Kategorie blog
Salon krzywych luster
Salon krzywych luster





















Spis treści


Prolog................................................................................................................5
Rozdział I: Roszada ...........................................................................................11
Rozdział II: Awers..............................................................................................23
Rozdział III: Rewers...........................................................................................31
Rozdział IV: Nieumorzone śledztwo ....................................................................43
Rozdział V: Kurtyna opada .................................................................................53
Rozdział VI: Słodka lepkość władzy ....................................................................63
Rozdział VII: Miłość na rozstajach.......................................................................73
Rozdział VIII: Balans na kolczastym drucie..........................................................89
Rozdział IX: Fałszywa fatamorgana....................................................................101
Rozdział X: Koszmarny ratunek..........................................................................119
Rozdział XI: Srebrniki umazane krwią.................................................................133
Rozdział XII: W obozowym korcu maku .............................................................145
Rozdział XIII: Wściekła rozpacz ........................................................................155
Rozdział XIV: Desperacja w cieniu stryczka.........................................................163
Rozdział XV: Perfekcyjna ucieczka......................................................................175
Rozdział XVI: Chichot losu.................................................................................185
Rozdział XVII: Ostatnie rozdanie........................................................................199
Inne książki autora ...........................................................................................210





PROLOG


        W światowej literaturze istnieje wiele pozycji mówiących o przemianach osobowości, jakie zachodzą w człowieku czy to na wskutek doznań duchowych, czy też przeżytych emocji. Mnogość tych prac wynika głównie z tego, że każdy z nas, choćby pod wpływem upływającego czasu, ulega najróżniejszym ewolucjom albo, jak kto woli, metamorfozie. Szok psychiczny, zawiedziona lub odwzajemniona miłość, choroba czy nawet nabyta wiedza są najczęstszymi czynnikami wpływającymi na zmianę światopoglądów, które w efekcie stają się bodźcem do zachodzących w nas przemian. Nawet sami tego nie zauważając, ulegamy wewnętrznym przeobrażeniom, które bezpośrednio powodują, że na wiele spraw zmieniamy dotychczasowy punkt widzenia, a co chyba jeszcze istotniejsze, zmieniamy również swoje postępowanie.
        Jeden z takich przykładów podaje stara opowieść, która przez wieki zdążyła już obrosnąć mianem legendy. Mówi ona o genezie słynnego fresku autorstwa Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”. Na dowód tego, co napisałem kilka linijek wcześniej, przytoczę ją raz jeszcze, gdyż moim zdaniem odzwierciedla właśnie to, co na kolejnych kartach tej książki



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                            5




chcę opowiedzieć. Oczywiście, historia ta nie ma nic wspólnego z dalszą akcją powieści, ale może być dobrym nawiązaniem do tematu, jaki w niej poruszam.
       
       
        Wykonanie malowidła „Ostatnia wieczerza” zlecił wielkiemu artyście książę Ludwik Sforza, a wykonane ono zostało na ścianie refektarza klasztoru dominikanów przy bazylice Santa Maria delle Grazie w Mediolanie. Mistrz poświęcił temu freskowi cztery lata, zaczynając pracę w roku 1494, a kończąc w 1498.
        Zanim jednak wielki Leonardo przystąpił do pierwszych pociągnięć pędzlem, jego wyobraźnia stworzyła nieskończenie wiele wizji i koncepcji mającego powstać malowidła. Analizując wszystko w najdrobniejszych szczegółach, szybko doszedł do wniosku, że najtrudniejsza do namalowania będzie postać, a w zasadzie twarz samego Chrystusa. Oczami wyobraźni widział szlachetnego, głęboko uduchowionego człowieka, który przede wszystkim powinien emanować dobrocią i tchnąć nieskończonym miłosierdziem. Ta twarz, tak myślał mistrz, powinna być niedościgłym wzorem wszystkich ziemskich i pozaziemskich cnót i co najważniejsze, ukazywać niedościgłą boską doskonałość.
        – Gdzie szukać takiego modelu? Gdzie znajdę taką doskonałość, która zaspokoi moją wyobraźnię? – Powtarzał nieprzerwanie trapiące go pytania.
        Zgodnie ze swymi przemyśleniami, zaczął odwiedzać okoliczne klasztory albo włóczył się ulicami Mediolanu, przypatrując się twarzom mijanych przechodniów. Kilka razy miał już nawet pewność, że znalazł odpowiedniego człowieka, ale kiedy zaczynał przelewać na papier pierwsze szczegóły jego postaci, rychło znowu rezygnował.
       
       
       


PROLOG                                                                                                                                       6




        Któregoś dnia, chcąc odpocząć od zgiełku i panującego letniego zaduchu, postanowił udać się na wędrówkę po okolicach miasta. W trakcie wędrówki napotkał wieśniaka, pastucha, który wypasał owce na pobliskich łąkach. Odpowiedziawszy na jego grzeczne pozdrowienie, wielki Leonardo już miał ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle doznał olśnienia.
        – Młodzieńcze! – zawołał za odchodzącym mężczyzną.
        – Tak, panie? – Pastuch skłonił się przed nim.
        – Długo już wypasasz owce? – spytał mistrz, przyglądając się ciekawie jego twarzy.
        – Od urodzenia, panie – odpowiedział zapytany, przyjaźnie się uśmiechając.
        – Lubisz swoje owce? – Leonardo pytał dalej, chcąc przedłużyć rozmowę.
        – Bardzo – przyznał z zapałem młody człowiek. – Kocham je jak wszystkie inne stworzenia, które powstały z woli Boga. Boleję tylko, widząc, jak ludzie je krzywdzą, a przecież Stworzyciel chce, abyśmy wzajemnie się kochali i okazywali sobie szacunek – dodał z przekonaniem.
        Długo jeszcze rozmawiali, stojąc na ścieżce, a kiedy mistrz wyłuszczył swoją prośbę, wieśniak zgodził się bez wahania. Uzgodniwszy warunki i cenę, od następnego dnia młodzian prawie codziennie zjawiał się w pracowni słynnego malarza.
        Urzeczony twarzą modela Leonardo starał się wydobyć z niej te cechy, które jak najwyraźniej chciał wyeksponować na swoim obrazie. Skupione, przyobleczone cieniem smutku oczy wyrażać miały duchowy stan Jezusa, którego już tylko godziny dzieliły od wypełnienia tej jakże bolesnej i tragicznej misji. Z drugiej zaś strony, niezachwiany spokój, który tak mocno emanował z jego oblicza, znamionować miał wiarę w słuszność tego, co wyznaczył mu Bóg ojciec.



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                            7




        Wreszcie, po długiej i mozolnej pracy, naokoło piętrzyły się dziesiątki szkiców stanowiących drobiazgowe studium młodzieńczej twarzy, a które stać się miały najważniejszym elementem powstającego dzieła.
        Tak mijały kolejne miesiące i lata. Leonardo niestrudzenie wyszukiwał odpowiednich ludzi, których w jego wyobraźni cechowały takie przymioty, jakie chciał nadać poszczególnym apostołom.
        Kiedy dzieło było już bliskie ukończenia, mistrzowi pozostał do namalowania ostatni z uczniów zasiadających z Jezusem do wieczerzy. Tak jakby malarz chciał go ukarać za przypadłą mu w historii rolę, Leonardo postanowił zająć się jego postacią na końcu. Był to oczywiście Judasz.
        Kolejny raz, jak robił to już wcześniej, mistrz wyruszył na ulice Mediolanu w poszukiwaniu odpowiedniego modelu. Znowu godzinami błąkał się po mieście, chociaż tym razem najczęściej odwiedzał miejsca, do których uczciwy człowiek nigdy nie zagląda. Przeważnie były to podejrzane spelunki, ciemne uliczki i wepchnięte pomiędzy nędzne domy cuchnące zaułki, w których od zawsze królowały oszustwo, nierząd i zbrodnia. Nie mogąc jednak nawet w tych miejscach znaleźć człowieka, którego oblicze wyrażałoby wszystkie grzechy ujęte w Dekalogu, postanowił zajrzeć do więzień. Za wstawiennictwem protektora i fundatora powstającego dzieła otrzymał odpowiedni glejt, dzięki któremu mógł odwiedzać te jakże wstrętne i okropne dla prawego człowieka miejsca.
        Kiedy jednego razu trafił do cel, w których przebywali więźniowie skazani na śmierć, jego uwagę przykuła twarz mężczyzny, którego od wykonania wyroku dzieliło już tylko kilka godzin. I tym razem z pomocą przyszedł książę Ludwik



PROLOG                                                                                                                                       8




Sforza, za którego sprawą udało się odroczyć ten nieszczęsny termin, a skazaniec ów za kilka butelek wina zgodził się pozować mistrzowi. I znowu, jak miało to miejsce już wcześniej, Leonardo szkicował szczegóły fizjonomii owego człowieka, które już tylko swoją szkaradną rzeźbą budziły u wszystkich strach i przerażenie. Jego zimne, chytre oczy znamionowały chciwość i przebiegłość, brzydota zaś wykrzywionych złośliwą agresją ust była wyrazem pogardy dla śmierci, przywodząc jednocześnie na myśl najbardziej krwawe i bezwzględne zbrodnie.
        Wreszcie, po kilku kolejnych dniach, Leonardo zebrał swoje szkice i zwrócił się do owego człowieka:
        – Ukończyłem swoją pracę, a ty za kilka godzin zostaniesz powieszony. Smutno mi z tego powodu.
        – Niepotrzebne mi twoje współczucie, mistrzu – odparł skazaniec z lekceważeniem. – Ja, nie czując litości, bez wahania mógłbym zabić cię nawet teraz.
        – Nie chcesz ukorzyć się w godzinie swojej śmierci? – spytał z niedowierzaniem Leonardo. – Nie chcesz paść przed Bogiem na kolana?
        – Nie czuję takiej potrzeby – odparł z odrażającym śmiechem złoczyńca. – Moją jedyną radością jest zdobywanie bogactwa i władza nad innymi. Bez tego po cóż mi żyć? – dodał, a oczy rozbłysły mu złowrogim okrucieństwem.
        Leonardo pochylił w smutku głowę i nie rzekłszy już ani jednego słowa, skierował się do wyjścia.
        – Mistrzu! – zawołał nagle skazaniec, kiedy Leonardo otwierał okute żelazem drzwi. – Zanim na zawsze opuścisz moją celę, odpowiedz mi na jedno pytanie.
        – Pytaj. – Leonardo obrócił się ku niemu.



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                            9




        – Mistrzu, czy nigdy wcześniej mnie nie spotkałeś?
        – Nie – odparł spokojnie zapytany.
        – Przy twoim darze, jakim obdarzył cię Bóg, jesteś pewny danej mi odpowiedzi?
        – Tak – odparł z przekonaniem malarz.
        – Mistrzu – odezwał się po długiej chwili złoczyńca, a twarz jego wykrzywił grymas mający oznaczać uśmiech. – Przecież przed kilku laty malowałeś moją twarz jako twarz Jezusa.







ROZDZIAŁ I

ROSZADA*



        Josef, jak jeszcze nigdy wcześniej, cieszył się na dzisiejszy dyżur. Chociaż nie chciał sobie robić wielkich nadziei, w podświadomości odczuwał nieustanne łaskotanie usadowionego gdzieś w podbrzuszu podniecenia. Powód takiego stanu dała mu kilka dni wcześniej sama Ruth. Od dłuższego już czasu obserwował ją z rosnącym zainteresowaniem i chociaż wyraźnie wyczuwał jej dla niego sympatię, również dobrze mogła to być tylko niewinna gierka lub dobroduszna kpina. Dopiero ostatniej środy, czego nigdy by się nie spodziewał, dziewczyna zaskoczyła go swoją postawą.
        Kiedy na nocnym dyżurze pochylał się nad kartami pacjentek, ona cichutko stanęła za jego plecami i delikatnie zagłębiła palce w jego bujnej, zawsze niesfornej czuprynie. Zaskoczony i mocno speszony, nie spodziewając się takiej pieszczoty, złapał ją delikatnie za rękę i obrócił się do niej, a ona, stojąc pomiędzy jego rozchylonymi kolanami, z lekkim, wydało mu się łobuzerskim uśmiechem badawczo przyglądała się jego



* Roszada – w grze w szachy jednoczesny ruch królem i wieżą.


SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                           11




twarzy. Patrząc na nią nieco speszony, zauważył, że tym razem jej czarne oczy nie wyrażały tej zwykle onieśmielającej go ironii, a wręcz przeciwnie, zachęcająco prowokowały. Bezczelnie ślizgając się po nim głodnym wzrokiem, jakby oceniała jego przydatność do tego, co zamierzała osiągnąć. Nie stawiała też oporu, kiedy przyciągnął ją do siebie i objął rękami jej kształtną kibić. Gdy jego oczy nieprzerwanie czytały wymowę jej spojrzenia, ona, chcąc wzmóc intymność tej wspaniałej chwili, mocno przytuliła jego głowę do swoich piersi. Josef, czując ich miękkość, odniósł wrażenie, że prąd przeszywa jego drgające lędźwie. Powoli przesunął dłonie na jej kształtne, zawsze prowokujące go do grzechu pośladki i mocno je ścisnął. Nurzając coraz odważniej głowę w miękkości jej bujnych piersi, zaczął gubić się w swej zachłanności, nie wiedząc, czy pochwycić je w dłonie, czy wśliznąć się pod fartuch. Walcząc z chciwością posiadania wszystkiego naraz, spojrzał jej głęboko w oczy, a cienie bezczelnej śmiałości, jakie w nich igrały, jeszcze bardziej wzmogły jego dzikie pożądanie. Już szamotał się z fartuchem, aby poczuć pod palcami ciepło jej krągłych pośladków, gdy niespodziewanie, jakby uderzenie pejczem w otwartą ranę, usłyszał z korytarza czyjeś wołanie. Ból niespełnienia przeszył jego wnętrzności.
        – Już, już idę! – odkrzyknął, chcąc zapanować nad chrapliwością swojego głosu.
        Ruth, jakby z uśmiechem wyśmiewającym decyzję jego wyboru, odsunęła się na drugi koniec gabinetu.
        – Już idę! – powtórzył i przeczesując palcami włosy, skierował się do drzwi.
        Gdy po pół godzinie wrócił do siebie, Ruth już nie było. Zobaczył ją dopiero rano, kiedy spiesznym krokiem wychodziła



ROZDZIAŁ I: ROSZADA                                                                                                                 12




ze szpitala. Ledwie stracił z oczu jej ponętną postać, jak opętany rzucił się do wiszącego na ścianie grafiku. Przesuwając niecierpliwie palcem po kolorowym kartoniku, z ulgą stwierdził, że na koniec tygodnia znowu przypada ich wspólny nocny dyżur.
        Przygotowując się teraz do wyczekiwanej nocy, bardziej niż zawsze zadbał o bieliznę. Starannie uczesany stał przed lustrem i drżącymi z podniecenia rękami zapinał guziki mankietów.
        Nowa koszula, nowy krawat, co za parada? Czy nie przesadziłem z wydatkami? – myślał. – Może porywam się z motyką na słońce? Od dawna mam ochotę na Ruth, ale ten cholerny brak pieniędzy zawsze hamuje moje zapędy. Za takiego pariasa rodzice zapewne jej nie wydadzą – tłukło mu się po głowie nie pierwszy już raz. – Doskonale wiedzą, że ich córka to nie byle jaki kąsek i dlatego chowają ją dla kogoś majętnego. Zanim się dorobię, Ruth komuś innemu będzie już umilała życie. – Niewesołe myśli chłodziły jego zamiary. – Cholerna bieda – zaklął pod nosem. – Od dziecka przychodzi mi się z nią zmagać. Od wczesnych lat pamiętam – ogarnęły go stare wspomnienia – że rodzice robili wszystko, abym tego nie odczuwał. Odejmując sobie od ust, za wszelką cenę chcieli zapewnić mi szczęśliwe dzieciństwo, potem zaś zapragnęli jeszcze wykształcić mnie. Całe życie żyli skromnie, aż dopięli swego. Jak oni tego dokonali? To naprawdę byli twardzi ludzie, tylko – zawahał się – czy ja również chcę tak żyć? Jedyna nadzieja w panu von Belsenhof – przyszło mu nagle do głowy. – Co on wtedy powiedział? – chciał sobie teraz przypomnieć. – Coś o bardzo dużych pieniądzach, jeżeli pomogę jego żonie urodzić wreszcie zdrowego chłopca. Łatwo powiedzieć. – Czarny obłok



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                           13




przyćmił jego myśli. – Ona miała już trzy poronienia, a i ta ciąża jest mocno zagrożona.
        Josef siedział w swoim gabinecie i niecierpliwie czekał, kiedy Ruth będzie wolna i przyjdzie do niego. Noc zapowiadała się spokojnie, co prowokowało jego myśli do coraz bardziej wyuzdanych i nieprzyzwoitych wyobrażeń.
        – Doktorze! – Wyrwał go z zamyślenia krzyk wbiegającej do gabinetu Ruth. – Pani von Belsenhof! Szybko!
        – Cholera! – zaklął półgłosem, zrywając się z krzesła. – Tego się obawiałem.
        – Nie krwawi, ale ma bóle – tłumaczyła mu dziewczyna, kiedy szybkim krokiem podążali przez korytarz.
        – Mam obawy, że zakończy się to kolejnym poronieniem. Tym razem jej mąż zapewne się już załamie – mówił nerwowo Josef, spiesząc w kierunku pobliskiej separatki.
        – Może jeszcze po kogoś posłać? – spytała niepewnie Ruth.
        – Ale kogo? – odpowiedział pytaniem. – W obrębie wielu kilometrów jestem jedynym lekarzem od bab. Sam już nie wiem, co robić – poskarżył się, wchodząc do pokoju pacjentki.
        Kiedy po godzinie wracał, stan jego podopiecznej nieco się ustabilizował.
        – Nie spuszczaj jej z oka – powiedział do Ruth, zdając sobie zarazem sprawę, że może zapomnieć o upojnych chwilach, o których tak marzył. – A taką miałem nadzieję, że mnie dzisiaj odwiedzisz – dodał nieco ciszej – spoglądając ze smutkiem na jej piękną twarz.
        – Może innym razem? – odrzekła, a jej oczy znowu rozbłysły tym wyzywającym, nieco bezczelnym błyskiem.
        Zmieszany jej spojrzeniem kolejny raz poczuł ten przyjemny skurcz przeszywający jego wnętrzności. Zanim zdążył



ROZDZIAŁ I: ROSZADA                                                                                                                 14




się jednak nacieszyć tą obiecanką, ktoś w korytarzu nerwowo otworzył drzwi, a ich oczom ukazał się jakiś obcy mężczyzna.
        – Proszę o pomoc! Przywiozłem tutaj moją żonę, która chyba zaczyna rodzić. Proszę, bardzo proszę, pomóżcie jej! – mówił zdenerwowanym, nieco podniesionym głosem.
        – Gdzie jest pańska żona? – zainteresowała się Ruth.
        – Na furmance przed szpitalem. Przywiózł ją właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy. Żona już po południu poczuła się nie najlepiej, dlatego wysiedliśmy z pociągu i postanowiliśmy zatrzymać się w waszym miasteczku na noc. Jutro chcieliśmy pojechać dalej.
        – Proszę ją przyprowadzić – zdecydował Josef. – Zaraz się nią zajmę.
        Po kilku następnych minutach doktor wiedział już na pewno, że tej nocy nie będzie mógł zaliczyć do spokojnych, jego zaś myśli o upojnych chwilach z Ruth może włożyć pomiędzy bajki.
        – Poproś do nas pielęgniarkę z wewnętrznego. Niech zostanie z panią Belsenhof, a ty musisz mi pomóc – zwrócił się do niej. – Ta nowa lada chwila będzie rodzić.
        Zanim przebrzmiało echo jego słów, z pokoju ich podopiecznej dał się słyszeć przeraźliwy krzyk. Doktor obrócił się na pięcie i pobiegł w tamtą stronę. Kiedy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się przerażający widok. W kałuży krwi zobaczył zwijającą się w bólach panią Belsenhof. Pochylił się nad nią i położył rękę na rozpalonym czole. Krzyk ustał, ale z jej ust dobywało się ciche rzężenie. Jego pacjentka straciła przytomność.
        – Nowa zaczyna rodzić! Czy możesz przyjść? – Usłyszał za sobą głos Ruth.



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                           15




        – Musisz sobie radzić sama! – krzyknął zdenerwowany, nie oglądając się na nią. – Teraz muszę ratować panią Belsenhof.
        Po godzinnej walce Josef wchodził do sali porodowej. – Co z nią? – Zdawały się pytać oczy Ruth.
        – Znowu się pospieszyła – powiedział cicho doktor. – Cholera! Znowu w ósmym miesiącu – zaklął wściekły. – Dałem jej zastrzyk i teraz śpi. Zaraz muszę jednak do niej wracać. A tutaj co? – spytał po chwili, jakby teraz dopiero przypomniał sobie o rodzącej.
        – Wody odeszły już dawno – poinformowała, nie patrząc na niego. – No, niech pani prze! – zwróciła się z kolei do kobiety. – Mocno! Mocniej! – rozkazywała coraz głośniej.
        Jakby na skutek jej pokrzykiwań, w tej samej chwili rozległ się przeraźliwy krzyk, a krocze rodzącej zaczęła rozrywać główka ukazującego się dziecka.
        – Jeszcze trochę! Nooo! Mocniej! – ponaglała ją Ruth. – Zaraz będzie po wszystkim! – Próbowała ją mobilizować.
        – Nie ciesz się za wcześnie – powiedział półgłosem doktor. – Jest tak, jak przypuszczałem. W kolejce czeka ktoś drugi – dodał, trzymając pierwszego noworodka w dłoni. – Na razie mamy zdrowego chłopczyka. – Uśmiechnął się i zaczął dokładnie przyglądać się nowo narodzonemu. – Dlaczego nie może to być dziecko pani Belsenhof? – mruknął rozczarowany, zawiązując pępowinę.
        – A może jest? – Dotarł do jego uszu ledwie słyszalny szept Ruth.
        Kiedy z niedowierzaniem spojrzał na nią, w jej oczach dostrzegł ten sam błysk spokojnej pewności, który już wcześniej niejednokrotnie u niej widywał. Zrobiło mu się gorąco.



ROZDZIAŁ I: ROSZADA                                                                                                                 16



       
        – Obsypię pana pieniędzmi. Potrzebuję potomka i spadkobiercy rodu. Rozumie pan? Niech pan robi, co w pana mocy. – Nie wiadomo który już raz zabrzmiały mu w uszach słowa hrabiego. – Ja potrafię się naprawdę szczodrze odwdzięczyć.
        – Chyba masz rację, moja droga Ruth. Dziecko państwa Belsenhof też pcha się już na świat – szepnął nagle, zaskoczony siłą i determinacją swoich słów.
       
       
        Siedząc następnego dnia wieczorem w swoim pokoju, Josef raz jeszcze rozstawił na szachownicy sumienia figury przeciwnych stron. Sen, który tak łatwo mu zawsze przychodził, zwłaszcza po wyczerpujących nocnych dyżurach, tym razem uparcie go omijał.
        Przysięga Hipokratesa, etyka lekarska, ludzka uczciwość i wreszcie wiara w Stworzyciela – huczało mu w głowie – wszystko to buntuje się przeciwko słowu, jakie postawić mogę na przeciwnej szali. Chciałbym dla tego słowa wyszukać jakąś wzniosłość, która mogłaby mnie usprawiedliwić, ale nie znajduję. To słowo w swoim znaczeniu zawsze było i jest ohydne i takie pozostanie. Chciwość. Tak, chciwość. Oto wytłumaczenie mojego postępku – myślał, zwieszając coraz niżej głowę.
        Siedząc tak, udręczony toczącą się w jego sumieniu walką, nagle usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Zaskoczony tym odgłosem, dopiero po chwili zerwał się z łóżka i poszedł je otworzyć. W progu stała Ruth.
        – Czy można? – spytała, uśmiechając się niepewnie.
        – Oczywiście! – Prawie że wykrzyknął, a jego ciężkie myśli uleciały w siną dal. – Wejdź! – zaprosił ją.



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                           17




        – Obiecałam, że odwiedzę cię innym razem – powiedziała cichutko, a jej uśmiech wydał mu się odpowiedzią na jego niepewność.
        Josef zbliżył się do niej, a widząc w jej oczach zachętę i przyzwolenie, przytulił ją do siebie. Nie stawiała oporu, a wręcz przeciwnie, całym swoim ciałem naparła na niego. Pochwycił w dłonie jej twarz i mocno zaczął ją całować, ale w tej samej chwili, co poczuł aż do bólu, jego męska chuć zapragnęła czegoś znacznie więcej. Nie chcąc tracić czasu na prozę pocałunków, porwał ją na ręce i brutalnie rzucił na łóżko. Kiedy chciał się na nią zwalić, ona odepchnęła go stanowczo i powiedziała z niesmakiem:
        – Takim cię nie znam.
        – Wy… wy… wybacz – wyjąkał zmieszany. – Nie potrafię się opanować – tłumaczył niezdarnie, pochylając się nad nią.
        – Ale ja cię o to proszę – wyszeptała mu do ucha i całą mocą przylgnęła wargami do jego ust.
        Po chwili namiętnych pocałunków wstała i bardzo powoli zaczęła zdejmować sukienkę. Kiedy stała przed nim w samej tylko bieliźnie, uśmiechnęła się zachęcająco.
        – Może mi pomożesz – szepnęła kusząco.
        Ukląkł przed nią i wodząc wargami po aksamitnej skórze jej brzucha, sięgnął rękami do pleców, gdzie namacał haftki stanika.
        – Jesteś cudowna – mamrotał, a jego usta ślizgać się zaczęły po gładkim materiale jej majtek. – Jesteś cudowna – powtarzał bezwiednie, ściągając je zębami coraz niżej.
        Gdy nagle jego oczom ukazały się gęste i czarne jak smoła kędziorki zdobiące jej łono, jego podniecenie sięgnęło zenitu. Czując w uniesionych dłoniach cudowny ciężar uwolnionych



ROZDZIAŁ I: ROSZADA                                                                                                                 18




z biustonosza piersi, znowu zapomniał o delikatności i bez opamiętania zachłannie wgryzł się w jej wilgotne z podniecenia krocze.
        Kiedy po kilkunastu minutach leżeli obok siebie nasyceni miłosnym szaleństwem, ich palce leniwie błądziły po rozpalonych jeszcze nagich ciałach. –
        Jesteś wspaniała – powiedział niespodziewanie, dziwiąc się nienaturalności swojego głosu. – Chciałbym z tobą pozostać na zawsze – dodał po chwili, czując potrzebę mówienia jej tylko miłych rzeczy.
        – Mam to przyjąć jako oświadczyny? – spytała przekornie.
        – Wiem, że twoi rodzice się nie zgodzą – odrzekł trochę wymijająco.
        – Co prawda migasz się od odpowiedzi, ale powiem ci, że chociaż oboje są mocno ortodoksyjni, to jednak żydowskim lekarzem pewno nie pogardzą.
        – Nawet takim golasem jak ja? – zapytał, przewracając się na brzuch i zerkając jej w oczy.
        – Ten golas wcale nie jest taki zły. – Zaśmiała się, ślizgając się wzrokiem po jego nagim ciele.
        – Ty wiesz, jaką goliznę mam na myśli – stęknął smutno.
        – Nie przesadzaj. – Wydęła wargi wzgardliwie. – Teraz, kiedy pani Belsenhof tak szczęśliwie powiła syna, wszystko będzie inaczej – dodała z lekkim przekąsem.
        – O czym ty mówisz? – Nachylił się nad nią, a jego twarz zaczął palić gorący rumieniec. – Skoro nawet mnie graf* von Belsenhof za opiekę nad jego żoną i za udany poród obiecał sowitą nagrodę, to panu doktorowi też zapewne nie odmówi swojej hojności – odparła



* Graf (niem.) – hrabia.



SALON KRZYWYCH LUSTER                                                                                                           19




spokojnie, zaglądając mu w oczy z przekonaniem. – A przecież poród zakończył się szczęśliwie – dodała, widząc, że Josef nadal nie może ochłonąć.
        – Tak, no tak. Masz rację – przemówił wreszcie. – Mówił coś o wdzięczności, ale nie myślę o tym – skłamał.
        – Jasne. Niech to będzie niespodzianka. – Zaśmiała się.
        – To kolejna nasza tajemnica, która jeszcze bardziej nas łączy – rzekł po chwili, spoglądając badawczo w jej oczy.
        – Boisz się? – spytała nieco kpiąco. – Niepotrzebnie – dodała szybko. – Daliśmy szczęście państwu Belsenhof, którzy od lat czekali na potomka, państwo Apfelbaum zaś, chociaż jeden z bliźniaków urodził się martwy, też są szczęśliwi.
        – Jednak uczciwe to nie jest – powiedział po chwili Josef. – Państwo Belsenhof będą wychowywali nie swoje, w dodatku żydowskie dziecko, zaś ci drudzy zawsze będą wspominali tego, który umarł.
        – Masz rację. Tylko że ten żydowski chłopiec nie ma wyrytego na czole pochodzenia, państwa Apfelbaum zaś Bóg obdarował już wcześniej czwórką dorodnych dzieci.
        – Zgadza się. Żaden z chłopców nie jest naznaczony swoim pochodzeniem – przyznał Josef – ale są za to oznaczeni czym innym – dodał. – Obaj mają identyczne znamiona. Zauważyłaś? Nad sercem każdy z nich ma identyczny znaczek. – Jeszcze raz przypominał sobie to kuriozum. – I ten niespotykany kształt… – Kręcił z niedowierzaniem głową. – Widziałaś?
        – Nie miałam czasu się przyglądać. Wszystko musiałam robić sama, ale nie mam o to do ciebie pretensji – powiedziała miękko, głaszcząc jego plecy. – Więc co z tymi znamionami? – wróciła do tematu, uśmiechając się pobłażliwie.




 

do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl