Kategorie blog
Aavariis. Strach i samotność
Aavariis. Strach i samotność





















Spis treści


Słowa autora .....................................................................................5
Prolog ...............................................................................................9
Rozdział pierwszy ..............................................................................11
Rozdział drugi ...................................................................................31
Rozdział trzeci ...................................................................................65
Rozdział czwarty ...............................................................................69
Rozdział piąty ...................................................................................79
Rozdział szósty .................................................................................99
Rozdział siódmy ...............................................................................105






Słowa autora


        Będąc szczerym, to nie wiem, gdzie mam zacząć. Nieustannie piszę, a następnie usuwam to, czym chciałbym się z wami podzielić. Dziwny ze mnie człek, zdaję sobie z tego sprawę. Więc może po prostu, bez zbędnego owijania w bawełnę, napiszę wam, co siedzi mi w głowie.
        Nie ukrywając, udało mi się. Spełniłem swoje nastoletnie marzenie i napisałem książkę. Wiele lat temu postawiłem sobie za cel osiągnięcie czegoś. Chciałem pokazać samemu sobie, że jestem w stanie zrobić, nie oszukujmy się, coś nietypowego i niecodziennego. A z wami podzielić się tym, co wiele razy w nocy nie dawało mi spać i dosłownie błagało, abym to napisał. Marzyłem też, by przedstawić światu historię, która kradła moje myśli już od dłuższego czasu. Jestem z siebie dumny, że mi się to udało. Jeszcze nie wiem, czy komuś w ogóle przypadnie do gustu mój styl pisania oraz czy opisana przeze mnie historia się spodoba. Głęboko w sercu wierzę jednak w to, że może choć jedna osoba po



Aavariis                                                                                                                                         5




przeczytaniu mojej książki napisze do mnie słowa uznania lub prześle mi konstruktywną krytykę, która bardzo by mi pomogła.
        To, co za chwilę będziecie mieli okazję przeczytać, nieco się różni od pierwowzoru. Nie oszukujmy się jednak, pierwsze próby pisania książki sięgają roku dwa tysiące dwunastego. Dlaczego tak długo pisałem tę historię? Ano wszystko wynika z faktu, że byłem bardzo młody, w sumie wciąż jestem. Szkoła, znajomi, moje lenistwo, chwile załamania, pokwitanie. Kilka rzeczy w książce się zmieniło, dlatego ci, którzy czytali ją dawno temu, dostrzegą powiew świeżości i zmiany, które wprowadziłem. Choć sporo kwestii uległo zmianie, jedno pozostało stałe – moja determinacja.
        Na tak rozległej osi czasu historia opisana w książce dużo razy zmieniała swój bieg. Wiele modyfikowałem, poprawiałem, usuwałem i dopisywałem. Wszystko po to, aby opowieść ta miała „ręce i nogi”.
        Ale dosyć już tych usypiających historyjek. Chciałbym się teraz podzielić z wami czymś, co tak naprawdę jest ważne. Mianowicie, korzystając z okazji, chciałbym podziękować kilku osobom. Nie napiszę, jaki wkład włożyły w ten projekt, ale mogę wam zdradzić, że bardzo doceniałem i nadal, po upływie tylu lat, doceniam ich pomoc. Gdyby kilka lat wstecz osoby te nie powiedziały mi prostego „Ej, Szymon, masz talent” lub „Bardzo mi się podoba



Strach i samotność                                                                                                                         6




to, co piszesz”, to nie wiem, czy wciąż trwałbym w tym wszystkim.
        Z całego serca chciałbym podziękować mojej nauczycielce języka polskiego, pani Danucie Kalinowskiej, która jako pierwsza dostrzegła we mnie kogoś więcej niż jedynie przeciętnego nastolatka. Gdyby nie pani konstruktywna krytyka, pozytywne i motywujące słowa, nie zaszedłbym tak daleko. Dziękuję.
        Chciałbym również podziękować moim przyjaciółkom Patrycji i Kasi za zaangażowanie, które włożyłyście w korekturę moich wypocin, jakie wam wręczałem. Zawsze byłyście ciekawe, co będzie dalej, a ja nigdy nie wiedziałem, co mam wam odpowiedzieć. Bo jakkolwiek by patrzeć, to ja jestem jedynie zwykłym pisarzem, a historia, którą przelewałem na papier, kreowała się w mojej głowie sama. Dziękuję wam.
        Tak jak wymienione przez mnie osoby wspierały mnie na początku mojego etapu twórczego, tak została jeszcze jedna osoba, bez której zdecydowanie nie dociągnąłbym tego wszystkiego do końca. Chciałbym podziękować swojej dziewczynie, która dała mi tyle wiary w siebie, tyle wsparcia i pomocy, że w niecałe trzy miesiące napisałem wszystko to, czego nie byłem w stanie napisać przez sześć lat. Dziękuję ci, Asiu, i pamiętaj, że cię kocham.



Aavariis                                                                                                                                         7




        A teraz zwrócę się jeszcze na moment do ciebie, czytelniku. Dziękuję również tobie, kimkolwiek jesteś, że uwierzyłeś we mnie i zarówno mnie, jak i mojej historii dałeś szansę. Mam nadzieję, że cię nie zawiodę.
        Dziękuję jeszcze raz wam wszystkim z całego serca.


Miłego czytania!
Szymon Hintzke







Prolog



        – Duszyczko… – Znikąd pojawił się troskliwy i przyjemny głos starszego mężczyzny. – Nadszedł czas.
        Głos rozprzestrzeniał się w zaistniałej wokół nicości.
        – Oczywiście, że słyszę twe myśli. – Zaśmiał się. – Pragniesz wiedzieć, kim tak naprawdę jesteś?
        Dźwięk odbijał się od niewidzialnych ścian przesiąkniętego mrokiem otoczenia.
        – Jesteś naszą nadzieją – oznajmił starzec. – Jesteś dzieckiem kroplą. Jesteś zarówno sprzymierzeńcem, jak i wrogiem. Jesteś pochodnią, która na nowo rozgrzeje dusze i serca śmiertelników, oraz wodospadem, który ugasi gorycz i nienawiść hersztującą w ich wnętrzach. Jesteś człowiekiem, a zarazem istotą nieludzką. Jesteś Shyall.
        Gdy tylko mężczyzna zamilkł, nastała martwa cisza.
        – Mylisz się, myśląc, iż nie żyjesz – rzekł spokojnie. – Twoja dusza od wieków przemierzała niekończące się labirynty liści drzew w Eeydan. Żyła już na tych ziemiach




Aavariis                                                                                                                                         9




pod wieloma postaciami, nigdy jednak jeszcze pod postacią cielesną.
        Nagle w tej wszechobecnej ciemności pojawiło się światło, mały promyk symbolizujący nowe życie. Płomyk nadziei i nowej szansy.
        – Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie – dodał mężczyzna.
        Ciszę zastąpiły krzyki rodzącej kobiety i płacz nowo narodzonego dziecka.
        – To chłopczyk! – zawołała kobieta.






Rozdział pierwszy


        W Okręgu Czterech Wysp panował spokojny i przyjemny wieczór. Słońce nagrzało piaszczyste plaże wyspy wschodniej, a kamienie buchały gorącem. Lekki orzeźwiający wiatr kołysał leniwie liście drzew, które szeleściły relaksacyjnie.
        Tak niebywale piękny w swej prostocie szum drzew uspokajał Ericka, wysokiego i szczupłego niczym młoda topola mężczyznę. Miejscowy alchemik często spędzał w swojej pracowni całe dnie, aby na koniec miesiąca jako tako zapanować nad kosztami. Nie chodzi o to, że jego zawód był przez mieszkańców niedoceniany, wręcz przeciwnie. Erick był bardzo utalentowany w swoim fachu, a to sprawiało naturalnie, że po wykonaniu każdego kolejnego zlecenia sakwa tyła niemiłosiernie. Do zadań mężczyzny w głównej mierze należało utrzymanie mieszkańców w pełni zdrowia. Mimo że wydaje się to proste, wcale takie nie jest. W sieciach rybackich często pojawiają się trujące ryby. Policzenie wszystkich przypadków wyleczenia przez Ericka zatrucia



Aavariis                                                                                                                                        11




pokarmowego byłoby czynem niemożliwym. Nieraz też w Okręgu Czterech Wysp marynarze i rybacy zarażają się jakimiś paskudztwami podczas rejsów. Z początku są to lekkie i niegroźne choroby, zlekceważone mogą się jednak przeistoczyć w coś szkodliwszego.
        Do szopki Ericka przez małe okienko przedostawały się promienie zachodzącego już słońca.
        Nienawidzę wojen, pomyślał odruchowo mężczyzna, przypomniawszy sobie o bitwach toczących się na Wybrzeżu Czarnych Głazów.
        Erick nienawidził wojen, gdyż wiedział, że do niczego sensownego nie prowadzą. Sieją jedynie chaos i spustoszenie. Najbardziej go bolało, że setki tysięcy ludzkich istnień muszą cierpieć – lub nawet zginąć – tylko po to, aby jakiś zadufany w sobie król mógł się pochwalić należącym do niego nowym skrawkiem mapy czy też zaimponować siłą swej armii. Ericka wkurzało to, że przez niezrozumiałości polityczne tworzyły się konflikty, do których rozwiązania niemal zawsze potrzebni są niewinni cywile. A raczej ich ciała lub, dokładniej mówiąc, ich dłonie, które dzierżą stalowy miecz, raniąc swych braci. Właśnie to bulwersowało mężczyznę najbardziej, że władca państwa, jedynie dla głupiego kawałka ziemi, za pomocą jednego ruchu drewnianym pionkiem mógł decydować o losach i życiu tysiąca istnień. Wszystko to, siedząc wygodnie na tronie i dyrygując podwładnymi.



Strach i samotność                                                                                                                        12




        Mężczyzna często myślał o tym, w jaki sposób – bez używania siły i narażania życia prostych rodzin – rozwiązać problemy współczesnego świata. Dzisiejszego wieczoru również się nad tym zastanawiał. Stał naprzeciw stołu, na którym znajdowały się aparatura alchemiczna i stos różnorodnych schematów oraz przepisów. Erick znał wszystko na pamięć, nie chciał jednak pozbywać się czegoś, co pozwoliło mu nabyć całej wiedzy, dzięki której może teraz czynić to, co czyni.
        Pracownia Ericka nie była duża, nie była nawet średnich rozmiarów. Mała drewniana szopka, na której środku stał stary stół alchemiczny. Obok niego, po lewej stronie, znajdował się regał, który dosłownie wołał o pomoc. Natychmiastowo potrzebował naprawy, gdyż cały bujał się na boki pod ciężarem ksiąg i czasami wyglądał, jakby po prostu sobie tańczył. Po prawej stronie stołu znalazło się miejsce na stary zegar, który Erick otrzymał w prezencie od swojej świętej pamięci babci. Postawił go tu, w pracowni, gdyż to właśnie w tym miejscu spędzał większość swoich dni. Babcia była bardzo ważną osobą w jego życiu, więc – jak łatwo się domyślić – prezent od niej był równie istotny. Dlatego też Erick chciał go mieć przy sobie i móc w każdym dowolnym momencie na niego spoglądać. Teraz również na niego patrzył. Przyglądał się pozłacanym wskazówkom, które rytmicznie i głośno cykały. Tik-tak, tik-tak.



Aavariis                                                                                                                                        13




        Dzisiaj w mieście Cait Dun odbywała się niezwykła i wyjątkowa uczta. Uroczystość, której ominięcie byłoby błędem. Niejaki Falkus Wolken, ceniony i wielbiony bard, zawita do karczmy „Mały Lucjan”. Znany jest od mroźnych Gór Białych aż po same rozżarzone piaski Karash. Loczek, bo pod takim pseudonimem występuje, zasłynął skomponowaniem wielu pieśni, które w całym Aavariis zyskały miano istnych perełek – każdy je zna i podśpiewuje. Dzisiejszego wieczoru mieszkańcy Okręgu Czterech Wysp doznają zaszczytu zobaczenia i usłyszenia Loczka na żywo.
        Erick, wpatrując się we wskazówki zegara, rozmyślał, ile to dziś jedzenia będzie na owej uczcie i ile nowych potraw będzie w stanie zasmakować. Od razu zrobił się głodny, a jego brzuch burknął gwałtownie niczym głodny zwierz domagający się ofiar.
        – Koniec na dziś – szepnął pod nosem.
        Odsunął się od aparatury alchemicznej, odłożył fiolkę, zgasił niewielki płomień pod garem i uporządkował nieco stanowisko pracy. Receptury alchemiczne oraz grubą księgę, liczącą niemalże sześćset stron, ostrożnie i delikatnie odstawił na regał. Wytarł ręce o nieopodal leżącą szmatkę, rękawem koszuli otarł czoło mokre od potu, a następnie podrapał się po głowie. Pyłki kurzu wirowały w zwartym promieniu słońca. Erick wziął klucz, wyszedł z szopki i zamknął ją.



Strach i samotność                                                                                                                        14




        Słońce powoli znikało za wieżą zegarową miasta Cait Dun, położonego na wyspie zachodniej. Erick ściągnął buty i przez złocistą piaszczystą plażę wyspy wschodniej szedł dalej boso. Piasek był ciepły, nagrzany po słonecznym dniu. Mężczyzna co rusz zerkał na wyspę zachodnią i rysujące się na tle słońca kontury Cait Dun. Wyspa ta jako jedyna z czterech nie ma rozległych plaż. Umieszczona jest na lekkim wzniesieniu skalnym, co wcale nie przekreśla jej uroku, a wręcz przeciwnie. Przy brzegu wyspy wybudowano przepiękny duży port – z solidnego drewna i kamieni – który perfekcyjnie wpasowuje się w estetykę wizualną miasta. Port ten uznawany jest za jeden z najschludniejszych w całym Aavariis. Pomimo całodobowego wyładunku i załadunku ryb przystań utrzymywana jest w niebywałej czystości.
        – Panie Horldston! – Blondyn usłyszał krzyk dochodzący zza jego pleców. – Panie Horldston, proszę zaczekać.
        Erick odwrócił się i ujrzał młodego mężczyznę odzianego w jaskrawożółty płaszcz i berecik. Miał on również torbę przełożoną przez ramię, która była wypchana do oporu.
        – Dobry wieczór – przyjaźnie powitał młodzieńca Erick.
        – Dobry wieczór – odparł, dysząc. – Mam dla… mam dla pana… – stękał, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
        – Potrzebuje pan chwili odpoczynku?
        – Nie – odpowiedział stanowczo. – Wszystko jest dobrze.
        – Czym się pan tak zmęczył, jeżeli mógłbym zapytać?




do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl