Kategorie blog
Do DNA
Do DNA





















Spis treści


Prolog pierwszy ..............................................................................................7
Prolog drugi ...................................................................................................9
Rozdział I ......................................................................................................11
Rozdział II ....................................................................................................15
Rozdział III ...................................................................................................19
Rozdział IV ....................................................................................................25
Rozdział V .....................................................................................................30
Rozdział VI ....................................................................................................42
Rozdział VII ...................................................................................................52
Rozdział VIII..................................................................................................58






Prolog pierwszy


        Nad panoramą Częstochowy niemrawo zaczęły rozciągać się ciemne, kłębiaste chmury. Mimo że temperatura nie rozpieszczała, na ulicach miasta panował gwar i zamieszanie. Do sąsiadującego z przystankiem autobusowym sklepu monopolowego wbiegła nastolatka w modnie podziurawionych markowych jeansach.
        – Proszę zamykać za sobą drzwi – zagrzmiał głos zza lady.
        – Mogę szybko kupić bilet ulgowy? Za minutę mam autobus – zwróciła się do ekspedientki, wymownie wyciągając do niej rękę z garścią drobnych.
        – Jest kolejka – stojąca przede mną starsza pani natychmiast zmierzyła ją złowrogim wzrokiem.
        – A poza tym, to nam się powinno ustępować – dorzuciła swoje trzy grosze jej koleżanka.
        Kiedy tylko otwarła usta, poczułem silną woń alkoholu. Skrzywiłem się, niepostrzeżenie kierując swój wzrok na tył lokalu. Młoda dziewczyna, widząc przez okno odjeżdżający autobus, potulnie zajęła miejsce na końcu kolejki. Po chwili przyjrzałem się paniom, prześwietlając je od stóp do głów. Dostrzegłem w nich ogólne podobieństwo, nic jednak nie wskazywało na łączące ich więzy krwi. Mój wzrok przykuły zwłaszcza dłonie. Dygotały niczym wprawiony w drgania kamerton. Powykręcane palce zwieńczone były pożółkłymi, połamanymi paznokciami. Z głów staruszek smętnie


7




zwisały przerzedzone, zniszczone włosy, a oczy przepełniał smutek i niepokój.
        – Pani da to, co zawsze – wstydliwie uśmiechnęła się jedna z nich, by po chwili zakryć zdewastowane próchnicą uzębienie.
        – Zamknij się, ona wie, co nam dać – kompanka przywołała ją do porządku, nie chcąc, by ktokolwiek usłyszał jej słowa.
        Pracownica zgrabnym ruchem sięgnęła na półkę, z której jedną dłonią zdjęła dwie ćwiartki wódki. Klientka chwyciła je łapczywie i tak gwałtownie próbowała schować do plecaka, że wypuściła z rąk jedną buteleczkę. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać.
        – O! Ale refleks. Dziękuję – w sumie zawsze miło komuś pomóc. Dla mnie był to drobiazg, ale w jej oczach zauważyłem bezgraniczną wdzięczność. Przecież gdyby stłukła, wszyscy wytykaliby ją palcami. „Pijaczka! Oferma! Co za dno”! – Już słyszałem to w myślach.
        Panie w mig opuściły pomieszczenie, bełkocząc coś na pożegnanie.


        Wychodząc, kątem oka dostrzegłem je ukrywające się za budynkiem sklepu. Opróżniały „małpki” niemal duszkiem. Pomyślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Chwilę później zobaczyłem, jak jedna z nich ściąga spodnie i załatwia się na trawnik.
        – Masz chusteczkę? – Spytała z dozą nadziei.
        – Nie! Księżniczka się znalazła. Jak będziesz wydawać kasę, żeby się luksusowo podcierać, to ci nie starczy na nasz eliksir szczęścia – to mówiąc, wzięła łyk czterdziestoprocentowego trunku.
        Widać szczęście ma różne oblicza – zadumałem się, nikomu nie życząc znalezienia się w podobnej sytuacji.


8





Prolog drugi


Pięć lat później

                „Panie Igorze,
                   przepraszam za zwłokę w odpowiedzi, ale
                   moja nieobecność w pracy się przedłużyła.
                   Po analizie Pana propozycji i zweryfikowa-
                   niu budżetu marketingowego, nie zdecydu-
                   jemy się na sponsorowanie Pana książki.
                   Niemniej, trzymamy kciuki!”.


        Po przeczytaniu podobnie brzmiącego maila z kolejnego wydawnictwa zacząłem tracić wiarę we własne możliwości. Jestem do bani! Trzeba było pójść na medycynę albo informatykę. Praca byłaby stabilna i godziwie płatna. Zachciało się bycia pisarzem! Tylko że na ścisłych kierunkach trzeba mieć łeb jak sklep. A ja, cóż…
        Właśnie, sklep. Zamknąłem aplikację ze skrzynką mailową, schowałem telefon do kieszeni i przyspieszyłem kroku, coraz wyraźniej widząc przed sobą seledynowy neon z napisem „Procencik”.
        – Dzień dobry! – Na szczęście nikogo nie było w środku.
        – To, co zawsze? – Życzliwie spytała kasjerka.
        A ta co, ma twardy dysk w głowie? – Zagotowało się we mnie, ale nieprzyjemny komentarz zachowałem dla siebie. Zawsze pamiętała. Wziąłem głęboki oddech. Po chwili podała mi trzy piwa.


9





        – Pana ulubione. Z tym że skończyły się w butelce, dlatego dałam w puszce. Może to i lepiej, bo jak pan przypadkiem upuści, to przynajmniej hałasu nie narobi.
        Zapobiegliwa – pomyślałem. Po chwili stałem na przenikliwym mrozie. Nie zakładając rękawiczek, najciszej, jak potrafiłem, odciągnąłem zawleczkę. Następnie wziąłem trzy solidne łyki. Z każdą chwilą mój oddech stawał się spokojniejszy. W końcu organizm otrzymał to, czego się domagał. Kątem oka dostrzegłem kobietę w średnim wieku. Uśmiechnąłem się życzliwie, ona jednak nie odwzajemniła uśmiechu. Popatrzyła z pogardą i politowaniem. Dochodziło południe.







Rozdział I


Sylwester 2017 r.
        Za oknem było słychać pierwsze próby przed kanonadą petard i fajerwerków. Na stole w salonie leżała paczka zimnych ogni, która czekała na powitanie Nowego Roku. Rodzice zaprosili na wieczór Walendziaków, swoich najlepszych przyjaciół. To właśnie z nimi, odkąd pamiętałem, spędzali wolne chwile. Bezdzietna para. Szkoda, bo biorąc pod uwagę ich nietuzinkowe osobowości, mogłem mieć fajnych kumpli.
        – Igor, potrzebuję pomocy w kuchni!
        – Przecież wiesz, że mam dwie lewe ręce do gotowania – było to powszechnie wiadome.
        – Nie marudź, tylko zrób to, o co cię proszę – mama zaczynała tracić cierpliwość.
        – Zaraz – to słowo bez wątpienia w wielu polskich domach zyskało wyjątkowy status.


        – Do ciebie to jak grochem o ścianę! – Rozległo się z kuchni trzy minuty później. – Igor, dlaczego zawsze muszę się prosić po sto razy?
        – Już idę – targowanie się o dodatkowe dwie minuty było u nas na porządku dziennym.
        Doprowadzona do granic cierpliwości mama wparowała do mojego pokoju. Bez pukania.
        – Dlaczego masz nieposprzątane? Przecież mówią, że jaki Sylwester, taki cały rok. Ogarnij się, chłopie!


11




        – Odezwała się najbardziej porządna – odburknąłem z udawanym wyrzutem. – Przecież mam to po tobie.
        – Nie szukaj głupkowatego usprawiedliwienia. Jeśli nie chcesz sobie nagrabić, to pozbieraj te kubki po herbacie.
        – Już, chwila – kończyłem odpisywać na wiadomość na facebooku.
        – Raz, dwa… Dziewięć szklanek! Trzy z pleśnią. Nie mogę na to patrzeć. Czasem bym chciała, żebyś się wyprowadził – jej ton brzmiał stanowczo.
        – No widzisz, ale tylko czasem. To tak samo, jak masz z migreną. Trochę podoskwiera i wszystko wraca do normy – przekomarzałem się. – Wiesz przecież, że szukam kawalerki. Czekam tylko na umowę w redakcji.
        – Jako jedynak nie masz konkurencji – mama w końcu puściła do mnie oko. – A poza tym tata ma do ciebie słabość, bo spełniasz jego polonistyczne ambicje, korektorze! Możesz mieszkać tu, ile chcesz. Tylko zabierz, na Boga, te skarpetki!


        W naszym domu kuchnia bezsprzecznie stanowiła rewir mojej mamy Zrobiła z niej prawdziwe „laboratorium smaków”, w którym codziennie roztaczały się rozmaite zapachy z niemal wszystkich zakątków świata. To dzięki jej eksperymentom kulinarnym dowiedziałem się, czym są paella, taramosalata, czy barwena. Tego dnia dla gości szykowała zupę z pasternaku z curry. Aż się bałem, o co mnie poprosi.
        – Nie rób takich oczu, nie będziesz musiał obierać dziesięciu kilogramów ziemniaków – uspokoiła mnie. – Zrobisz sałatkę.
        – Znając twoją kreatywność, każesz mi do niej łuskać orzechy albo obierać krewetki z pancerzy.


12




        – Głupek – podeszła i poklepała mnie po karku. – Pokroisz brokuł na małe kawałki. Właśnie kończy się gotować. Następnie zrobisz to samo z paluszkami surimi.
        – Tymi krabowymi? – Tę nazwę również poznałem dzięki mamie. Ich smak bardzo przypadł mi do gustu.
        – Tak. Spokojnie, są już rozmrożone. Do tego otworzysz puszkę z fasolą – skrzywiłem się z niechęcią, dostrzegając brak uchwytu na górze. – Jeśli nie dasz rady, to pójdź do sąsiada, bo na tatę w tej kwestii też nie można liczyć – skwitowała, widząc moją minę.
        – Pff – prychnąłem. Przywykłem do tego, że mama się z nas natrząsa.
        – Na koniec wszystko wrzucisz do dużej miski i dodasz dwie łyżki majonezu. Wymieszasz i odstawisz. Ja doprawię, bo w tej materii nie mam do was zaufania.
        – Jesteś niereformowalna.
        – I na dodatek surowa, a co gorsza twardo stąpam po ziemi. A jaka mam być, mając dwóch polonistów w domu? Przynajmniej ja w tej rodzinie dobrze zarabiam – uśmiechnęła się wyzywająco.
        – Biorę na klatę wszystko, co dotyczy mnie, ale co masz do taty? – Starałem się zachować męską solidarność.
        – Twój ojciec mnie nawet nie przeniósł przez próg po ślubie. Wyobrażasz sobie?
        – Nie podniósł, bo byłaś w ciąży! – Stanąłem w jego obronie.
        – No dobrze, już nie będę pastwiła się nad Irkiem… Zostawię sobie coś na emeryturę – zachichotała.
        – Ależ ty się z nim lubisz droczyć – puściłem do niej oko. – Mnie na szczęście nie możesz nic zarzucić. Wszystko ze mną w porządku! – Ulżyło mi, biorąc pod uwagę mieszankę ich genów.


13




        – Oprócz tego, że jesteś gejem i bałaganiarzem, to tak – dogryzła w swoim stylu. Miałem ochotę ją udusić, ale zbyt wiele z jej cech widziałem w samym sobie. Odziedziczyłem po niej zarówno skłonność do nieładu, jak i kąśliwość. Z tym, że ja to drugie wykorzystuję, złośliwie poprawiając błędy językowe innych.
        – Ciesz się, że się nie maluję – odpłaciłem pięknym za nadobne.
        – Dobra, daruję ci. Jak mówiłam – podobno jaki Sylwester, taki cały rok.



do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl