Kategorie blog
A teraz co?
A teraz co?

 



















Prolog


        – Hej, obudź się!
        Poczuła silne szarpnięcie za ramię, potem kolejne i jeszcze jedno. Głowa pękała jej z bólu, a morze hałasowało bez opamiętania. Słyszała wszystko ze zdwojoną, a może z potrójną siłą. Ciało cierpiało w każdym, najmniejszym nawet kawałeczku. Słońce piekło w powieki, nie pozwalając uchylić ich więcej niż tylko odrobinę.
        – Ach, więc żyje, chwała Bogu – usłyszała poprzez wkurzający szum wody i stukot jakichś przedmiotów obijających się o siebie.
        Kto żyje, jak żyje, o co chodzi? Gdzie ja jestem i dlaczego tak potwornie mnie wszystko boli? – próbowała pozbierać myśli, równocześnie powoli, bardzo powoli, otwierając sklejone niezmytym makijażem oczy. Twardo, zimno, niewygodnie… Co tu się dzieje?
        – Hej, dziewczyno! Co ci się stało?
        – Nachalny męski głos nie odpuszczał. – Czy potrzebujesz pomocy lekarza?
        Nie, nie potrzebuję, po co mi lekarz?
        Wreszcie powieki ustąpiły i przed oczami dziewczyny ukazali się pochyleni nad nią policjanci – kobieta i mężczyzna. Mieli dziwne mundury, ale to na pewno byli policjanci, tak przynajmniej wyglądali.
        – Czy mówisz po angielsku? – zapytała młoda ciemnowłosa funkcjonariuszka. – Czy rozumiesz, co do ciebie mówimy?
        Pokiwała głową, nadal nie mogąc pojąć, o co chodzi i dlaczego znajduje się na kamiennej plaży, tuż nad brzegiem szumiącego morza.
        – Czy wiesz, jak tutaj trafiłaś i dlaczego? – Tym razem to mężczyzna zadał pytanie, które powoli dotarło do świadomości leżącej.


_____  7  _____




        Zaprzeczyła powolnym ruchem głowy. Nie miała siły na nic więcej.
        – Wezwaliśmy wodne pogotowie, musisz zostać zbadana przez lekarza.
        Dziewczyna spróbowała wstać, ale natychmiast z bólem osunęła się na ziemię.
        – Podejrzewamy, że zostałaś zgwałcona.







KATARZYNA
· 1 października, Wrocław



        Dobrze jest słuchać szumu opon trących o asfalt i dobrej muzyczki w aucie własnej rodzicielki. Jazzowa płyta Stinga. Wcześniej jej nie znałam. Trochę smędzi, raczej wieczorna nutka, ale chyba to i dobrze, bo co tu dużo mówić – boję się tego pierwszego dnia na uczelni. Taka emocjonalna zupa grochowa – strach przed tym, co mnie tam czeka, przyprawiony podnieceniem wywołanym myślą: co mnie tam czeka? To chyba nie jest całkiem normalne – tak się bać, a równocześnie ekscytować. No dobra, niech będzie, że nie jestem całkiem normalna, ale… co mnie tam czeka?
        Myślę, że mama jest tak samo podekscytowana. Dla niej to też świeża sprawa, chociaż nie pierwszy raz już w nowym miejscu. Jeździ po świecie, wykłada, zapraszają ją na konferencje, pracowała na Uniwersytecie Medycznym kilka dobrych lat – ale tylko na godziny, więc ten etat to też nowość. Czuję, że się denerwuje. Po czym to poznaję? Po liczniku – jedziemy zaledwie 120 na godzinę, a z taką prędkością na autostradzie jeszcze nie prowadziła. Chyba że były jakieś spowolnienia.
        Dobrze, że Sting zakończył swój kawałek i puścili coś radośniejszego, to może i atmosferka w aucie pójdzie w dobrym kierunku.
        – Córcia, nawet nie wiesz, jaka jestem z ciebie dumna! – przemówiła nagle.
        – Z czego? – zapytałam zdziwiona jej nagłą deklaracją.
        – Ze wszystkiego. Uważam, że cokolwiek robisz, ma to jakiś sens, mimo że często w pierwszym oglądzie sprawia wrażenie chaosu.
        Zaśmiałyśmy się obie, bo każda z nas przypomniała sobie jakąś historię z tym związaną.


_____   9   _____




        – Potrafisz być uparta jak żyrafa, która będzie stała pod akacją tak długo, aż odrosną nowe listki.
        Znów radosny śmiech.
        – Fakt, sporo zamieszania wam narobiłam różnymi moimi pomysłami, ale dużo wytrzymujecie. Twardzi jesteście. – Tym razem ja zaczęłam podsumowywać miniony czas, kiedy byłam dzieckiem, a potem trudną nastolatką. – Przeszliście test rodziców, a nawet: kochanych rodziców, cierpliwych rodziców, wyrozumiałych rodziców i pewnie całej masy innych rodziców. Fajnie jest mieć taką mamę i takiego tatę, chociaż czasami wkurzałam się na was. Dziś już nawet nie wiem za co.
        – Pewnie jakiś psychoterapeuta uświadomi ci to kiedyś za drobną opłatą. Za większą nawet znajdzie to, czego nie było. Oni tak potrafią – odparła mama, jakby nieco bardziej wyluzowana.
        Licznik wskazywał 135 kilometrów na godzinę – wyraźnie lepiej, taką ją znam.
        – A ty się nie boisz troszkę tego nowego, co cię czeka? – zapytałam odważniej.
        – Jeśli powiem, że nie, to będę w żywe oczy łgała – podjęła temat.
        Wskaźnik licznika leciutko przekroczył 140 i stabilnie się podnosił. Taką ją lubię. Autka zjeżdżają na prawy pas, a my spokojnie łamiemy przepisy – znaczy że mamka jest już emocjonalnie stabilna. Ja wprawdzie jeszcze nie, ale przynajmniej jedna z nas panuje nad sobą i kierownicą równocześnie.
        – Trochę się boję, jak sobie poradzę. Agata zrobiła taki szum medialny, że jak słyszałaś, postawiono mi bardzo wysoko poprzeczkę.
        – Mamuś, przecież tę poprzeczkę to ty sama sobie tak wysoko postawiłaś, tym razem to ja jestem z ciebie dumna. Urobisz się jak czołg, czyli jak zwykle, ale udźwigniesz. Bo jak nie ty, to kto?
        – Masz rację, sama nie wiem, jak to się wszystko potoczyło, coś mówili o Szwajcarii i Japonii, a ja kompletnie nie mam pojęcia, o jaki staż chodzi.


_____   10   _____




        – Dowiesz się wszystkiego. Przecież będą musieli ci powiedzieć. A ty naprawdę nic nie wiedziałaś? – Nawet mnie to zdziwiło, mimo że przywykłam już chyba do przeróżnych dziwnych pomysłów moich rodzicieli.
        – Rozmawiałam z przedstawicielami tych uczelni, będąc na konferencji w Walencji, ale pomyślałam, że to tylko kurtuazyjne kuluarowe rozmowy. Oni wyraźnie mieli inne zdanie i rozpoczęli procedurę rekrutacyjną. Nie dzwonili do mnie, bo skoro mieli wstępną zgodę, to już załatwiali formalności z pracodawcą. Wtedy też reprezentowałam Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu, bo przecież miałam tu kilka godzin dydaktycznych. Teraz są moim prawnym pracodawcą. Będzie się działo! Obie startujemy ostro.
        – Damy radę! A bo to mało razy dawałyśmy? – Wciąż jeszcze pełna obaw nastrajałam nas obie na nowe wyzwania, chociaż myślę, że to ja byłam bardziej wystraszona – dziś jeszcze tak startowo, ale od jutra zaczną się pewnie regularne zajęcia. Nieźle, nieźle!
        – Ta twoja immatrykulacja o której ma być? – zapytała moja zawsze świetnie zorganizowana mama. Czyżby coś wymknęło jej się z pamięci, czy tylko zagaduje, żeby wypełnić myśli?
        – W samo południe. Wpadniesz?
        – Postaram się, chociaż sama nie wiem, jak tam się dziś potoczy, większość rzeczy będzie nowa również dla mnie. Ale jako się rzekło: damy radę!
        – Damy, jak przystało na prawdziwe damy!
        Zaśmiałyśmy się radośnie tuż przed samym zjazdem z autostrady. Wrocław wciągał nas gładko w swoje trzewia. Co mi przyniesiesz, Wrocławiu? – pomyślałam.






IGA
· 4 października, Wrocław


        Ulewa za oknem uniemożliwia mi umycie okien w moim nowym wrocławskim mieszkanku. Udało mi się czmychnąć przed burzą – dosłownie w ostatniej chwili wpadłam do klatki schodowej. Uciekałam przed czarnymi chmurami od samego uniwersytetu, w którym teraz pracuję. Czułam, że nadchodzi, potem słyszałam ją coraz wyraźniej, a teraz przez otwarty balkon wchłaniam jej zapach. Obawiam się, że to nie jedyna burza, której dziś doświadczam. Wewnątrz mnie też się gotuje, ściera i błyska. Jutro mam spotkać się z detektywem, którego wynajęłam, aby śledził mojego małżonka. Nie wiem, co dla mnie ma, ale podejrzewam, że coś istotnego, skoro nie chciał o tym rozmawiać przez telefon. Od poniedziałku nosi mnie i nawet nowa praca nie jest w stanie uciszyć kłębiących się myśli.
        Zmiany… zmiany… zmiany…
        Tak wiele się wydarzyło w ostatnich tygodniach, że trudno mi się jeszcze poukładać w tym nowym wymiarze. Zmiana pracy po kilkunastu latach na jednym oddziale w niewielkim szpitalu, obrona pracy habilitacyjnej, etat na Uniwersytecie Medycznym i w Szpitalu Uniwersyteckim, perspektywa wyjazdu na staż do Szwajcarii, córka na studiach, nowe mieszkanie, które miało być tylko tymczasową przechowalnią na czas dojazdów do Wrocławia, ale może stać się dla mnie miejscem docelowym, bo… no właśnie, bo co? Rozważam dziesiątki scenariuszy, analizuję swoje życie z Pawłem, zastanawiam się, jak może wyglądać ono bez jego obecności, jak rozmawiać z dziećmi, jeśli to, co dostarczy mi detektyw, będzie na tyle istotne, by wystąpić o rozwód…
        A jeśli…?


_____   12   _____




        A jeżeli…?
        A gdyby…?
        Jak…?
        Dlaczego…?
        Czy warto…?
        Chyba zbyt wiele pytań w mojej głowie.
        Nie będę myła okien, ale może chociaż wyszoruję podłogi po malarzach. Muszę coś robić, chcę się spocić, zmęczyć, rozładować stres. To moje mieszkanie! Moja nowa, samodzielna kawalerka! Nie przeraża mnie jej rozmiar. Nie, nie mam klaustrofobii po dużym, wygodnym domu z ogrodem i gosposią dbającą o wszystko. Gołe ściany i podłogi, w kącie przedpokoiku stoją jeszcze narzędzia ekipy, która w poniedziałek przyjdzie się rozliczyć. Meble kuchenne mają instalować w połowie października, ale łazienka już działa. Nie mam tu jeszcze ręcznika i swoich kosmetyków, bo dotychczas zwoziłam rzeczy Kasi, która na razie zamieszkuje razem z bratem i jego dziewczyną w klatce obok. Mogłabym wpaść do nich na kawę, ale nie chcę im znosić swoich stresów. Pragnę pobyć sama. Czajnik, jednorazowy kubek, herbata, którą wypiłam, siedząc na podłodze z podwiniętymi nogami, bo nawet zachlapany farbą stołek malarzy opuścił moją kuchnię. Tak, tego właśnie pragnę – gorącej herbaty wypitej w całkowitej samotności, przy dźwięku ulewnego deszczu i powoli odchodzącej burzy…
        Rozciągam się na podłodze – nic to, że jeszcze nieumytej, a moja biała bluzka łatwo zmieni kolor – patrzę w sufit, nową lampę… moją nową lampę, omiatam wzrokiem gołe mury, drzwi, okna, wyjście na balkon i ścianę deszczu, wkładam ręce pod głowę, jakbym była na świeżo skoszonej łące w letni wieczór, kiedy na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy… Łzy ciekną mi powolutku i spływają po włosach, wzdłuż uszu, opadają na solidne dębowe klepki…
        I co teraz? Tyle wspólnych lat, a gdzieś pomiędzy nami tajemnice, do których nie miałam dostępu. Kto je z nim dzielił – a może łączył…? Co przede mną ukrywał? Gdzie i kiedy się pogubiliśmy? Dlaczego dotychczas nic nie widziałam? Czy to wszystko, o co razem walczyliśmy, nie było NIC warte? Tylko tyle?
        Dlaczego…?
        Kiedy…?
        Z kim…?
        Czyja to wina?
        Moja czy jego?
        Co robiłam źle?
        Czy gdybym bardziej się starała…?








KATARZYNA
· 5 października



        Stoję tu jak palant i czekam na faceta! Chyba powinno być odwrotnie – przynajmniej z tego, co pamiętam z moich prowincjonalnych pogawędek z innymi grzecznymi dziewczynkami. Okej, daję mu jeszcze kwadrans, może tramwaj się spóźnił albo jakieś inne wydarzenie go zatrzymało. Nie będę dzwonić, żeby nie wypaść jeszcze bardziej beznadziejnie. Wszystko w tym mieście układa się nie tak, jak sobie wymarzyłam w swoim małym miasteczku na antypodach. Czuję się tu jak prawdziwy „słoik”, mimo że przyjechałam zupełnie niezaprowiantowana, bo nie miałby mi kto zapakować weków na stancję.
        Najpierw ta uczelnia – wchodzę szczęśliwa, że udało się dostać i teraz będę taką ważną studentką medycyny, a tu sale wyposażone gorzej niż w moim ogólniaczku. Nie tak to sobie wyobrażałam. Kiedy świętowaliśmy habilitację mamy, zaprowadzono nas do sali audytoryjnej, a okazuje się, że nie ma ich tu zbyt wiele, szczególnie w starych budynkach. No dobra, czepiam się, część budynków jest w dobrym stanie, a niektóre są remontowane – pierwsze wrażenie jednak pozostało. To jeszcze dałoby się wytrzymać, ale ta bufońska atmosfera chyba mnie przerasta. Towarzystwo wystylizowane na elitę społeczną, choć jak nic słoma wyłazi z tych firmowych butków. Zakupy zrobione pod koniec września za rodzinne oszczędności podniosły poziom lansu niejednego studenta. Nowiutkie laptopy wyłożone na stoliki jak w amerykańskich filmach. Takich z zeszytami, jak ja, niewielu, i to raczej wystraszone robaczki, więc to nie my będziemy wyznaczali trendy na roku. Daję sobie szansę do soboty, jeśli nadal będę w mniejszości, to chcąc nie chcąc, w poniedziałek przybędę z komputerem, trzeba będzie się dostosować.


_____   15   _____



 

        Zrobię jeszcze tylko wywiad, jak tam u Huberta, Adama i Patki. Mój najlepszy kumpel jest na kulturoznawstwie, tam chyba bardziej konwencjonalnie – długopis i notatnik akademicki oraz tradycyjne, papierowe książki; brat i jego panna na polibudzie – tu obstawiam zaawansowanie technologiczne, bo nawet same budynki wyglądają jak z żurnala: odrestaurowane albo nowoczesne do tego stopnia, że z wydziału na wydział można przedostawać się kolejką linową ponad Odrą. Szaleni! U Andrzeja na dziennikarstwie też pewnie mieszanka – tradycyjne metody notowania przeplatane pracą z komputerem i wyszukiwaniem bieżących informacji ze świata. Ale, ale, przecież on jest na germanistyce, a pisze do gazet, żeby sobie dorobić. Ciekawostka przyrodnicza – chyba żaden polski polityk nie skończył politologii, a dobrzy redaktorzy mają zupełnie inne wykształcenie niż dziennikarskie. Interesujące, nie powiem…
        No właśnie, gdzie jest ten cały Andrzej, na którego jak palant czekam pod pręgierzem ponad pół godziny? Nawet na zegarek nie muszę patrzeć, bo ogromny średniowieczny zegar na ratuszu pokazuje przepływające minuty. Okej, czekam do piętnaście po, czyli jeszcze sześć minut, i wracam do domu. Wystarczająco już w tym tygodniu byłam upokarzana. A tak mi się wydawało, że co to dla mnie – kolejna szkoła i już. Jakoś dotychczas sobie radziłam – trzy lata przedszkola, trzy lata nauczania początkowego, trzy lata w podstawówce, trzy lata w gimnazjum i ostatnie trzy lata w ogólniaku. Magiczny, trójkowy system szkolny. Wszędzie musiałam przerobić zmianę składu, ludzie przychodzili, odchodzili, niektórzy przenosili się ze mną do następnej szkoły, kilka osób towarzyszyło mi od przedszkola aż do matury… ale tu jestem sama. Sama jak palec w ciasnej rękawiczce. Nawet z bratem spotykam się późnym wieczorem, a i tak zaraz zamykają się z Patką w swoim pokoju, a ja od pierwszego dnia udaję, jak pilnie się uczę.


_____   16   _____




SMS do Andrzej
Czekałam ponad pół godziny, nie zamierzam tu dłużej kwitnąć.


SMS od Andrzej
Przepraszam najmocniej, ale coś mi wypadło. Sorki.


        Krew uderzyła mi do czubków wszystkich organów. Nie! Tylko tego mi jeszcze brakowało – olał mnie w najgorszym stylu! Wściekła wyrzuciłam do kubła na śmieci afrykańskie ciasteczka, które wiozłam mu kilka tysięcy kilometrów.
        Wal się, młody! – pomyślałam rozżarzona do czerwoności. Tak liczyłam na przyjazną duszę… Wybierałam słodycze, pisałam SMS-y w kibelku południowoafrykańskiego szpitala, w którym spędziłam ciężkie wolontariackie wakacje. Każda wiadomość od Andrzeja była jak powiew świeżego wiatru. Wyczekiwałam na nie, łapałam wolne chwile i Internet. Cieszyłam się, że podczas wakacji ten chłopak będzie mój.
        Dziś mu coś wypadło! Coś wypadło! Nawet nie miał odwagi powiedzieć: „Wiesz, panna, nie wkręcaj się, mam cię gdzieś, bujaj się gdzie indziej, a nie na mojej drodze”. Pewnie by zabolało, ale nie tak jak „coś mi wypadło”.
        Dziewczynko z prowincji, wracaj grzecznie do domu, ucz się pilnie z książeczek i Internetu, zagryzaj wargi i przyj do przodu. Co ty sobie myślałaś – że studiowanie to niekończąca się impreza jak na amerykańskich filmach?
        Dobrze, że nie muszę się zapisywać do tych pomylonych studenckich bractw. Na szczęście nie ma tego w Polsce, chociaż biorąc pod uwagę to, jak zachłystujemy się tradycjami zza oceanu, sądzę, że i do nas taka moda może zawitać. Gdybym dziś miała się mizdrzyć przed jakimiś starszymi studentkami i udowadniać, dlaczego powinnam należeć do ich grupy, to pewnie dostałabym się do Prowincjonalnego Stowarzyszenia Ostatnich Frajerek na Dolnym Śląsku.


_____   17   _____





        Tylko na tyle mnie stać po tym kopniaku, który dokończył cały łańcuszek rozczarowań.
        Nie jestem ani ładna, ani specjalnie zgrabna, pewnie nawet to, że myślałam o sobie „inteligentna”, też okaże się bezwartościowe, gdy porównam się z innymi osobami na roku. Jestem jedynie dość wysportowana, ale nie na tyle, żeby być czirliderką, jakąś pomponiarą głupią jak but… Z ludźmi też mi nie wychodzi, jak okazało się podczas minionego sylwestra…
        Boże, jaka ja jestem beznadziejna! I co ja tutaj robię?
        Automatycznie wybrałam numer przyjaciela, który dotychczas mnie nie zawodził, choć zdawałam sobie sprawę, że teraz ma prawo toczyć własne życie.
        – Hubert? Masz czas, żeby spotkać się na rynku na lodach?
        – Jezu! Czy mam czas? Dziewczyno, pędzę na skrzydłach. Ja tu jajo znoszę ze strachu, czy sobie z tym wszystkim poradzę!
        – Witaj w klubie.
        – Ty też? Po kim jak po kim, ale po tobie się tego nie spodziewałem – krzyczał do telefonu, mimo iż całkiem dobrze go słyszałam. – Daj mi pół godziny, to dobiegnę do ciebie.
        – Bardzo proszę, czekanie na facetów staje się moim zwyczajem – burknęłam już tylko do siebie i znikającego z ekranu zdjęcia.






 

IGA
· 5 października


        Powrót autostradą do domu po męczącym nocnym dyżurze przestaje być przyjemnością, a staje się dodatkową trudnością. Na szczęście kiedy tylko wsiadam do mojego białego autka, nabieram sił i spokoju. Zwykle tak jest, ale chyba jednak nie dziś. Jadę powoli, bo czuję, że mogłabym stanowić zagrożenie dla innych, tak bardzo co chwilę podnosi mi się poziom adrenaliny. To dziś o siedemnastej mam spotkać się z detektywem. Cokolwiek dla mnie ma, i tak nie ominie mnie stres przed rozmową, w trakcie rozmowy i po niej. Zapłaciłam mu za prawdę na temat wierności mojego męża. Bez powodu tego nie zrobiłam. Po tak długim czasie, w którym zakładałam, że jest wobec mnie lojalny, bo tyle przecież wspólnie przeszliśmy, żeby osiągnąć to, co mamy, dziś kierują mną mocno uzasadnione wątpliwości.
        Tyle lat jesteśmy razem, wszystko, co osiągnęliśmy, zawdzięczamy tylko sobie, bo od rodziców dostaliśmy jedynie wstyd i nienawiść. Staraliśmy się stworzyć jak najlepszy dom dla naszych dzieci i dla siebie wzajemnie, ale to pchnęło nas w pracoholizm, co spowodowało powolne rozluźnienie relacji. Być może kierowały nami nadmierne ambicje. Kto temu zawinił? Paweł czy ja? Byłabym niesprawiedliwa, gdybym wszystko zrzuciła na niego, ja też dokładałam kamyczki do tego ogródka. Ostatnio może nawet nieco większe, bo skupiłam się tylko na sobie. Habilitacja, kilka kolejnych konferencji, nowa praca… i Agata.
        Czy mogę śledzić i osądzać Pawła, skoro sama…
        Cokolwiek ten człowiek dla mnie ma, chcę po prostu wiedzieć – może widzieć, jeśli to zdjęcia – niech już wreszcie zmierzę się z faktami. Pozwalam przecieknąć do mojej świadomości myśli:


_____   19   _____





        Wszystko to tylko urojenia, wynikające z chwilowego braku zajęcia, teraz już wszystko jest w porządku, Paweł jest w porządku, cały nasz świat też w tym porządku jest. Tak, ale jaki to porządek? Jaki ład? Jakie normy i standardy rządzą naszymi dniami, zachowaniami, decyzjami, planami?
        Tak starannie układałam te rodzinne puzzle, myślałam, że otacza mnie nareszcie dobry świat, a ja mam nań wpływ. Nie zagrażają mi już rodzice ani obcy. A tymczasem…
        Parkuję pod domem, nie mam ochoty skalać swego cayenne, stawiając go w garażu tuż przy bmw Pawła. Liczyłam na to, że nie będzie go w domu, że ma dyżur, a ja spokojnie wykąpię się po całej nocy i pójdę do łóżka – choć mimo silnego zmęczenia wątpiłam, aby udało mi się zasnąć.
        – Hej, już jesteś? – pyta mąż znad porannej kawy i gazety.
        – Tak, jestem – odpowiadam oschle, nie stać mnie nawet na udawanie.
        – Widzę, że jesteś zmęczona – próbuje nawiązać konwersację. – To chyba nie był zbyt dobry pomysł, żebyś tak daleko dojeżdżała do pracy…
        – Tak, to nie był dobry pomysł – wchodzę mu w słowo, łapiąc lekko triumfalne spojrzenie osoby, której przyznano rację. – W poniedziałek po pracy przejdę się po wrocławskich sklepach i kupię meble do kawalerki, żebym mogła się tam spokojnie przespać po dyżurze czy przygotować do zajęć na uczelni.
        Coś na znak rozczarowania, może zniechęcenia przebiegło po twarzy Pawła. Poddał się, wyraźnie odczuł moją wrogość względem niego. Tak sobie obiecywałam, żeby nie okazywać żadnych uczuć, zanim nie poznam faktów – ale nie wytrzymałam.
        – Jak tam Kasia sobie radzi? – spróbował z innej strony.
        – Zadzwoń do niej i zapytaj – odburknęłam. – Z pewnością ci powie. Idę pod prysznic.
        Wiem, że potraktowałam go parszywie, ale chyba nie chciało mi się udawać. Kąpiel dobrze mi zrobi, może po niej stanę się bardziej opanowana.


_____   20   _____




        Nie udało się. Poszłam prosto do łóżka, żeby nie spotkać się z własnym mężem. Przewracałam się niespokojnie, nie mogąc zasnąć mimo kolosalnego zmęczenia. Spokoju nie zaznałam również wtedy, kiedy usłyszałam dźwięk odjeżdżającego samochodu. Wyobraźnia wlewała mi osobiście produkowany jad złości, zwątpienia, rozczarowania i wściekłości w każdą najmniejszą żyłkę, w każde naczynko krwionośne, a nawet w każdą komórkę. Wypełniona po brzegi zazdrością cieszyłam się tylko z jednego – że go tu nie ma. Mogłabym eksplodować od nadmiaru emocji i zniszczyć resztkę szacunku, jaki żywiliśmy do siebie.
        Nie potrafiłam usiedzieć spokojnie, moje myśli wciąż krążyły wokół pytań: Gdzie on pojechał? Co teraz robi? Z kim jest? Dlaczego uciekł przede mną? Kim jest kobieta z dzieckiem, z którą się potajemnie spotyka? Czy na pewno potajemnie? A może właśnie bardzo otwarcie, wiedząc, że ja i tak nie reaguję, lekceważąc wszystko, co kiedyś nas łączyło? Dlaczego jestem tak potwornie samotna? Nawet pożalić się nie mam komu!
        Może herbata z cytryną ulży moim emocjom i koszmarnemu zmęczeniu? Usiadłam na tarasie z kubkiem złotego napoju, szczęśliwa, że pani Pelagia (nasza gosposia) ma dziś dzień wolny i nikt nie krząta się po domu, a przede wszystkim nie zadaje mi zbędnych pytań. Nie znalazłabym w sobie siły, żeby na nie odpowiadać. A może to i dobrze, że nawet nie mam z kim pogadać, bo dziś nawet otwieranie ust stanowi dla mnie problem.
        Obracam w ręce iPhone’a. 12.46 – dopiero minęło południe, do siedemnastej jeszcze daleko. Automatycznie przeglądam pocztę. Trafiam na SMS sprzed kilku dni:


        SMS od Detektyw
        Czy możemy się spotkać w sobotę po południu? Mam dla pani materiały.


_____   21   _____




        SMS do Detektyw
        Będę w sobotę w mieście. Przyjdę do Pana o 17.00.



        SMS od Detektyw
        Dobrze. Czekam.


        ***
       


        – Dzień dobry, pani Ubicka.
        – Dzień dobry – witam się z detektywem, którego nazwiska nawet nie spróbowałam zapamiętać.
        – Może kawę albo herbatę? – proponuje uprzejmie.
        Jednak nie dla kurtuazji tutaj jestem.
        – Nie, nie, dziękuję. Przejdźmy może do rzeczy – skracam zbędny wstęp.
        – Mam dla pani kilka informacji. – Mówiąc to, sięga ręką do dolnej szuflady mocno zdezelowanego biurka, bardzo przypominającego mi nasze szpitalne, a jemu pewnie te, w które wyposażona jest większość komisariatów.
        Wyjmuje szarą dużą kopertę, niezbyt grubą. Kładzie ją na stole, czeka na mój ruch. Przejmuję pakiet i wkładam go bez słowa do sporej damskiej torebki. Wyjmuję portfel, aby zapłacić za usługę.
        – Nie zagląda pani do środka? – pyta lekko zdziwiony.
        – Nie – odpowiadam zdecydowanie – zobaczę w domu i zastanowię się, co mam z tym zrobić. – Wstaję z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Krzesełko pali mnie w siedzenie i chcę stąd wyjść jak najszybciej.
        – Pani Ubicka – powstrzymuje mnie tonem przypominającym rozkaz – proszę jeszcze usiąść na chwilę. Mam dla pani kilka informacji.
        Informacja, wiedza, miłość są niepoliczalne – myślę zupełnie nieoczekiwanie.


_____   22   _____




        – Tak? – odpowiadam, na wpół stojąc.
        – Bo tak naprawdę to być może czas obserwacji był zbyt krótki, żeby wyciągnąć daleko idące wnioski… – zaczyna, rozsiadając się wygodnie w swoim, podobnie jak biurko, podniszczonym krześle z podłokietnikami. – Obserwowaliśmy pani męża w kilka osób, tak aby niczego się nie domyślił, więc jestem przekonany, że zachowywał się naturalnie…
        Przykucnęłam ponownie na swoim niezbyt wygodnym stołku, utkwiłam wzrok w mysich oczkach detektywa.
        – Ta kobieta z dzieckiem raczej nie jest jego kochanką.
        Czuję, jak wraz z długim oddechem zaczyna mnie opuszczać napięcie, wzroku jednak nie spuszczam.
        Ich łączy coś zupełnie innego. Koleżanka, która uczestniczyła z nami w zadaniu, twierdzi, że to raczej kumpelski układ, ale zobaczy pani zdjęcia i sama wyciągnie wnioski. Pani wie więcej niż my, więc może się to pani jakoś lepiej poukłada. Ale…
        Znów wróciło zesztywnienie mięśni.
        – …zrobiła też wywiad wśród współpracowników pana ordynatora… i…
        – I? – weszłam mu w słowo, nie mogąc dalej udawać obojętnej, skoro nie byłam nią. – I co?
        – Pan doktor znany jest jako osoba o dużym sercu, i to nie odnosi się tylko do jego stosunku do pacjentów. Fakt, cieszy się ogromnym szacunkiem, uważany jest za świetnego fachowca i duszę człowieka, ale jego romanse są tajemnicą poliszynela.
        Poczułam, jak moje nogi miękną, a ciało robi się ciężkie tak bardzo, że nie wiedziałam, czy sama wstanę z siedzenia. Krew chyba uciekła mi do stóp, bo z pewnością nie było jej w pozostałych częściach organizmu. Nie wiem, na ile mi się to udało, ale zrobiłam wszystko, aby detektyw nie zauważył mojego poruszenia.
        – Pani zlecenie nie opiewało na rzeczy wykraczające poza zdjęcia z wybraną kobietą i dzieckiem.


_____   23   _____




        Słuchałam uważnie, coraz bardziej przyjmując postawę byka gotowego do ataku. Zacisnęłam usta i zęby tak, że poczułam, jak mi cierpną, patrzyłam na detektywa ponad oprawkami okularów. Bezwiednie zatrzymałam oddech.
        – Jeśli zechce pani, byśmy zebrali więcej informacji, proszę tylko dać znać.
        Pokiwałam głową na znak zgody, widocznie nie byłam pierwszą osobą zaskoczoną brutalną prawdą, skoro wiedział, jak prowadzić rozmowę. –
        Skontaktuję się z panią, kiedy będziemy mieli kolejny pakiet informacji – powiedział lekko, wstając zza biurka.
        Zrobiłam to samo i bez słowa pożegnania wyszłam szybko z tego okropnego miejsca.
        Powietrza – pomyślałam już na zewnątrz. Duże serce… tajemnica poliszynela… romanse… Z kim ja żyję od tylu lat pod jednym dachem? Co powinnam z tym zrobić? Z kim mogę o tym pogadać? Agata! Nie, ona jest w ciąży, nie mogę jej zawracać głowy! Agata P.? A cóż ją obchodzą moje sprawy? Mało ma swoich? I co ja mam teraz zrobić?!




AGATA
· 14 października


        Przecieram zaparowane lustro w mojej paryskiej łazience. Mokre włosy związałam ręcznikiem w turban. Podziwiam swoje nagie odbicie, głaszcząc się po wilgotnym jeszcze brzuchu, nakładam nań oliwkę i teraz delikatnie poskubuję skórę, nadając jej sprężystość. Cowieczorny rytuał rozpoczęty. Nie ma znaczenia, jak bardzo jestem zmęczona, codziennie rozmawiam z moją maluteńką córeczką.
        – Kochanie, wiesz, że jutro będziemy musiały pójść do lekarza. Doktor zobaczy, jak rośniesz, czy masz wszystko, czego ci potrzeba, pooglądamy cię i zrobimy piękne zdjęcie. Jeszcze nie przyszłaś na ten świat, a już zaczynasz być gwiazdą z własnym albumem. Zaledwie kilka osób wie o twoim istnieniu, ale niebawem inni też się dowiedzą. Chyba powinnam im powiedzieć, ale nie wiem jeszcze, kiedy to zrobię, bo to, że czekam na ciebie, będzie już niedługo wyraźnie widać.
        Smaruję brzuch, masuję, ujędrniam, wypinam się przed lustrem, ale widzę na razie niewielki wzgórek. Minęła już połowa ciąży, ale podobno pierwsza zwykle długo jest niewidoczna. To dobrze, bo nie wiem, jak zareagują na uczelni, kiedy okaże się, że nie powinnam grać na bębnach, bo mój własny bębenek będzie miał rozmiar niekompatybilny z całym zestawem garów. Zostaną mi chyba jedynie przeszkadzajki. Już widzę siebie, jak delikatnie, z kobiecą gracją uderzam w trójkąt albo z pełnym wdziękiem wydobywam głos z dzwonka Koshi.
        – Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić, ale dla ciebie, maluchu, jestem w stanie wiele przetrwać. Zrezygnowałam z picia, przygodnego seksu, nocnego imprezowania i dobrego mocnego espresso. Wolałabym nie porzucać tego, co dotychczas było dla mnie najważniejsze – muzyki.


_____   25   _____




Wiesz, ty też jesteś muzyką, bo stałaś się, kiedy słuchaliśmy niesamowitej kompozycji twojego taty. On jest genialny! Tak, naprawdę taki jest. Stworzył Symfonię pierwszej nocy zaledwie w tydzień, niewiele więcej czasu potrzebował na Ceremonię herbacianą!
        Mówiłam to z emfazą, patrząc we własne oczy, które odpowiadały mi milcząco:
        – To właśnie przez tę muzykę złamałaś wszystkie swoje zasady, zgubiłaś drogę, którą szłaś, zdradziłaś miłość swojego życia, by być z nią jeszcze mocniej w bliskości, która dała ci dar nowego życia.
        – Wszystko to mocno poplątane, ale czy nie takie właśnie jest całe moje życie? Nie mogłoby być prostsze, zwykłe, poukładane? – odpowiadam pełna pretensji świdrującym oczom wpatrującym się we mnie z lustra. – Czy ja zawsze muszę sobie i innym popaprać w życiorysie?
        – Wplątałaś w to porąbane, beznadziejne życie kobietę doskonałą – matkę, żonę, pomocnego anioła stróża. Nie wystarczyło ci, że znalazłaś przyjaciela, musiałaś to wszystko zbrukać, wciągając go w pokrętny seksualny taniec. Tak, dzięki temu ty, Agato, córko emocjonalnie zimnych rodziców, wnuczko wspaniałych babć, uliczny grajku, wiesz wreszcie, kim jesteś. Odkryłaś swoją tożsamość, stałaś się tym, kim chyba zawsze byłaś, poszukując łapczywie własnego „ja” w kolejnych brudnych pościelach. Ale dlaczego ciągniesz na paranoi dno jedyną doskonałą postać tego świata?
        – Bo ją kocham? Dla niej mogę zrobić wszystko, jej oddam nerkę, jeśli będzie tego potrzebowała! Ona uratowała mi życie, jestem jej go winna i poświęcę je, gdy zaistnieje taka potrzeba! – odpowiadam z pełnym przekonaniem.
        – To dlatego swoim kaprysem łamiesz jej dotychczasowe dobre, poukładane rodzinne życie? To ty masz wobec niej dług, nie ona wobec ciebie. Opamiętaj się, dziewczyno! Niszczysz ją tą swoją głupią miłością!


_____   26   _____




        Moje oczy coraz bardziej natarczywie wpatrują się we mnie, usta zaciskają się w złości, niepewności… zwątpieniu? Sama już zgubiłam się w tym, czego od siebie chcę.
        – Czy to jest miłość, kiedy turlacie się ku przepaści splecione w zmysłowych objęciach? Ty się otrząśniesz, bo nieraz już to czyniłaś, ale ona jest delikatna, wrażliwa, jest w twoich rękach jak niewinne dziecko.
        Maleństwo poruszyło się we mnie, jakby chciało dać znać, że w tej kłótni z samą sobą zapomniałam o nim.
        – Przepraszam, malutka, nie powinnam narażać cię na stres, ale muszę to sobie poukładać – tłumaczę się, delikatnie masując brzuch. – Wiesz, tak bardzo bym chciała, aby wszyscy ludzie wokół mnie byli szczęśliwi, a nie są. Niebawem poznasz ten mój świat, a ja bardzo chciałabym przygotować ci go jak najlepiej. Może nie powinnam była powoływać cię do życia – bo czy ja potrafię być dobrą matką, skoro jestem beznadziejną córką, siostrą, kochanką i przyjaciółką? Jeszcze niedawno byłam dobrą wnuczką, a teraz nawet i nią nie jestem.
        Uświadomiłam sobie wyraźnie, co ja dam temu dziecku w prezencie, kiedy już się urodzi. Chociaż nie czekają na nią, to przecież gdzieś tam w Lublinie mieszkają jej dziadkowie – dwoje zimnych, bezwzględnych osobników, którzy potrafią rozgnieść każdego, kto tylko stanie na ich drodze. Gdzieś pewnie jeszcze żyje, jeśli nie został zabity przez mafię, jej wujek hazardzista, wychowany w zgodzie z zasadami swoich rodziców – „niszcz i wyciśnij z innych, co tylko możesz, kpij, lekceważ, wykorzystuj bezwzględnie do ostatniej kropli”.
        – Jak bardzo różnię się od nich?
        Moje oczy patrzą na mnie ze smutkiem, nie ma w nich już tej złości sprzed kilku chwil, są zrezygnowane, lekko przerażone.
        – Przecież jestem taka sama! Dla własnych potrzeb wykorzystuję ludzi, pozwalam, by dla mnie rezygnowali z bycia tym, kim byli. Najwspanialsi, jakich ziemia nosi – Pani Agent… Yama… Kaśka… nie tak dawno jeszcze babcia.


_____   27   _____




        Łzy zaczęły toczyć mi się po policzku, spadały na nagie nabrzmiałe piersi… Już tylko jeden krok – ciało, które przed chwilą stało przed lustrem szczęśliwe, radosne, wypełnione nowym życiem, skuliło się w sobie i zapragnęło paść bezwładnie na samotnym łóżku i poddać się nieutulonemu szlochowi… Znów poczułam kopnięcie…
        – Hej, kurna, matka, bierz się w garść, bo ja tu jestem i nie takiej cię potrzebuję. Zbieraj się w sobie, obiecywałaś, że jutro idziemy do pana doktora, który zrobi mi zdjęcie. Co ty chcesz, żebym wyszła jakaś zapłakana, rozmazana i rozlazła? Czyżbyś zapomniała, że ty to ja, a ja to ty? Jesteśmy jednym, mamy jedną pępowinę. Kiedy dziś opychałaś się pizzą z sosem czosnkowym, to mnie się odbijało ostrym białym ząbkiem, a może nawet i dwoma, bo sporo ich w tym majonezie było. Następnym razem proszę o trochę bardziej wykwintną kuchnię. Może być sushi. Jakieś nigiri, maki albo temaki czy choćby odwrócone uramaki. Co, nie wiesz, jak je przygotować? To poproś kogoś, kto się na tym zna!






do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl