I
Jeśli wierzyć mamy powtarzanej pogłosce,
pewien tyran mieszkał w malowniczej wiosce.
A z nim strudzona przeznaczeniem rodzina,
która swoje tajemne dzieje rozpoczyna.
Na Jadwigowym, zamożnym, romańskim dworze
stało się coś o pewnej południowej porze,
co zmieniło wszelki bieg obecnych wypadków,
odsłoniło jeden z najnowszych przypadków.
Samanta przed pięcioma laty wyszła za mąż,
lecz wiele trosk doświadcza od początków i wciąż.
Jej wybranek to nie człowiek, a piekielny wąż!
I wprowadził się zaborczy Marcel do domu,
a wraz z nim sterta zardzewiałego złomu.
Nieustannie Agafię słowami poniżał
i nawet jej dzieciom złorzeczeniem ubliżał.
Marzył o własnym pełnym przepychu mieszkaniu,
więc skupiał całość uwagi na planowaniu.
Natrętne skąpstwo nie cofnęło go przed niczem,
wziął zamach, rzucił o podłogę srebrnym zniczem.
A kawałki prędko i dyskretnie pozbierał,
5
teraz w nie córkę będzie krwawo ubierał.
Służyła Agafia w pomocnej opiece,
Felicja bawiła się tam, gdzie były piece,
które Piotrkowski otrzymał w hojnym spadku,
po zmarłym od dawien zapomnianym już dziadku.
I na nich nieszczęsne znalazły się kawałki,
ostre, wytworzone ze szkła kuszące pałki.
A zatapiały w sobie gniew Marcelowy,
na Agafii trwale i okrutnie skupiony.
Drobne opiłki przylgnęły, palce zdobiły,
Felicji szklaną twardością dłonie zraniły.
I nie pomagały uczciwe tłumaczenia:
ten dom jest nasz, odejdź, Agafio, do widzenia.
W końcu przepędzono starszą już kobietę,
taką na kres istnień będzie miała uciechę.
Spotkała ją nieuczciwa, olbrzymia kara,
Marcelowa chciwa, intrygująca mara.
Pogodziła się ze swym wędrowniczym losem,
od teraz będzie nocować pod owsa kłosem.
Każdej nocy zasypia w dworskim ogrodzie,
nawet kiedy powstają deszczowe powodzie.
A żalu do szwagra żadnego nie posiada,
za śmieszne ma jego prymitywne starania.
Z racji tego, że jest oddanie wierząca,
ogarnia ją łaska natchniona, wszechmogąca.
Lecz jej dziecięcia napastliwi buntownicy
powieszą Piotrkowskiego za czyn w piwnicy.
6
Bo został on trwale żrącą hańbą splamiony
i ruchem kłamliwego języka spełniony.
Śpij w łożu zwinny, sprytny, łotrze spokojnie,
dałeś początek nowej, przeraźliwej wojnie.
Na nic się zdały twe rychłe postanowienia,
bo będziesz mieć z nimi marne do czynienia.
Kamea i Olga, krew z jadu zrodzona
nie potrafi być trwale myślami zwodzona.
Pierwsza otulona płomieniem pomarańczy,
druga przypomina działaniem gniew szarańczy.
Obie spoglądają w wieczornej odsłonie na to,
o czym śmierci wróg dopiero się dowie.
Bo księżyc wszedł na gęste, zasuszone błonie,
odbił jasny oraz żółty promień na domie.
W zaroślach ciemnozielonych siostry skryte
wróżą z lotu ptaków Marcelowi kryptę.
I żądają pilnego zwrotu posiadłości,
którą przywłaszczył nielegalnie z chciwości.
Na nic się formułowane życzenia zdają,
innego rozwiązania refleksją szukają.
Siedem futer o długim, obślizgłym ogonie
posłuży za najsilniejsze, szkodliwe bronie.
Dotkliwe ataki czyni wierna przyroda,
bowiem z jej ręki powstaje wielka szkoda.
Wpełzły szare oraz białe szczury oknami,
otoczą człowieka, pożywią się oczami.
Biegną niedaleko Piotrkowskiego łoża,
7
od teraz to będzie ich oficjalna loża.
Wśród szczurzych, piskliwych i donośnych odgłosów
nie zabrakło przerażonych człowieczych głosów.
Samanta, ukryta na skromnym podwyższeniu,
przyglądała się swemu cennemu siedzeniu,
gdzie czarny szczur zębami puch wygryzał.
Marcel uderzył go, cały się cieczą zbryzgał.
A krew plamiła niewidzialne zakamarki,
by ocalić zmarłe pogrzebaczowe karki.
Martwego w prezencie dostali raz jeża,
niebawem wymienili go na nietoperza.
Prosięta znajdowali również na podjeździe,
tak spotkali się na zwierzęcym mściwym zjeździe.
II
Wizją poganie wyrażali swe uczucia
za dotkliwe z dawien w serca ukłucia.
Kto pozbawia majątku człowieka natury,
sam siebie skazuje na potworne tortury.
Postanowił w końcu oddać zębem za ząb,
wściekł się Piotrkowski, po czym wyciął stary dąb.
Święte oraz doskonałe Agafii drzewo,
które chroniło ją od doświadczeń jak niebo.
Ranek ponownym powstaniem kołysał trawę,
idzie Marcel na porachunki wiekiem stare.
8
Spoczywająca przy złuszczającej się korze
nie wiedziała, że zbliża się trujące morze.
Wzburzone poruszonymi wydarzeniami
płynie gwałtownie z ciężkimi toporami.
I zbliża się do ziarnistego złota piasku,
by zaatakować i dokonać potrzasku.
Dźwiga wzwyż przyciemnione srebrzystością ostrze,
bo uderzenie wydaje mu się być prostsze
niż pojedyncze, ostateczne przebaczenie.
Woli się mścić i skazywać na potępienie.
Mosiężna, przerażająca wszystkich siekiera
sprawia, że oddech chwilami trwale zamiera.
Opada z siłą gwałtowną, niezrównaną
nad Agafii popielną głową zatroskaną.
Zatrzymuje się tuż przy bladej, gładkiej twarzy,
bowiem damy szacunkiem od początków darzy.
Topór jest niczym zesłany z wyżyn próbny wróż,
Agafię od śmierci wybawił jej anioł stróż.
Lecz śladu żadnego po drzewie nie zostało,
nacięte przez Piotrkowskiego trwale skonało.
Niewdzięczniku i marny bluźnierco Boskich dzieł,
grzeszny dręczy twą wyschniętą egzystencję kieł.
Spokoju wiecznego ci zaznać nie pozwala,
bo ogień gorejący twą duszę wypala.
Spójrz tylko w oblicze tej dawno wygnanej
i wyłów błękitne źrenice nieskalanej,
żadną mglącą złością ani tępą chciwością.
9
Podążała za Nim w całej swej ozdobie,
trwała w dawnym przyrzeczeniu oraz słowie,
byś miał przekonujący przykład za tych dwoje.
Życia ludzkie są jak starożytne już zwoje,
pełne pisma tajemnie pokrzepiającego,
w nich odnajdziesz słowa mędrca rozjemczego.
Idź owładnięta opuszczającą czystością,
jesteś na zawsze człowiekiem, nie trwałą kością
zaklętą w bluźnierczych poszarzałych oczach,
każdy zatracony w zgubnych wroga mocach
będzie sąsiadem wąskich ścieżek, im nie sprostał,
a w niewolę ponadczasową się dostał.
O, wy, którzy deklarujecie się niewierni!
Przez was Jego zamrożone istnienie cierpi.
Ona pod Jego krzyżem cały czas by stała,
bo naprawdę Go szczerą miłością kochała.
Zbliża się i pędzi agresor z oddali,
jak zwykle ci sami w jednym gronie stali,
podejść i porozmawiać z nimi nie mogła.
Obca jej była mowa klasyczna czy podła,
głodna nieustannymi pożądliwościami;
odkupiona przeraźliwymi przykrościami
mistrza wiszącego na piętnowanym drzewie,
będącego w powszednim pachnącym chlebie.
Nie było już nigdy więcej drugiego drzewa,
w zniszczonym wielki krzyż lamentu się wzbiera.
Powstaje piękny, drewniany znak Bożej chwały,
10
dzięki symbolom niebiosa trwale ostały.
Któż tak prędko z pól dalekich znowu pędzi?
Czy znajdzie się odważny, który go przepędzi?
I biegnie rozgniewany w Agafii strony,
bo chce zadać uderzenie ważące tony.
Straszny mu zew doskonałego objawienia,
przygotowuje się do nagłego zniszczenia.
Podnosi ostrze lśniącej od słońca siekiery,
przed przyrodą nie doznaje drgawek i tremy.
Toporem dokona niezwłocznego zamachu.
Cóż to, nikt nie pogrążył się w nagłym strachu?
Uklęka na glebie, aby na kawałki pociąć,
poniża się, żeby triumfy na wieki posiąść.
A wicher niespodziewanie zerwanej siły
łamie siekierę, rzuca kołek w maliny.
Szeleszczą obolałe, widząc skaleczenie,
tylko część natury czeka na opatrzenie.
Narzędzie jadowitą nienawiścią pęka,
zakrwawia się pobladła, uszkodzona ręka.
I podlewa goździki wcześniej połamane,
czerwienią się płatki pierwotnie śnieżnobiałe.
Unosił się ponad kwiatami płacz dyskretny,
wśród roślin odznaczał się jako ten sekretny.
Agafia oczy zamknęła, dźwięk usłyszała,
z pomocą potrzebującym podążała.
Ujęła w dłonie zwiędnięte małe listki,
krzyki Piotrkowskiego były jak głośne gwizdki.
11
Splamiła się prawie cała zielonym sokiem,
patrzyła na kostuchę smutnym swoim okiem.
I spóźniła się, na próżno jej pomoc miła,
bo kwiaty pochłonęła do czeluści glina.
Żegnajcie kwiatostany woskowych goździków
i tak mdlałyście od jego hańbiących krzyków.
Przy końcu żałośnie zielenią zapłakały,
obmyły nie swoimi łzami żywe plamy.
A kat nędzny powraca wzburzony do dworu,
ale i tam nie odnajdzie swego honoru.
III
Daremnie spokoju oczekuje Jadwiga
i wyrzut sumienia stale w duszy dźwiga.
Powstrzymać zięcia ostatecznie potrafiła,
jednakże jego woli nigdy nie podbiła.
Zgodę prędko wyrazić idei musiała,
bowiem we wszystkim oprawcy wiernie słuchała.
Ignorowała własny rozsądek wewnętrzny,
patrzyła jedynie, jak Marcel zamęt piętrzy.
Samanta chodzi bez celu i martwi się wciąż
tym, co czyni jej wielce nadpobudliwy mąż.
Obawia się używać aparatu mowy,
by nie doczekać się trwałej, słownej żałoby.
Brzęczy mu zawsze złoty pieniądz w portfelu,
12
lecz trzyma go w odległym granicą cieniu.
Grosz skrywa w bardzo tajemnym otoczeniu,
przez niego uległ przykremu zezwierzęceniu.
Troszczy się nieustannie o swoje monety,
dla nich pokonuje góry, lasy i stepy.
Doszczętnie jałowy nie współgra z uczuciem,
nie cieszy się wcale wyróżnionym poczuciem
obowiązku szczególnego, wyjątkowego,
związanego już na zawsze, rodzicielskiego.
Bo rola, którą dostał, przyprawia mu bóle,
doznaje mdłości, kiedy utrzymuje córę.
W piersiach mu bije kamienne, chłodne serce,
nigdy nie raduje się szczerze oraz wielce.
Na słowa innych wiecznie pozostaje głuchy,
dręczą go obce upomnienia, cudze słuchy.
Przybył do ekskluzywnej izby z powrotem,
za nim lepka krew ruszyła stłumionym tropem.
A przerażenie na twarzy namalowane
zdradziło zniszczenia przez agresję porwane.
Zachwiał się, następnie upadł trupem przed stołem,
uderzył nagle o podłogę mokrym czołem
i w bólu przeszywającym się pogrążył.
Niszczył wszystko wokół i siebie także zdążył.
Obrócił się plecami do białej ściany,
tak cierpiał, że nawet nie spostrzegł swojej rany.
Uczynna Samanta przyniosła opatrunki,
wzięła bandaże i odkażające trunki.
13
Oblała pieniącą się ranę etanolem,
Piotrkowski uniósł się, w gniewie, że alkoholem.
Zmarnowała prawie całą butelkę wódki,
czekają kobietę za to poważne skutki.
Odejdź najdalej od niego, pani roztropna,
twa dobroć jest dla niego zbyteczna, okropna.
Odnajdź w cieniu własne, naznaczone życie,
niech cię nie martwi to rozproszone przybycie.
Lecz na wezwania pozostajesz stale głucha.
Dlaczego trwasz, skoro łotr cię nigdy nie słucha?
Opiekuńczością obmyła to skaleczenie,
kiedy jest i ona, jest także pocieszenie.
Bez niej ciepło zapewne dawno by wygasło
albo pod stopą Piotrkowskiego głośno trzasło.
Chociaż moralność staje się w bitwie ważna,
cnót zwolenniczka unika, jest nieodważna.
Były w archetypie ludzkości obrazy,
gdzieś skrycie każdy o własnej arkadii marzy,
która by pozwoliła posiąść na własność coś,
co w chwilach retrospekcji będzie mówić dość.
I nadchodzi moment niepewny oraz sądny,
dla Samanty zawiły, a może i krnąbrny.
Bo Tyran ciążące swe ciało wzwyż unosi,
zaraz słowem jak wysoką trawę ją skosi.
A język ma długi, różowy jak u żmii,
nim wszystkich wokół krzywdzi, czasami też wini.
Oplata zajęte umysły oraz serca,
14
w ich delikatne jądra jad czarny wkręca.
By nikt więcej nie był wśród niego radosny,
jeśli ktoś jest szczęśliwy, on będzie zazdrosny.
Zstępuje z tronu mąż „natchniony” i wielki,
na bliskich i tutejszych rozrzuca pętelki.
Cóż żeś uczyniła mało rozważna, głupia?
Twa twarz wydaje się być blada, czasem trupia.
Uniosły się w przestrzeni gęste obelgi,
brzmiały jak wyzwiska niemieckiej ciotki Helgi.
A zsyłał je ten nieustannie czynem chciwy,
sytuacja potwierdza, że jest obelżywy.
Na nic służą odwieczne, żywe napomnienia,
materializm to za dużo do poświęcenia.
Zgiń pod ziemią, ale szmerom się nie oddawaj,
a jeśli musisz, to przegranych im podawaj.
Odrzucaj kpiny, nie przyjmuj ich nieustannie,
bo one próbują być dobrane starannie.
Dłoń atmosferę przenika oraz powietrze,
wkrótce policzek parzącym dotykiem przetrze.
Dreszcz przejmuje cielesność, aspekty ogarnia,
bowiem od porywczości powstaje męczarnia.
Upada od silnych uderzeń po raz drugi,
nie broni się, bo słabość powoduje długi.
Ten, który skutecznie zranienie opatruje,
bezustannie ciosy srogie wciąż otrzymuje.
Czyż potęgę swoją próbowała ukazać?
Dlaczego przeznaczenie próbowało skazać?
15
Każda jedyna istota żeńska wiedziała,
na jakiego tyrana matka wychowała
mężczyznę skrytego w zawiści człowieka,
rozgląda się od uderzeń, nigdy nie zwleka.
O, powstań z podłogi, kaleko niezdarna,
twój sprzeciw to sprawa nieistotna, więc marna.
Dokąd udasz się w tej tułaczce beze mnie?
Wszystko, co zaplanujesz, zwie się nadaremnie,
szarząca się poświata egzystencji wciąż mknie,
jeśli nagle się zatrzyma, to temu, bo tnie.
Leżała obolała na twardej podłodze,
została ukarana przez oprawcę srodze.