Kategorie blog
Spowiedź z grzechu śmierci
Spowiedź z grzechu śmierci






















Czasami spada grom z jasnego nieba.
Czasem w życie spokojnej rodziny –
bez ostrzeżenia o burzy, która wisi nad głowami,
bez najlżejszego drżenia ziemi pod stopami –
uderza straszny fakt, który wszystko zmienia.
Powietrze jest gęste od chmur
i nie może wypłakać się do czysta.
Może jednak nadejść wspaniały zachód słońca...

                              George MacDonald






I



        Tego dnia obudziłam się w bardzo dziwnym miejscu. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam nad sobą tłum gapiów. Przebiegłam wzrokiem po wszystkich otaczających mnie twarzach – odzwierciedlały strach, troskę, zdziwienie, zaciekawienie. W tle dał się słyszeć sygnał nadjeżdżającej karetki. Lecz nikt nie podszedł bliżej, nikt o nic nie zapytał. Po chwili na nowo straciłam przytomność.
        Nie czułam bólu. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie pamiętałam nic. Gdy otworzyłam oczy, w uszach rozległ się ostry pisk opon – wymyśliłam to? Zapamiętałam? Gdy mimo woli straciłam kontakt ze światem, moim oczom ukazał się staruch z długą siwą brodą, drewnianą laską, w podartych, dziurawych szatach. W rękach trzymał niemowlę. Przeraził mnie ten widok. Gdy mnie zauważył, podał mi to dziecko i powiedział, abym szła za nim. Po chwili dodał, żebym uważnie zapamiętywała drogę, ponieważ może mi się ona przydać, po czym ruszył polną ścieżką prowadzącą do lasu. Szedł bardzo szybko, nie mogłam za nim nadążyć. Przerażał mnie, nie byłam pewna, czy powinnam iść za nim, jednak z braku innych opcji zrobiłam to. Dziecko było spokojne; wcale nie płakało, ciągle spało.


9




        Po niedługim czasie zauważyłam, że ja sama ubrana byłam w długą białą suknię z dekoltem i stopniowo skracającymi się rękawami. Byłam zupełnie boso. Na piersiach miałam wisiorek z wizerunkiem aniołka, który trzymał czerwone serduszko. Serduszko to chyba żyło – czułam jego bicie na mych piersiach bardzo dobrze. Zastanawiało mnie to, że ani sukienki, ani wisiorka nigdy nie widziałam na oczy – nie miałam ich w swojej garderobie, nie przypominam sobie, abym widziała je w jakimkolwiek sklepie czy u kogoś innego. Dziecko również było mi nieznane – było spokojne, o niebieskich oczkach (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo tylko na moment je otworzyło). Wydawało mi się, że była to dziewczynka. Jej becik również był cały biały. Nie przypominam sobie żadnego dziecka w takich barwach, wszystkie maluchy, które miałam okazję widzieć, zawsze były ubrane w kolorowe ciuszki, body, rożki.
        Cała droga była jednakowa aż do samego lasu: ciemna, prosta, polna dróżka, z towarzyszącym od czasu do czasu drzewem po lewej lub prawej stronie. Wydawała się niesamowicie długa, wręcz nieskończona. Wokół ścieżki – mgła. Jednak gdy znaleźliśmy się w lesie, zaczęły się zakręty, droga przecinała się z innymi, takimi samymi. Jeden fragment przebiegał również nad stromym brzegiem strumyczka. Był bardzo piękny, miałam ochotę zatrzymać się i zanurzyć w nim dłonie lub stopy, poczuć chłód, a może i ciepło przepływającej wody. Zastanawiałam się, czy znajdzie się tam jakaś rybka albo i żabka? Starzec jednak dalej szedł, wcale się nie odwracając. Ciekawe, czy zauważyłby, gdybym została nad strumykiem, a on szedłby dalej… Nie odważyłam się jednak


10




na ten ruch. Nie czułam zmęczenia, pomimo że już bardzo długo szliśmy. Z jakiegoś powodu go spotkałam, więc cała sytuacja powinna się wkrótce wyjaśnić. No i niosłam w dłoniach czyjeś dziecko. Tutaj nie było nikogo poza starcem, pozostało mi mieć nadzieję, że zaprowadzi mnie do miejsca, w którym będzie więcej ludzi, gdzie będę mogła poszukać rodziców tego dziecka lub zostawić je w bezpiecznym miejscu, i tą sprawą będą mogli zająć się inni.
        Podczas całej wędrówki tylko raz spotkaliśmy jakąś kobietę. Była strasznie poważna i blada. Szła prosto przed siebie wolnym tempem, jej wzrok skierowany był gdzieś w przód. Nie zauważyła nas, nie zareagowała w żaden sposób na nasze pojawienie się. W rękach miała różaniec. Byłam zaskoczona, ale ona była ubrana dokładnie tak samo jak ja, z tą różnicą, że nie miała na sobie wisiorka. Wisiorka z aniołkiem i serduszkiem. Przystanęłam na chwilę, aby się jej przyjrzeć, może znalazłabym jeszcze jakieś podobieństwa, może udałoby mi się z nią porozmawiać, zamienić chociaż słówko. Jednak starzec pociągnął mnie za rękę, nakazując dalej iść.
        Niegdyś myślałam, że to wszystko to był wytwór mojej wyobraźni. Sen albo wymyślona historia, którą czasem tworzy się w chwilach nudy, w zamyśleniu czy po obejrzeniu jakiegoś filmu. Teraz jednak już wiem, że był to Strażnik Życia, którego zadaniem było przede wszystkim odprowadzenie każdej duszy do przeznaczonego jej miejsca poza światem żywych oraz pilnowanie, aby znalazły się tam tylko te duchowe byty, które zostały tam przeznaczone. Tamta kobieta była właśnie zmarłą duszą kierującą się do świata umarłych.


11




        Po jakimś czasie znaleźliśmy się przed ogromną górą, tuż obok wejścia do jakiegoś tunelu. Strażnik zabronił mi spoglądania za górę. Stojąc u jej stóp, nie było to trudne, jednak muszę przyznać, że jakieś kształty wynurzające się zza wzgórz przyciągały moją uwagę. Starzec zaprowadził mnie do miejsca, gdzie wśród malutkich górek, kopczyków usypanych z ziemi, wykopana była wnęka. Strażnik kazał mi złożyć tam dzieciątko, kiedy zauważył, że spoglądam na to, co działo się za górą. Ustawiona tam była gigantycznych rozmiarów waga, a tuż przed nią znajdował się ogromny, kilkutysięczny tłum – tłum zmarłych dusz. Obok wagi stał wielki fotel czy krzesło, dowiedziałam się później, że był to tron. Nikt na nim nie siedział, a przynajmniej nikogo nie było widać. Za tym wszystkim znajdowały się drzwi: jedne ze znakiem słońca, drugie z symbolem księżyca. Tylko tyle zdążyłam dostrzec.
        Wtedy starzec zasłonił mi ten widok i powtórzył, bym złożyła w wykopanym dołku dziecko. Powiedział to nieznoszącym sprzeciwu tonem, nie zostało mi nic innego, jak wykonać jego polecenie. Gdy się nachyliłam, by położyć w wyznaczonym miejscu niemowlę, niespodziewanie otworzyło ono oczka i rączką pociągnęło za wisiorek. Zapięcie wisiorka pękło, a ja w tym samym momencie zaczęłam gwałtownie odczuwać zimno. Upadłam na ziemię. Tunel zaczął się świecić, żółte jaskrawe kolory zdawały się wołać mnie do siebie, a ja mimowolnie wstałam i zaczęłam iść do tego światełka, najintensywniejszego na samym końcu tunelu. Byłam już tak blisko, to zaledwie kilka kroków… Jednak nagle moim oczom ukazał się Strażnik, niezbyt zadowolony z wydarzeń, które miały


12




miejsce. Przyłożył do moich piersi wisiorek z aniołkiem, który wcześniej zerwało mi dzieciątko. Wtedy zaczęłam czuć ciepło, jakaś moc poczęła wycofywać mnie z tunelu, aż w końcu cały obraz się rozmazał.
        Znowu nastała ciemność.


II


        Kamil. To o nim pomyślałam, gdy tylko otworzyłam oczy. Przecież czekał na mnie. Ja tymczasem nie zdążyłam nawet wsiąść do autobusu. Ciekawe, gdzie teraz jest? Pewnie myśli, że zostałam na kilka dni u mojej przyjaciółki Natalii w Katowicach. Na pewno czeka na mój telefon w naszym nowym gniazdku we Wrocławiu. W Krakowie z pewnością myślą, że już dojechałam i w efekcie nikt tak naprawdę mnie nie szuka…
        Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na lekarzy i pielęgniarki. Sądząc po sprzęcie stojącym obok mojego łóżka, który zauważyłam, dopiero co wywinęłam się z rąk śmierci. Strażnik wiedział, co robić! Muszę chwilę ochłonąć, za dużo myśli jak na jeden moment. Pielęgniarka o coś mnie pyta, jednak nie jestem w stanie jej odpowiedzieć. Byle tylko dać jakiś znak, namiar, aby zadzwonili do Kamila. On już wszystkim się zajmie.
        Przez następnych kilkanaście godzin nie miałam siły nic powiedzieć. Nikt mnie nie odwiedzał. W samotności nie mogłam zasnąć. Lekarze i pielęgniarki pytali tylko o to, jak się czuję i czy pamiętam jakiś adres, numer telefonu do kogokolwiek.


13




Lecz dopiero czwartego dnia wieczorem zdołałam powiedzieć pielęgniarce, że pamiętam numer do mojego chłopaka Kamila i podałam jej go. Ucieszyła się, że w końcu zdołałam się do niej odezwać. Stwierdziła, że nieczęsto zdarzają się im pacjenci, w których rzeczach nie ma ani telefonu komórkowego, ani dowodu osobistego, ani żadnego innego dokumentu stwierdzającego tożsamość. Służba szpitalna nie miała jak skontaktować się z kimkolwiek z moich krewnych, dopiero ich telefony na policję pozwoliły ustalić miejsce mojego pobytu, a podany przeze mnie numer oraz imię i nazwisko Kamila pozwoliły potwierdzić, że to on mnie szuka, a ja czekam na niego.
        Następnego dnia rano był już przy mnie. Obudziłam się, na jego widok zaczęły mi lecieć łzy, całymi strumieniami. Cieszyłam się, że w końcu mogłam go zobaczyć. Że tu jest. Wyglądał na zmęczonego, pewnie jechał całą noc. Ja nadal nie miałam siły do rozmowy. Przytulił mnie, po czym złapał za moją złamaną rękę i zaczął opowiadać o naszym domku. Niedawno się wprowadziliśmy, jeszcze nie wszystkie pomieszczenia zostały urządzone, nie wszystkie kartony zostały rozpakowane. Ale
        Kamil z moich oczu wyczytał jedno pytanie, które bardzo chciałam mu zadać. Kamil był naprawdę kochany. Różnił się od każdego innego dupka, z którym wcześniej byłam. Wiedziałam, że mnie nie zostawi, że prędzej czy później i tak zostaniemy małżeństwem. Kochałam go i miałam do niego zaufanie. I czułam, że w drugą stronę działa to tak samo. Nigdy na mnie nie krzyczał, nigdy nie podniósł ręki. Zawsze starał się wysłuchać mojego zdania, nie oceniał zbyt pochopnie za wykonane uczynki i podjęte


14




decyzje. Początki nie były łatwe, ale po tylu latach znajomości nauczyliśmy się współgrać. I myślę, że to o to właśnie chodzi w związkach, aby ze sobą być, na dobre i na złe. Dlatego w końcu odważyłam się i zgodziłam na jego propozycję. Ale to też nie jest tak, że tylko on chciał. Byliśmy ze sobą już ładnych kilka lat, prędzej czy później przychodzi czas na następny etap. A po wszystkim nie było czego żałować. To były jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Tym bardziej, że wkrótce dowiedzieliśmy się, iż niesie to za sobą jeszcze jeden bardzo miły skutek.
        A teraz nasze czteromiesięczne, jeszcze nienarodzone dzieciątko nie żyło. Kamil, podobnie jak lekarz, nie miał odwagi mi tego powiedzieć, lecz prędzej czy później musiało się to stać. Pomyślałam wtedy o zachowaniu dziecka ze snu czy jawy, sama nie wiem. I chyba wreszcie zrozumiałam. To niemowlę chciało żyć, tak bardzo chciało żyć! Jednak nie miałoby się jak rozwijać, gdyby mnie nie było. Czy to dlatego to mnie Strażnik Życia podarował życiodajny wisiorek? Prawdopodobnie tak. Beze mnie dziecko i tak by nie przeżyło. Było za małe, potrzebowało organizmu, który przekaże mu wartości odżywcze, który da swą miłość i każdy inny dar, który podarować mogą kobiety ciężarne swoim małym istotkom w brzuszku. Wisiorek z aniołkiem był tylko jeden, a nas było dwoje. Miałam okazję pożegnać się; sama je własnoręcznie pochowałam. Dlaczego mi tego nie powiedziano? Czy Strażnik posiadał tę wiedzę? Czy tylko pełnił funkcję przewodnika? Gdybym wiedziała, mogłabym chociaż je ucałować. Przytulić. Pozbawiono mnie tej możliwości…




do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl