Kategorie blog
Miasto młodych wilków
Miasto młodych wilków




















Spis treści


Prolog......................................................................................................................................5
Stan wojenny...........................................................................................................................7
Nasze miasto ...........................................................................................................................9
Banda „Barabasza” wychodzi z więzienia ...................................................................................18
„Ali” – inteligentny boss............................................................................................................20
Roszady w mieście...................................................................................................................32
Handel samochodami i wódką ..................................................................................................37
Casino ....................................................................................................................................41
Młode Wilki .............................................................................................................................45
Notowania „Masy” idą w górę....................................................................................................55
Propozycja nie do odrzucenia ...................................................................................................58
Wyjazdy w Polskę.....................................................................................................................64
Skarga do „Masy” ....................................................................................................................69
„Parasol” przedrzeźnia „Masę”...................................................................................................80
Najlepsze imprezy.....................................................................................................................84
Układy warszawskie .................................................................................................................90
Powrót Wilków .........................................................................................................................95
Domniemany boss wychodzi na wolność ....................................................................................101
Cugi alkoholowe .......................................................................................................................103
Stan zapalny............................................................................................................................ 110
Sport, pieniądze i ostry dyżur ....................................................................................................120
Pershing robi zebranie w night klubie .........................................................................................133
Rozmowa przyjaciół ..................................................................................................................136
Popełnione przestępstwa............................................................................................................145
Uzasadnienie z postanowienia prokuratora ..................................................................................215
Fragmenty z drugiej części: ........................................................................................................222






Prolog


        Większości ludzi w Polsce Pruszków kojarzy się z jednym słowem – mafia. Od urodzenia mieszkałem w mieście, w którym na początku lat dziewięćdziesiątych rozwinęła się potężna grupa przestępcza. W tamtych czasach kumple zwracali się do mnie na trzy sposoby: „Szlachcic”, „Szlachet” lub „Maniek”. Zarówno wtedy, jak i teraz pseudonimy te funkcjonują wśród moich znajomych. Przedstawię Wam życiową drogę, która doprowadziła mnie jako młodego człowieka do fascynującego, ale bardzo niebezpiecznego świata. Moja historia pokazuje, w jaki sposób przekroczyłem tę cienką granicę i stałem się przestępcą. Organizację, do której przynależałem, jedni nazywają mafią pruszkowską, inni zaś zorganizowaną grupą o charakterze zbrojnym. Jaka jest prawidłowa nazwa? Sam do końca nie jestem w stanie tego określić. Należałem do zbrojnego ramienia Pruszkowa, ale również miałem styczność z osobami nawiązującymi kontakty z biznesmenami i politykami. Spisuję wspomnienia, mając czterdzieści pięć lat. Pamiętam dużo sytuacji, i tych ciekawych, i tych niebezpiecznych. Za pośrednictwem tej książki chciałbym przestrzec szczególnie młodych i gniewnych chłopców, którzy szukają łatwych pieniędzy i lepszego życia na granicy ryzyka. Nie idźcie tą drogą, jaką ja poszedłem, bo to



6                                                                                                               Miasto Młodych Wilków



droga niebezpieczna, kręta i śliska. Podobnie jak większość moich kolegów poniosłem surowe konsekwencje błędów popełnionych w młodości, co pociągnęło za sobą poważne skutki. Musicie zdać sobie sprawę, że kiedy Was zabraknie przez kilka lat, tak jak to było w moim przypadku, skażecie także na cierpienie własne matki, ojców i wszystkie osoby bliskie Waszemu sercu. Z perspektywy czasu stwierdzam, że mój gangsterski epizod zakończył się dla mnie źle, ale na szczęście nie tragicznie, bo nie każdemu z moich kolegów dane było przeżyć. Konkurencyjne grupy przestępcze w walce o wpływy z towarzyszącą im żądzą pieniądza były coraz bardziej bezwzględne, nie przestrzegały żadnych zasad, które kiedyś obowiązywały ludzi z tak zwanego miasta. Po latach żałuję, że wszedłem w pajęczynę rozpiętą przez taką grupę. Często o tym rozmyślam, szukając sam przed sobą usprawiedliwienia – byłem młody, naiwny, wpatrzony w starszych kolegów i zafascynowany tym innym światem. Niestety, kolejny raz przegrywam ze swoimi myślami, bo jak stare przysłowie mówi: „Każdy jest kowalem swojego losu”. Jak to wszystko się zaczęło i skończyło? Dowiecie się tego, czytając moją opowieść.






Stan wojenny


        Rok 1981. Miałem dziewięć lat. Mroźna zima, środek nocy. Obudził mnie płacz i lament dochodzący z sąsiedniego pokoju. Przetarłem oczy i zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę słyszę jakieś odgłosy, czy to tylko zły sen. To nie był sen, to działo się naprawdę. Słyszałem płacz coraz wyraźniej. Zdezorientowany oraz pełen obaw podniosłem się z łóżka i ukradkiem, stąpając na palcach, poszedłem korytarzem, by sprawdzić, co się stało. W dużym pokoju było zgaszone światło, przy oknie stały moja mama i dwie sąsiadki. Wszystkie płakały, jedna z kobiet zaczęła się modlić, szlochać, a potem wypowiedziała w rozpaczy słowa: „Boże, co będzie z nami i z naszymi dziećmi?”. Podszedłem do mamy i zapytałem, co się dzieje i dlaczego płacze. Szeptem odpowiedziała: „Spójrz, synu, przez okno i zobacz”. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że na teren szkoły numer 12, do której uczęszczałem, wjeżdżały czołgi i wozy pancerne. Mieszkaliśmy wtedy na czwartym piętrze, więc pokój znajdujący się na szczycie bloku był idealnym punktem obserwacyjnym. Oprócz szkoły i boiska widać było prawie całą naszą ulicę Kopernika – po niej przemieszczało się wojsko. „Czy będzie wojna?” – zapytałem. Mama przytuliła mnie wtedy mocno i przez łzy powiedziała, że nie, nie będzie i że



8                                                                                                               Miasto Młodych Wilków



Bóg na to nie pozwoli. „Nie martw się, mamo. Jak dorosnę, zostanę żołnierzem i cię obronię” – usłyszała ode mnie w odpowiedzi. Do dziś w mojej głowie tkwi obraz przerażonej matki i sąsiadek, które nie wiedziały, co się wtedy stanie. Tamtej nocy zarówno mojego ojca, jak i mężów sąsiadek nie było przy nas, bo kilka dni wcześniej zostali powołani do rezerwy Wojska Polskiego. Okres stanu wojennego dla naszej i wielu innych rodzin był trudny i niepokojący. Mama często wracała pamięcią do tamtej nocy i wypowiedzianych przeze mnie słów, które częściowo się ziściły. Zostałem żołnierzem, tylko w trochę innej armii.


Widok z naszego okna na boisko szkolne i ulicę






Nasze miasto


Stacja PKP


        Jako nastolatek czas wolny najchętniej spędzałem z rówieśnikami na ulicy, podwórku, boisku. W latach 1985–1990 najczęściej przebywaliśmy w dużej łódce, która stała na ziemi obok pobliskiego parku. Była żelazna, pomalowana na niebiesko, a w środku miała zamontowane ławki. Stała się naszą ostoją i służyła za główny punkt zbiorczy w centrum naszego osiedla. Praktycznie o każdej porze można było tam spotkać kogoś z naszej paczki.



10                                                                                                              Miasto Młodych Wilków



        Jedno letnie, ciepłe popołudnie zapadło mi szczególnie w pamięć. Gwar panujący zawsze podczas naszych dyskusji o wszystkim i o niczym w jednym momencie zamienił się w grobową ciszę. Rozejrzałem się wokół siebie, by zorientować się w zaistniałej sytuacji. Nagle dostrzegłem ogromną postać, potężnego człowieka wyglądającego niczym rzymski gladiator. Zaniemówiłem! Wtem jeden ze starszych kumpli krzyknął:
        – Dobry wieczór, panie Jarku!
        – Dobry wieczór! – Usłyszeliśmy w odpowiedzi, na co jednogłośnie, niczym dzieci w podstawówce witające się z nauczycielem, krzyknęliśmy chórem:
        – Dobry wieczór! – Wyraziliśmy w ten sposób swój szacunek.
        – Małolaty, bierzcie się za ćwiczenia, a nie tylko w tej łódce siedzicie – rzucił do nas Jarek i z lekkim uśmiechem na twarzy poszedł dalej.
        Miał on wtedy na sobie koszulkę na ramiączkach, która opinała się na jego plecach szerokich jak dwudrzwiowa szafa, a odsłonięty biceps mierzył grubo ponad pięćdziesiąt centymetrów w obwodzie. Tak potężnych ludzi większość z nas widziała wcześniej tylko w kinie lub na zdjęciach w czasopismach, które przypadkiem wpadały w nasze ręce. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem tej sytuacji i od tamtej pory najczęstszym tematem naszych rozmów stał się właśnie Jarek. Zapytaliśmy starszego kumpla, co to za siłacz. Wywiązała się burzliwa dyskusja i stało się jasne, że to Jarosław S. ps. „Masa”, człowiek, który poślubił Elkę T. z naszego osiedla i zamieszkał tu razem z nią. Słowa „Masy” wzięliśmy sobie do serca i większość



Nasze miasto                                                                                                                            11



z przebywających w łódce na co dzień zapisała się na siłownię. Od najmłodszych lat lubiłem sport, trenowałem hokej już w szkole podstawowej, później judo, a następnie karate. Pomysł wzmocnienia muskulatury bardzo mi się spodobał, a dodatkową motywacją dla mnie i całej naszej paczki była chęć wyglądania jak Gladiator, aby – tak jak my przed nim – inni czuli respekt przed nami. Miałem wtedy około piętnastu lat i zdałem sobie sprawę, że w starciu z takim człowiekiem jak Jarek z moim karate lepiej się nie wychylać. Do treningów w zakresie sztuki walki dołożyłem ćwiczenia z siłowni, a zacząłem bywać w niej coraz częściej. Podczas wspólnych ćwiczeń z chłopakami często rozmawialiśmy o Jarku, był dla nas przykładem silnego i twardego faceta, któremu, gdy idzie chodnikiem, każdy schodzi z drogi. Mieliśmy wtedy cel – przybrać na wadze i rozbudować swoje mięśnie, aby zostać zauważonym i być w naszym mniemaniu kimś ważniejszym. „Masa” początkowo pracował jako hydraulik, kilka razy widziałem go na ulicy, kiedy szedł rano do pracy z przewieszoną przez ramię torbą, w której nosił narzędzia montera i sprężynę do przepychania rur. Po niedługim czasie już nie chodził do pracy, tylko zaczął coraz częściej przebywać w towarzystwie Wojtka K. ps. „Kiełbasa”. Wojtek miał wśród nas opinię niezłego cwaniaka, który potrafi ukraść, zakombinować, a przede wszystkim zarabiać kasę na mieście. My, młodziaki z osiedla, początkowo spostrzegliśmy „Masę” jako ochroniarza Wojtka, ale z miesiąca na miesiąc zaczęli oni tworzyć coraz bardziej nierozłączny i zgrany duet. Takie papużki nierozłączki. Wkrótce w Pruszkowie rozeszła się wieść, że



12                                                                                                              Miasto Młodych Wilków



„Masa” został wspólnikiem Wojtka i razem stanowią ochronę Wojciecha P., biznesmena z Warszawy prężnie działającego w branży budowlanej.
        Nasze miasto podzielone było wtedy na trzy dzielnice – osiedle Kopernika, na którym mieszkałem ja i moi kumple, osiedle Staszica nazywane przez nas Nową Wsią oraz Żbików. Trzy dzielnice się nienawidziły, a między młodymi chłopakami je zamieszkującymi toczyły się regularne awantury. Poszedłeś sam na konkurencyjną dzielnicę i mogłeś zostać pobity za cokolwiek, nie był potrzebny nawet pretekst. Wystarczyło, że jesteś nie od nich. Na Kopernika naszą coroczną tradycją były spotkania na pasterce. Większość z nas stała pod kościołem i zaczynała już świętować, rozgrzewając się alkoholem. Dla nas, młodzieniaszków, była to także jedna z nielicznych okazji, by podczas składania świątecznych życzeń uścisnąć dłoń Jarkowi „Masie” i Wojtkowi „Kiełbasie”, a uwierzcie mi, już wtedy ustawiała się do nich niemała kolejka. Zdarzył się jednak taki rok, że obu naszych liderów z Kopernika, a zarazem tych, których bały się najbardziej inne osiedla, zabrakło na spotkaniu bożonarodzeniowym. Wykorzystali to nasi wrogowie. Grupa licząca około stu osób napadła na nas pod kościołem, używając przy tym kijów przyniesionych z pobliskiego parku.



Nasze miasto                                                                                                                            13



„Masa” został wspólnikiem Wojtka i razem stanowią ochronę Wojciecha P., biznesmena z Warszawy prężnie działającego w branży budowlanej.
        Nasze miasto podzielone było wtedy na trzy dzielnice – osiedle Kopernika, na którym mieszkałem ja i moi kumple, osiedle Staszica nazywane przez nas Nową Wsią oraz Żbików. Trzy dzielnice się nienawidziły, a między młodymi chłopakami je zamieszkującymi toczyły się regularne awantury. Poszedłeś sam na konkurencyjną dzielnicę i mogłeś zostać pobity za cokolwiek, nie był potrzebny nawet pretekst. Wystarczyło, że jesteś nie od nich. Na Kopernika naszą coroczną tradycją były spotkania na pasterce. Większość z nas stała pod kościołem i zaczynała już świętować, rozgrzewając się alkoholem. Dla nas, młodzieniaszków, była to także jedna z nielicznych okazji, by podczas składania świątecznych życzeń uścisnąć dłoń Jarkowi „Masie” i Wojtkowi „Kiełbasie”, a uwierzcie mi, już wtedy ustawiała się do nich niemała kolejka. Zdarzył się jednak taki rok, że obu naszych liderów z Kopernika, a zarazem tych, których bały się najbardziej inne osiedla, zabrakło na spotkaniu bożonarodzeniowym. Wykorzystali to nasi wrogowie. Grupa licząca około stu osób napadła na nas pod kościołem, używając przy tym kijów przyniesionych z pobliskiego parku.





Park obok naszego osiedla


        Większości z nas udało się uciec, lecz kilku starszych kolegów pobito tak dotkliwie, że wylądowali na pogotowiu. Zjechały się radiowozy z najbliższego komisariatu i innych pobliskich jednostek, wówczas jeszcze milicji. Dopiero wtedy banda uciekła. Następnego dnia okazało się, że napadły nas dwie konkurencyjne dzielnice, czyli Nowa Wieś i Żbików. Zawarły sztamę pomiędzy sobą i połączyły swoje siły, aby napaść na nasze osiedle. Podobno napadli na nas za to, że nasi starsi chłopcy pobili kilku od nich. Po tych wydarzeniach do Pruszkowa wrócili „Masa” z „Kiełbasą”. Byli strasznie wkurzeni zajściem i tym, jak tamci śmieli napaść na chłopców z naszego osiedla. Zorganizowali zbiórkę koło łódki, aby zrewanżować się wrogom.



14                                                                                                             Miasto Młodych Wilków




Łódka – miejsce naszych spotkań


        Dwóch moich starszych kumpli brało udział w odwecie na wrogie dzielnice i weszło w skład pięćdziesięcioosobowej ekipy zaopatrzonej w kije bejsbolowe. Ekipą dowodzili oczywiście „Masa” i „Kiełbasa”. Nasi chłopcy dorwali kilku oprawców i pobili ich za to, co tamci zrobili wcześniej. Po tygodniu urządzili poprawkę, ale efekt był taki sam – nadal nie udało się dorwać przywódców, którzy kierowali wrogimi bandami w feralną świąteczną noc. „Masa” z „Kiełbasą” zapowiedzieli wszystkim wokół, że jak ich dorwą, to wywiozą do lasu i tam zakopią. Nasi wrogowie przestraszyli się na poważnie, a liderzy z Nowej Wsi i Żbikowa przez dłuższy czas się ukrywali i nie próbowali organizować ponownych ataków w bezsensownej walce o urażony honor, ego i „cholera wie co jeszcze”.
        Któregoś dnia „Masa” i „Kiełbasa” dorwali jednego z przywódców wrogiej dzielnicy, wywieźli go do lasu, dali



Nasze miasto                                                                                                                            15



łopatę i powiedzieli mu, aby wykopał sobie grób. Podobno ostro go pobili i nastraszyli, oznajmili mu także, że jak jeszcze raz podniesie rękę na chłopców z naszego osiedla, to zostanie w tym grobie na zawsze. Po tej akcji w lesie nie było już większych awantur pomiędzy dzielnicami Pruszkowa, takich z udziałem kilkudziesięciu osób. Były czasami zatargi, ale nie na taką skalę. Duet liderów zdobył szacunek do tego stopnia, że mówiliśmy o nich jak o naszych bohaterach, którzy jak lwy bronili terytorium. Takie ich poczynania motywowały nas tylko do ćwiczeń w siłowni i rozwijania swojej masy mięśniowej, bo każdy z nas chciał być taki jak ci, którzy decydują o losach miasta.
        Zatargi pomiędzy dzielnicami zakończyły się na przełomie 1989/1990 roku. Chłopcy skończyli z awanturami, a zaczęli zajmować się zarabianiem pieniędzy. W Pruszkowie otworzyły się dwa kantory wymiany walut, z czego jeden na naszym osiedlu Kopernika, a drugi w centrum Pruszkowa przy ul. Bolesława Prusa. Chłopaki z ekipy wykorzystały tę sytuację i obstawiły oba kantory. Przy kantorze na ul. Kopernika walutami handlowali Dariusz B. ps. „Bysio” i Piotr J. ps. „Struś”.



16                                                                                                             Miasto Młodych Wilków




Kantor, pod którym moi sąsiedzi handlowali walutami


        Obok kantoru przy ul. Bolesława Prusa można było głównie spotkać Roberta K. ps. „Kwiatek” vel „Kwinto”. „Bysio” i „Struś” to chłopaki drobnej budowy, ale o sympatycznych twarzach. „Struś” był moim sąsiadem z bloku, a „Bysio” mieszkał w budynku oddalonym od naszego około dwustu metrów. „Kwiatek” natomiast zamieszkiwał przy ul. Lipowej, łączącej się z ul. Kopernika. O bezpieczeństwo „Bysia” i „Strusia” dbali koledzy z większą posturą, którzy siedzieli na ławce lub w samochodzie zaparkowanym na przeciwko kantoru. „Kwiatka” pod kantorem przy ul. Bolesława Prusa



Nasze miasto                                                                                                                            17



nikt nie musiał pilnować, bo był on młodym wysportowanym „kocurem”, potrafiącym bronić się samemu, i wszyscy wiedzieli, że podniesienie ręki na „Kwiatka” mogło zakończyć się szybkim nokautem lub trwałym inwalidztwem. Czasami też pod tym kantorem oprócz „Kwiatka” można było spotkać Wojtka „Kiełbasę”. Z młodych cinkciarzy za najbardziej obrotnego i operatywnego uważano „Bysia”. Miał on głowę do interesów, wszyscy go lubili, nawet małolatom takim jak ja dawał zarobić na prostym pośrednictwie. Jeździliśmy po mieście i kupowaliśmy od ludzi pozłacane koperty od starych zegarków, z których on odzyskiwał złoto, braliśmy udział w pośrednictwie sprzedaży znaczków pocztowych pomiędzy filatelistami a „Bysiem”. Najwięcej jednorazowo zarobiłem przy „Bysiu”, kiedy sprzedałem mu złotą monetę o nominale stu dolarów. Monetę tę kupiłem od mojej sąsiadki za dwieście dolarów, a „Bysio” zapłacił mi za nią pięćset dolarów. Taka transakcja i zarobek dla siedemnastolatka mojego pokroju była po prostu złotym strzałem.





Banda „Barabasza” wychodzi z więzienia


        W tamtym czasie zaczęli opuszczać więzienia pruszkowscy recydywiści powiązani z legendarną bandą „Barabasza”, mającą na koncie liczne kradzieże, napady i rozboje. Wszyscy mieszkańcy Pruszkowa bali się ich, bo wiedzieli, jakie rzeczy mają na sumieniu. Banda „Barabasza” w latach osiemdziesiątych napadała na ludzi i rabowała ich dorobek życia, siejąc postrach wśród osób dobrze sytuowanych. W latach dziewięćdziesiątych amnestia dla skazanych, którą ogłosił prezydent Lech Wałęsa, pomogła im wcześniej opuścić zakłady karne.
        Pruszkowska recydywa po długich wyrokach chciała szybko zarobić pieniądze. Udawało im się to, ale nie odbyło się bez ofiar. W maju 1990 roku zostali zabici dwaj członkowie przestępczej bandy. W Pruszkowie chodziły pogłoski, że chcieli przekręcić jakiegoś złodzieja samochodowego, który przyjechał na spotkanie w towarzystwie bandziorów zza wschodniej granicy. Umówili się z nim przy trasie katowickiej i mieli wyjaśnić konfliktową sytuację. Dwóch gangsterów z Pruszkowa o pseudonimach „Lulek” i „Słoń” wsiadło do samochodu, którym przyjechał złodziej aut i ruscy. Na



Banda „Barabasza” wychodzi z więzienia                                                                                      19



zewnątrz „Lulka” i „Słonia” obstawiała reszta bandy i liderzy młodszego pokolenia – „Masa” z „Kiełbasą”. Coś poszło nie tak, jak powinno, i sprawy wymknęły się spod kontroli. Samochód, do którego wsiadło dwóch naszych, nagle odjechał i zaczął uciekać. Ujechał kawałek drogi, a po chwili wyrzucono z niego zastrzelonych „Lulka” i „Słonia”. To było pierwsze głośne zabójstwo dwóch pruszkowskich gangsterów na początku lat dziewięćdziesiątych. Całe nasze miasto głośno o tym mówiło, a kiedy ucichły już głosy mieszkańców o śmierci tych, którzy niedługo zasmakowali wolności, znowu zrobiło się głośno o naszych miejscowych przestępcach. Tym razem ukradli facetowi mercedesa i za jego zwrot zażądali pokaźnej sumy. Przy tym wymuszeniu naszej dwójki ulubieńców akurat nie było. Gangsterzy umówili się z właścicielem auta w hotelu George przy trasie katowickiej, a ten przyjechał na spotkanie z policją, która wcześniej obstawiła hotel. Do hotelu wszedł z rzekomym kolegą, a w rzeczywistości z policjantem z jednostki antyterrorystycznej. Podczas spotkania jeden z pruszkowskiej bandy rozpoznał policjanta i uderzył go nunchaku. Policjant, upadając, zdążył jeszcze strzelić z pistoletu do potężnego gangstera „Szaraka”. W wyniku tego postrzału Andrzej C. ps. „Szarak” zmarł, a resztę bandy zatrzymała policja i osadziła w więzieniu. Mieszkańcy Pruszkowa mówili o tym głośno przez kilka tygodni i wydaje mi się, że co poniektórzy zaczęli zdawać sobie sprawę, iż zarysował się zły wizerunek miasta, w którym żyją na co dzień.





„Ali” – inteligentny boss


        Po wydarzeniach w hotelu George w Pruszkowie pojawiły się pogłoski, że władzę nad miastem przejął Zbigniew K. ps. „Ali”, który także wywodził się ze słynnej bandy „Barabasza”, podobno nawet to on był jej mózgiem. Tym razem stało się o nim głośno, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Był szanowany i poważany przez półświatek bardziej niż „Barabasz”, który także wyszedł z więzienia. „Ali” był traktowany jako ten najmądrzejszy, co potwierdzał fakt, że nie zabrał się ponownie za gangsterkę, tylko otworzył legalny interes, do spółki z Januszem M., czyli pierwszy całodobowy sklep monopolowy znajdujący się przy głównej ulicy w centrum Pruszkowa. Janusz nie był gangsterem, pracował wiele lat w USA, po czym wrócił do Polski i otworzył ekskluzywną jak na tamte czasy pijalnię piwa, nazwaną przez nas Marriott.



„Ali” – inteligentny boss                                                                                                             21



W budynku po lewej stronie znajdował się sklep „Alego”
i Janusza, po prawej stronie była pijalnia piwa, a na piętrze pub,
który nazywaliśmy Marriott

       
        W tamtych czasach można było pokusić się o stwierdzenie, że był to ekskluzywny lokal – nowoczesny wystrój, na środku dwa stoły bilardowe, pod sufitem podwieszony duży telewizor podłączony do anteny satelitarnej. Nowości filmowe i muzyka z MTV urozmaicały spotkania przy piwie i podnosiły prestiż tego miejsca.
        „Ali” miał syna Ireneusza K. ps. „Renek”, który był moim kolegą. „Renek” mieszkał obok naszego osiedla,



22                                                                                                              Miasto Młodych Wilków



nieraz przesiadywał z nami w łodzi, jeździliśmy wspólnie na dyskoteki. Ogólnie mówiąc, trzymał sztamę z osiedlem Kopernika. „Renek” zaproponował mi i mojemu koledze Mariuszowi ps. „Krajan” pracę w charakterze sprzedawcy w sklepie swojego ojca. Obydwaj z kumplem chętnie przystaliśmy na tę propozycję, a w moim przypadku była to pierwsza praca po zakończeniu nauki w zasadniczej szkole zawodowej. Na spotkaniu z ojcem „Renka” i panem Januszem uzgodniliśmy wspólnie, że będziemy pracować głównie na nocnych zmianach, czyli w godzinach 22.00–6.00. Szybko nauczyliśmy się nowego fachu, praca ta nam odpowiadała, dawała satysfakcję, a wielu kumpli zazdrościło mnie i „Krajanowi”, że mamy zaszczyt pracować i pomagać w biznesie domniemanemu bossowi naszego miasta. Sklep przylegał bezpośrednio do pijalni piwa Marriott i połączony był wspólnym zapleczem. Zaopatrzony był bardzo dobrze w różne rodzaje alkoholi, nie miał tylko koncesji na sprzedaż papierosów. W sklepie po godzinie 20.00 cena zakupu alkoholu wzrastała o dwadzieścia procent i utrzymywała się do 6.00. Było to legalne i zrozumiałe dla klientów, którzy chcieli kupić alkohol późnym wieczorem lub w nocy. W związku z tym, że co drugi klient chciał kupić papierosy, których nie było w sklepie, zapytaliśmy z kumplem „Alego” (oczywiście zwracaliśmy się „panie Zbyszku”), czy możemy kupować swoje papierosy i sprzedawać je w nocy z marżą. „Ali” się zgodził, tylko przykazał nam, żebyśmy sprzedawali papierosy w godzinach nocnych, a policji bez marży. W weekendowe noce potrafiliśmy sprzedać kilkadziesiąt paczek papierosów w narzuconej przez nas dowolnej cenie umownej, często wyższej od pięćdziesięciu do stu



„Ali” – inteligentny boss                                                                                                             23



procent od ceny, którą oferowały kioski Ruchu. Dla mnie była to idealna praca, bo dzięki sprzedaży papierosów z tak wysoką marżą zarabiałem dwa razy więcej niż mój ojciec w państwowej fabryce. „Ali” otworzył ten sklep w najlepszym okresie, ponieważ w ciągu jednego roku były dwie podwyżki alkoholu, które narzucił rząd. W związku z tym była to idealna okazja, by zarobić dużo forsy.
        Któregoś wieczoru do sklepu przyjechał facet z zaplecza politycznego ówczesnej władzy i na naszym zapleczu rozmawiał z „Alim” i Januszem. Mówił, że finalizuje już dla nich pożyczkę z banku, aby mogli kupić spore ilości alkoholu przed planowanymi podwyżkami. Kiedy „Ali” z Januszem dostali już kredyt i mieli do dyspozycji dużo gotówki, zamawiali samochody ciężarowe z wódką, które często rozładowywaliśmy za dnia. Skrzynki z wódką wstawialiśmy do wszystkich ich znajomych, którzy mieli dom lub garaż. Do pomocy braliśmy naszych kumpli, o co prosił nas „Ali”. Dawał dobrą kasę za tę pracę, ale równie ważny był uścisk dłoni samego bossa i zaproszenie wieczorem na piwo do sąsiedniej pijalni. Wieczorową porą pod zaplecze sklepu podjeżdżali znajomi „Alego” i wstawiali swoje skrzynki. Była to oczywiście podrabiana wódka, którą ja z kolegą sprzedawaliśmy na nocnej zmianie przeważnie klientom będącym już pod wpływem alkoholu. Co do tej kwestii „Ali” miał do nas zaufanie i przykazał nam, że nie wolno o tym z nikim rozmawiać. Nawet sami próbowaliśmy tę wódkę, która robiona była z niemieckiego spirytusu, i muszę przyznać, że smakowała lepiej niż niektóre berbeluchy krajowej produkcji.




do góry

Wykonane przez Onisoft.pl

2017 Wszelkie prawa zastrzeżone oceanksiazek.pl

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl