Kategorie blog
Szafa Rospudy
Szafa Rospudy

 



















„SZAFA ROSPUDY” 
– RECENZJA WYDAWNICZA


        Autorka powieści stawia przed czytelnikiem trudne zadanie. Przeczytawszy kilka pierwszych fragmentów, można się spodziewać, że będzie to proza łatwa i przyjemna, coś do poczytania w sobotnie popołudnie – romans w stylu Harlequina, choć nieco ubarwiony elementami fantastyki. Tymczasem „Szafa Rospudy” to literatura nie dla każdego, bo choć trudno ją jednoznacznie sklasyfikować, to formą najbardziej przypomina powieść poetycką. Świadczyć może o tym wyszukany, bogaty w metafory styl, ale też odrealniony świat, w którym żyją bohaterowie. Fabuła pełni tu rolę drugorzędną, ważniejsza jest forma – specyficzny język oraz elementy fantastyki mają za zadanie podkreślić, że wszystko tu jest fikcją. Autorka tworzy światy, w których rzeczywistość łączy się z fantazją, a granice nie istnieją. Przestrzenie, w których poruszają się bohaterowie, przenikają się nawzajem i nie liczy się odległość geograficzna czy bariera w postaci ekranu telewizora – tutaj wszystko jest możliwe.
        Nieważne, że w rzeczywistości amerykańską milionerkę i jej męża reżysera dzieli przepaść od niczym niewyróżniających się mieszkanek kraju nad Wisłą. W tym przypadku tworzywo literackie jest po to, żeby te różnice zniwelować, dystanse skrócić i sprawić, że niemożliwe może się wydarzyć. Na przykład amerykański reżyser, niemający nic wspólnego z jakimkolwiek słowiańskim krajem, postanawia stworzyć arcydzieło filmowe o bitwie pod Grunwaldem, wplatając przy tym wątek legendarnej Wandy, która nie chciała Niemca. Zamiast pilota do telewizora można użyć czekoladowego batonika, a bohaterowie oglądani na szklanym ekranie przemawiają do swoich widzów.


5



        Ten swoisty konglomerat, który stworzyła autorka, niewątpliwie świadczy o jej odwadze, wyobraźni i pomysłowości. Wątki się nie tyle przeplatają, co plączą, a ich końce czasem gubią się przed oczami. Chwilami czytelnik, przynajmniej ten mniej uważny, może stracić orientację i nie wie już, gdzie kończy się film, a zaczyna książka. Czy czyta książkę o powstawaniu filmu czy ogląda film o pisaniu książki? Czy Kusząca Podpowiedź Reżysera jest jednocześnie Autorką, a jeśli tak, to czy Elżbieta jest Elą, czy to dwie różne osoby? Do tego dochodzi barokowy język powieści – pełen ozdobników, momentami przesycony erotyką, trudny w odbiorze dla niewprawnego czytelnika. Czasem powieść z poetyckiej zmienia się w absurdalną, a absurd gmatwa jeszcze bardziej to, co już zagmatwane. W tym rozgardiaszu czytelnik musi się skupić na ważnych sprawach, które zaprzątają bohaterów – czym jest miłość, kim jest Bóg, co ma w życiu sens, czym wypełnić pustkę w duszy? Przebijając się przez gąszcz formy, nie może stracić z oczu istotnych wątków. Powieść zmusza go do myślenia, czujności, ale też zaprasza do zabawy. Odnosi się wrażenie, że tu forma jest ważniejsza niż treść, bardziej liczy się sam proces tworzenia niż komunikat do czytelnika, zaś ten miejscami wyraźnie jest zaszyfrowany. Autorka chętnie korzysta z porównań do innych dzieł filmowych lub literackich. Jej wiedza i oczytanie mogą zaimponować. Jednocześnie, używając tych absurdów, porównań, symboli, wciąga czytelnika w swoistą grę intelektualną, sugerując tym samym, że go ceni, traktuje jak specjalnego gościa, któremu należy się wszystko co najlepsze.
        Zagadką są także tajemnicze zapisy cyfrowe w drugiej części powieści, np. „18:18:36 999” czy „18:40:40 1 44 44”. Uważny czytelnik zorientuje się jednak, że cyfry pojawiające się w książce symbolizują los człowieka determinowany cyfrowym zapisem kosmosu, co Autorka wyjaśnia we fragmencie „Cyfrowy zapis kosmosu”. W tym samym fragmencie tłumaczy też, kim w jej wizji jest Bóg, Bogowie i Stwórca.


6




        Nietypowa też jest sama konstrukcja dzieła, które de facto zawiera dwie odrębne opowieści, gdzie klamrą jest postać Autorki. Pierwsza część jest wielowątkowa, a akcja toczy się z udziałem kilku bohaterów. Część druga dzieje się wyłącznie wokół postaci Autorki. Zastanawia zatem, czy był to zabieg celowy, a jeśli tak, co miał na celu, czy też zamierzeniem autorki było podzielenie się z czytelnikami całym stworzonym przez siebie materiałem. Zresztą, czytając „Szafę Rospudy”, chwilami odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia ze swoistym strumieniem świadomości autorki. Niektóre kwestie zostają niedopowiedziane, niedokończone, jedynie zasygnalizowane.
        Reasumując, „Szafa Rospudy” to tekst dla czytelnika wytrwałego, lubiącego dzieła nietuzinkowe, otwartego na niedosłowne odczytywanie tekstu. Dla odbiorcy gustującego w literaturze o jasnej fabule i prostej konstrukcji powieść będzie zupełnie niezrozumiała. Autorce należy pogratulować odwagi i inwencji w eksperymentowaniu formą. Nie można jej także odmówić erudycji i znajomości literatury i filmu. Biorąc jednak pod uwagę szanse na sukces wydawniczy powieści, wydaje się, że może ona trafić do hermetycznego grona odbiorców, co nie świadczy o jej niskiej wartości, a raczej o gustach statystycznego czytelnika.


dr Klaudia Dróżdż



7




       
        „Nic bardziej nie czyni człowieka tchórzliwym i pozbawionym sumienia niż chęć podobania się wszystkim”.


M. Ebner-Eschenbach





PODZIĘKOWANIA
       
       

        Powieść powstawała w roku 2007. Był to najtrudniejszy moment w moim życiu. Dziękuję mojej młodszej córce za trud włożony w ratowanie mojego życia i miłość. Bez niej nie powstałaby ta książka. Czułam się wówczas jak Ania z Zielonego Wzgórza – zamknięta w sierocińcu, samotna i opuszczona, ale z ogromną wyobraźnią. Z tą różnicą, że w moim „sierocińcu” nie było nikogo innego oprócz mnie.
        Dziękuję Stwórcy za wyobraźnię, natchnienie, inspirację i sny. Są one podstawowymi komponentami tego utworu. W treść wplecione są sporadyczne wiersze oraz moja teoria cyfrowego zapisu Kosmosu, skąd się biorą sny oraz próba wyjaśnienia, co oznacza Mickiewiczowskie „czterdzieści i cztery”.
        Słowa podziękowania składam recenzentce, która wspierała mnie, udzielała rad, nanosiła drobne poprawki. Dzięki niej książka nabrała ostatecznych kształtów.
        Dziękuję organizacji KPH za wdrożenie mnie do programu „Akademia Zaangażowanego Rodzica”. Niezwykle pozytywnie wpłynęło to na moje spostrzeganie świata.
        Wreszcie składam ukłony wszystkim znajomym młodszej córki z kręgu LGBT, których poznałam jako niezwykle ciepłych, serdecznych, tolerancyjnych i akceptujących.
        Moja córka walczy z homofobią. Jest to wrogie nastawienie do osób z kręgu LGBT. Gorąco ją wspieram. Osobiście uważam, że wrogość, niechęć i w ogóle nienawiść są godne potępienia. Niestety sami musimy nad tym pracować, aby nie uruchamiać tych negatywnych i zgubnych dla innych oraz nas samych uczuć.
        Starałam się opisać świat moimi oczami, taki, jaki jest, pełen złości, kardynalnych błędów, ale i ten najpiękniejszy aspekt, świat pełen miłości.


9




        Staję ramię w ramię przy mojej córce, w obronie miłości dla wszystkich. W walce o prawo do związków partnerskich. Walczymy o taką Polskę, w której osoby homoseksualne mogą w świetle prawa godnie stanąć na ślubnym kobiercu w urzędzie stanu cywilnego. Polskę na miarę naszych czasów, na wzór innych krajów, w których takie związki są legalnie zawierane. Najwyższą wartością w życiu człowieka jest miłość. Drugi koniec tego kija, nienawiść, każdy powinien zdławić w zarodku w sobie, we własnym sercu, bez względu na powód nienawiści. Jest to bardzo trudne, ale możliwe i konieczne. Należy uruchamiać wyrozumiałość i empatię.
        Mija jedenaście lat od momentu napisania przeze mnie tej książki. Tak długo rękopis leżał schowany w teczce. Moje spojrzenie na wiele spraw zmieniło się znacznie. Niemniej postanowiłam ją opublikować jako mój własny dokument tamtych lat. Fragment o cyfrowym zapisie Kosmosu powstawał dwadzieścia lat i został dołączony w 2018 r. W tym miejscu dziękuję wydawnictwu Poligraf za opublikowanie mojej książki.
        Na zakończenie dziękuję wszystkim, którzy byli mi pomocni, życzliwi i akceptujący, a których spotkałam od roku 2007 do 2018.
        Życzę Czytelniczkom i Czytelnikom ciekawej lektury, rozbudzenia wyobraźni, odkrywania symboliki ukrytej w treści oraz wielu emocji podczas czytania mej powieści.


Filemona Baucis




10




OD AUTORKI
       

       
        Szanowny Panie Prezydencie Stanów Zjednoczonych Donaldzie Trumpie, serdecznie proszę o wyrozumiałość i przyjęcie przeprosin z mojej strony za to, że jest Pan jednym z głównych bohaterów mojej książki. Powstała ona w roku 2007. Wówczas nie obejmował Pan zaszczytnego urzędu prezydenta największego mocarstwa. Znałam Pana z mediów oraz intuicyjnie czułam, że jest Pan niezwykłą osobą. Może właśnie z tego powodu śnił mi się Pan pozytywnie.
        Szanowny Billu Gatesie, Pan również jest głównym bohaterem mojej książki. Z tego samego powodu co obecny prezydent Stanów Zjednoczonych. Często występował Pan w moich snach. Zakładam, że jest to związane z moim odkryciem naukowym, cyfrowym zapisem Kosmosu, kosmicznego programu komputerowego o nazwie Windows 55 i biosieci. Nazwa programu jest wyśniona.
        Do grona tych dwóch znamienitych postaci dołączyłam Marka Niedźwieckiego, Wojciecha Manna oraz Macieja Zakościelnego. Z tych samych powodów co wyżej.
        Jako że te osoby występują w moich snach, oznacza to, że wpisały się w kulturę współczesnej cywilizacji. Wszystkie te postaci śniłam w pozytywnych obrazach.
        Ponieważ sen od prawieków jest uważany za niezbywalną własność osoby śniącej, nie zmieniłam nazwisk ani imion bohaterów. Są elementami kultury. Stali się symbolami sennymi.
        Wszystkich Panów gorąco pozdrawiam. Mam także nadzieję, że wybaczona mi będzie moja decyzja użycia ich prawdziwych nazwisk. To nie o nich jest powieść. Oni w tej powieści są symbolami sennymi, odgrywają w niej znaczące role.

Z wyrazami szacunku,
Filemona Baucis
Wrocław, 31 sierpnia 2018




11




PROLOG
      

        Zygmunt Freud, Carl Gustav Jung, Erich Fromm.
        Te znamienite osoby zajmowały się profesjonalnie interpretacją snów. Wszyscy ci panowie twierdzą, że we śnie dom jest symbolem psyche śniącego. Jego aktualnej kondycji.
        Znakomita większość opatruje sny epitetami typu: głupi, idiotyczny, bez sensu lub koszmar. Jednym słowem nie zdaje sobie sprawy, jak wielką skarbnicą wiedzy o nas samych są nasze sny. Nierzadko też o naszych najbliższych. Nieliczni mają sny prorocze o losach cywilizacji. Na przykład C.G. Jung wyśnił z rocznym wyprzedzeniem wybuch pierwszej wojny światowej.
        Wielokrotnie śnią się nam domy: w różnym stanie, o różnej architekturze, w różnych sytuacjach. Nasze różne stany psychiczne. Im piękniejszy dom wyśnimy, najlepiej zamek, tym nasza psychika jest w lepszej formie.
        Wielokrotnie śniłam o domach, ale dwa sny są szczególne. Pozwolę sobie je przytoczyć.
        Pierwszy mówi o remoncie, pracy nad sobą. Oraz o ogromnym, w kolorach tęczy, atomie. Centrum drugiego to dziesięć stanowisk z komputerami.
        „Szafa Rospudy” jest swego rodzaju domem, domami bohaterów.
        Oba sny, wraz z wieloma innymi spośród zanotowanych dwu tysięcy moich snów, zainspirowały mnie do wizji cyfrowego zapisu kosmosu, skąd się biorą sny, co może oznaczać Mickiewiczowskie czterdzieści cztery. Kim jest bestia w wizji apokalipsy o numerze sześćset sześćdziesiąt sześć. Oprócz losów bohaterów znajdą Państwo odpowiedzi na tu postawione pytania. Umieściłam także ciągi cyfr. Cyfry są wszędzie wokół nas. Nie tylko otaczają, lecz wręcz zalewają nasze życie. Według mnie są również w kosmosie. Ja je widzę. Drodzy Czytelnicy, Wy ich nie widzicie. Zakładam, że je zobaczycie po przeczytaniu tej książki.


13




Sen wyśniony po napisaniu tej książki,
dwa tysiące ósmy rok


        We śnie stoję na ulicy Wincentego Pola we Wrocławiu. Czekam na autobus. Nudzi mi się. Po przeciwnej stronie ulicy widzę okrągły dom z filarami na zewnątrz i podcieniem. Zaintrygowana idę go zwiedzić. Drzwi były otwarte. Tuż za wejściem stała moja starsza córka, w bardzo eleganckim stroju. Rozdawała ulotki reklamujące przedsiębiorstwo. Takie wrażenie odniosłam, wędrując po budynku. Poszłam w prawo korytarzem po okręgu. Po kilku krokach spotkałam moją młodszą córkę, w podobnie eleganckim stroju, która odbierała telefon. Była tam sekretarką. Drzwi tuż obok niej prowadziły do następnego okrągłego korytarza. Weszłam w nie. Poszłam znów w prawo. Po kilku krokach natknęłam się na kolejne drzwi. Tak jak poprzednie nie były zamknięte. Weszłam. Znalazłam się w ogromnej okrągłej sali. Na środku było dziesięć stanowisk pracy – biurka z komputerami. Przy każdym biurku siedział mężczyzna. Pracowali. Wszystkie komputery były włączone. Obróciłam się w prawo i na wprost mnie zobaczyłam otwarte drzwi do ogrodu. Była piękna pogoda. Po prawej stronie były dwa schodki w dół. Stał tam mały, dwuosobowy stolik z dwoma krzesłami. Jak w restauracji. Był nakryty dla jednej osoby. Na dużym talerzu leżała przeogromna golonka. Pomyślałam, że to dla mnie. Nie byłam głodna. Wyszłam do ogrodu. W tym momencie dotarło do mnie, że zwiedzałam mój własny dom. Obudziłam się.
        Żartobliwie, a może nie, mam w głowie komputery i pracowników. W psyche.


Drugi sen, pierwszy lutego
dwa tysiące osiemnastego roku, czwartek


        Wracam do mojego mieszkania, które kupiłam wiele lat temu. Z ogrodu wchodzę do salonu. Widzę, że sąsiedzi zabrali solidną dębową podłogę, zmienili dębowe okna na inne, brzydsze.


14




Zdemontowali kominek. Jadę po kuzynów. Dorosłych, dwóch mężczyzn. Wyganiają oni sąsiadów, a ja jadę do urzędu pokazać dokumenty potwierdzające moją własność. Przyjeżdża inspektor budowlany. Idziemy na zewnątrz domu. Przy fundamencie budynku widzę dziurę w ziemi. Należy ją zakopać. To ostatnia praca na zewnątrz. Zbliżam się do otworu. Zaglądam do środka. Moim oczom ukazują się fundamenty budynku. Przepiękne! Sięgające dwóch pięter w głąb. Całe z czerwonej cegły. Nie ma ścian działowych. To ogromna przestrzeń z filarami i łukowym sklepieniem. Romańska architektura. Stosowano najczęściej sklepienia kolebkowe i krzyżowe oparte na ścianach i filarach wzmocnionych systemem lizen i skarp. Długo podziwiam piękno tej konstrukcji.
        Inspektor mnie przywołał. Idziemy do budynku. Pyta, czy chcę tańszą podłogę, czy oryginalną. Odpowiadam, że chcę wszystko oryginalne, tak jak było. W tym momencie wchodzi mistrz budowlany z pracownikami. Starszy, elegancki mężczyzna. Bije od niego ciepło, spokój, pewność siebie i profesjonalizm. Człowiek godny zaufania. Mniej więcej sześćdziesięcioletni. Pracownicy pod okiem majstra zaczynają przywracać dom do stanu pierwotnego. Oryginalnego. W mgnieniu oka jest nowa dębowa podłoga, są nowe dębowe okna. Spoglądam na sklepienie. Jest strzeliste jak w gotyckim kościele. Pojawił się też kominek. Wiem, że ten starszy mężczyzna jest najlepszym majstrem budowlanym. Podaję mu dłonie z wdzięczności i w podziękowaniu, płacząc z ulgą, że dom trafił w tak dobre ręce.
        Wychodzę do ogrodu, oglądam dom z innej strony. Dotykam ściany z tyłu domu i otwierają się tajemne drzwi do nowego pomieszczenia. Otwierają się, składając się do góry czworokątami. Okazało się, że jest to nowy warsztat samochodowy. Zamykam drzwi warsztatu, idę dalej i widzę stoliki, krzesła i klomby z kwitnącymi kwiatami. Przychodzi do mnie kobieta architekt i pyta, gdzie mają być rozetowe, witrażowe okna. Na jakiej wysokości? Dotykam ściany i mówię, że w tym miejscu, bo to jest ściana wschodnia i słońce będzie pięknie podświetlało witraż, a drugie okno na tej samej wysokości, tylko na ścianie zachodniej.


15




Architekt zaakceptowała mój pomysł. Potem przyglądam się rzeźbiarzowi, który wyrzeźbił na jednym słupie cztery głowy świętych. Odciął je od siebie i zaniósł do krzyża stojącego przed domem. Ogromnego, wysokiego krzyża misyjnego. Powiedział, że krzyż będzie stał na tych czterech głowach. Idziemy zobaczyć to miejsce. Od południa. Mija nas grupa ludzi. Idą na mszę. W nawie bocznej budynku jest kaplica. Idę za nimi. Wchodzę do kościoła. Ksiądz odprawia mszę. Nie jest to dla mnie interesujące. Wychodzę. Spoglądam na dom w górę i widzę nowy dach, strzelisty jak w gotyckiej katedrze. Dociera do mnie, że mój dom to kościół. Wracam do tylnej ściany domu i widzę tam kolegę, rzeźbiarza i malarza. Wodnik Pies zodiakalny. Fotografuje żywy atom. Atom jest wielkości Zorbing Ball. W jego wnętrzu widać poruszające się po trajektoriach elektrony i protony. Kolega po chwili odkłada aparat, bierze czarną kulę na sznurku, wielkości piłki do koszykówki i wrzuca ją do atomu. Na skutek tego ruchu atom nabiera tęczowych kolorów. Jest piękny. Ktoś inny robi zdjęcie atomu. Idę dalej. Za domem jest stacja benzynowa. Spoglądam na miasto w dolinie i mówię do kogoś: „W mieście potrzebne są dwa kościoły, aby ludzie mieli co zwiedzać”.
        Budzę się.
        Sen pokazuje, jak pracuję nad swoją psychiką, ale też podaje jasną odpowiedź na pytanie, skąd się biorą sny. Jak – o tym dalej.
        Śnimy, śnimy na jawie, marzymy, mamy wizje, inspiracje. To wszystko od tysiącleci napędza cywilizację do rozwoju. Cywilizację, a nas do samorozwoju.
        Miłej lektury, mam nadzieję, że inspirującej!


Filemona Baucis
Wrocław, 5 września 2018 r.


16




27 lutego 2007


APOLLO
Ciepłem zapachu włosów
Wulkanem serca biciem
Organem chabrów błękitów
Opleć me ciało
Do snu ukołysz
Wtop we mnie
Swe myśli najskrytsze
Pragnienia łąką umajone
Popłyń w przestworza miłości
Pieszczot subtelności statkiem
Co nieśmiertelności w łożu
W jednym splocie ciał naszych
Szczęście da nam wiekuiste
Mój Apollo, zorza rosy porannej
Na mym łonie złożonym bądź
Ogniście na dnie pożądania
Eksploduj ekstazy organem
Fale oceanu uniosą muszlę spełnienia
Pełną lirycznego nasienia
W poezji ambrozji ciał
Wzajemnego przekroczenia
Raju miłości bram!


                               Filemona Baucis



17




        Dwudziestego siódmego czerwca dwa tysiące siódmego roku zaczęłam pisać „Wybieram młodszego” . Obecny tytuł „Szafa Rospudy”.


       
        – Moje życie nie ma sensu – popłynęło z ekranu z ust rozkapryszonej milionerki, jedynej spadkobierczyni megafortuny i sięgnęła po:

        1. działkę krystalicznie czystej heroiny,
        2. prozac,
        3. butelkę koniaku,
        4. rewolwer,
        5. pilota do telewizora
        6. laptopa,
        7. rozporek siedzącego obok, nieletniego lekko, towarzysza niedoli,
        8. miłość doskonałą.
        – STOP – krzyknęła przerażona Ela, przyciskając batona marki Snickers, tryskając na nieskazitelnie czyste sukienki przyjaciółek, siedzących po obu jej stronach na kanapce przygotowanej specjalnie dla nich przez firmę ARIEL – czystość nowej generacji.
        – Co robisz? – zabrzmiał spokojny, opanowany ton Basi. Tak wytrenowany, że mdliło od sztucznego buddyzmu.
        – Ona ratuje tę biedaczkę – zapiszczała swym z trudem wydobywanym z trzewi tonikiem Ela. Pryszczy miała co niemiara na masce życia. Tonik stał się jej ulubionym atrybutem Afrodyty.
        „A on? Ten zastopowany? A on czuł się jeszcze podlej” – dopisywała ciąg dalszy książki autorka, ukryta z tylko sobie wiadomego powodu w tle. Gdzieś między ekranem odbiornika telewizyjnego a kanapką pełną przyjaciółek.


18




Tajemnica trzymała w napięciu nie tylko bohaterów tej powieści, lecz także domniemanego czytelnika. Ten jedyny męski organ, ulokowany w centrum uwagi wszystkich kobiet, świetnie odgrywał swą niejednoznaczną rolę, leżąc nieroznegliżowany tuż obok zdesperowanej milionerki na pierwszym planie monitora. Odgrywał główną rolę w życiu domniemanej samobójczyni jako mąż oraz poślednią rolę w życiu książki, która zapowiadała się na największy bestseller świata.
        „Co ja tu robię? Muszę się w końcu zdecydować na którąś. Dalej tak nie pociągnę, a za spust nie mam zamiaru” – zareagował niekoronowany król spektaklu, posuwając suwak rozporkowego zygzaka w górę, tak aby ptaszek, a raczej ptaszki nie wyfrunęły z gniazda. Poczucie bezpieczeństwa było zawsze dla niego priorytetem. Jego własne i dam, oczywiście. Poczucie bezpieczeństwa zaszczepione w urzędzie stanu cywilnego podwójnym zabezpieczeniem, dzięki zapobiegliwości rodziców. W dniu jego narodzin sprowadzono do pałacu dwóch urzędników. Zadaniem jednego z nich było wpisanie do rejestru nowo narodzonych obywateli imienia, drugiego, sprowadzonego z nieco innej instytucji, sporządzenie testamentu na rzecz jedynego prawowitego dziedzica. A czyż można sobie wyobrazić bardziej opiekuńcze imię niż Mario?! Tak oto przedstawia się w skrócie los mężczyzny, którego zadaniem było troszczyć się z racji imienia o słabszych. Nie było piękniejszej formy dla tej misji jak płeć słabsza. Pojął to natychmiast po przekroczeniu progu dorastania. Dla perfekcyjnego wykonania zadania gotów był roztaczać skrzydła wyobraźni, fantazji, troskliwości, męskości, bojowości i podbojowości na jak najszersze kręgi niewinnych panien. Nie sposób było zarzucić mu niefrasobliwości. Co to, to nie!
       
        Tak oto zaczął się ten najpiękniejszy harlequin świata, w którym czytelniczki same wybierają tor wydarzeń, jakim potoczyć mają się losy bohaterów. Boskie połączenie dwa plus trzy w postaci rozpadającego się małżeństwa na ekranie z obserwującą ich trójką telemaniaczek doskonale uzupełniało się z szóstą, ukrytą personą autorki całego zamieszania.


19




        Nazwała się Kuszącą Podpowiedzią Reżysera. Tej akurat nikt nie zauważał. Skromna jak zawsze, z ukrycia, podrzucała swym bohaterom sugestie rozwiązań problemów życiowych. Ludzka była. Traktowała to jako swego rodzaju dokarmianie głodujących. Pozornie niczego im nie brakowało. Zdarzało się jednak, jak to w życiu bywa, że niespodziewana lawina przeciwności losu spadała ludziom na głowę i właśnie od takich zadań specjalnych była ona. Nie kwapiła się do łatwych rozwiązań czy dań podawanych na tacy. Niech się pomęczą nad odkopywaniem śniegu znad głowy. Mogą również skorzystać z opcji samobójstwo. Do wyboru, do koloru. Lokując się w tle, zabezpieczała się przed najtrudniejszym zadaniem odgrywania głównej roli, co pociągało za sobą zawsze ryzyko, na przykład spotkanie z paparazzi. Jednocześnie dostarczała sobie wprost do rąk paletę farb, którą mogła ubarwiać nawet najsmutniejsze wizje przytłoczonych nadmiarem fatum książkowych bohaterów.
        Głównym mottem, z sennego założenia, była elastyczność. Zero sztywnych ram. Czy one pięć na jednego, czy jeden na ich pięć, okaże się w trakcie pisania, czytania i oglądania. Punkt podejścia do sztuki czytania zamysłu autorki pozostawiała odbiorcom.
        Każda z onych „pięć” miała inne marzenia, inny obraz tego jedynego, wyśnionego. Było jednak coś, co połączyło je w dozgonnej przyjaźni, a jednocześnie stało się przyczyną ich upadku. Jednogłośnie wybrały rozporek. Niczym automat do gry, bez zastanowienia. Wydawać by się mogło, że odruch Pawłowa uruchomiony szokującym zdaniem młodej milionerki nie jest w stanie zapłodnić następnej ekscytującej sceny. Nic bardziej błędnego! Dzięki niezwykłemu połączeniu Paris z Pawłowem został zmiażdżony czekoladowy pilot do telewizora. W akcie desperacji trysnął słodką spermą na wszystkie uczestniczki zamieszania. Na wszystkie oprócz Paris.


20




        Słodka broń jednym strzałem wyeliminowała najgroźniejszą konkurentkę. Gra wstępna została skonsumowana. Doszliśmy nie tylko do sedna planu scenariusza, spermy, zapłodnienia ciekawości czytelników, lecz także momentu przedstawienia z imienia żony rozporka. Na imię było jej Paris. Nienazwana do tej pory płeć żeńska, na tej stronie, nabiera konkretnych kształtów. Otrzymuje imię, rezygnuje z pomieszkiwania na stronicach książek, podejmuje życiową decyzję pozostania na planie filmowym do czasu postawienia kropki tuż przed „Happy End”, co zaowocuje…
        Hola, hola! Powstrzymała wodze wyobraźni pisarka. Wracamy do pisania!
       
        To się musiało zdarzyć!!! Czas zapobiec zgubnemu fatum. Jedna z nich musi odpaść z konkurencji. Zaskoczymy czytelnika. Oczywiście, że nie Paris. Wszystko na to wskazuje, ale od czego posmak sensacji? Odpadnie Basia! Gołym okiem widać, że jej buddyzm burzy harmonię świata pozostałych. Ostatni wieczór czwartkowy będzie ostatnim dla tej kobiety.
        Młoda miała dość życia, ale te na kanapce, i ta w tle, miały dopiero na to życie ochotę. Chrapkę wielką. Nie tylko na życie, ale na NIEGO! A czyż to nie to samo?! Tym trzem zbrzydły lesbijskie czwartki u Basi przed telewizorem, a tę czwartą przesiadywanie w tle przyprawiało o mdłości. Zdarzało im się poróżnić w te, od wieków kultywowane raz w tygodniu, z precyzją tenisisty, odbicia od marazmu życia przy nudnym mężu. Zdarzało im się również wpaść w szał, miewać ataki furii, chwycić za kudły, walnąć po łbie torebką, poszarpać tandetną bluzeczkę z second life czy rzucić mięsem o podłogę, ale tylko w sprawach moralności, polityki, sensu życia czy przepisów kulinarnych. A ideał mężczyzny?! Nie! To nigdy, przenigdy ich nie zwaśni!
        Tak obiecywały sobie, mając lat siedem, kiedy to siedząc w krzakach, bawiły się w doktora z kolegami z podwórka.


21




        Zapomniały wówczas dodać do tej przysięgi małej, pikantnej uwagi typu: „Ideał ich nie poróżni. Ale on? On sam? On realny?”. Przyszedł czas na największy test przyjaźni, dojrzałości, honoru, ideałów tudzież skuteczności działania proszku najnowszej generacji A-REAL?
        Od dwudziestu lat pod pretekstem wizyty u kosmetyczki siadały w opustoszałym mieszkaniu Basi i ustalały, czego pragną, sącząc, z ponuro podwieszonymi podkowami pod oczami, wypłowiałego z nudów bourbona. Po trzech szklaneczkach strzelały w dziesiątkę. Nie zauważały już siebie samych nadających w kółko, obsesyjnie wręcz, na jedną nutę, upojone alkoholową wizją. Wizją oliwkowo muskularnego torsu męskiego. W okolicy, w zasięgu ręki oczywiście, lekkie owłosienie na apollińskim zadku, niepozornie zniewalający uśmiech skośnych oczu Azjaty plus lekkie, nieustające drganie lewej, charyzmatycznej brwi.
        – Co wybierasz? – spytała nerwowym drżeniem zaczepnych dzwonków w gardle Kasia, patrząc prosto w oczy Joli. – Rozporek to chyba za mało? – Serduszka dzwoneczków w głosie Kasi zagrały tym razem nutą niepokoju.
        Siedzący rozporek, spuszczony ze smyczy kontroli, przemówił bez namysłu:
        – Zastanów się zanim odpowiesz!
        Przemówił bez namysłu, ale z podniesionym nagle do góry berłem, niedostrzegalnie przedzierającym się wśród całej harmonii nut tej rozpaczliwej podpowiedzi. Ku własnemu zaskoczeniu zaczęło mu nagle zależeć na tronie oraz swych najcenniejszych klejnotach, tak długo skrywanych w rozporkowym sejfie przed damskim światem. Czuł po kościach, że ta gra zaczyna wymykać się spod jego kontroli.
       
        Kusząca Podpowiedź Reżysera chłodnym okiem rozważała przebieg akcji. Miały rację one. Miała wszystko Paris. Miała berło z tronem Maria, a ona miała ich wszystkich w garści. Miała plan.


22




        Scena końcowa precyzyjnie wyznaczała scenę początkową. Kto da więcej, zamieniało się w „Kto ma więcej?”. Nie bez powodu czekoladowe plemniki nie sięgały ekranu, nie zbrukały właścicielki i tak już zbrukanego życiorysu.
        Nie chciały się nadto pobrudzić. Coś w tym jest. Tylko jak ruszyć akcję do przodu? Za długi „STOP”. Pozbawi mnie kokosów płynących złotą rzeką nagłego, księżycowego przypływu do box officeʼu. Słońce, plaża, palmy, tonik. Brakuje ginu. A może Gina? A jakby tak Ginównę z przechyłem na Ginówkę à la tirówkę? Rozruszajmy to towarzystwo, zanim czytelnik zamknie książkę na przystanku!
        Morderstwo, magia, czary-mary. To wszystko już było. Myślimy dalej. Może odwołać się do wyższej instancji? Wpływy z zewnątrz? Raczej niewskazane. Zacznijmy od ustalenia, co jest wyższą instancją. Potrzebą raczej. Paris brakuje rozumu. Towarzyszki niedoli kobiecej powinny jej w ekwiwalencie za brak czekolady podrzucić paczkę z rozsądkiem. Zrobimy z tego kryminał z zupną wkładką fantasy. Lekkostrawny Tarantino. Zabójstwo doskonałe z ocaleniem życia trupowi. Wówczas on, ten jedyny, zostanie dla tych trzech harpii. A może dla tej w tle?
        – Stać was chyba na coś więcej, moje panie? – odezwał się po chwili rozporkowy rycerz w opałach.
        Nie tylko jego berło stanęło w pionie, poderwane na baczność samą myślą o ośmiu damskich dłoniach sięgających jednocześnie do jego skrytki. Również onego system nerwowy naprężył się do granic wytrzymałości. A wytrzymałość miał już kiepską. Osiedlowy fitness club od dłuższego czasu niedomagał. Prędzej czy później musiało to się odbić na jego kondycji. Przecież nie będzie dbał o linię systemu nerwowego we własnym pałacu! Za mało motywujące. Tam były laski wspierające ze stuprocentową skutecznością męską motywację, a z osobistej sali ćwiczeń wynosił tylko sflaczały odnóg zwiotczałej pojedynczej komórki nerwowej.


23




Homeryckie porównanie nie oddałoby lepiej różnicy między warunkami, jakie może stworzyć obywatelowi społeczny system dbałości o ciało, a tym prywatnym, indywidualnym, nawet za miliony dolarów. Czas na basen. Minimum kąpiel. Siedział przecież z Paris od wystarczająco długiego czasu w szambie. Przypałacowe ścieki w sterylnie zaprojektowanym akwenie odchodowym należałoby zamienić na dochodowe. Na początku było miło. Szmal. Łatwy dostęp do siebie wraz z całym skarbcem świata. To, co było w tym magicznym momencie w zasięgu ich ręki, zdawało się nie tylko rujnować im życie, ale też nadspodziewanie otworzyć oczy na siebie, na stół, na pokój, na te wiedźmy po drugiej stronie ekranu, ostatecznie na rzygacz. Nagłe otrzeźwienie. Nie ma to, jak z szamba pod rynnę wskoczyć i bolidem w dół po niej się stoczyć, cyrklując tak, aby w krystalicznie czystym basenie Morza Śródziemnego, ewentualnie Oceanu Atlantyckiego wypłynąć.

        – Co to wszystko znaczy? Przecież to JA jestem największym reżyserem świata. I dlaczego na tym cholernym stole nie ma obrusa, romantycznej kolacji, świec, ciasta z bitą śmietaną, o piramidzie pomarańczy nie wspominając? Ja sięgnąłbym po to, czego tu akurat nie ma. Tylko gdzie to jest? – Wpadł w nurt porywającego strumienia nowego pojmowania życia, życia uczuciowego, Mario. Przestraszony nie na żarty, jedyny, powiedzmy szczerze, kontrolowany, koronowany król tej powieści. Czy koronę zdoła nosić prosto, czy też w pijanym widzie, cudownym upojeniu samym sobą, przewidująco asekuracyjnie założoną zawadiacko na bok, z bezpretensjonalnym ośmieszaniem siebie samego, to się jeszcze okaże.

        – Zawsze uważałam się za trzeźwo myślącą ateistkę z nutką buddyzmu, ale, o ile mnie uszy nie mylą, to ten rozporek z ekranu do nas gada. Uszczypnij mnie, proszę, i dolej bourbona, Kasiu, zanim odpowiem na twoje pytanie. – Spowolnionym tempem hinduizmu zabełkotał przyhamowany nadmiarem procentów język Basi, zdecydowanie rezygnując z penetracji zakazanych rewirów.


24




        Kasia bez słowa sięgnęła po butelkę i… No właśnie. Ta młoda lafirynda, nic niewarta milionerka, zatrzymała się w decyzji: „Sięgam po”, a tu trzy mądralińskie strzępiły sobie na niej osełki do zabójczych noży, sprytnie ukrytych w szufladzie jamy ustnej, kiedy jedna z nich dała się wpuścić w „niespodziewany zwrot akcji”.
        – Nie martw się. – Ela postanowiła ratować sytuację, kiedy zorientowała się w zaskakującej sytuacji wynikłej z tak niewinnie naciśniętego batonika. – Przecież był czekoladowy. Nie powinien nikomu wyrządzić krzywdy. A poza tym był taki malutki – dodała po chwili pełnej głębokich przemyśleń.
        – Basiu, obudź się. Poza tym za dużo piłaś. Albo raczej się zdrzemnij. Ten rozporek to nie rozporek, tylko człowiek płci męskiej i ma kolosalne kłopoty. Zadał nam poważne pytanie. Śpij, kochanie, zanim udzielisz mu głupiej odpowiedzi pod wpływem buddyzmu o posmaku bourbona. – Ela, zdumiona delikatnie po tych słowach, skierowała wzrok w stronę młodego reżysera. Z trudem opanowując tremę, wydusiła z siebie: – Proszę dać nam chwilę na zastanowienie i opanowanie sytuacji. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektóre ideologie świata właśnie popadają w ruinę. To samo dotyczy pańskiego życia i scenariusza. Film pański zaciął się w połowie. Pan się porusza, a pana partnerka zastygła na ekranie w bezruchu. Ośmielę się zauważyć, iż grozi panu bankructwo, o ile nie uruchomi pan drugiej połowy swego filmu, a tym samym swego życia. Pana partnerka chce popełnić samobójstwo – przemówiła po raz pierwszy głosem, który w końcu mówił, co myśli. Nie tylko myśli, lecz także czuje. Opadła z sił na skutek tego odkrycia. Opadła w zwolnionym tempie zefirka na oparcie kanapy.
        – STOP – dało się słyszeć zza stron książki. – To zakrawa na powieść z kategorii borderline, a miało być z domieszką fantasy. Kapie seksem, ocieka filozofią, pachnie trupim jadem tuż za uchylonymi drzwiami prywatnego czytelnika-detektywa – sprzeciwiła się kategorycznie Kusząca Podpowiedź Reżysera. Wszyscy zamarli.


25





        Jesteśmy w magazynie figur woskowych Madame Tussaud w Londynie. Nasze zaplecze filmowe, a zarazem literackie. Sięgam tu ja. Sięga reżyser. Spotkaliśmy się po raz pierwszy właśnie tutaj. A oni, nasi bohaterowie, chwilę poczekają. Ty, czytelniku, również.
        Jesteś cierpliwy?
       
        – Mario, trochę sypie nam się koordynacja w scenariuszach. Wygląda na to, że nie doszlifowaliśmy ich w szczegółach, a może jesteśmy parą doskonałą do prowadzenia wspólnych interesów? Wiesz, jak to jest? Para ludzi dobranych doskonale prowadzi wyśmienite interesy we dwoje. To więcej niż małżeństwo. Muszą być jeszcze bardziej zgrani. Mówiąc wprost, muszą stanowić jedno. Team intelektu, duszy, a nierzadko i ciała. Kiedy coś szwankuje, interes się sypie. Powiem krótko. Stoisz na planie filmowym. Jesteś młodszy. Ogranicza to twoje pole widzenia sytuacji. Ja stoję z boku, jestem starsza, no i jestem kobietą. To mi daje to coś, czego tobie brakuje. Pełny wgląd w sytuację. Masz trzy minuty na powrót na scenę, uruchomienie swojej partnerki, a ja ożywię moje podstarzałe bohaterki. Jedyne, co musimy wspólnie ustalić, to wspólny front. Cel działania. W moim zamyśle na stole pojawia się elegancka zastawa i typowy amerykański happy end ze zgaszonym światłem podczas sceny miłosnej. Ty decydujesz, która z naszych wspólnych bohaterek zostanie w objęciach Pana Rozporka. Trzymaj się. – Pani Kusząca Podpowiedź Reżysera biznesowym akcentem zakończyła monolog, po czym zniknęła.
       
        Zaszokowany Mario spojrzał na zegarek. Była dokładnie dwunasta w południe. Żadna godzina cudów, duchów ani nic z tych rzeczy. Snem nie mógł również tego nazwać. Przecież to była ona. Rozejrzał się po magazynie. Wyścig z czasem odpalił rakietę.


26




Stąd właśnie wziął lalkę Paris na odtwórczynię głównej roli w swoim pierwszym filmie. Zaledwie dotknął stopą desek planu filmowego, a już jasny stał się fakt ożenku z woskową lalką. Uruchomił mechanizm zdrowego rozsądku z precyzją turbiny U-bota. Penetrował zakurzone archiwa pamięci, niezliczone akta z tajnymi danymi swego intymnego życia i za nic w świecie nie potrafił znaleźć wytłumaczenia samorealizującej się kukły w postać jego żony. Wybrał przecież najpiękniejszą figurę, wymiary itp. Doskonałość matriksowego stworzenia. Również tutaj spotkał autorkę, Kuszącą Podpowiedź Reżysera. Czyżby istniał jakikolwiek związek między tymi wydarzeniami? Pierwszy impuls myślowy podsuwał odpowiedź w postaci dwóch słów: żywa, martwa. Poluźniwszy komórki w magazynach neurologii, wydobył następny zestaw słów: naturalna, sztuczna. Rozpływający się mięsień serca w relaksie dostrzegał następny splot wyrazowy: prawdziwa, fikcyjna. Sygnał alarmowy pobudzający do wojskowej dyscypliny w postaci: „Masz trzy minuty”, pozwolił mu się sprężyć w ostatniej sekundzie. Ruszył do boju. Kimkolwiek jest jego żona, czas zsynchronizować rozbiegane połówki planu filmowego, uruchomić tę lalkę, nadać jej kształt, a może i sens życia.
        „Wracam na plan” – zdecydował porażony myślą, że opatrzność przestała nad nim czuwać, stawiając świat opacznie w stosunku do jego zmysłów. Nie przejąłby się tym zanadto, gdyby nie to, że opacznie stawały również jego zamysły.
        – Trzy, dwa, jeden, PLAY. – On i ona byli na stanowiskach. Gotowi do pracy. Tym razem jednomyślni. Bez dalszych słów wyjaśnień.
        – Jesteś chora. Cofnij rękę – po męsku rzekł Mario do żony. Tylko chory człowiek może powiedzieć to wyświechtane zdanie: „Moje życie nie ma sensu”. Podszedł do niej. Czule przytulił.





do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl