Kategorie blog
Antychryst odsłania swą twarz
Antychryst odsłania swą twarz





















 Spis treści


Od autora  .........................................5

Rozdział I ..........................................7
Rozdział II ........................................13
Rozdział III .......................................24
Rozdział IV .......................................44
Rozdział V ........................................52
Rozdział VI .......................................89
Rozdział VII ......................................95
Rozdział VIII ...................................113
Rozdział IX ......................................116
Rozdział X .......................................155
Rozdział XI ......................................158
Rozdział XII ....................................168
Rozdział XIII ...................................179
Rozdział XIV ...................................189
Rozdział XV ....................................198
Rozdział XVI ...................................204
Rozdział XVII ..................................216
Rozdział XVIII .................................226
Rozdział XIX ....................................231
Rozdział XX .....................................237
Rozdział XXI ....................................248
Rozdział XXII...................................252

Rozdział XXIII ..................................263
Rozdział XXIV ..................................277
Rozdział XXV ...................................292
Rozdział XXVI ..................................303
Rozdział XXVII .................................329
Rozdział XXVIII ................................339
Rozdział XXIX...................................350
Rozdział XXX ...................................361
Rozdział XXXI ..................................365
Rozdział XXXII .................................374
Rozdział XXXIII ................................384
Rozdział XXXIV ................................395
Rozdział XXXV .................................399
Rozdział XXXVI ................................415
Rozdział XXXVII ...............................425
Rozdział XXXVIII ..............................434
Rozdział XXXIX ................................436
Rozdział XL .....................................457
Rozdział XLI ....................................468
Rozdział XLII ...................................475
Rozdział XLIII ..................................485
KONIEC ...........................................495

Od autora ........................................497



Od autora


        Żyjemy w czasach ostatecznych, a czas wypełnienia się biblijnego proroctwa jest już naprawdę bliski. Do wybuchu trzeciej w dziejach ludzkości wojny światowej dojdzie niebawem, a doprowadzi do niej jeden człowiek. Antychryst. Żyje już pośród nas. Jest mężczyzną i ma około trzydziestu lat. Jest bardzo znanym politykiem. Zdolnym i wszechstronnym. Działa w kręgach wielkiej, światowej polityki, tej oficjalnej, jak również tej zakulisowej. Niniejsza książka demaskuje księcia ciemności, jego czarną armię i bardzo sprytnie utkany plan całkowitego wyniszczenia rodzaju ludzkiego. Ukazuje też realność otaczającego nas niewidzialnego świata duchowego i jego nadrzędność nad tym widzialnym, fizycznym – temat niestety bagatelizowany w dzisiejszych skomputeryzowanych i owładniętych coraz bardziej nowoczesną technologią czasach. Autentyczność tej książki potwierdzą w stu procentach wszyscy ludzie ziemskiego globu. Część – tuż po jej przeczytaniu, a część (niestety) – dopiero po drugiej stronie życia.
        Chciwość i żądza pieniądza, żądza władzy, konflikty i kłótnie, znieczulica na cierpienia bliźnich, arogancja, chamstwo, niespotykana nigdy wcześniej agresja młodych ludzi, totalny brak szacunku dla starszych, rozpad rodzin, zanik wszelkich wartości etycznych i moralnych, niedorzeczność, wszechobecne szukanie własnych jedynie korzyści, negatywne nastawienie, oziębłość i zobojętnienie w relacjach międzyludzkich, przestępczość, okrucieństwo, duchowa pustka i myśli pełne zła – oto dzisiejszy świat w pigułce. Oto całkowite wypaczenie wiary w Boga. Oto trucizna grzechu. Człowiek to istota obdarowana przez jego Stwórcę duchem i sumieniem. Jednakże postępowanie człowieka jest całkowitym tego zaprzeczeniem. Książka ta jest jak najbardziej realnym spojrzeniem w jakże już niedaleką przyszłość. A więc? „Kto ma oczy, niechaj nasyci je widzeniem, a kto ma uszy, niechaj napełni je słyszeniem”.



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                        6




        Dla bezpieczeństwa wszystkie nazwiska i imiona ludzi występujące w tej księdze, ich pochodzenie, narodowość, jak również wygląd zewnętrzny zostały zmienione.
        „I powstanie król zuchwały i podstępny. Siła jego będzie potężna i spowoduje okropne nieszczęścia i szczęśliwie mu się powiedzie w działaniu i zniszczy możnych i lud święty. Działając podstępnie dzięki mądrości, będzie miał powodzenie: Będzie pyszny w sercu i wielu zniszczy niespodzianie. Lecz gdy powstanie przeciwko księciu książąt – zostanie zmiażdżony” (Dn 8, 23–25)*.

John Pastor



* Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Polskiej Towarzystwa Biblijnego w Polsce w nowym przekładzie z języka hebrajskiego i greckiego opracowanym przez Komisję Przekładu Pisma Świętego, Warszawa 2004.


 


Rozdział I


        Lot z Tel Awiwu do Oslo dobiegał właśnie końca. Nad pasażerami zapaliły się czerwone światełka, a spokojny głos pilota przypominał wszystkim o zapięciu pasów bezpieczeństwa, złożeniu stolików oraz odsłonięciu zasłon okiennych. Jack spojrzał przez szybę. Spod pułapu chmur wyłoniły się oświetlone kolorowymi lampkami pasy lotniska. Jeszcze chwila i koła maszyny dotknęły betonowych płyt. Zatrzęsło raz i drugi i dopiero teraz można było zobaczyć ulgę na twarzach wszystkich. Po chwili gromkie brawa w podziękowaniu dla pilotów wypełniły cały pokład.
        Jack odpiął pasy, wstał i sięgnął po swój bagaż podręczny umieszczony na półce nad głową. Od kilku miesięcy, czyli od chwili gdy podjęto decyzję o jego misji, miał nieodparte wrażenie, iż przez cały ten czas jest przez kogoś intensywnie obserwowany. Czuł się tak, jak gdyby ktoś dosłownie przewiercał go wzrokiem na wylot. Mógłby nawet precyzyjnie określić moment, kiedy ten ktoś patrzy na niego. Przeszywało go wówczas niewytłumaczalnie przenikliwe zimno, wprost paraliżujący chłód, który ściskał swymi złowrogimi szczękami nie tylko jego ciało, ale również i duszę. Tak jakby jakaś niewidzialna siła starała się za wszelką cenę powstrzymać jego dalsze kroki. Ale Jack wiedział już, jak bronić się przed tego typu atakami. Otulał się wówczas jeszcze szczelniej okrywającym go „zawojem Bożej łaski” i zapinając go na ostatni guzik, z jeszcze większą determinacją, na przekór wszystkiemu, dalej robił swoje. Któryś już raz więc rozejrzał się dookoła w nadziei, iż może tym razem wychwyci cokolwiek, ale każdy z potencjalnych podejrzanych zajęty był teraz swoimi bagażami i opuszczaniem pokładu samolotu. Coraz bardziej rosło w nim przekonanie, że ma to rzeczywiście jakiś bezpośredni związek z jego przylotem tutaj i z zadaniem, które zostało mu powierzone.
        Kiedy stanął w otwartych drzwiach samolotu, wciągnął głęboko powietrze do płuc.



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                        7




        Taki sam maj jak i tamten – uśmiechnął się do swoich myśli i natychmiast powróciły wspomnienia sprzed kilku lat. – Przyjaciele, studia, praca, no i oczywiście Inez. Ile to już lat minęło? – zapytał sam siebie. – Siedem, osiem? Czas biegł wówczas chyba jednak trochę wolniej.
        Dzisiaj wszystko wyglądało inaczej. Wszystko się pozmieniało. Czasami ma się wrażenie, że cały ten świat w jakimś zbiorowym amoku gna w kierunku samozagłady. Wszędzie dookoła aż kipi od korupcji, zawiści i wyzysku najbiedniejszych. Migracja biedoty z krajów dotkniętych wojnami czy bankructwem do krajów bogatych osiągnęła właśnie historyczne apogeum, a znieczulica bogaczy i skrajna desperacja najuboższych nie wróżyły niestety nic dobrego na przyszłość. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze antagonizmy rasowe, no i chyba te najgroźniejsze: antagonizmy religijno-wyznaniowe. Ogólnoświatowa burza wisi dosłownie w powietrzu. Polityka, polityka, polityka, wszędzie teraz tylko ta polityka. Ci, co najgłośniej krzyczą o pokoju światowym, tak naprawdę robią wszystko, aby było dokładnie odwrotnie. Zakłamanie i obłuda brutalnie wyparły prawdomówność i honor z ludzkiego postępowania. Po raz drugi w historii cały świat dotknięty został kolejnym potopem. Tym razem jednak to nie wody wezbrały, zalewając i topiąc wszystko i wszystkich, ale bezbożni i czyniący nieprawość ludzie, „którzy tylko mówią o pokoju z bliźnimi swymi, ale tak naprawdę to jedynie złość jest w ich sercach” (Ps 28, 3). Wciąż na nowo wybuchające w różnych miejscach ziemskiego globu konflikty zbrojne, krwawe czystki etniczne i coraz brutalniej wgryzający się w spokojne społeczeństwa świata terroryzm – to już codzienność dni dzisiejszych. Doszło do tego, iż wyjście na zakupy czy też pójście do kina stało się dla zwykłego, szarego obywatela wielką niewiadomą. Jakże mało pada dzisiaj prawdziwie mądrych słów, a te, które się czasami pojawiają, prawie że natychmiast zagłuszane są przez zepsuty już całkowicie świat i skorumpowanych polityków nim rządzących.
        Zadumany nad tym wszystkim Jack nawet nie spostrzegł, kiedy wsiadł do autobusu podwożącego pasażerów pod terminal, i dopiero żądanie: „Paszport poproszę”, wyrwało go z natłoku gniotących myśli.



Rozdział I                                                                                                                                     8




        – Jack McLean? Ten Jack McLean? – zapytał nagle urzędnik, trzymając paszport Jacka w ręku. – Witamy serdecznie w Norwegii. Ile to już lat pana u nas nie było?
        Jack już otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale celnik niczym nakręcony mówił dalej:
        – Jestem fanem wszystkich pańskich książek, no i rzecz jasna cotygodniowych felietonów w naszej prasie, ale czy nie przesadza pan z tym końcem świata i tymi wszystkimi demonami wokół nas? Zaczynam się już bać. – Mężczyzna się roześmiał.
        Jack ponownie otworzył usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał z tyłu czyjś głos:
        – No co jest, facet? Idziesz dalej czy pogaduchy tutaj będziesz sobie urządzał? Jak się macie ku sobie, to umówcie się na potem albo idźcie sobie na rewizję osobistą, aby się nieco lepiej poznać.
        Napierany przez rozbawiony dowcipem tłum Jack zaniechał jakichkolwiek już wyjaśnień i wraz z całym tym ludzkim nurtem popłynął w kierunku karuzeli bagażowej. Walizki sunęły powoli i co rusz ktoś wyciągał rękę po bagaż. Jack, wypatrując swojej granatowej torby podróżnej z charakterystyczną naklejką ryby – znaku pierwszych chrześcijan, rozejrzał się z ciekawością dookoła. Gwar, śmiech, bieganina i różnorodność języków niczym szczególnym nie odróżniały lotniska w Oslo od innych lotnisk na świecie. No może jedynie tym, iż w przeciwieństwie do reszty świata było tutaj jeszcze w miarę bezpiecznie, chociaż i tu ostatnio wprowadzono na nowo obowiązek posiadania wiz i okazywania paszportów.
        To bardzo smutne, ale takich spokojnych miejsc jest już na tym naszym ziemskim globie niestety coraz mniej – westchnął w duchu. Na samym końcu taśmy dostrzegł nareszcie swoją torbę. Była tuż -tuż, gdy nagle mężczyzna poczuł potworny ból w plecach. Zrobiło mu się bardzo zimno. Na krótką chwilę stracił poczucie rzeczywistości.


        Znalazł się gdzieś na pustyni, na jakimś pobojowisku. Dookoła jak okiem sięgnąć leżały trupy i szczątki ludzkie, a odór śmierci dławił wprost w gardle. Jack klęczał, podpierając się czymś w rodzaju



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                        9




złamanej włóczni. Właściwie to trzymał tylko jej drzewce, gdyż ostrze było wbite w oko mężczyzny leżącego tuż przed nim. Drugie ocalałe oko denata, zastygłe w śmiertelnym skurczu, patrzyło na Jacka, a w tym ostatnim spojrzeniu widać było wyraźnie strach, zdziwienie i jeszcze coś: ogromną nienawiść. Zabity miał na sobie dziwny, kojarzący się z pancerzem kombinezon. Pukle jego śnieżnobiałych włosów, pozlepiane krwią przemieszaną z piaskiem, częściowo zasłaniały rozwarte w śmiertelnym przekleństwie usta.
        Jack, podpierając się drzewcem, spróbował teraz się podnieść, ale rozdzierający ból w plecach nie pozwalał mu powstać. Z sekundy na sekundę oddech stawał się coraz trudniejszy. Po lewej stronie, z murów jakby znajomej mu skądś potężnej twierdzy, usłyszał nagle wołanie jakże bliskiej mu osoby.
        Tak. To przecież głos Inez – pomyślał.
        – Jack. Już po wszystkim. Wracaj do nas.
        Zrobił ruch, chcąc spełnić życzenie ukochanej. Cały zbroczony krwią raz jeszcze spróbował powstać na nogi, ale potworny ból ponownie powalił go na ziemię. Dysząc ze zmęczenia, ujrzał teraz zakrwawiony grot wystający mu z klatki piersiowej.
        – „Choćbym chodził ciemną doliną, to zła się nie ulęknę” – wyszeptał obolałymi ustami biblijny werset z psalmu dwudziestego trzeciego. Oczy pomału zaczynały zachodzić mu mgłą. Raz jeszcze, wytężając wszystkie swe siły, splunął krwią.
        – Ty nędzna ludzka gnido! – Usłyszał nagle tuż za sobą czyjś charczący głos. – Myślałeś, że możesz mierzyć się ze mną? Z panem tego świata? – Ohydny rechot zagłuszył cichy jęk bólu Jacka. Ogrom chmury zła jeszcze mocniej przytłoczył jego obolałe ciało. Opary niewyobrażalnie śmierdzącej siarki zatykały nos i usta.
        Z gęstej, mazistoczarnej mgły zaczęły wyłaniać się obrzydliwe, zionące wyczuwalną nienawiścią do wszystkiego monstra. Z sekundy na sekundę było ich coraz więcej. Czując zapewne, jak Jack słabnie, podchodziły coraz bliżej, jakby tylko czekając chwili, kiedy będą mogły rzucić się na swą ofiarę. Przez jeden ułamek sekundy, jakby w jakiejś migawce aparatu fotograficznego, Jack zobaczył w otaczających go potworach przepiękne anielskie postaci.



Rozdział I                                                                                                                                    10




        – Jest tylko jeden Pan wszechświata – wyświszczał z wielkim wysiłkiem, bluzgając krwią z ust. – To Bóg Wszechmogący i Jego Syn Jezus Chrystus w jednej, najświętszej osobie. – Te ostatnie słowa, pomimo przebitych płuc, wypowiedział głośno i wyraźnie.
        Rechot z tyłu w jednej chwili zamilkł i Jack poczuł ogromną, ale bezsilną wściekłość tamtego. Słyszał teraz tylko jego ciężkie sapanie. Niezliczone ilości czarno-czerwonych siarkowych oparów pokryły wszystko dookoła. Potężny nieludzki ryk rozdarł nagle całe to stęchłe powietrze. Zaciskające już swój morderczy krąg krwiożercze monstra na samo tylko imię Jezusa Chrystusa stanęły jakby nagle przyspawane do podłoża, nie mogąc zrobić ani pół kroku dalej. Rycząc i szarpiąc się teraz w niemocy, wchłonięte zostały na powrót przez opary mrocznej mgły, z której przed chwilą się wyłoniły.
        – A więc giń, ludzki pomiocie. Ty i całe to wasze zasrane ludzkie plemię! – Padło za plecami Jacka.
        Czekając już tylko na śmiertelny cios, w tych ostatnich sekundach pomyślał o bramach nieba.
        – W Twoje ręce, Panie, oddaję ducha mego – zdążył jeszcze wyszeptać ostatkiem sił, gdy nagle usłyszał gdzieś z boku:
        – To pana walizka, prawda?


        Półprzytomnym wzrokiem Jack spojrzał na pracownika lotniska, a potem na karuzelę z walizkami. Ze wszystkich bagaży pozostała tam już tylko jedna, dobrze znana mu ciemnogranatowa torba z naklejonym znakiem rybki.
        – Tak długo pan się jej przygląda, że nie wiemy, czy wszystko jest w porządku, czy też może coś się nie zgadza? – zapytał pracownik.
        – Wszystko się zgadza, zamyśliłem się trochę – odparł Jack, raz jeszcze spoglądając na torbę.
        – Dobrze pan się czuje? Taki pan blady – z wyraźną troską w głosie zapytał pracownik.
        – Wszystko w porządku – odparł Jack. – Wszystko jest dobrze. – Po chwili usiadł na ławce. – Uff. Ależ to było realne – szepnął, przecierając spocone czoło chusteczką. – Co to mogło być? Czyżby jakaś ponura wizja przyszłości?



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       11




        Pomału dochodził do siebie. Obraz już zniknął, ale odór śmierci pozostał. Jack wciąż jeszcze czuł obok siebie śmierć. Pochylił się i z bocznej kieszeni torby podróżnej wyciągnął Biblię oprawioną w czarną, skórzaną okładkę. Otworzył i zaczął czytać cytat Boży z Księgi Jozuego. „Czyż nie przykazałem ci: Bądź mocny i mężny? Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz”. Mimochodem spojrzał w lewą stronę. Intuicja podpowiadała mu, że tam właśnie musi teraz spojrzeć. Jakieś dwadzieścia metrów dalej, obok zegara, stał mężczyzna. Trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Długi, czarny płaszcz, czarne spodnie, ciemne buty i blond albo nawet wpadające w biel długie włosy tworzyły ze sobą niesamowity wprost kontrast. Chociaż oczy mężczyzny przesłaniały ciemne okulary, to wyraźnie dało się odczuć, iż patrzy on właśnie na Jacka. Po chwili mężczyzna ściągnął okulary z twarzy.
        Cóż za piękna twarz jak na faceta – uznał Jack. – Można by pomyśleć, że to jakiś anioł, a nie człowiek.
        A jednak pomimo tej nieziemskiej wprost urody było w tej twarzy coś niedobrego. Coś, co napawało strachem. I to bardzo głębokim, który aż bolał. Jack wzdrygnął się. Ciarki przeszły mu po ciele. W całym swoim życiu nie widział tak zimnego, pełnego ogromnej nienawiści spojrzenia. Nie. To nie był ludzki wzrok. Żaden człowiek nie patrzy w taki sposób. W każdym z ludzi drzemie bowiem ukryta iskierka miłości. Iskierka jego Stwórcy. Boga. Czy człowiek przyznaje się do niej, czy też nie, ona i tak w każdym jest. Przez ułamek sekundy przed oczyma mignął Jackowi tamten mężczyzna z pustynnej wizji. Ten z włócznią w oku. To ta sama przecież twarz. A przynajmniej bardzo do niej podobna. Czyżby miało to jakiś związek ze sobą? Duszność wokół stawała się wprost nie do zniesienia. Jack odpiął kolejny guzik koszuli pod szyją.
        Nie, Panie Jezu. Tylko nie po raz kolejny na tę pustynię – poprosił w myślach.



Rozdział II                                                                                                                                   12





Rozdział II


        – Samaelu, dość! Z pewnych względów jest on mi jeszcze potrzebny – odezwał się Belzebuth głosem nieznoszącym sprzeciwu.
        – Czy nie za dużo aby litości w tobie nad tymi wątłymi istotami stworzonymi z prochu, książę? – zapytał kąśliwie Samael, posłusznie jednak luzując swój morderczy uścisk. Ogromne jego biało-czarne skrzydła powiewały wojowniczo nad całym okręgiem lotniska. – Który to już raz litujesz się nad tymi ludzkimi śmieciami? – Powtórne pytanie Samaela zabrzmiało tym razem niczym zjadliwy syk węża. – Wypuściłeś ongiś z mojego piekła pierwszych ludzi. Wypuściłeś też wszystkich świętych, a przecież ich najbardziej nienawidzisz z całej tej ludzkiej nacji. Nie mogę tego pojąć. Czyżbyś chciał przyplusować sobie u Boga Najwyższego? A może u tego jego synalka Jezusa?
        – Dość! – Ton głosu Belzebutha był już naprawdę groźny. – Wypuściłem ich, bo miałem w tym cel. I nie musi być on tobie ani nikomu innemu znany. Twoim zadaniem natomiast jest bezwzględne posłuszeństwo swojemu księciu, czyli mnie. Czy jest to dla ciebie zrozumiałe? Bo jeżeli nie, to będę musiał cię unicestwić.
        Samael stężał z przerażenia.
        – A co się tyczy piekła, to od dawna nie jest ono już twoje – wysyczał przez zaciśnięte zęby Belzebuth, po czym zwinął skrzydła, oplatając nimi „po przyjacielsku” dawnego niebiańskiego przełożonego Samaela.
        Ten, prawie że zmiażdżony, z własnej lub też może bardziej z przymuszonej woli uklęknął teraz przed księciem piekieł i pochylając głowę, oddał należny mu pokłon.
        – Samaelu. Szatanie. Jesteśmy braćmi buntu od niepamiętnych czasów. Byłeś, a właściwie to wciąż przecież jesteś, aniołem o tak wielu imionach. Zwą cię aniołem apokalipsy, aniołem ciemności, aniołem pychy i aniołem śmierci. Jesteś najodważniejszym i najinteligentniejszym z aniołów piekieł. Poza mną oczywiście – dodał szybko



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       13




Belzebuth. – Wszyscy aniołowie buntu wiedzą, że stworzony zostałeś z blasku Boga Najwyższego i przez Niego nazwany „Bożą Surowością”. To jednak już odległa historia i sam musisz przyznać, iż obecna nasza sytuacja nieco się zmieniła. Teraz masz już innego boga. Boga, który stoi oto właśnie przed tobą. Teraz masz mnie. – Ostry i przeszywający niczym grot zatrutej strzały szept Belzebutha bardzo boleśnie wkręcał się w duchowe ciało anielsko pięknej postaci rudowłosego anioła piekieł. – Zapamiętaj, Samaelu. Ten tam człowieczek – tutaj Belzebuth wskazał głową na stojącego w oddali Jacka – ten oto człowieczek, którego bez mojego przyzwolenia zacząłeś podduszać, należy wyłącznie do mnie. Osobiście postaram się o to, aby jego ciało duchowe wraz z duszą trafiło do piekła. I to nie do pierwszego, czwartego czy nawet do szóstego kręgu. Tego delikwenta pragnę ujrzeć na samym dnie piekła, w miejscu tylko dla wybranych. W kręgu siódmym. A tam osobiście już będę doglądał jego kuracji termalnej. Będę rozkoszował się jego bąbelkowaniem.
        Belzebuth w swej diabelskiej wyobraźni prawie że czuł już swąd przysmażanego ciała Jacka i słyszał wrzaski bólu podczas jego gotowania w kotle uciech. Samael uśmiechnął się ironicznie.
        – Myślę, że kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć z nim jakiegoś większego problemu, Belzebucie. Wyraźnie wyczuwam, iż ten ludzki śmieć nie widzi nas ani nie słyszy. Czy wart jest on aż tak wielkiego twojego zaangażowania? Zwykły, nic nieznaczący ludzik. Setki tysięcy takich samych jak ten tutaj co dnia wpada do naszej piekielnej sieczkarni – prawie że zasyczał Szatan, wydymając przy tym usta, jak gdyby chciał dodać: „Też mi problem – człowiek”.
        – Taaak – odparł w lekkim zamyśleniu Belzebuth. – Powiadasz, że jeszcze nas nie widzi i jeszcze nas nie słyszy, Samaelu? I tutaj znowu się mylisz. Zaręczam ci, że już wkrótce wszyscy staniemy się dla niego zupełnie widzialni. Mnie na przykład już widzi. Wyczuwam to bardzo wyraźnie. Czy ty jeszcze nie? Ty? Szatan? Ty? Ten, którego ponoć nazywają najinteligentniejszym z aniołów? Czy nie dostrzegłeś, iż nie jest to żaden z tych bezmózgich i ślepych ludzkich grzeszników? Czy nie widzisz, że nie jest to ktoś zarażony ślepą religią? Czy nie wyczułeś, że jest to jeden z tych znienawidzonych przez nas



Rozdział II                                                                                                                                   14




ludzkich wojowników Boga Najwyższego? – Tym razem to Belzebuth tryumfował, dopiekając dumnemu ponad wszelką miarę Samaelowi do żywego.
        Wymuszone na Samaelu zwolnienie duszącego uścisku sprawiło, iż płuca Jacka powoli zaczynały wracać do normalnej pracy. Poczuł się lepiej. Przywykł już do tego, iż od dnia kiedy przyjął Jezusa do swojego serca, wciąż potykał się o coraz to nowe kłody rzucane mu pod nogi. Atak, obrona. Atak, obrona. I znowu kolejny atak. Wróg nie odpuszczał, ale i Jack nie miał najmniejszego zamiaru się wycofywać, chociaż czasami wrogowi udawało się go zaskoczyć. Ot, choćby tak jak przed chwilą. Ale o poddaniu się nie było mowy. Wręcz przeciwnie. Każdy metr wyrwany wrogowi to powiększenie Bożego terenu na ziemi. W miarę jego coraz większego angażowania się w pracę dla chrześcijaństwa intensywność ataków złych mocy adekwatnie wzrastała. Oczywiście Jack miał pełną świadomość ochrony Boga nad nim, ale nie zwalniało go to jednak od obowiązku podejmowania, czasami wręcz prawie śmiertelnych, duchowych bojów z wysłannikami piekieł. Bitwy, które staczał z siłami zła, przybierały coraz bardziej na sile, a to mogłoby z kolei potwierdzać tylko jego przypuszczenia, iż w szranki z nim stawali coraz potężniejsi wojownicy mocy piekielnych. Kto wie? Może wkrótce już przyjdzie mu się zmierzyć z tymi najpotężniejszymi? Na wszystkie te skażone trującym jadem ataki istniało tylko jedno jedyne antidotum. Imię, przed którym zegnie się każde kolano. Jezus Chrystus.
        – Pomóż mi, Panie, stawić czoło tej ciemności, która zalała ziemię i wżarła się w ludzi. Oświeć mnie, Jezu, Swym blaskiem i daj mi Twoją odwagę oraz Twoją mądrość w ratowaniu ludzi dla Ciebie. Pokaż mi ścieżkę, którą przygotowałeś specjalnie i tylko dla mnie. Nie wylewaj, Panie, mej duszy, lecz prowadź mnie drogą Twojego niezmierzonego czasu – szeptał teraz cicho Jack.
        – Pomóż, Panie – zawtórowała delikatnie jak zwykle rozdygotana dusza.
        – Pomóż – wystękało zaraz po niej ciało, lekko jakby nawet zmuszone do wypowiedzenia tych słów, uparcie wciąż sugerując czysto medyczny aspekt chwilowego, złego samopoczucia Jacka.



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       15




        – Pomóż – zaszeleścił na koniec duch Jacka, którego oblicze z sekundy na sekundę jaśniało coraz bardziej.
        I nagle, jak gdyby uwolniony skądś, ogromny strumień niewidzialnego ciepłego światła okrywać zaczął coraz szczelniej tę modląca się szczerze ludzką istotę. Przesiąknięta ogromną miłością niewyobrażalnie wspaniała światłość wdzierała się teraz w każdy najmniejszy nawet zakamarek duchowego ciała Jacka, wypierając resztki ciemności. Jack znów poczuł w sobie tę cudowną Bożą moc. Jego stopy, włosy, dosłownie każdy z atomów, z których był stworzony, krzyczały teraz: „Chwała Tobie, Panie!”. Wyraźnie poczuł, jak całym sobą przeistacza się teraz w ogromną Bożą miłość, chłonąc niczym gąbka bezmiar dotyku Stwórcy.
        – Masz w sobie moją moc, mój synu. Użyj jej przeciwko złu i przeciwko ciemności. Nie chowaj jej w zanadrzu. Po to ci ją właśnie dałem. Wyposażyłem wszystkie swoje dzieci w tę broń. Użyj jej przeciwko synom buntu. W autorytecie i w mocy mojego syna Jezusa możesz wszystko. Nie bój się. Jestem z tobą. Nie zostawię cię i nie opuszczę, tylko bądź mężny i odważny. Dokądkolwiek pójdziesz, Ja, twój Bóg, zawsze będę z tobą. – Jack usłyszał bardzo wyraźny głos dobiegający z głębi serca. Raz jeszcze spojrzał na przeczytany przed chwilą werset z Księgi Jozuego.


        Belzebuth wciąż stał nieruchomo, wpatrując się w Jacka, jak gdyby chciał przeniknąć jego myśli. Co też ten ludzki śmierdziel zamierza? Dokąd teraz się uda? Kim on tak naprawdę jest? – Demon znał doskonale tego typu ludzi. Ten śmieć będzie ze wszystkich swoich sił starał się zburzyć jego ład i ustalony przez niego porządek tego świata. I co najgorsze, po wielu tysiącach lat doświadczeń Belzebuth doskonale wiedział, iż moc takiego Bożego wojownika będzie wzrastać dosłownie z dnia na dzień. Jego serce jest oczyszczone i oddane Bogu Najwyższemu, więc o wysłaniu do jego wnętrza jakiegokolwiek demona nie było mowy.
        – Przynajmniej na ten moment – szepnął. Szydercza mina demona zmieniła się teraz w grymas nienawiści, wściekłości, ale i bezradności. – Żadnej wdzięczności od tego ludzkiego zgniłka. Ot, choćby za samo tylko skarcenie Samaela – wycharczał.



Rozdział II                                                                                                                                   16




        – A ty czego się spodziewałeś, książę? – Samael znowu na krótką chwilę zdawał się tryumfować. – Cokolwiek byś dla takich jak ten tutaj uczynił, oni i tak zawsze będą dziękować za to Jezusowi, a nie tobie. Mogłem powalić go i udusić w ciągu kilku sekund. Mogłem też wezwać któregoś ze złych duchów mojego legionu, na przykład Zawał, Paraliż, Dusznicę albo Wylew. Przecież wiesz, jakie oni żniwo zbierają każdego dnia pośród ludzi. Pozwól mi, a skinę tylko ręką i ten ludzki pomiot jest już nasz – syczał Samael, znany ze szczególnej nienawiści do ludzi i dyszący wprost żądzą mordu.
        – Idź precz, Szatanie! – ryknął rozsierdzony już nie na żarty Belzebuth. – W tej chwili otwarta wojna z zastępami Boga Najwyższego nie pasuje nam zupełnie. Najpierw musimy zakończyć wszystkie nasze ziemskie sprawy. Nie potrwa to już długo, ale akurat teraz potrzebny nam spokój, opanowanie i bardzo mądra dyplomacja, Samaelu. I będzie to pole do popisu właśnie dla ciebie, mój zawsze buntowniczy, ale jakże mądry we wszelkich podstępach anielski bracie. – Ton Belzebutha nagle wyraźnie złagodniał.
        – Jaka wojna, Belzebucie? O czym ty mówisz? Jakie Boże zastępy? Jacy wojownicy anielscy? – Samael nie ukrywał swego zaskoczenia.
        – Spójrz tam, a zobaczysz, co chcę ci powiedzieć od kilku dobrych już minut, rudowłosy demonie. – Belzebuth tryumfował po raz kolejny.
        Samael spojrzał w kierunku, który wskazał mu Belzebuth. Tuż przy suficie dostrzegł dwie białe postaci odziane w Boży blask. Poznał je od razu.


        Szare komórki Jacka znowu zaczęły normalnie funkcjonować.
        – Nie. To przecież niemożliwe – pomyślał na głos. – Senator z USA tutaj? W Norwegii? Ten krzykliwy, wszędobylski gość mówiący przez dwadzieścia cztery godziny na dobę na wszystkich kanałach wizyjnych świata o pokoju? O zjednoczeniu się wszystkich narodów i wszystkich religii?
        Rzeczywiście. Jack, gdy już doszedł do siebie, uważniej przyjrzał się nieznajomemu.
        Podobieństwo niesamowite. Właściwie wszystko by pasowało, tylko że tamten nie ma chyba tak diabelsko zimnych oczu – pomyślał



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       17




Jack. – Taaak. Ten młody amerykański polityk robi niesamowitą wręcz furorę. Szczególnie wśród pań, które jakby oszalały na jego punkcie. Noszą na sobie bieliznę z nadrukiem jego twarzy. Mdleją na sam jego widok. Studia tatuaży nie mogą wprost nadążyć z dziaraniem jego podobizn. Przed przemówieniami polityka płeć żeńska toczy ze sobą prawie że regularne bitwy o miejsca przy mównicy. To jakiś czysty obłęd. Telewizja, prasa, radio. Gdziekolwiek by się teraz obejrzeć, tam widzi się lub słyszy pana Maksa Capentera. I dlatego tym bardziej jeszcze osoba pana senatora tutaj nie pasowała Jackowi zupełnie.
        No bo pomijając już płeć żeńską i jej zaślepienie, to gdzie są te wszystkie spragnione sensacji tłumy dziennikarzy wciąż biegające za nim? – pomyślał i raz jeszcze spojrzał na wciąż wpatrującego się w niego mężczyznę. – A może to ktoś o odmiennej orientacji seksualnej i wpadłem mu po prostu w oko? Jeżeli tak, to nic z tego, koleś. Zły adres. – Jack zaczynał czuć się już trochę nieswojo. Dziwny był też fakt, że wszyscy przechodzący obok ludzie zachowywali się tak, jakby w ogóle nie widzieli tej pięknej postaci odzianej w czerń. On również na nikogo nawet kątem oka nie spojrzał. Tyle tylko że wszyscy, którzy przechodzili akurat w jego pobliżu, zaczynali nagle zupełnie inaczej się zachowywać. Jakieś małżeństwo nagle głośno, bez żadnej widocznej przyczyny, zaczęło urągać sobie nawzajem, używając niewybrednych słów. Grupa roześmianej jeszcze przed chwilą młodzieży w jednej chwili zaczęła okładać się pięściami. Idący wolnym krokiem stateczny starszy pan lubieżnie złapał przechodzącą obok młodą kobietę za pośladki. Jakaś mama tuląca w ramionach małe dziecko nagle zaczęła potrząsać maluchem i wrzeszczeć na niego przeraźliwym, nieswoim jakby głosem. Zaalarmowane tym wszystkim służby porządkowe miały teraz pełne ręce roboty. Ludzie zachowywali się tak, jak gdyby na krótką chwilę utracili kontrolę nad sobą i swoimi skrywanymi słabościami. Natomiast nieznajomy o anielskiej urodzie nawet nie raczył spojrzeć w kierunku tej kłębiącej się i obrzucającej wyzwiskami ludzkiej ciżby. Wyglądało na to, iż w tym momencie interesował go tylko i wyłącznie jeden gość – Jack.



Rozdział II                                                                                                                                   18




        Czyżby moja misja tutaj stała się aż tak głośna? A może komuś bardzo przeszkadza to, co robimy? Tylko komu? Światu fizycznemu czy światu duchowemu? – zachodził w głowę Jack, spoglądając w zamyśleniu na wciąż stojącego nieruchomo w oddali mężczyznę. Teraz dopiero dostrzegł, iż powietrze wokół nieznajomego jakby lekko drżało, tworząc niewyraźny, zamazany obraz czegoś, co Jack określiłby jako ogromne skrzydła.
        – To dopiero początek, marny człowieczku. Koniec zresztą też już przed chwilą widziałeś. Wyłożyłem ci więc szczerze wszystko jak na dłoni. Gramy w otwarte karty. Daj sobie spokój. Nawet nie masz pojęcia, jak wiele możesz stracić albo jak wiele możesz zyskać, oddając mi należny pokłon. Tak jak to już czyni ogromna większość ludzi. – Jack usłyszał wewnątrz siebie czyjś wyraźny szept. Coś zaświtało nagle w jego głowie.
        – No to zobaczmy, coś ty za jeden – mruknął wojowniczo już nastawiony. Zamknął Biblię i trzymając ją mocno w ręku, podniósł się z ławki. Zrobił dwa kroki ku tajemniczemu osobnikowi, gdy tuż przed nosem przejechał mu nagle wózek bagażowy. Trwało to może pięć sekund. Jack zrobił następne dwa kroki, po czym stanął, rozglądając się dookoła. Nieznajomy zniknął. Myśli przebiegające teraz przez głowę Jacka potroiły prędkość.
        Nawet bardzo szybki biegacz nie dałby rady przebiec tak długiego dystansu, zdążyć dobiec do korytarzy prowadzących do kas lotniska, tak abym go nie zauważył – rozważał. – Rozpłynął się czy też może…? Teraz przypomniał sobie słowa swego przyjaciela Izaaka, kiedy dwa dni temu w Jerozolimie uzupełniali ostatnie dane i wyliczenia dotyczące misji.
        – Pamiętaj zawsze o tym, Jack – mówił Izaak – nasza praca to oczywiście głównie ostrzeganie ludzi o zbliżającej się apokalipsie i uświadamianie im, jak to zagrożenie jest bardzo realne, ale jest też i druga, równie ważna rzecz: nawoływanie ludzi do opamiętania się. A to oznacza walkę na śmierć i życie z duchowymi złymi mocami tego świata. Bo im naprawdę nasza misja bardzo się nie podoba. „Bój toczymy bowiem nie z krwią i nie z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władzami tego świata ciemności, ze



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       19




złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i dokonawszy wszystkiego ostać się” (Ef 6, 12–13). I nic a nic od tamtych czasów się nie zmieniło. Walka mężów Bożych z siłami zła wciąż trwa. Ale nie lękajmy się, przyjacielu, gdyż: „Ten, który mieszka w nas, jest o wiele potężniejszy od tego, który rządzi tym światem” (1 J 4, 4). Od niego i od wszystkich jego demonów.
        Tak, wiem o tym, Izi – uśmiechnął się do przyjaciela w myślach Jack i zaraz stanęło mu przed oczyma ich pierwsze spotkanie. Izaak Gutman. „Nowochrześcijański” żyd. Jeden z promotorów ruchu przebudzenia się żydów.
        – Nie czekajcie wciąż na swojego Mesjasza, aż do was przyjdzie – wołał do swoich rodaków. – Obudźcie się z tego śmiertelnego i jakże zafałszowanego letargu, bracia. Mesjaszem jest Jezus Chrystus. Zabiliście Go, czekając jednocześnie z utęsknieniem na dzień, kiedy wasz mesjasz przyjdzie. I o zgrozo czekacie na niego nadal. A przecież właśnie to On nim był. Odurzeni diabelskim jadem przegapiliście ten najwspanialszy dla was moment. A On, Boży Syn w ludzkim ciele, przez trzydzieści trzy lata przechadzał się pomiędzy wami. O, zaślepieni! Nie zauważyliście tego? To tragedia. To straszna tragedia. Ale wiedzcie jedno: On po trzech dniach zmartwychwstał i przechadza się pomiędzy wami w dalszym ciągu. I nadal czeka na każdego z was. To jest dobra nowina, kochani. Przebudźcie się! – krzyczał Izaak na głównym placu centrum handlowego w Jerozolimie.
        Jack pamięta, jak stał wówczas z otwartymi ustami, chłonąc każde jego słowo. Z wielkim zdumieniem oglądał również rany na ciele, które pokazał potem Izaak zebranym w chrześcijańskiej świątyni braciom. Otrzymał je po obrzuceniu go kamieniami przez swoich żydowskich rodaków. Tuż po apelu do nich. Naród „wybrany przez Boga” obrzucił kamieniami kogoś, kto zrozumiał prawdę i kto próbował im to przekazać. Kogoś, kto zapragnął tą prawdą podzielić się z nimi. I chociaż Jack nie był żydem, jedno wiedział na pewno: świadomy i dorosły chrzest żydów oraz świadomy i dorosły chrzest innych zwanych dawniej poganami połączy niebawem wszystkich, tworząc jedno wielkie Boże ciało, gotowe do wspólnego bytowania w czystym



Rozdział II                                                                                                                                   20




i nieskażonym już niczym Bożym świecie. W życiu wiecznym u boku Jezusa Chrystusa.
        – Tak, tak. Wiem o tym od ośmiu lat, przyjacielu. – Jack wrócił znowu do teraźniejszości. – Coś mi się wydaje, że macki, które od jakiegoś czasu próbują mnie oblepić, mają bardzo, bardzo głębokie korzenie – mruknął. – Ale jeżeli duchowy świat ingeruje w sprawy ludzkie tak oficjalnie i wręcz namacalnie, to sprawa naprawdę jest poważna. No ale w takim razie potwierdzałoby to tylko nasze przypuszczenia, że to, czego szukamy, znajduje się właśnie tutaj, w Norwegii.


        – To prawdziwy Boży mąż. Czyż nie, Barbielu? – Tym pytaniem idący tuż za Jackiem Gabriel zdawał się jednocześnie wołać swego anielskiego przyjaciela. Ten jednak jakby lekko wciąż ociągał się jeszcze przed opuszczeniem pasażu lotniska.
        – Nie próbuj nawet z Belzebuthem rozmawiać. Nie próbuj też negocjować z Samaelem – zasugerował Barbiel. – I tak nic to nie da. To mistrzowie kłamstwa i podstępu. Oni wciąż siedzą w tej samej pysze i w tej samej bucie co dawniej. Znam ich jeszcze z czasów, kiedy byli niebiańskimi wojownikami Pana. Służyłem z nimi w tym samym legionie. Już wtedy zaczęło tlić się w nich coś złego. Coś niewytłumaczalnego. Ten ich nagle zlodowaciały wzrok… Zapamiętałem to na zawsze. I od tysięcy lat, od czasów swego buntu w niebie, nic się nie zmienili. Nadal są podstępni, chełpliwi, zdradliwi i przepełnieni pychą ponad wszelką miarę. O tak – westchnął cicho i jakby z ogromnym smutkiem w sercu Barbiel.
        – Pamiętam. To było straszne. Nie byłem tak blisko nich jak ty, ale i z naszego legionu wielu z anielskich wojowników przyłączyło się do ich buntu przeciwko Panu Najwyższemu. – Gabriel przystanął nagle i obejrzawszy się, spojrzał dwóm zbuntowanym aniołom prosto w oczy. Nawet nie zdziwił go fakt, iż nie zobaczył tam nic oprócz nienawiści i pogardy dla wszystkiego.
        – Możemy zapanować nad całym światem. Możemy zapanować nad niebem. Przystąpcie do nas, a rozprawimy się z tym tutaj i ze wszystkimi podobnymi mu ludzkimi smrodami. Przestańcie im się



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       21




wreszcie kłaniać i ich ochraniać. Przestańcie całować te ich śmierdzące ludzkie dupska. To przecież my zostaliśmy stworzeni z ognia, a nie oni. Oni to tylko i wyłącznie marny proch, a potem śmierdząca zgnilizna. Zapomnieliście już o tym? Oto moja dłoń dla was, Gabrielu i Barbielu. Przystąpcie do nas, tak jak kiedyś uczyniło to w niebie wielu innych anielskich braci. – Belzebuth wyciągnął rękę.
        Samael uczynił to samo, po czym syknął w stronę aniołów:
        – Przez wzgląd na naszą dawną przyjaźń, Gabrielu, przyjmijcie nasze wyciągnięte dłonie.
        – Czy wy w ogóle kiedykolwiek się zmienicie? – Głos Barbiela wyrażał wielki smutek. – Przecież wciąż macie szansę. Wyrzućcie z siebie tę pychę i nienawiść do wszystkich. Czy to takie trudne? Przecież jesteście wciąż aniołami. Upadłymi wprawdzie, ale jednak aniołami. Proście Boga Najwyższego o przebaczenie. Proście Jezusa o łaskę.
        – Jeszcze będziecie wyć o litość u mych stóp – warknął Belzebuth, urażony odrzuceniem jego wyciągniętej dłoni i tym, co usłyszał, po czym w jednej sekundzie zniknął.
        – Przecież dobrze pamiętacie, czego nauczył nas Bóg Najwyższy w sprawie ludzi. Czy naprawdę nie potraficie ich pokochać, tak jak i On ich pokochał. Tak jak my ich pokochaliśmy? – Barbiel miał w sobie jeszcze maleńki cień nadziei, mówiąc te słowa do Samaela, anioła, którego kiedyś w niebie tak podziwiał za mądrość i oddanie w służbie Bogu.
        – Tylko czy aby naprawdę Bóg tak powiedział? Czy aby dobrze zrozumieliście Jego intencję? – odparł pytaniem na pytanie Samael tym swoim słodko-zwodniczym szeptem. – Dobrze się nad tym zastanówcie, moi kochani anielscy bracia. Może to nie my, lecz właśnie wy zostaliście zwiedzeni i ogłupieni? Gabrielu, zwracam się w szczególności do ciebie. Byliśmy kiedyś braćmi. Przyjaciółmi. Nie pamiętasz już tego? Nie pamiętasz, jak mnie wpuściłeś do ogrodu Eden i pozwoliłeś porozmawiać z ludźmi? Przecież na własne oczy przekonałeś się, że są to nielojalne, zdradliwe i kłamliwe paskudztwa. Jakże krótkiej chwili potrzebowałem, aby namówić ich do złamania świętego zakazu Boga Najwyższego! Dobrze wiesz, że Bóg ukarał nas



Rozdział II                                                                                                                                   22




niesłusznie. Żeby wyrzucić nas z nieba w obronie tych zdradzieckich pomiotów utkanych z prochu ziemi?! To haniebne i wielce niesprawiedliwe. A może trzeba by wobec tego zmienić Boga? – Ton głosu Samaela przybierał coraz bardziej słodki, a zarazem jakże złowrogi syk. – Może czas już najwyższy na te wielkie zmiany? Na detronizację? Co wy na to, aniołki? Ile jeszcze czasu chcecie być manipulowani przez Boże zachcianki? Gabrielu, no przecież pokazałeś wówczas, że też nie do końca zgadzasz się ze swoim niebiańskim szefem. Chodź z nami i zabierz ze sobą swojego przydupasa Barbiela. Jeżeli tylko umie trzymać miecz, to może i on na coś nam się przyda.
        – Idź precz, Szatanie. – Urażony Barbiel zmienił ton głosu w jednym ułamku sekundy.
        – Idź precz, zły demonie – wycedził przez zęby Gabriel, położywszy jednocześnie rękę na rękojeści swego płomienistego miecza.
        Wciąż miał przed oczyma tamten nieszczęsny dzień sprzed kilku tysięcy lat, kiedy kierując się szczerym i nieskażonym uczuciem przyjaźni do wygnanego już z raju buntowniczego Samaela, wpuścił go na jego błagalną prośbę „na chwilkę” do świętego ogrodu. Nawet pomimo tych jego lodowato zimnych już wówczas oczu Gabriel miał jeszcze jakiś maleńki cień nadziei, że być może Samael przyszedł, aby pojednać się z ludźmi. Aby poznać ich. „Chcę tylko raz jeszcze zaczerpnąć niebiańskiego powietrza i przez jedną dosłownie sekundkę porozmawiać z ludźmi. Troszkę ich poznać. Wszak to umiłowane stworzenia naszego Boga. Może i mnie uda się ich pokochać” – przekonywał go wówczas Samael.
        Ech. Żebym wówczas wyczuł, iż to nie miód płynie z jego pięknych anielskich ust, ale najohydniejszy trujący jad. Ech. Żebym to wówczas wiedział… – Ręka Gabriela jeszcze mocniej zacisnęła się na rękojeści płomienistego miecza. Bóg, widząc jego czyste serce, przebaczył mu w całej swojej wspaniałomyślności, ale on sam wciąż jeszcze nie mógł sobie przebaczyć. Widząc każdego człowieka wleczonego do kaźni piekieł, po części czuł się za to winny.
        – Co za dzień – westchnął z udawanym smutkiem Samael. – Wszyscy mnie dzisiaj tylko przeganiają. Precz, precz, precz. A może by tak jednak jakiś choćby mały szacuneczek, co? W końcu jestem z was



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       23




wszystkich razem wziętych najinteligentniejszym aniołem. – To powiedziawszy, zniknął.
        – Musimy wezwać Roxina, Artola i Neko. Ci młodzi anielscy wojownicy Pana będą najlepsi do ochrony „wybranego”. Teraz to raczej już pewne, iż ataki na niego będą się coraz bardziej nasilać. Skoro sam książę tego świata i jego główny zastępca wzięli go na cel, to może być naprawdę gorąco.
        – Masz rację, Gabrielu. Zróbmy tak niezwłocznie. – W głosie Barbiela wyraźnie można było wyczuć troskę o Jacka i jego misję.


Rozdział III



        Senator Maks Capenter siedział w gabinecie w swoim domu, popijając ulubioną whisky. Był w dobrym nastroju, chociaż chwilami wściekle zaciskał dłoń na trzymanej w ręku szklance. Dzisiaj na kolejnym zebraniu państw, tym razem Ameryki Południowej, prawie że przeforsowany został jego pomysł zjednoczenia wszystkich państw tego regionu w jeden twór pod egidą jednolitego rządu. Sprawa została odłożona tylko dlatego, iż pięciu przywódców niespodziewanie zagłosowało przeciwko jego projektowi. To był cios poniżej pasa. Capenter postanowił więc przyjrzeć się nieco bliżej owej piątce oportunistów. Na domiar złego dwóch jego bezpośrednich przełożonych – prezydent krajów zjednoczonych James Coorney oraz jego zastępca wiceprezydent All Bassi – postanowiło odsunąć go ze stanowiska koordynatora do spraw współdziałania państw świata na rzecz pokoju. Powodem tej jakże nikczemnej decyzji miało być rzekome działanie dla własnych korzyści oraz nadużywanie senatorskich uprawnień. Tego już było naprawdę za wiele jak na jeden dzień. Na szczęście dla senatora Capentera tymi dwoma obiecał zająć się już osobiście jego ojciec w ciągu dwóch, może trzech dni.
        – Czyli sprawa z tymi panami praktycznie już nie istnieje. Słowo ojca to naprawdę piekielnie mocna rzecz – mruknął Maks, uśmiechając się. Po chwili sięgnął pod blat biurka i nacisnął czerwony guzik. – Panno Nancy – zawołał cicho.



Rozdział III                                                                                                                                  24




        – Tak, panie senatorze? – Prawie że natychmiast usłyszał ciepły głos swojej sekretarki.
        – Dzisiaj już pani dziękuję. Proszę wszystko pozamykać i iść do domu. Aha, proszę jeszcze przed wyjściem otworzyć lewą szufladę swojego biurka. Znajdzie tam pani różową małą, ale dość grubą kopertę. To premia za pani tak konkretne zaangażowanie się w mojej sprawie.
        – Bardzo dziękuję, panie senatorze. Dla pana, największego orędownika pokoju na świecie, zawsze jestem do usług. Do widzenia – dodała jeszcze na koniec i cichutko zamknęła za sobą drzwi.
        Do widzenia, do widzenia. Na sto procent do widzenia. Wszystkich was spotkam przecież na bankiecie u mojego ojca – dodał już w myślach Maks. Nie chciał tego, a jednak z jakichś nieznanych powodów intrygowała go ta filigranowa piękna osóbka. Kiedy pół roku temu dał ogłoszenie do prasy, iż potrzebuje młodej sekretarki, zgłosiło się do niego około trzystu naprawdę pięknych dziewcząt. W ciągu jednego zaledwie dnia wiedział już o każdej z nich dosłownie wszystko. Tylko o jednej pannie, o Nancy Dragan – wciąż prawie nic. Może dlatego jego wybór padł na nią? Właśnie ta jej tajemniczość i nienaganny styl bycia, niezwykle pobudzały jego wyobraźnię i rozpalały zmysły. Niektóre wręcz do bólu. Piękna brunetka. Skromna i niewymagająca. Nigdy o nic go nie poprosiła i nigdy na nic się nie uskarżała. Zawsze była pod ręką. Dosłownie na każde jego pstryknięcie. No i jeszcze to przeświadczenie, że gdzieś ją już wcześniej spotkał. Tylko gdzie? Próbował już tyle razy dowiedzieć się tego ze ściany prawdy, ale wciąż znajdował tam jedynie pustkę. Czarną dziurę. Tak jakby ktoś celowo wymazał czy też zablokował dane dziewczyny i jej przeszłość.
        Z rozmyślań wyrwał go zgrzyt bramy wjazdowej świadczącej o tym, iż panna Nancy właśnie opuściła jego posesję. Pozostał w domu całkiem sam, chociaż słowo „dom” w tym przypadku nie miało uzasadnienia. Senator Capenter mieszkał bowiem praktycznie w twierdzy, a wysoki, okalający ją kilkumetrowy mur dodawał całej budowli jeszcze większej tajemniczości. Budynek stał na skraju skalnej skarpy, tuż nad samym morzem. Stylizowany na stare kamienne zamczysko z sześcioma basztami, wyglądał niczym potężna twierdza



Antychryst odsłania swą twarz                                                                                                       25




nie do zdobycia. Otaczał go gęsty, bardzo zapuszczony ogród, o którym mówiono, że jest żywy. Podobno był kiedyś ogrodnik, który się nim zajmował, ale plotki głosiły, iż został on pożarty przez cztery wielkie psy. Ktoś ponoć widział to na własne oczy, ale potem ten ktoś również gdzieś przepadł. Może i on został pożarty? A może został wessany przez żywy ogród? Kto wie?
        Capenter nie przyjmował u siebie żadnych gości, nie udzielał się towarzysko, w opinii innych żył jak mnich i w ogóle uchodził w świecie polityki za dziwaka. Ale coraz częściej widziano też właśnie w Capenterze wybawiciela. W głębokich kuluarach chodziły także pogłoski, iż konklawe biskupów zjednoczonych Kościołów świata chrześcijańskiego zaproponowało senatorowi Capenterowi kardynalski kapelusz. Podobno senator rozmyśla nad tym, ale jak dotychczas nikt tego jeszcze nie potwierdził. Byłby najmłodszym kardynałem w dziejach Kościoła. To dopiero byłoby coś! Zjednoczenie świata, scalanie wszystkich wyznań i Kościołów na świecie, walka o pokój i dobrobyt całej ludzkiej populacji pochłaniały panu senatorowi naprawdę mnóstwo czasu każdego dnia. Jednak to dopiero po wyjściu całego personelu z biura, kiedy elektroniczna skrzypiąca brama zamykała się za ostatnim z pracowników, Maks mógł zasiąść do swojej prawdziwej pracy.
        – No cóż. Pora zabrać się do roboty. Czas najwyższy na codziennego rentgena, moi kochani – zaśmiał się na głos. Złożył teraz obydwie dłonie w taki sposób, iż ich cień padający na ścianę utworzył odwrócony krzyż. W ten sposób włączał się kod piekieł z gamą możliwości.
        Dotknięta cieniem odwróconego krzyża ściana zaczęła nagle falować. Drżąc ze strachu, czekała jakby tylko na dalsze rozkazy swego pana.
        Maks wydał krótkie polecenie:
        – MERHAT.
        Posłuszna rozkazowi ściana prawie natychmiast zaczęła znikać, a drżącą pustkę po niej wypełnił ogromny żywy ekran, gotowy do odsłonięcia bardzo pieczołowicie strzeżonych przez sumienia ludzkie najgłębszych tajemnic.
        – No to na początek sprawdzimy naszą dzisiejszą oporną piąteczkę – mruknął Maks, po czym wystukał na klawiaturze komputera pierwsze nazwisko: Jose Fereira, senator Boliwii. – I co my tutaj




<span style="font-size: 14pt; font-family: tahoma, arial, helvet

do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl