnie, Julciu, jak wyglądasz. Chcę cię zobaczyć, dotknąć, bo to jesteś TY. Tylko to dla mnie jest ważne. TY! – Romku, ja też bardzo tego chcę!
        Wymieniliśmy jeszcze kilka nic nieznaczących zdań i zakończyliśmy rozmowę. Znowu wyrosły mi skrzydła. Nic nie było ważne, nic się nie liczyło tylko to, że mój Romek zadzwonił.


        Był wtorek, ostatni dzień października. Miałam wolne. Pracowałam cztery dni w tygodniu oprócz środy. Czasami wpadały jakieś wyjazdy na wycieczki, ale sporadycznie, gdy pojawiła się luka. Byłam zatrudniona na pół etatu. Mojemu szefowi to wystarczyło, dla mnie układ idealny. Cztery dni po pięć godzin, środa i weekendy wolne – super. W tym tygodniu w środę akurat wypadało Święto Zmarłych, więc zamiast środy szef zaproponował mi wolny wtorek, a ja chętnie na tę propozycję przystałam. Nie miałam nic szczególnego do zrobienia, wybrałam się więc na zakupy. Poszłam do galerii, w której nic mnie nie zainteresowało, przemieściłam się do drugiej. Dzień był nieciekawy, chłodny i dżdżysty, więc spacer po galerii okazał się trafionym pomysłem. Chodziłam od sklepu do sklepu, oglądałam, przymierzałam, ale nic nie kupiłam. W zasadzie zwiedziłam już całą górę, zaliczyłam prawie cały parter. Miałam już



24




skierować się na parking do samochodu, kiedy poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odruchowo przyłożywszy go do ucha, wręcz krzyknęłam:
        – Halo!
        – Dzień dobry, Julciu. Dlaczego krzyczysz? – zapytał Romek. Nogi się pode mną ugięły i zaniemówiłam. – Halo, Julciu, jesteś tam? – dodał.
        – Tak, tak, Romku, jestem – szepnęłam.
        – Jesteś w pracy?
        – Nie, jestem na zakupach w galerii, a tu jest straszny hałas – wyjaśniłam.
        – Nie przeszkadzam ci?
        – Nie, nie przeszkadzasz. Nigdy mi nie przeszkadzałeś i nie przeszkadzasz. Mam dzień wolny, więc poszłam do galerii, ale to nie jest aż tak ważne, żebyś mi przeszkadzał – sprostowałam natychmiast.
        – Wiesz, Julciu, cały czas nie mogę przestać o tobie myśleć. Powiedz mi, jak to się stało, że mieszkasz teraz w Bydgoszczy? Dlaczego tam wyjechałaś?
        Myśli zaczęły kotłować mi się w głowie. Co mam mu powiedzieć? Że pośrednio jest tego sprawcą?
        – A tak jakoś wyszło, przyjechałam w poszukiwaniu pracy. Chociaż nie, z pracą wtedy nie było problemu. No po prostu jakoś się tu znalazłam.– Żeby odwrócić uwagę od tego pytania, a raczej odpowiedzi, szybko dodałam: – Wiesz, Romku, tutaj jest straszny hałas. Poczekaj chwilę, znajdę jakieś ustronne i przede wszystkim ciche miejsce, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać.
        Spojrzałam na samotną ławkę, stojącą na uboczu. Miałam wrażenie, że mnie zaprasza. Podeszłam do niej, lekko się ociągając, żeby zyskać na czasie i wymigać się od odpowiedzi. Usiadłam i po chwili, udając swobodę, zapytałam:
        – A co u ciebie, Romku?
        – U mnie okej. Wiesz Julciu, przez cały czas myślałem o nas i Bydgoszczy. Chodziłem tam do szkoły, a ty teraz tam mieszkasz.



25




Kiedy wyjechałem z naszego miasteczka, wydało mi się takie duże i ładne. Tak wiele się tam działo. Teraz odnoszę wrażenie, że nic się nie dzieje.
        – Masz rację, na początku też wydawało mi się interesujące, ale teraz nic, zupełnie nic się tam nie dzieje – odparłam zadowolona, że udało mi się zmienić temat.
        – No to tak jak wszędzie. Mnie się kojarzy to miasto z młodością, szkołą, zabawą, a teraz będzie jeszcze kojarzyć z tobą – zauważył.
        „Mnie się również kojarzy z tobą” – pomyślałam.
        – Tak, Romku, każdy z nas ma inne skojarzenia.
        – Julciu, wiesz tam jest taki wysoki komin. Elektrociepłownia czy coś w tym stylu. Budowałem go. Kiedy byłem w szkole, miałem tam praktykę.
        – Świetnie, jak spojrzę na niego, to od razu z tobą skojarzę! – powiedziałam z entuzjazmem.
        – Chodziłem też na dyskoteki, do klubu na osiedlu, gdzie jest ten komin.
        – No co ty? Ja też tam chodziłam, tylko oczywiście w innym czasie! – krzyknęłam wręcz do słuchawki. Mój entuzjastycznie podniesiony głos mogłam usprawiedliwić hałasem w galerii.
        – To był najlepszy klub w mieście, najlepszą muzykę tam grali – dodał.
        – No i z tego powodu i ja chodziłam właśnie tam, a nie gdzie indziej – weszłam mu w słowo.
        – Julciu, zawsze podobała nam się ta sama muzyka.
        – Taak... – powiedziałam rozmarzonym głosem, bo w głowie przewijały mi się obrazy z tamtych dyskotek, kiedy chodziliśmy na nie razem. Niczym w starym filmie tańczyłam z nim jakąś pościelówę, a on trzymał mnie w specyficzny sposób. Nikt nigdy nie trzymał mnie w ramionach tak jak on.
        – Halo, jesteś tam?
        – Jestem – wyszeptałam.
        – To co tak zamilkłaś?



26




        – A tak jakoś, przypomniało mi się coś. – Głos znowu zaczął mi drżeć.
        – To chyba to samo, co mnie. Dyskoteka. WTEDY?
        – Tak. WTEDY. Nawet nie wiem, czy jeszcze ten klub istnieje – dodałam z udawaną lekkością. – Wszystko się pozmieniało.
        – Masz rację. Wszystko!
        Przez chwilę w telefonie panowała cisza, byliśmy zatopieni we własnych myślach, które przynajmniej we mnie kłębiły się jak stado węży.
        – Julciu, dzisiaj masz wolne, bo masz urlop? – przerwał milczenie Romek.
        – Nie, zawsze mam wolne środy – wyjaśniłam dość szczegółowo mój status i wyraźnie zaznaczyłam, że właśnie w środę mam dużo czasu i mogę bez problemów rozmawiać.
        Tę wiadomość przyjął z wyraźną ulgą.
        – W niedzielę jadę znowu na zawody. Na naszej stronie zawsze jest relacja z wyścigów. Zajrzyj. Jak zobaczysz, że macham, to będzie do ciebie! – powiedział.
        – Wiesz, Romku, mój syn także jeździ na rowerze na różne zawody. Jest tak samo zakręcony na tym punkcie jak ty. Jak chcesz, obejrzyj jego profil – zachęciłam go.
        – A jak go znajdę?
        – Bez problemu. W moich znajomych, oznaczony jako syn, i na dodatek, jak zobaczysz na zdjęciach same rowery, łańcuchy, przerzutki, to na pewno będzie on.
        – Chętnie obejrzę, a teraz muszę kończyć. Na razie, udanych zakupów – dodał i… nastała cisza.
        – Na razie – powiedziałam sama do siebie.
        Odeszła mi ochota na dalsze zakupy, tym bardziej że i tak byłam już w prawie każdym sklepie. Wstałam, ciągle jeszcze pod wrażeniem rozmowy, i skierowałam się do wyjścia.



27




        Dni mijały, potwornie się ciągnąc. Byłam szczęśliwa, ale nie mogłam tego ogłosić całemu światu, a nawet małej jego części. Na bieżąco wprawdzie informowałam o tym Irenę, która nadal mieszkała w naszym małym miasteczku. Pochwaliłam się oczywiście Elce – mojej przyjaciółce tutaj, w Bydgoszczy. To ona mnie wspierała.
        – Elka, kurczę, już piątek, a Romek milczy – jęczałam wręcz w słuchawkę.
        – Poczekaj, powiedział, że masz w niedzielę patrzeć na stronę, jak będzie machał, to znaczy, że zadzwoni po niedzieli – uspokajała mnie Ela.
        – No tak, masz rację, ale jak nie zadzwoni, może to będzie machanie na pożegnanie? – zawodziłam.
        – Może tak być. Ma żonę, rodzinę, wiele do stracenia, nie obiecywał ci niczego.
        – No pewnie że nie. Sama mam takie obawy, ale przecież nic od niego nie chcę, tylko usłyszeć jego głos i zobaczyć, dotknąć, a później to niechby nawet potop!
        – No właśnie! A po potopie co? – zapytała. – Będziesz cierpieć! Przecież nie zostawi dla ciebie wszystkiego!
        – Wiem, ale i tak warto było dla tych kilku rozmów. Nawet jakby to miała być ostatnia. To, co usłyszałam, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tylko ja w tym związku kochałam, ale też byłam kochana, i to miłością zawrotną, bez pamięci. Taką pierwszą prawdziwą i szczerą. Ja nigdy nikogo tak nie kochałam. Takie uczucie było tylko wtedy, a teraz się odezwało, jakby we mnie drzemało i po latach obudziło się z zimowego snu.
        – Oj, Julka, przejdzie ci – stwierdziła Ela.
        – Nie, nie ma szans. To beznadziejny przypadek, skoro przez tyle lat nie przeszło, to na pewno nie przejdzie. Zresztą nawet nie chcę, żeby się tak stało. I żeby nie było niedomówień: nawet nie próbuj mi w tym temacie doradzać, z grzeczności wysłucham albo i nie, ale żadnych rad stosować nie będę! Żadne takie, że ma żonę, rodzinę. Dla mnie to nie są argumenty, raz dałam go sobie odebrać, więc teraz szkoda twojego gadania, bo i tak nie posłucham!



28




        – Będziesz żałować! – orzekła stanowczo.
        – Tak! Na pewno, ale jeśli odpuszczę! Najważniejsze, żeby zadzwonił – podsumowałam.
        I na tym zakończyłyśmy rozmowę.


        Minęła niedziela. Na podanej przez Romka stronie żadnego znaku, telefon milczy. Znowu chodzę jak śnięta ryba, żadne przyziemne sprawy mnie nie interesują. Prawie nie śpię, kładę się około północy lub później, a już o czwartej jestem wyspana. Wstaję, sprawdzam wiadomości, omiatam chałupę, wyprowadzam psa i idę do pracy, wreszcie nie muszę się spieszyć. Kolejnym plusem tego stanu jest to, że nie odczuwam głodu. Przestałam gotować, a moja lodówka wreszcie wygląda jak lodówka samotnej kobiety, a nie pięcioosobowej rodziny. Minus natomiast jest taki, że zamrażarka pęka w szwach, bo nic z niej nie ubywa, ale takie problemy mnie teraz nie obchodzą. Czekam na telefon. No właśnie, telefon! Dlaczego nie dzwoni? Minął już tydzień, a on milczy! Nic na to nie poradzę. Wiem, że największą przeszkodą jest żona i dlatego rozmawiamy tylko rano, kiedy ona jest w pracy. Powiedziałam, że w środę mam wolne, więc czekam cierpliwie, ale to jest trudne jak cholera.
        Dzwonek… domofonem, otworzyłam drzwi, po chwili na górę weszła Ela.
        – Cześć. I co, dzwonił? – spytała od progu.
        – A gdzie tam. Cicho jak w kościele podczas podniesienia – strzeliłam ponurym żartem.
        – Poczekaj, nie denerwuj się. Powiedziałaś, że masz wolne środy, więc czekaj cierpliwie.
        – Czekam, bo i tak nie mam nic lepszego do roboty. Tylko dlaczego to tak długo trwa? – zapytałam chyba bardziej siebie niż Elę.
        – A mówiłam, że będzie bolało! – odparła zadowolona z proroctwa, jakie wygłosiła.
        – A niech cię szlag trafi. Jak masz takie mądrości wygłaszać, to lepiej siedź cicho. Kawy się napijesz czy herbaty? – spytałam.



29




        – Kawy. Taką dobrą to tylko u ciebie mogę wypić, więc żebym się posrała, to i tak skorzystam. – Po tym jakże ekscentrycznym stwierdzeniu wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
        Wieczór minął w miłej atmosferze. Wtorek był normalnym dniem pracy. Popołudnie spędziłam na bezmyślnych zakupach, a raczej na usiłowaniu kupienia „czegoś”, żeby zabić czas. Nie znalazłam nic godnego uwagi, więc wróciłam do domu. Wyprowadziłam moją kochaną sunię i ledwo wróciłam, zadzwonił telefon.
        – Cześć, Julka, dzwonił? – spytała Irena.
        – Nie, Irciu, cisza – odparłam smutno.
        – To co się dzieje? Odwidziało mu się czy co? – zdziwiła się.
        – Myślę, że czeka do jutra – uznałam. Opowiedziałam jej o sytuacji, jaką w zasadzie sama zainicjowałam, i przeszłyśmy do wspominania dawnych lat. W miłej atmosferze przeplatałyśmy wspomnienia z rzeczywistością i nie wiedzieć kiedy zeszło nam prawie do północy.
        – Późno już, Jula, kończę, bo rano do pracy – powiedziała Irena i zakończyłyśmy rozmowę.
        Nazajutrz wreszcie środa. Wstałam rano, bo oczywiście spać nie mogłam. Uporałam się z zaplanowanymi zajęciami i… nic, cisza. Spojrzałam na zegarek: dochodziła jedenasta trzydzieści. Przejrzałam połączenia od Romka pod kątem czasu połączeń. Stwierdziłam, że dzwoni między dziesiątą a trzynastą.
        „Niby nie jest późno – pomyślałam. – Jak do dwunastej nie zadzwoni, zrobię to ja”.
        Biłam się z myślami, że może nie wypada albo że zajęty i nie za bardzo ma czas, ale po chwili doszłam do wniosku, że być może ma wątpliwości, jak ja to przyjmuję, bo przecież za każdym razem pytał, czy może dzwonić. To przesądziło sprawę. Dochodziła dwunasta, więc drżącą ręką wybrałam numer Romka.
        – Halo, słucham. – Usłyszałam.
        – Witaj, Romku. Masz chwilę? Możemy porozmawiać? – zapytałam.
        – Chyba ściągam cię telepatycznie. Właśnie miałem wziąć telefon i zadzwonić. Patrzę, a ty dzwonisz.



30




        – Pomyślałam, że dzisiaj to ja do ciebie zadzwonię. Mam wolne, zrobiłam co nieco, ale nie mogę się skupić na czymkolwiek, bo cały czas myślę o tobie – powiedziałam, dziwiąc się sobie, że byłam na tyle odważna, aby powiedzieć to głośno.
        – Ja też, Julciu, bardzo często myślę o tobie, może nawet zbyt często – odparł.
        „To dlaczego tak długo nie dzwoniłeś?” – pomyślałam.
        – Skoro już ustaliliśmy, że myślimy o sobie, to może powiesz mi coś więcej. Jak teraz żyjesz? – spytałam.
        – Normalnie. Tak jak mówiłem, mam rodzinę, dom, firmę i masę problemów z tym związanych. Chciałbym czasami rzucić to wszystko i żyć spokojnie. Zresztą co będę ci opowiadał o swoich problemach, przecież wiesz, sama miałaś kiedyś firmę. Doskonale zdajesz sobie sprawę, z czym się borykam.
        – Tak, wiem aż za dobrze. Zwłaszcza wtedy, gdy zmarł mój mąż, świat mi się zawalił. Nie dlatego, że odszedł, chociaż to też, ale to pociągnęło za sobą lawinę kłopotów, o których nie miałam pojęcia. Oszczędzał mi informacji, żebym się nie martwiła, a później okazało się, że sytuacja wydawała mi się bez wyjścia. To było straszne, ale jakoś z tego wybrnęłam. Dostałam lekcję od życia, z której wyciągnęłam wnioski i zmieniłam je. Inaczej myślę, robię co innego, inaczej żyję. Teraz mam inne wartości, doceniam to, co jest, i to, co mam.
        – Zazdroszczę ci tego, też chciałbym, aby moje życie było prostsze – wyznał z dziwną zadumą i natychmiast dodał: – Musi ci być bardzo ciężko.
        – Było, ale teraz wyszłam na prostą i tak jak mówiłam, żyję inaczej. Zostałam w zasadzie z niczym, ale nie narzekam – powiedziałam z udawaną lekkością.
        – Gdybyś czegoś potrzebowała, a ja mógłbym ci pomóc, po prostu powiedz.
        – Nie, Romku, niczego nie potrzebuję. Wszystko, co do życia potrzebne, mam. Mój mąż, zanim założył własną działalność, był w wojsku, więc renta rodzinna, którą mam po nim, nie jest głodowa. Fakt,



31




mogłaby być większa, ale mnie wystarcza. Do tego trochę dorobię, z czego mam podwójną korzyść. Mobilizuje mnie to do zadbania o siebie i wyjścia do ludzi, a przy tym mam na pierdoły. Naprawdę nie musisz się martwić o mój byt – powiedziałam lekko podniesionym tonem.
        – Nie miałem nic złego na myśli. Przepraszam cię, Julciu. Chcę po prostu zaproponować ci pomoc. Gdybyś kiedykolwiek jej potrzebowała, wiedz, że na mnie zawsze możesz liczyć – usprawiedliwiał się.
        Głupio mi się zrobiło, że tak na niego naskoczyłam, więc już całkiem spokojnym, wręcz łagodnym głosem powiedziałam:
        – Dziękuję, Romku. Na pewno to zapamiętam. Nic mi nie szło dzisiaj. Mam wolne, więc pozwoliłam sobie zadzwonić. – Szybko zmieniłam temat.
        – Wiem, Julciu. Pamiętam, że masz wolne. Zapisałem, że w środy możemy długo i swobodnie rozmawiać. Zrobiłem sobie kawę i tak jak mówiłem miałem dzwonić, ale mnie uprzedziłaś.
        – Jaką kawę pijesz? – zapytałam.
        – Sypaną i zalewaną wrzątkiem, co się niby po turecku nazywa?
        – Skąd! Do ust bym takiej nie wziął. Kawa musi być z ekspresu, dobrze zaparzona, ze spienionym mlekiem.
        – O, to tak jak ja. W zasadzie tam, gdzie nie ma ekspresu, kawy nie pijam. W domu przyrządzam sobie rano, do śniadania, właśnie taką jak mówisz.
        – Popatrz, mamy podobny gust – zaśmiał się. – Ciekawe, co jeszcze lubimy takie samo?
        – Też taka myśl przeszła mi przez głowę, ale pewnie z czasem i do tego dojdziemy – powiedziałam zadowolona, że ten incydent poszedł w zapomnienie.
        – Wiem, mówiłaś, że twój syn też jeździ na rowerze! – krzyknął prawie.
        – Mówiłam, i co z tego wynika?
        – Ścigałem się z nim. Mówiłem ci, że jeździłem tu i tam na zawody. No i właśnie w kilku miejscach razem braliśmy udział.
        – O kurczę – powiedziałam zawiedzionym głosem. – Gdybym wiedziała, przyszłabym wam obu kibicować.



32




        – Szkoda, ale może jeszcze kiedyś się uda – stwierdził. – Julciu, tak bardzo chciałbym przyjechać do Bydgoszczy, ale do końca roku nie dam rady. Wiosną będę jechał na rozpoczęcie sezonu nad morze. Mamy tam przyczepę kempingową i w sezonie tam wypoczywamy.
        – Naprawdę?! – powiedziałam z entuzjazmem. – To mamy kolejną wspólną rzecz. My również mieliśmy przyczepę, tylko że nad jeziorem, żeby była odskocznia latem. Blisko domu. Spędzaliśmy tak prawie każdy letni weekend.
        – O, no rzeczywiście mamy podobne upodobania. Lubimy taką samą kawę, ścigam się z twoim synem, lubimy tak samo spędzać czas, tylko niestety nie robimy tego razem. – Z dziwną tęsknotą wypowiedział te słowa.
        – Tak, racja. Wiesz, bardzo chciałabym cię zobaczyć. Słyszę cię, wiem, że to ty, ale jeszcze bardzo, ale to bardzo chciałabym cię zobaczyć na żywo!
        – Ja też, ale teraz stary dziad jestem! – zaśmiał się.
        – No tak, a ja nastoletnia panienka – ironizowałam. – Nie kokietuj mnie, moje zdjęcia oglądasz, a swoje usunąłeś i na co mam patrzeć? – powiedziałam z wcale nieudawanym smutkiem.
        W zasadzie miałam na co patrzeć. Już tego dnia, kiedy go odnalazłam, wyciągnęłam z szuflady zdjęcie, które dostałam, kiedy byliśmy razem. Miał na nim dziewiętnaście lat i wyglądał jak młody bóg.
        – Właściwie do Bydgoszczy nie jest tak daleko. Wiesz, Julciu, w piątek wyjeżdżam do córki, ale na środę wrócę, wyjadę w nocy, żeby dojechać do południa, abyśmy mogli jeszcze porozmawiać i… – zawiesił głos – zobaczymy.
        Po tej rozmowie wpadłam w melancholijny nastrój. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że tak dobrze nam się rozmawiało, z drugiej – znowu tydzień muszę czekać na następną. Doszłam do wniosku, że i tęsknota może być piękna, jeżeli ma się za kim tęsknić. A ja mam. Zdecydowanie mam. 



33




        Waldka poznałam również na Facebooku. Swoją drogą krytykujemy, że młodzież i dzieci nic nie robią, tylko w necie siedzą, ale żeby nie net, nie odnalazłabym Romka i nie poznała Waldka. Od czasu do czasu wrzucałam jakąś fajną muzykę, często były to kawałki z lat młodości, to, co kręciło mnie wtedy, a i teraz było ciągle na czasie. Zalajkował mi to, a później polecił mi coś, co lubiłam.
        Co dziwne, umiał nawet dobrać utwór do mojego nastroju. Nie wiem, jak to robił, ale wychodziło świetnie. Na początku była to nic nieznacząca znajomość, ale w którymś momencie postanowiłam sprawdzić, kiedy Waldek pojawił się w moim życiu, a dokładnie na Facebooku. Okazało się, że w maju, ponad trzy lata temu, złożył mi życzenia urodzinowe. Był to dla mnie trudny czas, ponieważ właśnie wtedy w szpitalu w stanie ciężkim, a w zasadzie krytycznym leżał na OIOM-ie mój mąż. Nie bardzo miałam czas, a jeszcze mniejszą ochotę na jakiekolwiek znajomości, ale po dwóch tygodniach grzecznościowo odpowiedziałam, właściwie podziękowałam za życzenia. Po kilku miesiącach znowu coś napisał, po kolejnych odpowiedziałam. Było to wprawdzie już po śmierci mojego męża, ale nie miałam ochoty na żadne nowe znajomości. Dopiero tej jesieni zauważyłam, że życie toczy się obok mnie, a ja ograniczam się tylko do wyjścia z psem.
        Czasami odwiedzałam dzieci, które od dawna były dorosłe i miały swoje rodziny. Wpadały do mnie. Miałam też kilka koleżanek, przyjaciółek wręcz, z którymi regularnie się spotykałam, z każdą z osobna, czasami wspólnie. Coraz częściej brakowało mi bliskiej osoby. Moje potrzeby towarzyskie nie były wygórowane. Wystarczyłoby wypicie herbaty, nawet w milczeniu, byleby z kimś – tak mówiłam, ale chyba kłamałam. W rzeczywistości chciałam, aby w moim życiu był ktoś oprócz psa, ale nie umiałam się do tego przyznać nawet sama przed sobą.
        Waldek nie był natrętny. Zjawiał się wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny, pojawiał się i znikał wręcz koncertowo z przeogromnym wyczuciem. Zauważyłam też, że na Facebooku jest tylko w weekendy.



34



do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl