Kategorie blog
Sięgając po szczęście
Sięgając po szczęście
























PROLOG


        Od kilku dni Małgorzata przygotowywała się do wyjazdu na pierwszy od wielu lat urlop, nad upragnione morze.
        Za namową przyjaciółek zarezerwowała pokój w pensjonacie, dzięki czemu doskonale wiedziała, dokąd się wybiera i jakie panują tam warunki. Przejrzała również folder promocyjny, stronę internetową, zapoznała się z opiniami użytkowników. Miała więc pełną świadomość, czego może się tam spodziewać, gdzie i jak spędzać czas, aby po pierwsze, dobrze wypocząć, a po drugie – i to chyba było dla niej najważniejsze – poznać kogoś sympatycznego.
        – Dłużej ani myślę siedzieć w domu sama – powiedziała na głos dla dodania sobie większej pewności, której od jakiegoś czasu brakowało jej chorobliwie. – Niech sobie dupek nie myśli, że będę po nim rozpaczała do końca świata, a może i dzień dłużej – przywołała w emocjach popularne zawołanie Jurka Owsiaka, przeglądając po raz kolejny rzeczy, które zamierzała zabrać ze sobą.
        Od kilku dni w salonie na kanapie piętrzyły się, poukładane w odrębne kupki: majtki, staniki, pończochy, sukienki, bluzki, także te cieplejsze, na ewentualne chłody.


7




        Na pierwszy rzut oka widać było, że jest tego stanowczo za dużo. Na dodatek każdego popołudnia dokładała coś jeszcze: to, o czym przypomniała sobie w ciągu dnia. W sumie uzbierała się całkiem pokaźna ekspozycja, która mogłaby sugerować, jakoby wybierała się co najmniej na miesięczne wakacje, a nie na dziesięciodniowy urlop.
        – Będę musiała pożyczyć trzecią walizkę – westchnęła z zakłopotaniem, patrząc na stertę fatałaszków. Nie zamierzała bowiem rezygnować z czegokolwiek, uznając, że to wszystko będzie jej potrzebne. – Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się przydać. Zresztą, targać tego na plecach nie będę, jadę przecież samochodem, a to nasze morze znane jest z kaprysów pogodowych.






ROZDZIAŁ 1


        O godzinie trzeciej nad ranem z głębokiego snu wyrwał ją uporczywy, zgrzytliwy dźwięk, który sprawił, że zaczęła dygotać z przerażenia w pościeli, jakby ją ktoś potraktował paralizatorem. Przez dłuższą chwilę nie rozumiała, co się z nią dzieje. Dopiero po czasie uprzytomniła sobie, że to stary, nieużywany od lat budzik przypomina mało subtelnie o czekającej ją podróży. Celowo ustawiła go na wcześniejszą porę, aby spokojnie dojść do siebie po przebudzeniu, ogarnąć się jako tako, następnie wyjechać z domu, zanim na drogach pojawią się „te cholerne zawalidrogi”, za jakie uważała samochody dostawcze.
        Wszystko zgodnie z założonym, dobrze przemyślanym planem. Należała bowiem do osób, które niczego nie robią pochopnie bez dogłębnego przemyślenia.
        Godzinę później jej niezawodne cinquecento, które przeszło niezbędny przegląd techniczny przed podróżą, mruczało przyjaźnie, mknąc trasą wytyczoną przez nawigację. Krzysio Hołowczyc prowadził ją niemal za rączkę, informując aksamitnym głosem o każdym skrzyżowaniu, o zmianie pasa ruchu czy wyborze zmieniającej się trasy.


9




        – Dzięki, Krzysiu, byłeś niezastąpiony – powiedziała z wdzięcznością do nieobecnego fizycznie pilota, który po kilku godzinach monotonnej jazdy poinformował ją, że jest u celu podróży.
        Kiedy wysiadła z samochodu, jej oczom ukazał się przeuroczy pensjonat. Imponujący dwupiętrowy budynek o wyszukanej architekturze, stojący pośród drzew, niczym w zagajniku, wywoływał w niej niepohamowany zachwyt. W jednej chwili poczuła się kimś lepszym, ważnym, godnym takiego właśnie miejsca.
        Przydzielony przez recepcjonistkę pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Jego okna wychodziły na niewielki skwerek rekreacyjny dla gości, za którym znajdował się kolejny pensjonat, jednak mniej okazały od jej Bursztynu.
        – No i jestem – odsapnęła z zadowoleniem, kładąc bagaż na łóżku. – Ładnie tu… – dodała z uznaniem, rozglądając się po wnętrzu.
        Pokój był rzeczywiście bardzo przyjemny. Wprawdzie niewielki, jednoosobowy, choć znajdowały się w nim dwa miejsca do spania, niemniej gustownie i praktycznie urządzony. Była tu także sporej wielkości łazienka z prysznicem, a nawet z bidetem, którego widok sprawił, że na twarzy kobiety zagościł zagadkowy uśmiech. Zapewne dlatego, że nigdy wcześniej nie miała okazji korzystać z tego typu udogodnienia.
        Widzisz, dupku, moglibyśmy spędzić tu razem wspaniały urlop – pomyślała o mężu, który odszedł od niej trzy lata temu. Prawdę mówiąc, porzucił, ale ona nie lubiła tego określenia, było takie upokarzające. Wybrał sobie młodszą o dziewięć lat Andżelikę, „długonogą żyrafę”, jak ją złośliwie nazywała.

10




        Na myśl o tym poczuła w sercu dobrze znane ukłucie, jednak po chwili okiełznała gorzkie wspomnienia, które od jakiegoś czasu zaczynały wyraźnie blednąć.
        Małgorzata była niewysoką, ale zgrabną czterdziestosiedmioletnią szatynką o prostych, sięgających ramion włosach. Miała duże czekoladowe oczy i ładnie wykrojone usta. Na małym, lekko zadartym nosku pyszniły się delikatne piegi, przydające jej dziewczęcego uroku, wyraźnie ujmując lat. Być może nie powalała nadzwyczajną urodą, daleko jej było do klasycznej Barbie, niemniej skupiała na sobie uwagę mężczyzn, który widzieli w niej uroczą, pociągającą kobietę. Na dodatek miała bardzo pogodne usposobienie.
        Dosyć szybko uporała się z rozpakowaniem bagażu, wypełniając przywiezionym z domu dobytkiem wszystkie półki w szafie. Widać było, że się spieszy, aby czym prędzej pójść na plażę. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy ujrzy upragnione morze, a także najważniejsze miejsce w kurorcie – promenadę, o której słyszała tyle dobrego.
        Zanim to uczyniła, postanowiła zadzwonić do Krystyny, najbliższej przyjaciółki. Obiecała jej, że odezwie się zaraz po dotarciu na miejsce.
        – Tadam, jestem już w pensjonacie! – krzyknęła uradowana, dając tym samym upust buzującym w niej emocjom. – Właśnie się rozpakowałam i zamierzam pójść na plażę.
        – Noo, witaj! Szybko dotarłaś, chyba na miotle – zażartowała przyjaciółka, którą, podobnie jak Małgorzatę, cechowało pogodne usposobienie i skłonność do żartów. – Ale opowiadaj czym prędzej, jak tam jest. – Nie mogła się doczekać pierwszych wrażeń, trochę jej zazdroszcząc tego wypadu nad morze.


11




        – Słuchaj, jest wspaniale! Pensjonat wprost cudowny! Mieszkam w bardzo przyjemnym pokoiku na pierwszym piętrze. Mam do swojej wyłącznej – zaakcentowała wyraźnie to słowo – dyspozycji łazienkę z prysznicem. Nawet bidet w niej jest, masz pojęcie? – dzieliła się szczerze gorącymi wrażeniami.
        – Bidet, wielkie mi coś – obruszyła się Krystyna.
        – No co, nie powiesz mi chyba, że kiedykolwiek korzystałaś z takiego do-bro-dziej-stwa.
        – Może i nie korzystałam, też mi sensacja. Miska ci już nie wystarcza? Powiedz lepiej, czy jest na kim oko zawiesić. – Sztucznie urażona postanowiła zmienić temat na szczególnie ją interesujący. – Tego bym ci faktycznie mogła pozazdrościć. Po to w końcu tam pojechałaś, no nie?
        – Skąd ja mogę wiedzieć, przecież jestem tu zaledwie od dwudziestu minut. Widziałam jedynie recepcjonistkę. Jest bardzo miła, nawet bagaż pomogła mi zataszczyć na górę. Żadnego faceta jeszcze nie widziałam. Dopiero za chwilę pójdę nad morze, później na promenadę, to się zobaczy – dodała z przekąsem.
        – Rozumiem. Ruszaj więc czym prędzej na podbój kurortu, a wieczorem odezwij się, ale koniecznie!
        – Jasne, będziemy w kontakcie. Tymczasem, pa-a!
        Pogoda była wyśmienita. Południowe słońce operowało pełną mocą, a na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki.
        Kiedy stanęła na szczycie wysokiego pasma wydm, jej oczom ukazała się szeroka, bezkresna plaża, wypełniona po brzegi wczasowiczami. Nad głową pokrzykiwały mewy, które zdawały się witać nowego gościa.



12




        – Cudownie, wprost cu-dow-nie – westchnęła z zachwytem, wciągając głęboko powietrze i delektując się zapachem morza. – Tego mi było trzeba.
        Nie bez trudu znalazła dogodne miejsce na plaży, rozłożyła leżak i nieco zmęczona podróżą umościła się w nim wygodnie, aby odpocząć, a zarazem nacieszyć oczy otoczeniem, miejscem, w którym przyjdzie jej spędzić dziesięć dni. Skryta za szkłami przeciwsłonecznych okularów rozglądała się dyskretnie wokół siebie, aby podejrzeć panujące tu zwyczaje, a przede wszystkim tendencje plażowej mody.
        Nieopodal kilkuosobowa grupa młodych mężczyzn, wysportowanych i opalonych na brazylijską modłę, grała w siatkówkę plażową. Młodzieńcy zachowywali się dosyć hałaśliwie, skupiając na sobie uwagę pozostałych plażowiczów. Obserwując ich poczynania, czuła, jak z minuty na minutę krew w jej żyłach zaczyna krążyć coraz szybciej.
        – Wow, ale ciacha – szepnęła sama do siebie powodowana narastającym napięciem. Rzeczywiście jest w czym wybierać – dodała w myślach.
        Rozbudzona nadzieja na fascynującą przyszłość, na porywającą przygodę stopniała chwilę później. Wyrzeźbieni przez naturę, a może raczej przez siłownię „bogowie” opuścili „olimp”, czyli boisko do siatkówki, i wrócili do… swoich partnerek.
        No tak, każdy z nich ma już jakiś przydział – skwitowała w myślach zaistniałą sytuację z naturalnym dla siebie poczuciem humoru, ale i nutką zawodu. – Coś mi się wydaje, że zjawiłam się tu trochę za późno. Na szczęście urlopowiczów jest tak wielu, że nie może być mowy, abym sobie kogoś nie znalazła. – Ta myśl ożywiła więdnące z wolna nadzieje.



13




        Pierwszy pobyt na plaży trwający do momentu, kiedy musiała wrócić na kolację, był w jej ocenie wielce obiecujący. Jeszcze nikogo nie poznała, mimo że brodząc przy brzegu, próbowała zagadnąć tego i owego uwagami o zbyt zimnej wodzie czy nieprzyjemnych glonach, które kleiły się do łydek. Niestety, żaden z indagowanych mężczyzn nie był zainteresowany zawarciem bliższej znajomości. Nie zrażała się tym jednak, rozumiejąc, że jest tu zaledwie od kilku godzin i nie miała jeszcze zbyt wielu okazji do nawiązania szerszych kontaktów towarzyskich. Po kolacji, na którą nieco się spóźniła, wskoczyła czym prędzej pod prysznic, aby zmyć z siebie resztki kremu przeciwsłonecznego i poprzyklejane do skóry drobinki piasku. – Co się dzieje! Żarty jakieś?! – krzyknęła, gdy nieoczekiwanie z prysznica przestała płynąć woda. Tymczasem ona pokryta grubą warstwą piany stała w kabinie zaskoczona i całkowicie bezradna. – Do jasnej cholery...! – zawołała wzburzona, postukując nerwowo pojemnikiem od szamponu w rurę. Skutek tego był jednak mizerny. Z sitka spadło na jej głowę zaledwie kilka kropel. – I co ja mam teraz zrobić, do stu tysięcy piorunów?! Już zamierzała wyjść z kabiny, kiedy nagle wąż prysznicowy naprężył się raz i drugi, zacharczał i zabulgotał. Chwilę później wydalił z siebie coś w rodzaju błotnistej szarej mazi, która chlusnęła na jej głowę, a następnie spłynęła po ciele na dno brodzika. Przerażona otworzyła szeroko usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, i stała niczym zahipnotyzowana,


14




przypominając wyglądem bagienne monstrum. Była wściekła do granic możliwości. Kipiała złością.
        Na szczęście spływająca na jej głowę woda z każdą chwilą stawała się coraz jaśniejsza, aby w końcu osiągnąć naturalną przeźroczystość.
        Dopiero teraz Małgorzata mogła zmyć z siebie nie tylko pianę, lecz także szarą maź pokrywającą jej zarumienione słońcem ciało. Doprowadzenie się do stanu „pełnej używalności” zajęło jej kilkanaście minut.
        W czasie rozpaczliwej ablucji wyobraziła sobie sytuację, kiedy to wszystkie tutejsze kobiety po powrocie z plaży wskakują pod prysznice i… wyglądają tak, jak ona przed chwilą. Ta frywolna, choć złośliwa myśl złagodziła jej wściekłość. Mimo to pomstowała na lokalne wodociągi, które najwyraźniej nie radzą sobie z dostarczaniem odpowiedniej ilości wody.
        – A co mnie to, kuźwa, obchodzi! – wyrzuciła z siebie resztki nagromadzonej złości. – Niech sobie rury powymieniają, na… większe, na… grubsze czy… co tam trzeba! Ja muszę się wykąpać, aby móc wyjść na promenadę czysta i pachnąca, nie jak błotnista ropucha!
        W tej samej chwili oczyma wyobraźni ujrzała ową promenadę, choć z nutką rodzących się obaw: „A jeżeli one wszystkie zamierzają pójść w moje ślady, to tam się dopiero będzie działo”.
       
       
        Nie myliła się ani na jotę.
        Liczba ludzi spacerujących wzdłuż przeszło kilometrowego deptaka była tak ogromna, że trudno się było między nimi przecisnąć.


15




        No tak, jasne, wiedziałam… Oni wszyscy już tu są! – pomyślała z niesmakiem, usiłując zrobić kilka kroków przed siebie. – Podobny tłok widziałam tylko raz w życiu w Częstochowie podczas pielgrzymki. I jak ja mam tu kogoś poznać? Przecież to jest praktycznie niemożliwe. Jest tak ciasno, że żaden nawet na mnie nie spojrzy, na moje nogi, a są podobno wyjątkowe – dodawała sobie animuszu, potrącana co chwila przez przesuwający się obok niej tłum. – Musiałabym chyba ustawić wokół siebie barierki, na dodatek z napisem: „Uwaga! To trzeba koniecznie zobaczyć!”.
        Małgorzata miała jeszcze nadzieję, że po prostu przyszła o nieodpowiedniej porze. Być może później, tuż przed zachodem słońca, kiedy część osób wybierze się nad brzeg morza, tłok będzie mniejszy.
        Uspokojona tym odkryciem wróciła do pensjonatu, aby przeczekać nieznośną godzinę szczytu i wrócić na promenadę w bardziej sprzyjającym czasie.
       
       
        Kiedy wyszła na deptak po raz drugi, okazało się, że ludzi jest rzeczywiście mniej, nadal jednak zbyt wielu jak na jej oczekiwania. Mimo to ruszyła przed siebie wolnym, spacerowym krokiem, spoglądając z zainteresowaniem na mijanych wczasowiczów. Obserwowała ich z uwagą i nadzieją, z każdą chwilą coraz bardziej płonną. W większości były to bowiem osoby starsze, na jej oko pięćdziesiąt plus, a nawet dwa plusy. Trafiali się wprawdzie i młodsi, ale głównie w parach, często z przychówkiem, nawet pokaźnym.
        No tak… Pięćset plus już działa – pomyślała z nutką zawodu. – Łatwo nie będzie.


16




        Nad brzegiem morza, gdzie spacerowało wielu koneserów piękna pragnących zobaczyć malowniczy zachód słońca, było tylko gorzej. Oczy wprost piekły od widoku zakochanych par, które albo siedziały na piasku przytulone do siebie, albo poruszały się wzdłuż linii brzegowej, obdarowując się czułymi pocałunkami. Ona, jako singielka, była jedną z nielicznych. Czuła się z tym fatalnie, więc nie czekając na misterium zachodzącego słońca, wróciła do pensjonatu.
        Nieco zdegustowana włączyła telewizor, bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci obejrzenia czegokolwiek. W ten sposób czuła się mniej samotna. Oglądając bez większego zainteresowania mundialowy mecz, zapomniała o obiecanym telefonie do przyjaciółki. Na szczęście ona sama upomniała się o to akurat w momencie, kiedy któryś z napastników strzelił bramkę.
        – Wiesz co… jesteś nieznośna! Obiecałaś zadzwonić! – zaczęła obrażonym tonem Krystyna. – Normalnie leżałabym już w łóżku, a tak czekam i czekam…
        – Masz rację, przepraszam. Zupełnie zapomniałam – tłumaczyła się mało ochoczo Małgorzata.
        – Rozumiem. Pewnie już sobie kogoś przygruchałaś i byłaś… zajęta! – rzuciła Krystyna z przekąsem. – Tylko to może cię usprawiedliwić. Ale dobrze, nie będę cię dłużej dręczyć. Opowiadaj, jak tam jest.
        – Wiesz co, nawet gadać mi się nie chce. Po pierwsze, jestem zmęczona podróżą, po drugie… nie ma właściwie o czym mówić.
        – Jak to nie ma o czym!? Wszyscy wyjechali!? Plaża się wyludniła!? Zamknięto promenadę!? – Przyjaciółka domagała się obiecanej relacji z pierwszego dnia pobytu Małgorzaty na wymarzonym urlopie.


17




        – Aż tak źle nie jest. Ludzi mnóstwo, powiedziałabym nawet, że zbyt wielu. Na plaży tłok taki, że leżak trudno wcisnąć. Nie mówiąc już o promenadzie.
        – No właśnie. Mów wreszcie, czy są jakieś perspektywy… Wiesz, co mam na myśli.
        – Wiem, wiem. Tylko… co ja mam ci powiedzieć… Jest fajnie, facetów kupa, ale… każdy ma swoją drugą połowę. Nie spotkałam nikogo, kto byłby tu sam. Rozumiesz. Partnerki, żony, dzieciaki… i tak dalej. Brzydko mi to zaczyna pachnieć.
        – O, o, widzę, że nieźle się nakręciłaś. Kobieto! To jest zaledwie pierwszy dzień. Daj sobie trochę czasu i więcej luzu. Jestem pewna, że będzie lepiej. Co też ja gadam… Musi być lepiej! – Krystyna próbowała pocieszyć przyjaciółkę, która nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet odrobiny optymizmu.
        – Dzięki, pewnie masz rację. Zobaczymy. Życz mi dobrej nocy, bo lecę z nóg. – Małgorzata wysłała wyraźny znak, że nie zamierza kontynuować rozmowy. – Muszę jeszcze zadzwonić do mamy, od niej też mi się oberwie.
        – I słusznie. Wobec tego… karaluchy pod poduchy. Pa! – Krystyna się rozłączyła, nie czekając na to, co odpowie Małgorzata.
        – Pa, pa! Kurczę, dajcie wy mi wszyscy święty spokój – mamrotała pod nosem zdegustowana dociekliwością i „dobrymi radami” przyjaciółki.
        Mimo zmęczenia wybrała numer telefonu mamy, aby i z nią podzielić się pierwszymi wrażeniami. Dobrze wiedziała, że ona czeka na to, że się o nią martwi.
        W ciągu ostatnich kilku lat Małgorzata niezwykle rzadko opuszczała swoje miasto na dłużej niż dwa, trzy dni.


18




Były to najczęściej krótkie wizyty u mamy. Wyjazd na tak długi urlop w oczach starszej kobiety wydawał się czymś niezwykłym, urastał do rangi podróży życia.
        Wiktoria miała siedemdziesiąt sześć lat. Od pięciu, od kiedy zmarł jej mąż, mieszkała sama. Małgorzata namawiała ją, aby przeprowadziła się do niej. W domu babci było na tyle dużo miejsca, że wystarczyłoby dla ich trojga w zupełności. Ona jednak nie chciała zakłócać małżeńskiego spokoju córki, na dodatek niespecjalnie lubiła Piotra. Nie akceptowała tego mężczyzny od początku ich małżeństwa, tolerując zaledwie jego obecność w życiu córki. Zięć wydawał jej się jakiś taki… zadufany w sobie, nieco wyniosły i egocentryczny. Oczyma doświadczonej życiowo kobiety dostrzegała w jego zachowaniu nutkę fałszu, oznaki manipulacji nieświadomą niczego córką. Kładła to na karb jej zauroczenia, przystojnym skądinąd, mężczyzną i miłosnego zaślepienia.
        Widząc iskry w oczach córki, kiedy patrzyła na męża, jej radość w spełnianiu jego oczekiwań, przymykała oczy i tłumiła w sobie wszelkie zastrzeżenia i obawy. Miała cichą nadzieję, że to się z czasem zmieni.
       „Młodzi są teraz zupełnie inni niż my kiedyś” – mówiła do męża, kiedy jeszcze żył, usiłując wyciszyć swoje zatroskanie. Tadeusz nie podzielał jej zdania, karcąc żonę słowami: „Ty to nawet w niebie znalazłabyś jakieś mankamenty”. I dodawał uszczypliwie: „O ile w ogóle tam trafisz, moja droga”.
        Złościła się na niego za to, że nie podzielał matczynych obaw, że był taki obojętny. A jej było żal ukochanej jedynaczki, która powinna czerpać z życia to, co najpiękniejsze, a nie ulegać ciągle rozkapryszonemu mężowi.


19




        – Witaj, mamciu, nie śpisz jeszcze? – zapytała z czułością Małgorzata.
        – To ty, córeńko? – Wiktoria upewniała się, czy dobrze rozpoznała głos córki.
        – Tak, któż by inny. Ja, twoja niewyrodna córeczka!
        – Dziękuję, kochanie, że zadzwoniłaś. Pytasz, czy nie śpię. Dziecko, gdzie mi tam do spania. Wiesz, że mam kłopoty ze snem i kładę się dopiero przed północą. Ale co tam… Opowiadaj, jak u ciebie.
        – Zapowiada się całkiem przyjemny urlop. – Małgorzata siliła się na optymizm. – Mam ładny pokoik z łazienką, pogoda jest cudowna, panie ze stołówki pysznie gotują. Czegóż więcej chcieć? Byłam już na plaży, nad morzem, pomoczyłam nogi. Słowem, jest cudownie!
        – Jak sobie poradziłaś w podróży? To przecież taki kawał drogi, a ty nigdy nie jeździłaś sama tak daleko.
        – Wyobraź sobie, że poszło mi całkiem sprawnie. Wiesz, teraz są te nawigacje w samochodach, dzięki którym jedzie się jak po sznurku – uspokajała zatroskaną mamę.
        – No tak, te wasze wynalazki… Zupełnie tego nie ogarniam, ale najważniejsze, że dojechałaś szczęśliwie. Aaa, pamiętałaś, żeby zabrać cieplejszą odzież na wypadek złej pogody? Wiesz, że nad morzem bywa z tym różnie. Jednego dnia jest gorąco jak w piekle, a drugiego wieją tak zimne wiatry, że trudno wytrzymać. Kiedy byłaś malutka, pojechaliśmy razem do… zaraz, zaraz… chyba do Mrzeżyna. Wyobraź sobie, że


20




przez dwa tygodnie tylko wiało i wiało, do tego ciągle padał deszcz. Przeziębiłaś się nam wtedy niemiłosiernie, musieliśmy chodzić z tobą do lekarza. Aaa…
        – Mamuś, nie martw się, proszę – weszła Wiktorii w słowo, przerywając kolejną, dobrze jej znaną opowieść z przeszłości. – Zabrałam ze sobą wszystko, co może mi być potrzebne. Uwierz, nic mi tu nie grozi.
        – To dobrze, córeńko, to dobrze. Uważaj na siebie. Dziękuję, że zadzwoniłaś. Teraz kładź się do łóżka, bo na pewno jesteś zmęczona. – Wiktoria wyczuła zniecierpliwienie córki jej ględzeniem i postanowiła zakończyć rozmowę.
        – O tak. Zasnę w mgnieniu oka. Jeszcze tylko szybki prysznic i upragnione łóózioo. Pa, mamciu!
        Odkładając telefon, poczuła uścisk w gardle. Zrobiło jej się nagle żal mamy. Poczuła nutkę złości na siebie za to, że jest taka niecierpliwa, że nie poświęca jej więcej uwagi.
        Ona jest taka kochana, nigdy nie przestanie się mną przejmować – rozżaliła się w myślach. – Nawet tym, czy zabrałam ciepłą odzież. Jak wówczas, gdy wybieraliśmy się całą klasą na czterodniową wycieczkę w góry, w okolice Krynicy. Pomagała mi spakować plecak, a ja złościłam się, kiedy upychała w nim rzeczy, które wydawały mi się całkowicie zbędne. Tymczasem później okazały się na wagę złota. Kiedy przemoknięci wróciliśmy ze szlaku, miałam w co się przebrać, aby następnego dnia wyjść na kolejną wyprawę w suchym i ciepłym ubraniu. –
         Oj, mamciu, mamciu… – westchnęła z czułością i weszła pod prysznic.


21



do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl